– Nie o to chodzi.

– Proszę, nie bądź jędzą.

– Ja nie jestem jędzą.

Cofnęła się i skrzyżowała ręce na piersi.

– Ale zaczynasz ją przypominać.

Ellie zmrużyła oczy, a na ustach pojawił jej się lekki uśmieszek.

– Wobec tego dobrze ci radzę, nie zaczynaj ze mną.

Charles westchnął.

– Chyba będę musiał cię pocałować.

– Co?

Złapał ją za rękę i prędko przyciągnął do siebie, aż poczuła go całym ciałem.

– Wygląda na to, że to jedyny sposób, by zamknąć ci usta -powiedział drwiąco.

– Ach, ty… – Nie zdołała jednak dokończyć zdania, bo nakrył jej wargi swoimi i zaczął wyprawiać z nią iście diabelskie rzeczy… Łaskotał ją w kącik ust, potem pieścił szczękę, a Ellie miała wrażenie, że topnieje jak lód.

Tak, pomyślała, to może być jedyne wytłumaczenie, bo nogi miała jak z masła, aż musiała się o niego oprzeć. Najwyraźniej rozgorzał w niej jakiś ogień, bo oblało ją gorąco, a w głowie nieustannie odzywało się echem słowo „pożar". I…

Charles puścił ją tak niespodziewanie, że zatoczyła się krzesło.

– Słyszałaś? – spytał ostro.

Ellie wciąż była zbyt zamroczona, by odpowiedzieć.

– Pożar, pożar! – dobiegły krzyki.

– Dobry Boże! – Charles zerwał się i skoczył do drzwi.

– To twoja ciotka Cordelia – zdołała wydusić z siebie Ellie. – Sam przecież mówiłeś, że ciągle woła, że coś się pali.

Ale Charles już biegi korytarzem. Ellie wstała i wzruszyła ramionami, nie bardzo wierząc w to, że cokolwiek może jej, zagrażać, zwłaszcza gdy poznała już ciotkę Cordelię. To jednak był jej nowy dom i skoro Charles uznał, że jest czym się martwić, powinna raczej to sprawdzić. Wzięła głęboki oddech, uniosła spódnicę i pobiegła za nim.

Trzy razy już skręciła, gdy nagle uświadomiła sobie, że: Charles biegnie do kuchni. Ach, nie, jęknęła w duchu, czując, że żołądek jej się ściska. Tylko nie piec! Błagam, tylko nie piec!

Poczuła dym, jeszcze zanim zobaczyła drzwi do kuchni. Był gęsty i kwaśny, natychmiast zaczął kłuć w płucach. Z ciężkim sercem skręciła w następny korytarz. Służący biegali, z wiadrami wody, a Charles był w samym środku, głośno wydawał rozkazy, wbiegał, wybiegał i zalewał wodą płomienie.

Serce Ellie podskoczyło do gardła, gdy patrzyła, jak jej mąż skacze niemal prosto w ogień.

– Nie! – usłyszała własny krzyk. Bez zastanowienia przepchnęła się przez służących i wpadła do kuchni. – Charles! -zawołała, szarpiąc go za koszulę.

Obrócił się. Na widok Ellie tak blisko oczy wypełniły mu przerażenie i gniew.

– Wyjdź stąd! – wrzasnął.

– Nie wyjdę, jeśli ty nie wyjdziesz ze mną. – Ellie wyrwała służącemu wiadro z wodą i chlusnęła nią od podłogi do stołu. Ugasiła przy tym trochę płomieni.

Charles złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć ku drzwiom.

– Wyjdź stąd, jeśli ci życie miłe!

Ellie zignorowała go i sięgnęła po kolejne wiadro.

– Już prawie ugaszone! – krzyknęła, rzucając się w przód ze swoją wodą.

Charles mocno przytrzymał ją za suknię, ale zawartość wiadra Ellie spadła na ogień.

– Miałem na myśli, że własnoręcznie cię zabiję – syknął, ciągnąc ją w stronę drzwi. Zanim Ellie zdążyła się zorientować, nagle znalazła się na podłodze w holu, Charles natomiast znów był w kuchni, walcząc z pożarem.

