– Jo! – wrzeszczała. – Na pomoc! Ratunku!

Słyszała, że kroki na śniegu zwolniły i zatrzymały się, a potem ruszyły w odwrotnym kierunku. Nadbiegli inni członkowie ekspedycji.

– Co się z tobą dzieje? – zapytał Jo ze śmiechem. – Bardzo się potłukłaś?

Wstała rozdygotana i mocno chwyciła go za ramię.

– Jo – wykrztusiła z drżeniem. – Tu był jakiś człowiek. On chciał mnie złapać.

Jo spojrzał na nią surowo.

– Liv, nie pamiętasz już, co mówiłem… – zaczął, ale kiedy zobaczył jej bladą twarz, przerwał. – Czy tym razem to prawda?

– Prawda. Tam na śniegu, w górze… Uciekł, zanim przyszliście.

Jo puścił rękę Liv i pobiegł.

– Gdzie on się skierował? – zapytał.

– Trochę bardziej w prawo.

Jo zniknął w deszczu. Nie było go przez jakiś czas, potem wrócił zatroskany.

– Są dosyć niewyraźne ślady na śniegu, ale powierzchnia jest zamarznięta i mało co widać. Ktoś tam mógł być, chociaż pewny nie jestem. Jak on wyglądał?

– Nie wiem. W ciemnym przeciwdeszczowym płaszczu. Mignęła mi tylko niewyraźna sylwetka, a twarz miał ukrytą pod kapturem.

Jo zmarszczył brwi.

– Naprawdę nie wiem, co myśleć…

– Może to był pasterz tych owiec, które spotkaliśmy – podsunął Harald niepewnie. – I może się wystraszył, kiedy Liv zaczęła wzywać pomocy. On pewnie nie chciał ci zrobić nic złego, Liv, ale wrzeszczałaś tak przeraźliwie…

– Cała jego postać wyglądała groźnie.

– Tak, w tej mgle wszystko wydaje się straszniejsze niż w rzeczywistości. Myślę, że Harald ma rację. To mógł być ktoś całkiem niewinny, biedak pewnie przestraszył się jeszcze bardziej niż ty. Jeśli w ogóle ktoś tu był.

On mi nie wierzy, pomyślała Liv zrozpaczona. A ja przecież niczego nie zmyślam. I nie chcę tego robić, odkąd on jest moim przyjacielem, nie mam powodu. Tylko że muszę sobie jeszcze zapracować na jego zaufanie, bo na razie on mi po prostu nie wierzy.

Wlekli się dalej w milczeniu. Sympatyczny nastrój ulotnił się bezpowrotnie i nic nie pomogło nawet to, że gęsta powłoka chmur tu i ówdzie zaczynała się przecierać i koło południa widoczność była już całkiem niezła.

Doszli tymczasem do mrocznej, jakby wymarłej okolicy, gdzie pełno było ogromnych głazów, które tu spadły spod szczytów. Niektóre zatrzymały się na krawędziach skał, groźne, jakby gotowe w każdej chwili kontynuować swój niebezpieczny lot. Wędrowcy czuli się tutaj jak w katedrze. Liv miała wrażenie, że słyszy mroczną muzykę organową, która odbija się echem od górskich ścian. Posuwali się naprzód ostrożnie, jakby bali się urazić uśpione wśród skał olbrzymy, które zostały przemienione w kamień dawno, jeszcze w pogańskich czasach, przez górskie trolle.

– Strasznie tu – powiedział Finn półgłosem, jakby się bał nawet rozmawiać głośno.

– Tak. Ciarki przechodzą mi po plecach. A poza tym, Finn, zdajesz sobie sprawę, że dzisiaj w ogóle nie słuchasz radia?

– Wiem – odparł z niewyraźnym uśmiechem. – Jo miał rację, hałaśliwa muzyka tutaj nie pasuje. To jakby bluźnierstwo… w pewnym sensie.

Liv skinęła głową.

