Ellie zaparło dech w piersiach. Rzeczywiście nie wiedziała, co wypada, a czego nie wypada w typowym małżeństwie z wyższych sfer. Była jednak przekonana, że mężowie nie omawiają swoich miłosnych podbojów z żonami.

– Nie muszę słuchać takich wynurzeń – oświadczyła. – Wychodzę.

Ruszyła do drzwi, ale po drodze się odwróciła.

– Nie – oświadczyła. – Mam ochotę zająć się roślinami. Ty wyjdź!

– Ellie, czy mogę ci przypomnieć, że to mój dom?

– Który jest teraz również moim domem, Mam ochotę zająć się roślinami, a ty nie, wyjdźże więc!

– Eleanor…

– Twoje towarzystwo nie sprawia mi przyjemności – wyrzuciła z siebie.

Charles pokręcił głową.

– Doskonale. Wobec tego zaryj się w ziemię aż po łokcie, jeśli na to masz ochotę. Mam lepsze zajęcia od kłótni z tobą tutaj.

– Podobnie jak ja.

– Doskonale.

– Doskonale! – przyznał i wyszedł.

Ellie pomyślała, że przypominają raczej parę droczących się ze sobą dzieci, lecz w tej chwili była zbyt zła, żeby się tym przejmować.

Świeżo upieczonym małżonkom udawało się unikać swojego towarzystwa przez dwa dni i prawdopodobnie ich odosobnienie trwałoby jeszcze dłużej, gdyby nie katastrofa.

Ellie jadła już śniadanie, kiedy do małej jadalni weszła Helen. Na twarzy malował jej się niesmak.

– Czy coś się stało, Helen? – spytała Ellie, pilnując się, by nie wspomnieć o tym, że kuchnia nie wróciła jeszcze do podawania grzanek.

– Masz jakiś pomysł na to, skąd mógł się wziąć ten okropny zapach w południowym skrzydle? O mało nie zemdlałam, kiedy tamtędy szłam.

– Nic nie czułam. Zeszłam bocznymi schodami i… – Ellie serce opadło w piersi. Oranżeria, błagam tylko nie oranżeria. Przecież ona mieściła się właśnie w południowym skrzydle! -Ach – szepnęła, zrywając się od stołu.

Pobiegła korytarzami, Helen za nią. Jeśli coś złego stało się w oranżerii, to nie wiedziała, co zrobi. W całym tym okropnym mauzoleum oranżeria była jedynym miejscem, w którym Ellie czuła się jak w domu.

Kiedy zaczęła zbliżać się do celu, otoczył ją wstrętny zapach zgnilizny.

– Ach! – jęknęła. – Co to jest?

– Okropne, sama przyznasz – powiedziała Helen.

Ellie weszła do oranżerii i widok, który tam zastała, przyprawił ją o łzy. Różane krzewy, które już zdążyła pokochać, były martwe, listki wyglądały na uschnięte, płatki kwiatów leżały na ziemi, a od krzaków bił okropny odór. Ellie zatkała nos.

– Kto mógł zrobić coś takiego? – Odwróciła się do Helen i spytała: – Kto?

Helen przez moment przyglądała jej się z uwagą, aż w końca powiedziała:

– Ellie, jesteś jedyną osobą, która lubi spędzać czas w oranżerii.

– Ty chyba nie myślisz, że ja… Sądzisz, że to moja wina?

– Nie uważam, że zrobiłaś to umyślnie – odparła Helen z nietęgą miną. – Ale wszyscy wiedzieli, jak bawi cię ogrodnictwo. Może dodałaś czegoś do ziemi? Albo rozsypałaś coś, czego nie powinnaś?

– Nic podobnego nie zrobiłam – upierała się Ellie. – Ja…

– Dobry Boże! – Do oranżerii wszedł Charles, jedną ręką zatykał chusteczką nos i usta. – Co to za zapach?

– To moje róże. – Ellie prawie szlochała. – Zobacz, co ktoś z nimi zrobił!

Charles z rękami na biodrach przyglądał się szkodom. W pewnym momencie wciągnął powietrze przez nos i aż się zakrztusił.

