– Pani Foxglove musiała wrócić do domu – oznajmiła Ellie, śląc Charlesowi ukradkowy uśmiech. – Ale pozwoli pan, że przedstawię mojego ojca, wielebnego Lyndona. Papo, to jest pan Charles Wycombe, hrabia Billington.

Dwaj mężczyźni podali sobie ręce, w milczeniu się sobie przyglądając. Charles pomyślał, że pastor wygląda na bardzo sztywnego człowieka i wprost niemożliwe, by był ojcem takiego żywego srebra jak Eleanor. Po sposobie, w jaki pan Lyndon patrzył na niego, był pewien, że on również nie odpowiada ideałowi zięcia.

Po wymianie wstępnych uprzejmości usiedli, a Ellie wyszła z pokoju przygotować herbatę. Pastor zwrócił się wtedy do Charles a:

– Większość mężczyzn zaakceptowałaby przyszłego zięcia już tylko przez to, że ma tytuł hrabiowski, Ja taki nie jestem.

– Wcale tak nie sądziłem, panie Lyndon.

Eleanor wyraźnie została wychowana przez człowieka niezwykłej moralności, Charles zamierzał wypowiedzieć te słowa tylko po to, by przypochlebić się pastorowi, mówiąc je jednak, uświadomił sobie, że jest tak naprawdę. Eleanor Lyndon nigdy nie okazała nawet cienia zauroczenia jego tytułem ani zamożnością. Prawdę powiedziawszy, sprawiła wrażenie dużo bardziej zainteresowaną własnymi trzema setkami funtów niż jego ogromnym majątkiem.

Pastor pochylił się do przodu, oczy mu się zwęziły, jak gdyby starał się sprawdzić, ile szczerości kryje się w słowach hrabiego.

– Nie będę sprzeciwiał się temu małżeństwu – powiedział cicho. – Już raz to zrobiłem, kiedy chodziło o moją starszą córkę, a konsekwencje tego były katastrofalne. Ale zapowiadam panu jedno: jeśli potraktuje pan Eleanor źle pod jakimkolwiek względem, będę się modlił, ile mam sił, o to, żeby spłonął pan w ogniu piekielnym.

Charles nie zdołał zapanować nad sobą i jeden kącik ust podskoczył mu w górę w uśmiechu. Wyobrażał sobie, że pastor potrafi modlić się naprawdę żarliwie.

– Daję słowo, że Eleanor będzie traktowana jak królowa.

– Jest jeszcze jedna rzecz.

– Słucham? Pastor odchrząknął.

– Czy pan gustuje w napojach spirytusowych? Charles zamrugał, odrobinę zdumiony tym pytaniem. -Z całą pewnością nie stronie od szklaneczki, gdy jest ku temu okazja, ale nie spędzam dni i nocy w pijackim stuporze, jeśli o to pan pyta.

– Wobec tego może zechce pan wyjaśnić, dlaczego cuchnie pan whisky?

Charles przewalczył w sobie absurdalną chęć roześmiania się i wyjaśnił wielebnemu, co się wydarzyło tego popołudnia i w jaki sposób Ellie przypadkiem oblała go whisky.

Pan Lyndon usiadł wygodnie na krześle, usatysfakcjonowany. Nie uśmiechał się, ale też Charles wątpił, by uśmiech często gościł na jego twarzy.

– Doskonale – oświadczył pastor. – Teraz, gdy dobrze się rozumiemy, niech pan pozwoli, że przywitam pana w rodzinie.

– Cieszę się, że stanę się jej częścią.

Wielebny kiwnął głową.

– Chciałbym osobiście odprawić ceremonię, jeśli się pan zgodzi.

– Oczywiście.

Ten moment wybrała Ellie na powrót do pokoju z tacą z zastawą do herbaty.

– Eleanor – powiedział jej ojciec. – Stwierdziłem, że hrabia będzie świetnie do ciebie pasował.

Ellie odetchnęła z ulgą. Ojciec zaakceptował jej związek, a jak się okazało, znaczyło to dla niej więcej, niż sobie uświadamiała aż do tej chwili. Teraz pozostawało jedynie wyjść za mąż.

