– Taki jestem zmęczony, Liv – szepnął.

Objęła jego głowę i przytuliła, żeby mu było wygodnie. Delikatnie głaskała ciemne włosy i szczupłą twarz. Nim minęły dwie minuty, Jo spał.

Z pewnością nie tego można oczekiwać od romantycznego i troskliwego kawalera, w tym wypadku jednak Liv uznała jego zachowanie za komplement. Przy niej czuł się bezpieczny i spokojny, jego wzburzone zmysły nareszcie mogły odpocząć.

Pozwoliła mu spać ponad pół godziny i ta chwila na zagraconej galeryjce stała się punktem zwrotnym w jej życiu. Kiedy tak siedziała z tym silnym, pełnym życia mężczyzną w ramionach, po raz pierwszy czuła, że jest komuś potrzebna. Samotne dzieciństwo dobiegło końca. Liv odnalazła poczucie własnej wartości.


Karty trzasnęły o blat stołu.

– All right, ty wygrywasz. Nie, nie mam już siły więcej grać. Ta ruina działa mi na nerwy. Wiejemy stąd!

– Spokojnie, Harald! Szef powiedział, że nas przeszmugluje w bezpieczne miejsce z daleka od Ulvodden jutro wieczorem. Sami nie mamy najmniejszych szans.

– Doszliśmy aż tutaj, to dalej też pójdziemy. Jestem głodny! Obiecał, że dziś wieczorem przyniesie coś do żarcia.

– Dzisiaj w szkole jest jakiś bal czy coś w tym rodzaju. Siedzi tam pewnie, popija sobie i ma nas gdzieś.

– Myślisz, że zorganizuje pieniądze?

– Powinien to zrobić, jeśli mu życie miłe, bo jak nie, to poczęstuję go kulką.

– Jest jeszcze jeden, którego ja bym chętnie poczęstował kulką. To ten przeklęty Barheim! Żeby nie on, to już byśmy pieniążki mieli.

– Nie wymieniaj przy mnie tego nazwiska! Robię się chory na sam jego dźwięk. Żeby tak chociaż można było zapalić światło w tej cholernej ruderze… Nie cierpię tej budy! Tylko duchów tu brakuje. Widziałeś te jego przebiegłe ślepka, kiedy nas tu prowadził?

– Przesada! Coś sobie wbijasz do łba.

– Mógłbym przysiąc! Coś mi się tu nie zgadza. Nie wolno nam wyjść nawet z tego pomieszczenia, a poza tym widziałem dobrze, że drzwi są opieczętowane. Co to ma za sens?

– Moim zdaniem to nic dziwnego. Idź i połóż się, bo rzeczywiście zaraz zobaczysz jakiegoś ducha. Jutro ruszamy w drogę, możesz się więc pocieszyć, że to twoja ostatnia noc w tej ruderze.


Liv delikatnie potrząsnęła ramię Jo.

– Jo, musisz się obudzić. Wciąż jacyś ludzie kręcą się po korytarzu, a poza tym zdrętwiała mi noga i mam skurcz w ręce.

Przeciągnął się i uśmiechnął do niej.

– Dobrze się przy tobie śpi. Dziękuję i przepraszam, że zachowałem się tak mało elegancko.

– Potrzebowałeś odpoczynku. Co teraz będziemy robić? Zejdziemy z powrotem na salę?

– Musimy? Mnie niespecjalnie bawią takie zgromadzenia.

– Ani mnie. W takim razie wychodzimy. Musisz się wyspać.

Jo i Liv poszli wolno w stronę domu. Noc była ciemna, już prawie jesienna, powietrze chłodne i Liv marzła w cienkim płaszczyku. Jo mówił do niej półgłosem:

– Czeka nas bardzo piękny rok, Liv. Będę tutaj przyjeżdżał tak często jak to możliwe, mam przecież samochód. I liczę na to, że na ferie świąteczne przyjedziesz do nas, żebyś mogła poznać moich rodziców.

– Och, dziękuję, bardzo chętnie! – zawołała Liv, zarumieniona z radości, bo wiedziała, że Jo mówi to wszystko poważnie.

– Będę bardzo w stosunku do ciebie ostrożny, Liv – powiedział i poczochrał jej włosy.

