– Czy musisz to mówić na głos?

– To nie jest sekret, Ellie.

– Wiem, ale…

Ujął ją pod brodę.

– Gdzie się podziała ta ziejąca ogniem kobieta, która zajmowała się moją kostką, obiła mi żebra i nigdy nic pozwoliła, żeby do mnie należało ostatnie słowo?

– Ona nie była twoją żoną – odparła Ellie. – Nie należała do ciebie w oczach Boga i Anglii.

– A w twoich oczach?

– Należę tylko do siebie.

– Wolałbym, żebyśmy należeli do siebie nawzajem – powiedział cicho. – Albo po prostu byli ze sobą.

Ellie pomyślała, że to bardzo ładne stwierdzenie, na głos jednak stwierdziła:

– To jednak nie zmienia faktu, że masz pełne prawo zrobić ze mną, co tylko zechcesz.

– Ale przyrzekłem, że tego nie zrobię, dopóki nie uzyskam twojej zgody. – Ponieważ się nie odzywała, dodał: – Sądziłem, że dzięki temu poczujesz się swobodniej w mojej obecności. Że będziesz zachowywać się naturalnie.

Ellie rozważała jego słowa. Były sensowne, ale nie zmieniały faktu, że za każdym razem, gdy dotykał jej twarzy albo próbował pogładzić po włosach, serce biło jej trzy razy szybciej. Potrafiła zignorować swoje uczucia, kiedy rozmawiali. Tak naprawdę rozmowy z nim sprawiały jej wielką przyjemność, jakby gawędziła ze starym przyjacielem. Za każdym razem jednak prędzej czy później następowały chwile milczenia, a wtedy przyłapywała Charlesa na tym, że przygląda się jej jak głodny kot. Sama wpadała wtedy w drżenie i…

Pokręciła głową. Rozmyślanie o tyrn ani trochę jej nie pomagało.

– Czy coś jest nie tak? – spytał Charles.

– Nie – odparła głośniej, niż zamierzała. – Nie – powtórzyła, tym razem ciszej. – Ale muszę się rozpakować i jestem bardzo zmęczona. Jestem też pewna, że tobie także przydałby się odpoczynek.

– Do czego zmierzasz?

Ellie ujęła go za ramię i przeprowadziła przez drzwi do jego własnego pokoju.

– Chcę tylko powiedzieć, że mam za sobą męczący dzień i jestem pewna, że oboje powinniśmy wypocząć. Dobranoc!

– Dobra… – Charles zakończył ściszonym przekleństwem. Ta szelma zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

Nie miał nawet cienia szansy, żeby ją pocałować. Ktoś gdzieś głośno się z tego śmiał.

Charles spojrzał w dół na swoją rękę i zwinął ją w pięść, myśląc, że poczułby się o wiele lepiej, gdyby mógł znaleźć tego „kogoś" i porządnie mu dołożyć.

Następnego dnia Ellie obudziła się wcześnie rano, jak to miała w zwyczaju. Ubrała się w swoją najlepszą sukienkę, chociaż przypuszczała, że i tak jest ona zbyt sfatygowana jak na hrabinę Billington, i wyruszyła na zwiedzanie swojego nowego domu.

Charles powiedział, że może zająć się zmianą wystroju. Ellie na tę myśl przenikał przyjemny dreszczyk. Nade wszystko lubiła mieć nowe projekty, plany i zadania, które należy zrealizować. Nie chciała zmieniać całego domu, wolała, aby ta stara rodowa siedziba odzwierciedlała gusty pokoleń Wycombe'ów. Ale miło by było mieć choćby kilka pokoi pokazujących gust obecnego pokolenia.

Eleanor Wycombe. Kilka razy powtórzyła po cichu swoje nowe nazwisko i doszła do wniosku, że może się do niego przyzwyczai. Gorzej pewnie będzie z tytułem hrabiny Billington.

