Liv dyskretnie podpytywała swego ojca, czy dyrektor lub adwokat mają coś wspólnego z fabryką. Bo że inżynier Garden miał, to oczywiste. Był po prostu jej szefem. Tak jest, po dłuższym namyśle inspektor Larsen przypomniał sobie, że obaj panowie zasiadają w zarządzie fabryki, a Sundt jest ponadto jej radcą prawnym. Praktycznie biorąc był on adwokatem wszystkich mieszkańców i przedsiębiorstw w Ulvodden.

Spacerująca po plaży Liv dokonała odkrycia. Inżynier Garden był tym, który z pewnością bardzo by potrzebował dodatkowego zarobku i on też mógł najłatwiej skopiować tajne dokumenty. Jego małżonka to kobieta przyzwyczajona do luksusu, więc z pewnością wydawała niemało pieniędzy. Adwokat Sundt natomiast był człowiekiem bardzo bogatym, miał najpiękniejszą willę w Ulvodden i samochody, i posiadłość na wsi i chyba naprawdę nie potrzebował niczego więcej. Co się zaś tyczy dyrektora, to Liv w ogóle nie była w stanie doszukać się motywu. Był to człowiek ascetyczny, żyjący bardzo oszczędnie.

Nagle usłyszała za sobą kroki biegnących stóp i ktoś klepnął ją w plecy.

– Hej, Liv!

– Finn i Morten! – zawołała uradowana. – A gdzie Jo?

– No ładnie! – roześmiał się Finn. – Czy to pierwsza sprawa, o której myślisz na nasz widok?

– Nie – odparła rumieniąc się. – Ale jakoś mi się łączycie…

Morten zaspokoił jej ciekawość.

– Jo został w Månedalen, żeby dokończyć pracę. Dla nas już nie było zajęcia, więc przybiegliśmy czym prędzej, żeby zdążyć na zabawę. Twoja siostra nas zaprosiła i, zdaje się, bardzo na nas liczy. Prosiła też Jo, ale odmówił.

Liv była zarazem ucieszona i zrozpaczona. Ucieszona, że Jo nie przybiegł w podskokach na zawołanie Tulli, i zrozpaczona, że ona też go na zabawie nie zobaczy.

– On się ostatnio zrobił okropny – powiedział Morten, kiedy zeszli nad samą wodę i usiedli na ławce dla zakochanych. – Pojęcia nie mam, co go ugryzło. Zrobił się z niego prawdziwy nadzorca niewolników!

– O! – zdziwiła się Liv. – A dlaczego?

– Bez przerwy wściekły – odrzekł Finn. – Ani nie jadł, ani nie spał. Jestem pewien, że co noc wychodził i włóczył się po lesie. A żebyś zobaczyła, jak wygląda! Nie poznałabyś go, Liv! Wygląda, jakby nienawidził całego świata.

Liv chciała go jakoś wytłumaczyć.

– No, spoczywa na nim wielka odpowiedzialność…

– Coś ty, to nie to! Robota szła wspaniale – oświadczył Morten. – Przy pracy to nas nawet chwalił. Nie, to coś innego… Według mnie to on z jakiegoś powodu nienawidzi sam siebie.

– Tak, to się zgadza – potwierdził Finn. – I najdziwniejsze, że nie znosił, żebyśmy wspominali ciebie, Liv. Czy ty go czymś specjalnie rozzłościłaś?

– Nie – bąknęła Liv nieszczęśliwa. – W każdym razie nic o tym nie wiem.

Może to ten liścik, który do niego napisała? W którym mu dziękowała, że był taki miły. Ale to przecież nic takiego, na co można by się złościć. Nie rozumiała nic a nic i nagle odniosła wrażenie, że na dworze zrobiło się zimno i ciemno. Ten Jo, którego pamiętała, ten Jo, którego wyobrażała sobie u swego boku, zaczynał blednąc i rozpływać się w powietrzu. Jo nie był już jej przyjacielem.

– Jak ty jesteś dziwnie uczesana, Liv! – zawołał Finn. – Coś zrobiłaś z włosami?

– Tak – odparła niepewnie.