– Dziękuję, Jo. Ale chyba nie powinieneś przesadzać! A po feriach już tylko kilka miesięcy i skończę osiemnaście lat, a wtedy…

– Tak, tak, a wtedy… – śmiał się Jo. – Wtedy może się stać naprawdę wszystko! Ale, Liv, powiedz mi, co to za dziwaczna budowla majaczy na tle ciemnego nieba?

– To dom poprzedniego właściciela fabryki. On niedawno umarł i właśnie jutro dom zostanie wysadzony w powietrze, a na jego miejsce wybuduje się jakieś hale fabryczne czy coś w tym rodzaju.

– O, wspaniale! Musimy to zobaczyć, Liv. Przyjdę i cię zabiorę. A kto teraz jest właścicielem fabryki?

– On miał jakichś krewnych w Danii. To ci krewni wszystko po nim odziedziczyli. Przyjadą tu na początku przyszłego tygodnia.

– To musi być nadzwyczajny dar losu, taka fabryka, która spada ci z nieba. Sam nie miałbym nic przeciwko takiemu spadkowi.

Nagle przystanął.

– Co się stało, Jo?

– Liv – powiedział Jo nieoczekiwanie stanowczo. – Co ci powiedział Berger? O tym Arvidzie. Powtórz litera po literze!

– Poczekaj no – zaczęła zaskoczona. – Niech sobie przypomnę. Miał trudności z mówieniem. To ostatnie, co powiedział, zanim skonał… „To chodzi o…” przerwa „Arvid…” przerwa „An…” To wszystko. Wkrótce zamknął oczy. Och, nie chcę już do tego wracać.

Jo pogłaskał ją po policzku.

– Wybacz mi, że dręczę cię tym bardziej niż to konieczne, ale muszę. A zatem on nie wymawiał całych słów? Mówił sylabami?

– Tak, i ledwo go słyszałam.

Jo spoglądał na nią.

– A nie mogłoby to brzmieć inaczej? Na przykład tak: „To chodzi o spadek w Danii”?

Liv zastanawiała się długo. Raz po raz powtarzała słowa Bergera, tak jak on je wypowiedział.

– Tak – przyznała w końcu. – Tak mogło być. Ale co by to mogło znaczyć?

– Nie mam pojęcia. Kto kieruje pracami związanymi z wysadzeniem budynku?

– Nie wiem. A zresztą, wiem! To przecież inżynier Garden, on z uporem dąży do rozbudowania fabryki. Ojciec mówił to wielokrotnie.

Jo zastanawiał się tak intensywnie, że Liv niemal słyszała jego myśli.

– Wydaje ci się, że trafiłeś na jakiś ślad?

– Może. Bo dlaczego on tak się spieszy z usunięciem tego domu, że nie zaczeka nawet na nowych właścicieli? Moim zdaniem powinien się wstrzymać do ich przyjazdu. Wiesz, miałbym ochotę obejrzeć ten dom nieco dokładniej.

– No to będziesz musiał się spieszyć, bo jego ostatnia godzina, jeśli tak można powiedzieć, wybiła. Pójdziemy tam?

– Ty nie. Za bardzo zmarzłaś. Czuję, jak się trzęsiesz. Nie, to bez sensu, dajmy temu spokój. Zadzwonię do lensmana jutro wcześnie rano i dowiem się, co i jak.

– Dobrze, ale gdybyś się wybierał na zwiedzanie domu, to ja chcę być z tobą.

Jo uśmiechnął się.

– Jeszcze ci nie przeszło pragnienie przygód? Myślałem, że przynajmniej na razie powinnaś mieć dosyć. Ale zobaczymy. Sądzę, że posunęliśmy się znacznie w dociekaniach na temat, kim jest Arvid *.

– Kim nie jest, chciałeś powiedzieć. Och, Jo, jaka ciemna dziś noc! Na niebie nie widać ani jednej gwiazdki. Ogrody już prawie puste, liście opadają, wkrótce zostaną tylko nagie gałęzie i badyle. Nikt się nie troszczy o wyrywanie chwastów. Jesień nadchodzi, Jo… Wieczór, jesień i starość. Odkąd pamiętam, tych trzech spraw zawsze się bałam, bo one nieubłaganie wiodą ku końcowi, po nich przychodzi noc, zima i śmierć. Czarny wrzesień. Czarny, przerażający wrzesień, ponury i smutny, pełen złych przeczuć…

– Ależ, Liv! – Przestraszony Jo potrząsał ją za ramię. – Czy tak chcesz świętować nasz pierwszy wspólny wieczór?