Ellie usiłowała ponownie się tam wedrzeć, Charles jednak najwyraźniej musiał coś powiedzieć służącym, gdyż bardzo skutecznie zablokowali jej drogę. Po minucie usilnych starań Ellie w końcu się poddała i zajęła miejsce w rzędzie ludzi podających sobie wiadra z wodą, do końca nie zgadzając się na rolę biernego obserwatora, na którą Charles wyraźnie chciał ją skazać.

Upłynęło jeszcze kilka minut, aż w końcu syk zalewanego wodą ognia ucichł, a ludzie ustawieni w rzędzie zaczęli głośno wzdychać, jak gdyby wcześniej cały czas wstrzymywali oddech. Wszyscy wyglądali na wyczerpanych, ale też i na twarzach malowała się ulga. Ellie w tej chwili postanowiła, że jej pierwszym oficjalnym wystąpieniem w roli hrabiny Billington będzie nagrodzenie tych ludzi za ich wysiłek. Może będzie to dodatkowa zapłata albo pół dnia wolnego od pracy.

Gromada blokująca wejście do kuchni przerzedziła się i Ellie udało się wcisnąć do środka. Musiała obejrzeć ten piec i przekonać się, czy pożar wybuchł za jej przyczyną. Wiedziała, że i tak wszyscy będą tak sądzić, mogła mieć nadzieję jedynie na to, że uznają, iż stało się to przez jej niezręczność, nie było zaś celowym działaniem. Lepiej, by uważali ją za głupią niż za nikczemną.

Kiedy weszła do kuchni, Charles stał w odległym rogu i rozmawiał z jednym z lokajów, na szczęście był do niej odwrócony plecami. Czym prędzej podbiegła więc do pieca, z którego wciąż unosił się dym, i wsunęła do niego głowę.

Na widok tego, co zobaczyła, aż jęknęła. Ruszt umieszczono w najniższej pozycji, jeszcze niżej niż wtedy, gdy Ellie go przestawiała. Jakiekolwiek jedzenie umieszczone w piecu natychmiast zajęłoby się ogniem, to było nieuniknione.

Wsunęła głowę jeszcze głębiej, żeby móc lepiej to zobaczyć, gdy nagle gdzieś z tylu dobiegło ją siarczyste przekleństwo. Nie miała nawet czasu zareagować, gdy poczuła, że ktoś ciągnie ją do tyłu. Nie miała najmniejszych wątpliwości, kto.

Niechętnie się odwróciła. Charles stał za nią, a z oczu biła mu furia.

– Muszę ci coś powiedzieć – szepnęła z przejęciem. – Ten piec jest…

– Ani słowa więcej! – uciął. Głos miał zachrypnięty od dymu, ale chrypka wcale nie umniejszała brzmiącego w nim gniewu. – Ani jednego przeklętego słowa wiecej!

– Ale…

– To o jedno za dużo. – Obrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni.

Ellie poczuła zdradzieckie łzy napływające do oczu, lecz nie wiedziała, czy wywołała je przykrość czy gniew. Miała nadzieję, że raczej gniew, bo bardzo nie podobało jej się to ściskanie w żołądku, jakby z obawy, że oto Charles ją odrzucił. Wstała i podeszła do kuchennych drzwi, żeby usłyszeć, co Charles mówi do służby w holu.

– … Dziękuję za to, że narażaliście życie, by pomóc mi uratować kuchnię i całe Wycombe Abbey. To było szlachetne i wielkoduszne. – Na chwilę urwał i odchrząknął. – Muszę was jednak spytać, czy ktokolwiek był obecny w chwili, gdy pożar wybuchł?

– Poszłam do ogrodu nazbierać ziół – odparła jedna z podkuchennych. – Kiedy wróciłam, panna Claire już krzyczała o pożarze.

– Claire? – Charles zmrużył oczy. – A co Claire tu robiła?

Ellie wysunęła się o krok w przód.

– Wydaje mi się, że zeszła na dół wcześniej… – Na moment zawahała się pod jego strzelającym błyskawicami spojrzeniem, ale przypomniała sobie, że absolutnie nie ma się czego wstydzić, i ciągnęła: – Kiedy wszyscy zebraliśmy się w kuchni.