– Bardzo ci ładnie. Przyjdziesz jutro na zabawę?

– Jeszcze nie wiem. Właściwie to nie bardzo mam ochotę.

– Przyjdź – prosił Finn. – Już my się postaramy, żebyś się dobrze bawiła.

Uśmiechnęła się blado.

– Przyjdę. Skoro wy też przyjdziecie, to będzie nam razem wesoło.

– A Morten będzie miał większą szansę, by porozmawiać z Tullą.

– Zamknij się – mruknął Morten ze złością.

Finn chichotał.

– On nie robił nic innego, tylko jak w transie opowiadał o tym niezwykłym, czystym aniele bez jednej plamki, zwłaszcza kiedy się taplaliśmy w mokradłach.

Morten rzucił się na przyjaciela i okładał go pięściami. Kiedy Finn już dostatecznie spokorniał, Morten puścił go i powiedział:

– Co to za okropne wronie gniazdo stoi tam na wzgórzu! Że też ktoś może wpaść na pomysł wybudowania sobie takiego domu!

– Pojutrze to wronie gniazdo wyleci w powietrze – wyjaśniła Liv.

– Wyleci w powietrze? – zdumiał się Finn. – Morten, musimy to zobaczyć. A może teraz byśmy tam poszli obejrzeć to sobie dokładnie, póki jeszcze stoi?

– Nie – powiedziała Liv. – Nie wolno. Ładunki wybuchowe już zostały założone, budynek jest zamknięty i zaplombowany. Nikt nie może już dostać się do środka.

– No tak, to chyba najbezpieczniejsze – uśmiechnął się Finn. – Bo pomyśleć, co by to było, gdyby jakiś włóczęga miał zamiar wejść tam na nocleg. Można by naprawdę mówić o locie do nieba!


Sala gimnastyczna była przystrojona balonikami i mnóstwem serpentyn. Bar z napojami chłodzącymi ulokowano w narożniku naprzeciwko wejścia, a na podium siedziała najlepsza i zresztą jedyna orkiestra taneczna w Ulvodden i pławiła się w rozkosznej świadomości swojego niebywałego znaczenia. Pod jedną z krótszych ścian zajęli miejsca nauczyciele i nauczycielki, wszyscy nastroszeni niczym kury na grzędzie, albowiem to była bardzo kulturalna zabawa, a uczniowie, rodzice i inni goście stali w grupkach wokół parkietu. Członkowie komitetu organizacyjnego chodzili tam i z powrotem z ogromnie zafrasowanymi minami, nie bardzo wiedząc, co właściwie powinni robić, a wciąż jeszcze nie byli pewni, czy zabawa się uda.

Nastrój panował uroczysty, pełen skrępowania, jak na kinderbalu, zanim politura dobrego wychowania opadnie z dzieciaków.

– O rany! – jęknął Finn, kiedy zobaczył Liv. – Coś mi się zdaje, że to będzie twój wielki dzień. Wyglądasz fantastycznie!

Tulla przeszła tanecznym krokiem przez salę w sukience z błękitnej organdyny, zwiewnej i delikatnej niczym pianka. Ptyś z bitą śmietaną, pomyślała Liv złośliwie, ale powodowała nią paskudna zawiść, bowiem Tulla wyglądała naprawdę prześlicznie, to Liv musiała przyznać.

– No, jestem wystarczająco ładna jak dla was? – zapytała Tulla i okręciła się przed chłopcami, żeby ją sobie mogli dobrze obejrzeć.

– Myślę, że świetnie znasz odpowiedź – roześmiał się Finn. – Ale ty to przecież zawsze ładnie wyglądasz, moim zdaniem prawdziwą sensacją dzisiejszego wieczoru będzie Liv. Nie wiedziałem, Tulla, że masz taką klawą siostrę!

Tulla spojrzała kątem oka na Liv, a kwaśna mina, jaką mimo woli zrobiła, świadczyła najlepiej, że jak dla niej to siostra wygląda zbyt dobrze.