– Jakie to dziwne, Liv – szepnął Finn, kiedy obchodzili w kółko ogromny blok kamienny. – Ja przedtem cię właściwie nie zauważałem. Wiesz, chłopaki to się trochę boją takich dziewczyn jak ty. Takich, co to zmuszają, żeby myśleć o poważnych sprawach i takie tam. I chłopaki myślą, że wy jesteście bystrzejsze od nas, więcej wiecie, a tego się nie lubi. Ale teraz to ja cię okropnie polubiłem. Jesteś taka niezależna, fajna jesteś, wiesz? A jak wyładniałaś! Chociaż to może tak mi się zdaje, bo nie ma tu twojej siostry i nie można porównać. Nie, co ja plotę, myślę, że jesteś od niej dużo ładniejsza. Masz w sobie więcej życia, nie jesteś taka lala jak inne.

Gdyby powiedział jej coś takiego tydzień temu, to Liv z pewnością zaniemówiłaby ze szczęścia. Ale teraz, kiedy znała Jo Barheima, Finn nie znaczył dla niej nic a nic. Stał się po prostu pozycją w długim szeregu jej dawniejszych nieodwzajemnionych fascynacji.

Mimo to słowa Finna sprawiły jej radość. Wiedziała, że Jo idzie za nimi i musi słyszeć rozmowę, a to również ją ucieszyło. Uścisnęła więc serdecznie rękę Finna i powiedziała:

– Dzięki.

W tym momencie wyszli zza kamienia, który okrążali, i stanęli jak wryci.

– O rany – jęknął Morten.

– Mój Boże – westchnęła Liv i mimo woli przysunęła się do chłopców. W takim otoczeniu człowiek nie czuje się specjalnie wielki.

Przed nimi wznosiła się wysoka, niebieskoczarna górska ściana, ponura, poprzecinana rozpadlinami. Ledwie dostrzegali, że skała zwęża się ku górze, szczyt krył się w chmurach. Wiedzieli, że do wierzchołka jest jeszcze kilkaset metrów, mieli jednak wrażenie, jakby góra nie kończyła się nigdzie.

– Aha, więc jesteśmy aż tu! – zawołał Finn zaskoczony. – W takim razie muszę wam powiedzieć, że mamy niezłe tempo. Już wkrótce zaczniemy schodzić w dół.

– To może byśmy się tu zatrzymali i coś zjedli? – zaproponował Jo.

– Tutaj? – jęknęła Liv. – Pod tą monstrualną górą? Nigdy w życiu! Wydaje mi się, że wpatruje się tu we mnie jakieś potwornie wielkie oko.

– I z zazdrością spogląda na nasze jedzenie – dodał Finn. – Zgadzam się z Liv. Uciekajmy stąd jak najprędzej!

– Tak jest – poparł go Morten. – Ja też mam ochotę uciekać.

– Cóż, jeśli wolicie iść dalej, to mnie jest wszystko jedno – roześmiał się Jo. – Czy daleko jeszcze do tego rybnego potoku, o którym opowiadałeś, Finn?

– Nie, to jest po drugiej stronie urwiska, w niewielkiej, ciasnej dolinie.

– Świetnie! Wobec tego idziemy tam i może uda nam się złowić trochę ryb. Moglibyśmy zrobić sobie rybę na obiad, ja mam wędkę i wszystko, co potrzeba. Co ty na to, Liv? Zobaczymy, kto pierwszy złowi szczupaka.

– Ha! – wykrzyknęła Liv. – Jako wędkarz jestem całkowicie bezużyteczna. Najpierw rozpaczam nad robakiem, którego trzeba nadziać na haczyk, a potem płaczę nad złowioną rybą. Na mnie nie liczcie.

– Ja założę dla ciebie robaka – uśmiechnął się Jo. – I rybę też zdejmę, gdyby przypadkiem udało ci się coś złowić. No dobrze, ruszajmy już.

Szli ostrożnie, jakby chcieli się obronić przed ciemnym olbrzymem obok.

Morten powiedział w zamyśleniu:

– Wiecie co, zastanawiałem się nad tym facetem, którego spotkała Liv na śniegu. Wczoraj, już o zmroku, kiedy przedzieraliśmy się przez te przeklęte zarośla, w pewnym momencie odwróciłem się za siebie i wtedy wydawało mi się, że ktoś skrada się naszym śladem. Przyjrzałem się uważnie, ale nic konkretnego ani nikogo nie zobaczyłem. Myślałem, że to może jakieś zwierzę. Ale może to jednak człowiek, który za nami idzie, chociaż chce pozostać w ukryciu?