Zeszła na dół do wielkiej sieni, a potem zaczęła zaglądać do różnych pomieszczeń. Natknęła się na bibliotekę i westchnęła z radością. Ściany od podłogi do sufitu pokrywały półki z książkami, ich skórzane grzbiety lśniły we wczesnym świetle poranka. Wiedziała, że może spokojnie dożyć dziewięćdziesiątki, a i tak wszystkich nie przeczyta.

Przyjrzała się bliżej kilku tytułom. W oczy rzuciło jej się Piekło chrześcijanina. Diabeł, ziemia i ciało. Ellie uśmiechnęła się, stwierdzając, że z całą pewnością tej książki nie zakupił jej mąż.

Spostrzegła otwarte drzwi na zachodniej ścianie biblioteki i postanowiła tam zajrzeć. Wsunęła głowę do pomieszczenia i doszła do wniosku, że to musi być gabinet Charlesa. Panował w nim porządek, z wyłączeniem biurka, zarzuconego papierami i rozmaitymi przedmiotami, co świadczyło o tym, iż często z niego korzystał.

Nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że jest tu intruzem, Ellie opuściła gabinet i ruszyła do frontowego holu. W końcu znalazła codzienną jadalnię. Zastała w niej Helen Pallister, przy herbacie i posmarowanej konfiturą grzance. Ellie natychmiast zauważyła, że grzanka jest przypalona.

– Dzień dobry! – zawołała Helen, podrywając się na jej widok. – Wcześnie wstałaś. Do tej pory nigdy nie miałam przyjemności niczyjego towarzystwa przy śniadaniu. Nikt w całym domu nie wstaje tak wcześnie jak ja.

– Nawet Judith?

Helen roześmiała się.

– Judith wstaje wcześnie tylko w te dni, kiedy nie ma lekcji. W dni takie jak dzisiejszy jej guwernantka musi dosłownie oblewać ją wodą, żeby wyciągnąć ją z łóżka.

– To bardzo inteligentna dziewczynka – uśmiechnęła się Ellie. – Sama starałam się często przespać wschód słońca, ale nigdy mi się to nie udawało.

– Jestem do ciebie podobna. Claire twierdzi, że to barbarzyństwo.

– Podobnie jak moja siostra.

– Czy Charles już się obudził? – spytała Helen, sięgając po herbatę. – Masz ochotę na odrobinę?

– Tak, proszę, z mlekiem. Ale bez cukru.

Ellie obserwowała, jak Helen zręcznie nalewa herbatę, a potem powiedziała:

– Charles jest jeszcze w łóżku. – Nie była pewna, czy jej nowy mąż wyjawił prawdziwy charakter ich małżeństwa, a ona z pewnością nie czuła się na siłach, by to zrobić. Uważała zresztą, że to nie do niej należy.

– Masz ochotę na grzankę? – spytała Helen. – Mamy dwa różne rodzaje marmolady i trzy różne rodzaje konfitur.

Ellie zerknęła na czarne okruszki na talerzu Helen.

– Nie, dziękuję.

Helen uniosła swoją grzankę i popatrzyła na nią,

– Nie wygląda zbyt apetycznie, prawda?

– Czy nie można nauczyć kucharki, jak należy właściwie przyrządzać grzanki?

Helen westchnęła.

– Śniadanie przygotowuje gospodyni, nasz francuski kucharz twierdzi, że poranny posiłek nie zasługuje na jego talenty. A jeśli chodzi o panią Stubbs, obawiam się, że jest już zbyt stara i zbyt uparta, żeby zmieniać swoje nawyki. Twierdzi, że przygotowuje grzanki w odpowiedni sposób.

– Może to wina pieca – zasugerowała Ellie. – Czy ktokolwiek mu się przyglądał?

– Nie mam najmniejszego pojęcia.

Czując przypływ determinacji, Ellie odsunęła krzesło i wstała.

– Chodźmy wobec tego zobaczyć,

Helen kilkakrotnie zamrugała, zanim spytała:

– Chcesz sprawdzić piec? Sama?

– Całe życie gotowałam ojcu – wyjaśniła Ellie. – Sporo wiem o kuchenkach i piecykach.

Helen również się podniosła ale na twarzy miała wyraz wahania.

