– No cóż, archanioły na przykład bywają dosyć krewkie. Pomyśl choćby o Michale z odsłoniętym mieczem…

– Otóż i widzisz! Znowu to samo, miecz! To jedyne, co u anioła wydaje ci się pociągające! – śmiał się teraz głośno.

– Nie, akurat nie o to mi chodziło. Ale w ogóle to one muszą być nudne. Taki brzdąkający na harfie, podobny do baranka anioł w nocnej koszuli, to na dłuższą metę może być… no wiesz… Ale czy pociągają mnie demony…? Nie wiem, a zresztą, chyba tak. Smutne to, ale tak jest, wybrałabym demona!

Nieznajomy spoważniał.

– I tak jest z całą ludzkością. Ludzkość nie chce mieć spokoju, o którym wszyscy tyle gadają. Ci, którzy pragną naprawdę walczyć o pokój, muszą umrzeć. Podczas gdy podżegacze wojenni żyją.

Liv była uszczęśliwiona. Nareszcie spotkała kogoś, kto jej słucha i kto z nią rozmawia. I w dodatku cóż to za człowiek! Niemal nie miała odwagi na niego patrzeć, bała się, że on wyczyta bez trudu w jej oczach zachwyt i uwielbienie.

– Mieszkasz gdzieś tutaj niedaleko? – zapytał.

Ze smutkiem potrząsnęła głową.

– Ja nie mam domu, niestety.

– Chcesz powiedzieć, że uciekłaś?

– Nie – westchnęła ciężko. – Nie uciekłam. Moja rodzina nie chce mnie dłużej. Mają inną córkę, śliczną, jasnowłosą niczym anioł, kochają właśnie ją. Poprosili, żebym sobie poszła, nie mają na zbyciu uczuć, które mogliby przeznaczyć dla mnie.

Nie spuszczał z niej sceptycznego spojrzenia.

Liv dodała żałośnie:

– No, może to nie całkiem prawda.

– Podejrzewam, że nie – wtrącił. – Opowiedz teraz, jak to jest naprawdę.

I Liv opowiedziała. Z pewną dozą złośliwości odmalowała swój stosunek do matki i Tulli, o ojcu, jej zdaniem, nie było w ogóle co mówić. Wspomniała też o trudnościach w kontaktach z rówieśnikami i z chłopcami w ogóle. Na temat Fin – na nie powiedziała ani słowa z tego prostego powodu, że całkiem o nim zapomniała.

Kiedy skończyła swoją biografię, spojrzała na nieznajomego niepewnie; mówienie o sobie jest pożyteczne, ale jakież okrutne, iluzje gasną jedna po drugiej.

– Skoro tak – rzeki ów wspaniały człowiek w zadumie – skoro tak, to zastanawiam się, jak mógłbym cię zakwalifikować.

– No jak? – zawołała Liv zaciekawiona.

– Jako niepoprawną romantyczkę – roześmiał się. – Pod pewnymi względami okropnie niedojrzałą jak na swój wiek. I z kolosalną potrzebą czułości. Jak wielu innych spragnionych czułości, pociąga cię brutalność i bezwzględność.

– O, nie, tu się mylisz! – oburzyła się Liv.

– Nic podobnego! To odwieczne marzenie kobiet, by znaleźć złote serce pod powłoką oschłości i brutalności.

Odwrócił się do niej i objął ją ramieniem. Serce Liv zaczęło bić jak szalone. Kręciło jej się w głowie.

– Bądź ostrożna – poradził jej nieoczekiwanie stanowczo. – Należysz do dziewcząt, które mogą sobie napytać prawdziwej biedy. Łatwo mieszasz rzeczywistość z wytworami fantazji, a jesteś tak wrażliwa, że możesz zostać głęboko zraniona, kiedy przyjdzie ci poznać różnicę.

– Zupełnie nie rozumiem, co chcesz powiedzieć. W Ulvodden nic się przecież nigdy nie dzieje.

– To prawda – rzekł dziwnie ochrypłym głosem. – Ale to tym bardziej niebezpieczne, bo jeśli się nareszcie zdarzy coś „podniecającego”, to rzucisz się w to niczym ćma lecąca do światła, prawda?