– Niech to wszyscy diabli, Eleanor! Jak ci się udało zabić te róże w ciągu dwóch dni? Moja matka zwykle potrzebowała na to przynajmniej roku.

– Ja nic nie zrobiłam! – krzyknęła Ellie. – Nic!

Ten moment wybrała Claire, aby wejść na scenę.

– Czy w oranżerii ktoś umarł? – spytała. Oczy Ellie zwęziły się w szparki.

– Nie, ale mój mąż zaraz padnie trupem, jeśli powie na mój temat jeszcze jedno złe słowo.

– Ellie – powiedział Charles błagalnym tonem. – Wiem, że nie zrobiłaś tego umyślnie, to po prostu…

– Ha! – wykrzyknęła Ellie, wyrzucając ręce w górę. – Jeśli jeszcze raz usłyszę to zdanie, to będę krzyczeć!

– Przecież już krzyczysz – wytknęła jej Claire.

Ellie miała ochotę udusić tę dziewczynę.

– Niektórzy ludzie nie radzą sobie z ogrodnictwem – ciągnęła Claire. – Nic w tym złego. Sama nie umiem zajmować się roślinami. Nigdy by mi się nie śniło wtrącać do tych kwiatków. Przecież właśnie po to zatrudniamy ogrodników.

Ellie przeniosła wzrok z Charlesa na Helen, z Helen na Claire i z powrotem. Wszyscy mieli na twarzach wyraz współczucia, jakby natknęli się na istotę, która, chociaż sympatyczna, kompletnie do niczego się nie nadaje.

– Ellie – powiedział Charles. – Może powinniśmy o tym porozmawiać?

Po dwóch dniach milczenia jego nagła chęć dyskutowania na temat wyraźnego niepowodzenia Ellie w oranżerii stała się kroplą przepełniającą kielich.

– Nie mam o czym z tobą rozmawiać – wybuchnęła. – Z wami też! – odwróciła się i wyszła.

Charles pozwolił Ellie kisić się w swoim pokoju aż do wieczora, w końcu jednak zdecydował, że chyba lepiej będzie, jak z nią pomówi. Jeszcze nigdy nie widział jej tak zasmuconej jak tego ranka w oranżerii. Wprawdzie znał ją zaledwie od tygodnia, ale z pewnością nawet nie przypuszczał, że ta mądra i dzielna dziewczyna, którą poślubił, tak bardzo będzie się wszystkim martwić.

Przez tych kilka dni jego gniew po ostatniej kłótni ostygł. Uświadomił sobie, że Ellie tylko się z nim drażniła, nie przywykła do sposobów zachowania ludzi z wyższych sfer i dlatego tak się burzyła.

Zastukał do drzwi łączących ich pokoje delikatnie, a potem nieco głośniej, gdy nie usłyszał odpowiedzi. W końcu dotarło do niego coś, co można było uznać za „proszę", wsunął więc głowę do środka.

Ellie siedziała na łóżku, owinięta w kołdrę, którą najpewniej przywiozła z rodzinnego domu. Była to dosyć prosta kołdra, biała z niebieskim haftem, i z pewnością nie pasowała do rozbuchanego gustu jego przodków.

– Chciałeś czegoś? – spytała Ellie głosem najzupełniej obojętnym.

Charles przyjrzał jej się uważnie. Ściskała coś w lewej ręce.

– Co to takiego? – spytał.

Ellie spojrzała na swoje dłonie, jakby nie pamiętała, że cokolwiek w nich trzyma.

– Och, to! To miniatura mojej matki.

– Ma dla ciebie wyjątkowe znaczenie, prawda?

Zapadła długa cisza, jak gdyby Ellie decydowała się, czy chce się z nim podzielić rodzinnymi wspomnieniami. W końcu powiedziała:

– Kiedy dowiedziała się, że jest umierająca, kazała namalować dwa portrety, jeden dla mnie, a drugi dla Victorii. Chciała, żebyśmy zabrały je ze sobą, kiedy będziemy wychodzić za mąż.

– Abyście nigdy jej nie zapomniały?