Za mąż. Jęknęła w duchu. Niech Bóg przyjdzie jej z pomocą.

6

Następnego dnia specjalny posłaniec przyniósł paczkę zaadresowaną do Ellie. Zaciekawiona rozplatała sznurek i na moment znieruchomiała, gdy z paczki wypadła koperta. Podniosła ją z podłogi i otworzyła.

Droga Eleanor!

Proszę, przyjmij ten podarunek jako świadectwo mego szacunku i uczuć. Tak pięknie wyglądałaś w zieleni Pomyślałem, że może zechcesz wziąć w tym ślub.

Twój Billington

PS. Proszę, nie zakrywaj włosów.

Ellie była w stanie jedynie stłumić jęk, gdy jej palce dotknęły miękkiego, delikatnego aksamitu. Rozpakowała paczkę do końca i ujrzała najpiękniejszą suknię, jaką kiedykolwiek widziała, a już z pewnością, jaką miała okazję nosić. Uszyta z aksamitu o barwie głębokiej szmaragdowej zieleni, miała prosty krój bez falbanek i zmarszczek. Ellie wiedziała, że suknia będzie na nią doskonale pasowała.

A przy odrobinie szczęścia pasował będzie również mężczyzna, który ją jej podarował.

Poranek w dniu ślubu wstał jasny i pogodny. Przybył powóz, który miał zawieźć Ellie, jej ojca i panią Foxglove do Wycombe Abbey, i Ellie poczuła się naprawdę jak księżniczka z bajki. Suknia, powóz i niemożliwie przystojny mężczyzna czekający na nią na końcu tej podróży, wszystko to wydawało się jakby rodem z pełnej magii baśni.

Ceremonia miała się odbyć w oficjalnej bawialni Wycombe Abbey. Wielebny pan Lyndon zajął miejsce z przodu, a następnie, ku rozbawieniu zebranych, westchnąwszy z niezadowoleniem, ruszył przez pokój.

– Muszę przecież oddać pannę młodą narzeczonemu – wyjaśnił, dotarłszy do drzwi.

Śmiechy rozległy się także, gdy spytał głośno:

– Kto oddaje tę kobietę? – A potem zaraz sam sobie odpowiedział: – Ja!

Ale te chwile wesołości wcale nie rozluźniły napięcia Ellie. Czulą się sztywna i nie wiedziała, czy zdoła coś z siebie wydusić.

Ledwie mogąc oddychać, popatrzyła na mężczyznę, który miał zostać jej mężem. Co ona robi? Przecież prawie go nie zna!

Spojrzała na ojca, który patrzył na nią z jakże obcym mu smutkiem i nostalgią.

A potem przeniosła wzrok na panią Foxglove, która najwyraźniej zapomniała o swoich planach wykorzystania Ellie w roli szczotki do komina i podczas całej podróży powozem nie przestawała powtarzać, jak to zawsze wiedziała, że „droga Eleanor zapewne złapie wspaniałego męża" i „mój drogi, drogi, przybrany zięć, hrabia".

– Tak! – zawołała Ellie. – Ach, tak!

Czuła, że Charles stojący obok niej aż trzęsie się od tłumionego śmiechu.

Zaraz jednak wsunął jej na serdeczny palec lewej ręki ciężką złotą obrączkę i Ellie uświadomiła sobie, że teraz w oczach Boga i Anglii należy do hrabiego Billington na zawsze.

Jak na kobietę, która szczyciła się zdolnością zachowania trzeźwości umysłu, kolana podejrzanie mocno się pod nią uginały.

Pan Lyndon zakończył ceremonię. Charles pochylił się lekko i delikatnie musnął wargi Ellie. Dla postronnego obserwatora był to jedynie subtelny pocałunek, ale Ellie poczuła jego język w kąciku ust, zaskoczona tą nagłą pieszczotą, z trudem zdołała odzyskać równowagę, kiedy Charles ujął ją pod ramię i poprowadził do niewielkiej grupki osób, będących, jak sądziła, jego krewnymi.