Liv tymczasem zostawiła na chwilę chłopców z Tullą i poszła się przywitać ze swoją dawną klasą. Z przypadkowych uwag, szeptów i westchnień dowiedziała się, że wszystkie jej koleżanki czekają przede wszystkim na „brata Very”. Vera chodziła do tej samej klasy co Tulla i miała niebywale tu popularnego, żeby nie powiedzieć osławionego, brata, który studiował w Oslo. Typ playboya, o ile Liv pamiętała.

Stwierdziła, że na sali jest już dyrektor, rozmawia z adwokatem Sundtem, a przed chwilą przyszedł też inżynier Garden ze swoją śliczną żoną, postanowiła jednak, że dzisiejszego wieczora nie będzie myśleć o tamtych ponurych sprawach, o żadnych mordercach, i zamierzała tego przyrzeczenia dotrzymać, chociaż czuła na sobie spojrzenia tamtych ludzi kłujące niczym szpilki.

W ostatnich dniach podejmowała rzetelne wysiłki, by wymazać z pamięci Jo, ale bardzo szybko stwierdziła, że nie jest to, niestety, możliwe. Tak więc jego cień towarzyszył jej również w tej sali. Zresztą taki cień daje poczucie bezpieczeństwa, dzięki niemu paplanie dawnych przyjaciółek jakby jej nie dotyczyło, stała poza ich kręgiem, tak jak to zawsze czyniła, choć przecież bardzo lubiła te dziewczyny.

Vera i jej brat zrobili właśnie niezwykle efektowne entrée. On zatrzymał się przy drzwiach w pozie triumfatora, machał na powitanie znajomym i przyjaciołom z wystudiowaną spontanicznością i szerokim uśmiechem jak z reklamy. Był jasnowłosy i piękny niczym grecki bóg. I nieprawdopodobnie nudny, zdaniem Liv. Po sali jednak przeszło pełne zachwytu westchnienie, a dziewczęta na przemian zagryzały wargi, przewracały oczami i robiły uwodzicielskie miny. Tu się dopiero wydarzy!

W końcu orkiestra zagrała pierwszy kawałek i parkiet zaczął się powoli zapełniać.

Było tak jak Jo przewidział, Liv tańczyła niemal bez przerwy, ale przyjemność nie była nadzwyczajna. Bardzo szybko odkryła, że chłopcy w tym wieku nie potrafią rozmawiać i albo wygłaszają banalne uwagi, albo zaczynają się przechwalać. A w ogóle to najchętniej przyciskaliby dziewczynę do siebie, i to mocno. Liv była przekonana, że jej sukienka na plecach pełna jest tłustych plam od ich spoconych rąk. Wcale jej też nie zachwycało, gdy tancerze starali się przytulać do jej policzka swoje pozbawione jeszcze zarostu, pryszczate twarze. W tej sytuacji najlepiej bawiła się z Finnem, który też zapraszał ją do tańca bardzo często. Traktował ją jako koleżankę ze świetnej wyprawy w góry i śmiali się oboje ze swoich przygód, gadali bez wytchnienia.

Tulla bez przerwy znajdowała się na parkiecie, szczebiotała kokieteryjnie i wirowała wdzięcznie, sporo tańczyła z bratem Very i była po prostu w swoim żywiole. Brat Very również. Widać było, że rozkoszuje się swoją popularnością. Od czasu do czasu kierował swoją łaskawość w kierunku jakiegoś siedzącego pod ścianą biedactwa, które też natychmiast w blasku jego wspaniałości zaczynało się czuć jak królowa balu. W przerwach między tańcami roiło się wokół niego od dziewcząt, które przechadzały się, mówiły bardzo głośno, wybuchały perlistym śmiechem i rzucały mu uwodzicielskie spojrzenia.

Orkiestra ogłosiła dłuższą przerwę, podczas której Liv rozmawiała ze swoimi przyjaciółkami. Teraz szum na sali był znacznie większy niż jeszcze godzinę temu. Brat Very stał pośród większej gromadki dziewcząt i zdawał im sprawozdanie ze swoich sukcesów sportowych. Raz spojrzał z zainteresowaniem w kierunku Liv, jakby miał zamiar poprosić ją do tańca, ale ona popatrzyła na niego tak odpychająco, że natychmiast się wycofał i skierował ku którejś ze swoich wielbicielek.