– O, tak, możesz być pewien!

– A więc nie rób tego! – ostrzegł i przycisnął ją do siebie tak mocno, aż poczuła ból w plecach. – Będą cię pociągać najróżniejsze przygody, ale ty nie jesteś jeszcze dostatecznie dorosła, by ocenić niebezpieczeństwo ani by ponieść konsekwencje.

Puścił ją nagle i wstał.

– A teraz będzie najlepiej, jeśli pójdziesz do domu – oświadczył. – Mam tu jeszcze trochę do zrobienia. Znalazłem bardzo interesujące minerały.

Liv rozcierała bolące ramię.

– Ty – powiedziała cieniutkim głosem. – Ty tak wiele rozumiesz, czy możesz mi powiedzieć, dlaczego nikt mnie nie lubi? Dlaczego jestem taka niemożliwa? Chcę być dobra dla moich w domu, jesteśmy przecież rodziną, ale wciąż zachowuję się tak beznadziejnie. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego zawsze odpowiadam niegrzecznie i wznoszę pomiędzy nimi a sobą jakiś mur nie do przebycia. Bo to moja wina, jestem pewna, zawsze potem żałuję, ale nie umiem być miła…

Patrzył na nią z łagodnym uśmiechem.

– Naprawdę tego nie rozumiesz? Ty jesteś wrażliwą artystyczną naturą, która, tak się złożyło, przyszła na świat w porządnej mieszczańskiej rodzinie. Nie wiem, w czym się wyrazi twój talent, może jesteś uzdolniona malarsko, może potrafisz pisać…

Liv z zapałem kiwała głową.

– Będziesz kimś, jestem tego pewien. Próbuj pracować nad rozwojem swojej osobowości, zamiast użalać się sama nad sobą i płakać, że nikt cię nie rozumie. Zachowałem się wobec ciebie okrutnie?

Liv była do głębi poruszona tym, że ktoś okazuje jej tyle zainteresowania, uśmiechnęła się blado, potem pomachała mu na pożegnanie i pobiegła w stronę domu.

Z przerażeniem uświadomiła sobie, że nawet go nie zapytała, jak się nazywa. Skąd on się tu wziął? I dokąd się wybiera? On zresztą też nie znał jej nazwiska ani nie miał pojęcia, gdzie mieszka. Choć wiedział o niej wcale nie tak mało, nie mógłby jej odszukać.

Tylko że, oczywiście, wcale jej szukał nie będzie. Poczuła skurcz w sercu. Taki mądry, taki życzliwy i wyrozumiały człowiek! Był odpowiedzią na wszystkie jej marzenia o prawdziwym przyjacielu. Różnica wieku jest, rzecz jasna, trochę zbyt duża, ale przecież nie ma mowy o żadnych uczuciach, w grę wchodzi jedynie przyjaźń. A że on przy tym jest przystojny i pełen wdzięku, to dodatkowy plus, choć nie najważniejszy.

Wyobraźnia Liv zaczęła snuć wspaniałe sny na jawie, marzenia przekraczające wszystko, co dotychczas wyśniła.

W umyśle Liv dojrzewał pewien plan.

Zaprosi go na szkolny bal w najbliższy piątek!

Plan napotykał jedynie kilka drobnych przeszkód. Jak znaleźć nieznajomego, żeby przekazać mu zaproszenie? I czy zdobędzie się na odwagę, by mu to powiedzieć?

ROZDZIAŁ II

Przy śniadaniu następnego ranka Liv zaczęła przygotowywać grunt do działania, kłaść fundamenty, jeśli można tak powiedzieć.

– Tato – zaczęła niepewnie. – Czy mogłabym sobie kupić coś do ubrania?

Rodzina nie byłaby bardziej zdumiona, gdyby autobus wjechał do ich kuchni. Tulla zakrztusiła się herbatą, a pani Larsen o mało nie upuściła filiżanki. Ojciec zastygł w bezruchu z nożem uniesionym nad talerzem.

– A na co ci nowe ubrania? – zapytała wreszcie Tulla, gapiąc się na siostrę z otwartymi ustami.

– Ja… Nie, potrzebne mi. Zwłaszcza wyjściowa sukienka.