Serce Liv zabiło mocno. Poczuła jakiś niewyjaśniony lęk. Przypomniała sobie szelesty w lesie na początku wyprawy, a potem ptaki, które nie zwracały na nich uwagi w dolinie pełnej górskich kryształów, ale najwyraźniej zaatakowały kogoś na płaskowyżu ponad nimi…

– Tajemnicza sprawa – powiedział Finn.

– Ja tam niczego nie zauważyłem – oznajmił Harald.

Jo milczał pogrążony w myślach.


Zostawili groźny masyw za sobą i odetchnęli z ulgą. Pokrywa chmur nie była już taka gęsta i ukazało się więcej gór, dalekich i bliższych, a szczyty wszystkich tonęły w ciemnych obłokach. Teren znowu zaczynał się wznosić. Wokół w niskiej trawie pełno było rozrzuconych kamieni i nagle po obu stronach szlaku, którym szli, zobaczyli wysokie ściany. Droga stawała się coraz węższa i coraz trudniej było coś przed sobą rozróżnić, wkrótce trawa się skończyła i znaleźli się w ciasnej skalnej rozpadlinie.

Głosy idących dźwięczały głucho pomiędzy stromymi skałami.

– Na jakiej wysokości teraz jesteśmy? – chciała wiedzieć Liv.

– Jakieś tysiąc sześćset metrów – odparł Jo.

– To tak, jakbyśmy weszli na prawdziwy, i to dosyć wysoki szczyt?

– No, można tak powiedzieć. Szkoda, że trafiła nam się taka marna widoczność. Ale, niestety, w górach często tak bywa. Kiedy pierwszy raz przedzierałem się przez Jotunheim, to potem musiałem kupić sobie widokówki, żeby zobaczyć, jak wyglądają tereny, przez które jechałem.

– Masz terenowy samochód?

– Oczywiście. Teraz też miałem go wziąć, ale pożyczyłem rodzicom na zagraniczną wycieczkę. A poza tym chciałem wykorzystać szansę odbycia prawdziwej górskiej wyprawy. I wcale nie żałuję. No, tutaj zaczniemy chyba nareszcie schodzić w dół.

Skalny tunel się skończył, mieli przed sobą niewielką ciemną dolinę ze wszystkich stron otoczoną wysokimi górami o białych ośnieżonych szczytach. Przez dolinę płynęła nieduża rzeczka, kierowała się w dół ku jedynemu wyjściu z tej ukrytej twierdzy, stworzonej przez naturę.

Finn zbiegł na brzeg.

– Chodźcie tu z wędkami! Jo, ja chcę złowić pierwszą rybę!

– To chyba najpierw powinieneś znaleźć jakiegoś robaka!

Podczas gdy chłopcy szukali w ziemi robaków, a Jo przygotowywał prymitywne wędziska z gałęzi, Liv i Harald spacerowali nad brzegiem wody.

– Chyba nie zapomniałaś o danej mi obietnicy, Liv? – zapytał Harald. – Ze pokażesz mi w Månedalen miejsca, o których mi tyle opowiadałaś. To miała być jakaś dziwna dziura w kamieniu czy coś w tym rodzaju, tak?

– Oczywiście, że ci pokażę, ale nie zaraz pierwszego dnia. Muszę się najpierw wyspać. I przecież nie mogę tylko przywitać się z tatą i natychmiast znowu go zostawić.

– Ale ja w gruncie rzeczy nie powinienem się zatrzymywać u was. Muszę zaraz ruszać dalej. A może pójdziemy tam, zanim spotkasz się z tatą? Myślę, że tak zrobimy, tak będzie najlepiej!

Liv zwlekała z odpowiedzią.

– Nie, Harald. Jestem za bardzo zmęczona. A poza tym to by chyba jakoś dziwnie wyglądało, nie sądzisz? Bo widzisz, te miejsca leżą dosyć daleko od naszego domku, a skoro już teraz jestem taka zmęczona, to jaka będę wieczorem. Nie, najpierw muszę odpocząć. A do tego kamienia to pójdziemy, jak już będziesz wracał przez Månedalen. Obiecuję ci, że wtedy wszystko ci dokładnie pokażę. Zgadzasz się?