– Przepraszam – szepnęła Liv i starała się opanować. – Wiesz, że nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa niż dzisiejszego wieczoru. Tylko teraz przez moment odniosłam wrażenie, jakby mnie owionął powiew lodowatego wiatru, który przeniknął mnie do szpiku kości. Jo, bądź ostrożny. Nie wiem, może to ta wielka radość, że mogę być z tobą, sprawiła, że przestraszyłam się, iż mogłabym cię utracić…

– Ty mały głuptasie – uśmiechnął się Jo. – Mnie się tak łatwo nie pozbędziesz, tego możesz być pewna.

Pożegnanie na werandzie Larsenów zajęło trochę czasu. Tyle było przecież czułych słów, które musiały paść, tyle wypowiadanych szeptem pytań i wątpliwości i tyle uspokajających odpowiedzi. Chyba nigdy żadna dziewczyna nie usłyszała ich tak wiele.

W końcu jednak zdołała nakłonić Jo, by się pożegnał, i młody człowiek z obietnicą: „Przyjdę po ciebie jutro o ósmej”, pobiegł uliczką w dół do swojego pensjonatu. Ale teraz nie odczuwał już zmęczenia, a ponieważ ostatnio przywykł do nocnych spacerów, wcale nie tęsknił za hotelowym pokojem.

Rozmyślał z pewnym niepokojem nad tym, co będzie jutro, Liv bowiem zaprosiła go do domu swoich rodziców zaraz po wysadzeniu starego budynku. W tej rodzinie jest przynajmniej dwoje ludzi, którzy nie patrzyli na niego przychylnym wzrokiem, mianowicie sam Larsen i Tulla. Będzie musiał zrobić wszystko, by opanować swój skłonny do wybuchów temperament. Ze względu na Liv.

Liv, no właśnie, Liv… Roześmiał się głośno i serdecznie, pełen wspaniałej radości życia. Bo nawet bardzo przystojny i cieszący się wielkim powodzeniem młody człowiek może się czuć bardzo samotny i nieufny wobec ludzi. Któż by jednak odczuwał nieufność wobec Liv, jego dziewczyny?

Naprzeciwko na tle nocnego nieba rysował się wielki, ponury dom z wieżyczką. Jo zwolnił kroku.

Inżynier Garden… Dlaczego mu tak pilno, żeby pozbyć się tego domiszcza, zanim przyjadą spadkobiercy? Czy kryje się tam jakaś tajemnica, której nowi właściciele nie powinni poznać?

Jo zatrzymał się i patrzył na dom. Liv powiedziała, że został zaplombowany…

Gdyby tak spróbował wejść do środka teraz… Liv z pewnością będzie wściekła, ale, z drugiej strony, Jo nie chciał wprowadzać jej do tej ruiny jak z opowieści o duchach, sprawiającej z niewiadomego powodu groźne wrażenie. Nie było też pewności, że lensman Lian pozwoliłby im wejść tam rano, tuż przed wysadzeniem. Prawdopodobnie teraz Jo ma jedyną szansę…

ROZDZIAŁ XI

Zdecydowanie ruszył drogą wiodącą na wzgórze, na którym stał dom. Noc była, jak zauważyła Liv, bardzo ciemna, ale Jo miał przy sobie latarkę, niewielką wprawdzie, ale wystarczającą, by oświetlić drogę. Kiedy znalazł się przed drzwiami do ponurego domostwa, stwierdził, że rzeczywiście budynek jest zaplombowany. Starannie oglądał pieczęcie, ale uznał, że nie da się ich niepostrzeżenie usunąć. Ryzyko było zbyt duże. Postanowił wobec tego okrążyć dom w poszukiwaniu innego wejścia.

Budynek zmienił się w ruinę. Wielkie kawały gruzu i tynku poodpadały od ścian, futryny małych okienek na piętrze powypaczały się i zbutwiały. Na parterze okna były większe, wypełnione dużymi taflami szyb. Zdumiewające, że ktoś mógł wybudować coś równie dziwacznego, ale Liv opowiadała przecież, że stary właściciel fabryki był ekscentrycznym typem.