Tulla zachichotała z pogardą, a Liv posłała jej pełne gniewu spojrzenie.

– Ależ drogie dziecko – wtrąciła mama. – Masz przecież sukienek pod dostatkiem.

– Wcale nie, nic nie mam – odparła Liv z zaciętością, bo wszystko wskazywało na to, że walka będzie długa i trudna. – Mam tylko spodnie i swetry i kilka paskudnych szkolnych sukienek po Tulli, i jeszcze tę niedzielną, którą po niej odziedziczyłam trzy lata temu.

– Ale ja nie mam pieniędzy, żeby wyrzucać na jeszcze jedną suknię w tym tygodniu – zaprotestował ojciec. – Tulla właśnie dostała sukienkę za dwieście koron.

– Czy nie mogłabyś w takim razie wziąć którejś ze starych sukienek Tulli? – zaproponowała mama. – Ta różowa ma zaledwie kilka miesięcy, wcale nie jest znoszona.

Liv przełknęła ślinę i z uporem spojrzała na matkę.

– Nie chcę żadnej różowej sukni. Gdybym mogła sama decydować o kolorze, to wybrałabym coś chłodniejszego, niebieski albo zielony, albo lila. A najprawdopodobniej biały.

– Niebieski albo zielony dla ciebie? – wybuchnęła matka. – Ty przecież…

– Ty przecież masz ciemne włosy i powinnaś nosić czerwony albo żółty, wiem, i dziękuję bardzo, już to dawniej słyszałam. Ale to nie pasuje ani do mojej cery, ani do oczu. Nie można przecież dobierać ubrań wyłącznie pod kolor włosów!

Liv była wzburzona i zdecydowana przeprowadzić swoją wolę.

– No dobrze, ale gdzie masz zamiar w niej pójść? – zapytała Tulla.

– Wybieram się na szkolny bal – odparła Liv stanowczo. – To nic, że już tam nie chodzę. I powinnam też coś zrobić z włosami, a poza tym muszę kupić nowe pończochy, bieliznę i buty. I jeszcze potrzebny mi jest nowy sweter, bo już nie mogę chodzić w tym prosiaczkowato różowym po Tulli. I dziesięć koron na dwa bilety.

– Dwa? – krzyknęła Tulla. – A z kim to się wybierasz, jeśli łaska?

– Z jednym… przyjacielem – burknęła Liv. – On mi w piątek zwróci za bilet.

– Skąd ci się nagle wzięła taka ochota na tańce? Czy to nie przypadkiem jeden taki imieniem Finn jest przyczyną?

Liv odpowiedziała tylko wściekłym parsknięciem.

– Nie o to chodzi – przerwał ojciec. – Nie ma znaczenia, z kim chce pójść, bo i tak nie stać mnie na nowe ubranie. Basta, koniec dyskusji!

Liv poczuła pieczenie w oczach.

– W takim razie wezmę z mojej książeczki oszczędnościowej.

– Ani mi się waż! – krzyknął ojciec surowo. – Nie masz jeszcze prawa sama dysponować swoją książeczką. A poza tym zostaniesz w domu. Skoro nie chciało ci się uczyć i musiałaś przerwać naukę, to nie masz czego szukać na szkolnym balu!

Liv powiedziała cicho, bardzo zgnębiona:

– Zostałam zabrana ze szkoły dlatego, bo nie mogliście znieść takiego wstydu, żeby wasza córka powtarzała klasę. Czy nigdy wam nie przyszło do głowy, że może ja nie jestem jeszcze dojrzała do tej klasy? Gdybyście dali mi rok, to jestem pewna, że wszystko ułożyłoby się bardzo dobrze. Przecież pisałam najlepsze w klasie wypracowania z norweskiego i pani powiedziała, że mam bardzo bogatą wyobraźnię…

– O, tak, to jedyne, co masz – powiedziała Tulla złośliwie.

Inspektor Larsen wyglądał, jakby chciał się nad czymś lepiej zastanowić, mimo to oświadczył krótko:

– Trudno, nic na to nie poradzę, muszą ci wystarczyć ubrania, które masz. Tak ładnie wyglądały na Tulli, to dla ciebie też powinny być dobre.