Ellie gwałtownie odwróciła głowę i popatrzyła na męża. W niebieskich oczach widać było zdumienie.

– Dokładnie tak powiedziała – zaszlochała i nieelegancko wytarła nos ręką. – Tak jakbym kiedykolwiek mogła o niej zapomnieć!

Spojrzała na ścianę swojej sypialni. Nie zabrała się jeszcze do zdejmowania tych okropnych portretów i teraz w porównaniu z delikatną twarzą matki dawne hrabiny wydały jej się jeszcze okropniejsze.

– Przykro mi z powodu tego, co się stało dziś w oranżerii -powiedział Charles miękko.

– Mnie też jest przykro – odparła Ellie gorzkim tonem. Charles usiłował go zignorować i usiadł koło niej na łóżku.

– Wiem, że szczerze kochałaś te kwiaty.

– Wiedziałeś tak samo jak wszyscy inni.

– Co masz na myśli?

– To, że ktoś nie chce, bym była szczęśliwa. Ktoś celowo stara się zniweczyć wszelkie moje wysiłki, jakie wkładam w to, żeby poczuć się w Wycombe Abbey jak w domu.

– Ellie, jesteś hrabiną Billington. Już sam ten fakt oznacza, że Wycombe Abbey jest twoim domem.

– Jeszcze nie. Muszę go naznaczyć swoją obecnością, muszę zrobić coś takiego, by przynajmniej jego cząstka należała do mnie. Chciałam pomóc, naprawiając piec.

Charles westchnął.

– Może nie powinniśmy do tego wracać.

– Nie ustawiłam tego rusztu niewłaściwie – oświadczyła Ellie. Teraz z jej oczu sypały się iskry. – Ktoś popsuł moje starania.

Charles westchnął ciężko i nakrył ręką jej dłoń.

– Ellie, nikt o tobie źle nie myśli. To nie twoja wina, że okazujesz się niedojdą, gdy przychodzi do…

– Niedojdą? Niedojdą? – Jej głos podniósł się do krzyku. -Ja nie jestem…

W tym momencie znów znalazła się w kłopotach, bo zamierzała wyskoczyć z łóżka, ująć się pod boki w obrażonej furii, ale zapomniała o tym, że Charles przysiadł na krańcu jej kołdry, zaplątała się w nią i niezgrabnie runęła na podłogę. Czym prędzej zerwała się na nogi, lecz jeszcze dwa razy się potknęła, raz o spódnicę, a drugi raz o kołdrę, w końcu jednak zdołała wykrztusić:

– Nie jestem niedojdą!

Charles pomimo wszystkich swoich wysiłków, by nie pogłębiać jej zdenerwowania, nie zdołał wstrzymać się od uśmiechu.

– Ellie, ja nie chciałem…

– Chcę, żebyś wiedział, że zawsze byłam dojdą.

– Dojdą?

– Zawsze byłam doskonale zorganizowana, świetnie sobie ze wszystkim radziłam.

– Dojdą?

– Nigdy się nie ociągam. I nie zaniedbuję obowiązków. Ze wszystkiego się wywiązuję.

– Jest takie słowo?

– Jakie słowo? – krzyknęła, patrząc na niego ze złością.

– Dojdą.

– Oczywiście, że nie ma.

– Ale sama je powiedziałaś – stwierdził Charles.

– Na pewno nie.

– Ellie, obawiam się, że…

– Gdybym powiedziała coś takiego – stwierdziła, delikatnie się rumieniąc – to byłby tylko dowód na to, jak bardzo mi jest przykro, że aż używam nieistniejących słów. To bardzo do mnie niepodobne.

– Ellie, wiem, że jesteś wyjątkowo inteligentną osobą -urwał, czekając, aż ona coś powie, lecz ponieważ milczała, dodał: – Właśnie dlatego się z tobą ożeniłem.

– Ożeniłeś się ze mną, ponieważ musiałeś ratować swój majątek – odcięła się. – A poza tym myślałeś, że będę przez palce patrzeć na twoje romanse.

Charles zaczerwienił się lekko.