– Jesteś pewna, że chcesz wejść do kuchni? Pani Stubbs się to nie spodoba, Zawsze powtarza, że państwu nie wypada schodzić na dół. A monsieur Belmont będzie się bardzo denerwował, kiedy się dowie, że ktoś dotykał czegoś w jego kuchni…

Ellie przyjrzała jej się z uwagą.

– Helen, sądzę, że powinnyśmy pamiętać, że to nasza kuchnia, nie uważasz?

– Obawiam się, że monsieur Belmont nie będzie tak na to patrzył – odparła Helen, ale poszła za Ellie do wielkiego holu. – To bardzo wybuchowy człowiek. Podobnie jak pani Stubbs.

Ellie zrobiła jeszcze kilka kroków, zanim uświadomiła sobie, że nie wie, dokąd ma iść. Odwróciła się do Helen i powiedziała:

– Chyba powinnaś pokazać mi drogę. Trudno jest udawać krzyżowca, nie wiedząc, gdzie się znajduje Ziemia Święta.

Helen zachichotała.

– Chodź za mną – powiedziała.

Dwie kobiety ruszyły labiryntem korytarzy i schodów, aż wreszcie Ellie usłyszała kuchenne odgłosy, nie do pomylenia z żadnymi innymi. Dobiegały zza drzwi, przed którymi stała. Odwróciła się do Helen z uśmiechem na twarzy.

– Czy wiesz, że u mnie w domu kuchnia była tuż przy jadalni? To naprawdę bardzo wygodne.

– Ależ w kuchni jest za głośno i za gorąco – wyjaśniła Helen. – Charles zrobił, co mógł, żeby poprawić wentylację, ale wciąż jest tam duszno. Pięćset lat temu, kiedy zbudowano Wycombe Abbey, musiało tam być wprost nieznośnie. Trudno mi obwiniać pierwszego hrabiego, że nie chciał zabawiać gości w pobliżu kuchni.

– Chyba rzeczywiście masz rację – szepnęła Ellie i otworzyła drzwi. Natychmiast uświadomiła sobie, że pierwszy hrabia musiał być jednak bardzo bystry. Kuchnie w Wycombe Abbey w niczym nie przypominały przytulnego pomieszczenia, w którym przesiadywała kiedyś z ojcem i z siostrą. Z sufitu zwieszały się garnki i patelnie, a centralną część pomieszczenia zajmowały wielkie robocze stoły. Ellie naliczyła też aż cztery kuchenki i trzy piece włącznie z tym przylegającym do wielkiego paleniska z otwartym ogniem. O tak wczesnej godzinie niewiele się tu działo i Ellie mogła sobie tylko wyobrażać, jak wygląda to miejsce przed dużym przyjęciem. Zapewne panuje tu kompletny chaos, kiedy używa się wszystkich garnków, patelni i innych sprzętów.

W odległym kącie trzy kobiety przygotowywały jedzenie. Dwie z nich, podkuchenne, myły i krajały mięso. Trzecia z kobiet, nieco starsza, stała z głową wsuniętą do pieca. Ellie doszła do wniosku, że to pani Stubbs.

Helen odchrząknęła, a obie podkuchenne natychmiast odwróciły się w jej stronę. Pani Stubbs natomiast podniosła głowę zbyt szybko i uderzyła nią o krawędź pieca. Krzyknęła z bólu, mruknęła coś, czego ojciec Ellie z pewnością by nie pochwalił, i wyprostowała się.

– Dzień dobry, pani Stubbs – powiedziała Helen. – Chciałabym przedstawić panią naszej nowej hrabinie.

Pani Stubbs dygnęła, podobnie jak dwie podkuchenne.

– Milady – powiedziała.

– Trzeba przyłożyć coś zimnego – stwierdziła Ellie krótko, czując się w swoim żywiole. Oto miała zadanie do wykonania. Podeszła do młodych dziewczyn. – Czy któraś z was mogłaby mi pokazać, gdzie jest przechowywany lód?

Przez moment przyglądały jej się zdumione, a potem jedna z nich powiedziała:

– Zaraz przyniosę, milady.