Oczy służących skierowały się teraz na nią. Ellie czuła ich zbiorowe potępienie. Przecież mimo wszystko to ona przestawiała ruszt.

Charles odwrócił się od niej bez słowa.

– Przyprowadź mi Claire – powiedział lokajowi. Potem rzekł do Ellie: – Chciałbym zamienić z tobą parę słów. Potem wrócił do kuchni. Zanim tam jednak wszedł, jeszcze oświadczył służbie; – Reszta może wrócić do swoich obowiązków. Ci, którzy są powalani sadzą, mogą skorzystać z łazienek w skrzydle gościnnym. – A ponieważ nikt ze służących się nie ruszył, zakończył ostrym: – Do widzenia!

Wszyscy uciekli,

Ellie weszła za mężem do kuchni.

– To bardzo miłe z twojej strony, że pozwoliłeś służbie skorzystać z twoich łazienek – szepnęła, chcąc powiedzieć cokolwiek, zanim Charles zacznie na nią krzyczeć.

– To nasze łazienki – odciął się. – I nie myśl sobie, że zdołasz mnie zbić z tropu.

– Wcale nie zamierzałam. Naprawdę postąpiłeś bardzo miło.

Charles oddychał głęboko, chcąc, by jego serce odzyskało normalny rytm. Na Boga, co za dzień! A przecież jeszcze nie minęło nawet południe. Obudził się, zastał żonę z głową w piecu, pokłócił się z nią po raz pierwszy, potem ją pocałował (pragnąc jeszcze więcej), ale przerwał mu ten przeklęty pożar, który najwyraźniej spowodowała Ellie.

Gardło miał obolałe, bolał go krzyż, a w głowie waliło jak młotem. Popatrzył na swoje ręce, które wyraźnie drżały. Doszedł do wniosku, że małżeństwo nie jest raczej dobre dla zdrowia.

Przeniósł wzrok na żonę, która wyglądała tak, jakby nie wiedziała, czy ma się uśmiechnąć, czy raczej zmarszczyć, czoło. Potem popatrzył na piec, z którego wciąż jeszcze wydobywał się dym.

Jęknął. Jeśli dalej tak pójdzie, Za rok pożegna się z życiem. Był tego pewien.

– Czy coś się stało? – spytała Ellie cicho. Odwrócił się do niej z niedowierzaniem.

– Czy coś stało? – powtórzył. – Stało się? – Tym razem prawie krzyknął.

Ellie jednak zmarszczyła czoło.

– No cóż, oczywiście, że coś się stało, ale miałam na myśli bardziej ogólny sens. Ja…

– Eleanor, moja cholerna kuchnia o mało nie spaliła się na skwarkę! – wrzasnął. – Nie widzę w tym nic ogólnego!

Ellie dumnie uniosła głowę.

– To nie była moja wina.

Milczenie.

Ellie skrzyżowała ręce na piersiach i stanęła w lekkim rozkroku.

– Ruszt został przesunięty. Był w innym miejscu, niż go zostawiłam. Nie było szans, żeby nie wybuchł pożar. Nie wiem, kto…

– Nie obchodzi mnie ten ruszt. Po pierwsze, nie powinnaś była w ogóle tykać się tego pieca. Po drugie – licząc, zaginał palce – nie powinnaś była tu wbiegać, kiedy ogień szalał. Po trzecie, nie powinnaś była, do cholery, wkładać głowy do środka, kiedy piekielny piec wciąż jeszcze był gorący. Po czwarte…

– To już wystarczy – przerwała mu Ellie.

– To ja ci powiem, kiedy wystarczy. Ty… – Charles urwał, ale tylko dlatego, że uświadomił sobie, że cały się trzęsie ze złości. Być może była to też reakcja po niedawnym lęku.

– Znów przygotowujesz listę na mój temat – oskarżyła go. -Teraz to lista wszystkich moich wad, a poza tym… - Pogroziła mu palcem. – Przekląłeś dwa razy w jednym zdaniu.