– Nie miałem czasu zaprosić całej rodziny, ale chciałbym, żebyś poznała moje kuzynki. Pozwól, że przedstawię ci panią i George'ową Pallister, pannę Pallister i pannę Judith Pallister. -Z uśmiechem odwrócił się do damy i dwóch dziewczynek. -Helen, Claire, Judith, chciałbym przedstawić wam moją żonę, Eleanor, hrabinę Billington.

– Miło mi poznać – powiedziała Ellie, nie bardzo wiedząc, czy powinna dygnąć, czy może to raczej one powinny się ukłonić. Uśmiechnęła się tylko najbardziej przyjaźnie jak potrafiła. Helen, atrakcyjna blondynka w wieku około czterdziestu lat, odpowiedziała jej uśmiechem.

– Helen i jej córki od śmierci pana Pallistera mieszkają tutaj, w Wycombe Abbey – wyjaśnił Charles.

– Naprawdę? – zdumiała się Ellie, patrząc na swoje nowe kuzynki.

– Tak – odparł Charles. – Podobnie jak moja niezamężna ciotka Cordelia. Nie wiem, gdzie się teraz podziewa.

– To ekscentryczka – wyjaśniła Helen.

Claire, trzynasto- albo czternastoletnia dziewczynka, nie odzywała się, stała tylko z wyraźnie naburmuszoną miną.

– Jestem pewna, że się zaprzyjaźnimy- oświadczyła Ellie. – Zawsze chciałam żyć w dużej rodzinie. U mnie w domu po wyjeździe mojej siostry zrobiło się dość pusto,

– Siostra Eleanor niedawno poślubiła hrabiego Macclesfield – wyjaśnił Charles.

– Owszem, ale dom opuściła dużo wcześniej – powiedziała Ellie ze smutkiem. – Od ośmiu lat mieszkałam sama z ojcem.

– Ja też mam siostrę – pochwaliła się Judith. – To Claire. Ellie uśmiechnęła się do dziewczynki.

– Ach, tak? A ile ty masz lat?

– Sześć – odparła mała z dumą, odgarniając do tyłu jasno-brązowe włosy. – A jutro będę miała dwanaście.

Helen roześmiała się.

– Jutro najwyraźniej oznacza długą przyszłość – powiedziała, pochylając się, żeby pocałować córeczkę w policzek. – Najpierw musisz skończyć siedem lat.

– A potem dwanaście! Ellie przykucnęła przy niej.

– Nie całkiem tak, kochana, jeszcze pozostaje osiem, a potem dziewięć, a potem…

– Dziesięć i jedenaście – przerwała jej Judith z dumą. -A potem dwanaście!

– Teraz bardzo dobrze – pochwaliła ją Ellie.

– Potrafię liczyć do sześćdziesięciu dwóch.

– Naprawdę?

Ellie starała się, żeby w jej głosie zabrzmiał szczery podziw.

– Mhm. Raz, dwa, trzy, cztery…

– Mamo! – Claire nie kryła niezadowolenia. Helen ujęła Judith za rękę.

– Chodź, malutka, będziemy wprawiać się w liczeniu kiedy indziej.

Judith z wyrzutem spojrzała na matkę, a potem odwróciła się do Charlesa.

– Mama mówiła, że najwyższy czas, żebyś się ożenił.

– Judith! -zawołała Helen, czerwieniąc się.

– Przecież tak mówiłaś! Powiedziałaś, że Charles zadaje się ze zbyt wieloma kobietami i…

– Judith! – Helen prawie krzyknęła, łapiąc dziewczynkę za rękę. – Nie pora na to!

– Nic nie szkodzi – powiedziała prędko Ellie. – Ona nie chciała powiedzieć nic złego.

Helen wyglądała tak, jakby chciała zapaść się pod ziemię i zniknąć. Pociągnęła Judith za rękę, mówiąc:

– Wierzę, że nasi świeżo upieczeni małżonkowie chcieliby zostać przez chwilę sami. Zaprowadzę gości do jadalni na weselne śniadanie.

Pospiesznie ich opuściła, ale Ellie i Charles usłyszeli jeszcze, jak Judith niewinnym głosikiem pyta: