– Nie, przestań już! – syknęła Liv. – Czy ty jesteś człowiek, czy jakaś maszyna? Czy ty naprawdę nie jesteś w stanie dostrzec w tym piękna? Żal mi tej dziewczyny, która kiedyś zdecyduje się wyjść za ciebie za mąż. Nie wybaczysz jej ani jednego pyłka kurzu w domu. Gotowa jestem się założyć, że będziesz spoglądał na zegar co sobota za pięć ósma, żeby przygotować się do spełnienia małżeńskich obowiązków punktualnie o ósmej.
Jo chichotał tak, że musiał odejść na bok, aby nie robić przykrości Mortenowi. Liv płonęła gniewem, a Morten spoglądał na nią urażony, dopóki Harald nie załagodził sytuacji i w końcu jako tako uspokojeni mogli ruszać w dalszą drogę.
Po godzinie dotarli do rzeki. Wzburzona i wroga toczyła się po kamienistym dnie, wymijając bloki skalne i zarośla. W pewnym miejscu kilka wielkich płaskich kamieni, ułożonych rzędem, pozwalało przedostać się na drugą stronę.
– Uff – jęknęła Liv. – Zdaje mi się, że odległość pomiędzy kamieniami jest okropnie duża.
Jakiś mały ptaszek pojawił się nad powierzchnią wody, machając skrzydełkami i piszcząc żałośnie. Jo szedł pierwszy po kamieniach, pokonał całą szerokość rzeki z łatwością, po czym przyszła kolej na Liv. Zanim zdążyła sobie to uświadomić, stała pośrodku tego „mostu”, ale kiedy zobaczyła ostry prąd wody w dole, ogarnęła ją panika. Krok do następnego kamienia wydawał się niemożliwy. Finn dotarł już do miejsca, w którym stała Liv, i ponaglał.
– Idź przede mną – zaproponowała uprzejmie.
– A ty co? Tchórzysz? – zachichotał.
– Tchórzę? Ja? – Liv obrażona przeskoczyła na następny kamień. Poczuła łaskotanie w żołądku, ale przeskoczyła, a potem Jo podał jej rękę i wyciągnął na brzeg.
Finn chichotał nadal.
– W stosunku do ciebie wystarczy bardzo prosta psychologia – powiedział wreszcie. – Każda psychologiczna zasada na tobie sprawdza się co do joty.
– A ty taki znowu specjalista! – burknęła ze złością.
Szeroka górska rzeka znajdowała się poza nimi, przed nimi wznosiły się niezbyt wysokie zbocza. Daleko w dole majaczyły jakieś zabudowania, malutkie jak pudełka od zapałek. Finn objaśnił, że to szałasy pasterskie.
– Pójdziemy tamtędy? – zapytał Harald.
– Nie. Nawet się do nich nie zbliżymy – odparł Finn.
Szli teraz przez gęste brzozowe zagajniki, drzewa były na przemian młode i starsze, niektóre powykrzywiane zwisały nad skalnymi uskokami, inne znów tronowały majestatycznie na rozległych zboczach porośniętych trawą.
Finn włączył swoje tranzystorowe radio. W górskiej ciszy skrzekliwa muzyka była dla wszystkich jak szok.
– Wyłącz to! – zdenerwował się Jo. – Czy już naprawdę nigdzie nie można uniknąć tych hałasów?
– O co chodzi? – obraził się Finn. – Chciałem wam tylko dostarczyć trochę rozrywki.
– Tego rodzaju aparaty nie wszędzie pasują – odparł Jo.
Finn wyłączył radio. Las pogrążył się znowu w całkowitym spokoju i ludzie wędrowali dalej w milczeniu.
W jakiś czas potem Liv wydało się, że słyszy daleki warkot.
– Czy to samolot? – zapytał Morten.
– Nie, nie, to wodospad – wyjaśnił Finn. – Wkrótce do niego dojdziemy.
Szum narastał aż do grzmotu, który bez reszty wypełniał powietrze. I nagle ich oczom ukazał się wodospad, który jakby wybuchał w górze jakimś dziwnie tanecznym ruchem, a potem masy wody opadały wzdłuż skalnej ściany i znikały wiele metrów niżej w rozpadlinie.
– O! – zachwyciła się Liv.
– Fantastyczne! – zawołał Jo tuż za nią, bardzo głośno, by przekrzyczeć huk wodospadu. – To właśnie takie zjawiska przekonują, że warto żyć.
– Można mówić o turystycznej atrakcji – uznał Harald. – Tutaj pewnie niewielu turystów przychodzi, a wielka szkoda.
Liv o mało nie skręciła karku, starając się tak przechylić głowę, by zobaczyć najwyższy punkt wodospadu. Ogromne masy wody spadały z wielkiej wysokości, mieniły się, pieniły wzburzonymi kaskadami i ginęły u ich stóp niczym w okropnym kotle czarownicy. Ponad wszystkim unosił się gęsty obłok rozpadającej się na miliony kropelek wody i zraszał delikatnym deszczem najbliższe otoczenie.
Ciężko było tutaj się wspinać. Pochylone, na pół leżące brzózki zagradzały co chwila drogę, od czasu do czasu pojawiały się na ścieżce małe lemingi i parskając wściekle, dzielnie domagały się, by intruzi opuścili ich teren.
To jakiś zaczarowany las, myślała Liv. Liście brzóz wyglądają jak złote pieniążki na aksamitnym kobiercu trawy, a jak pięknie mienią się głazy i kamienie!
– Jo! – zawołała. – Szlachetne kamienie! Znalazłam szlachetne kamienie!
Pokazywała mu wielki głaz, na którego powierzchni lśniły tysiące diamentów.
– To górski kryształ – wyjaśnił Finn. – Jest ich tu wszędzie mnóstwo. Jeśli macie czas i ochotę, to mogę wam pokazać całe skupisko takich kamieni.
– No, byle tylko nie za daleko – powiedział Jo.
– Nie, tylko kawałeczek stąd.
Odeszli od wodospadu i mogli teraz rozmawiać normalnymi głosami. Finn prowadził ich drogą pod górę.
– To jest tam, pomiędzy tymi wielkimi kamieniami. Ale idźcie ostrożnie, żeby nie skręcić nogi.
Złożyli plecaki na ziemi i z zapałem wspinali się pomiędzy skalnymi odłamkami. Z początku nie widzieli nic, ale potem Finn pokazał im dolną część sporego głazu i wszyscy stanęli niemal porażeni tajemniczym szlachetnym blaskiem, który płynął z maleńkich, sprawiających wrażenie oszlifowanych, sześcianów. Głazy były jak pokryte makatami górskich kryształów, tu i tam maleńkich, gdzie indziej znacznie większych, czasami zdarzały się nawet bardzo duże okazy, ale te nie były na ogół całkiem przezroczyste i nie mieniły się tak pięknie jak te najmniejsze.
Kilka drapieżnych ptaków krążyło nad głowami wędrowców i krzyczało ze złością.
– Co to za ptaki? – zapytała Liv Jo.
– To jastrzębie górskie – opowiedział. – Wygląda na to, że mają tu gniazdo. Mam nadzieję, że nie przestraszyliśmy ich za bardzo.
Oglądali kryształy jeszcze przez chwilę, a potem Jo i Harald zaczęli schodzić w dół. Harald zdenerwowany machał rękami, jakby chciał odpędzić ptaki.
– Nie mamy już czasu – ponaglał Jo. – Chodźcie, trzeba ruszać dalej.
Morten i Finn poszli za nim, a Liv, która znajdowała się najwyżej, zaczęła ostrożnie zsuwać się na dół.
Nagle zamarła. Ponad jej głową z góry zaczęły spadać kamienie, coraz więcej i więcej.
– Szybko, Liv! Uciekaj! – wołał Morten. – To kamienna lawina!
Liv spojrzała w górę. Ptaki wrzeszczały histerycznie i rzucały się do ataku na coś, co musiało się znajdować na niewielkim płaskowyżu, którego nie mogła stąd widzieć. Zdawało się, że atakują żywego wroga. I chyba tak naprawdę było, bo w pewnym momencie Liv zobaczyła, że sunie na nią tak wielka masa kamieni, iż mogło je zepchnąć tylko jakieś duże, żywe stworzenie. Jakiś potwór? Finn i Morten pędzili w dół, by uniknąć zasypania, ale zauważyła, że Jo biegnie do niej.
– Wpełznij pod tamtą wystającą skałę! – krzyczał.
Do tej chwili Liv stała jak sparaliżowana. Teraz rozejrzała się pospiesznie. Niedaleko niej znajdowała się duża wisząca skała czy też głęboka jama pod nawisem. Rzuciła się tam i zdążyła dosłownie w ostatniej chwili, bo zaraz potem pierwsze kamienie upadły u jej stóp, a wkrótce stoczyła się cała lawina. Jakiś wielki blok zleciał z hukiem, a za nim setki mniejszych głazów i skalnych odłamków. Tony kamieni rozpryskiwały się na wszystkie strony, wpadały także pod skałę, gdzie schroniła się Liv. Zasłaniała twarz rękami i modliła się w duchu, by wszystko jak najprędzej i dobrze się skończyło. Miała szczerą nadzieję, że czterech jej towarzyszy znajduje się w bezpiecznym miejscu na dole. W powietrzu pełno było białego pyłu i wkrótce dziewczyna zaniosła się strasznym kaszlem, z trudem łapiąc oddech. Jo! myślała zrozpaczona. Chciała wierzyć, że nic mu się nie stało, że zdołał umknąć przed lawiną.
W końcu szalony hałas ustał, powietrze stawało się powoli coraz bardziej przejrzyste i zrobiło się cicho, od czasu do czasu tylko mniejsze kamienie osuwały się z łoskotem.
Wszystko trwało nie dłużej niż pół minuty.
– Liv! – odezwał się głos z dołu.
– W mojej prochowni wszystko dobrze! – zawołała. – Jak tam z wami?
– Dobrze, dziękujemy – powiedział Jo. – Zaczekaj tam, gdzie jesteś. Idę po ciebie. Nie ruszaj się!
Siedziała bez ruchu, dopóki nie przyszedł i nie wziął jej za rękę.
– Chodź, Liv – powiedział łagodnie. – Pomogę ci zejść na dół. Tylko stąpaj ostrożnie!
Liv szła na chwiejnych nogach. Ocierała ręką zakurzoną twarz.
– Jak ja wyglądam? – zapytała z niepewnym uśmiechem.
Jo nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko do niej i z czułością pogłaskał ją po policzku.
– Pechowiec – szepnął.
Z wolna cała grupa podjęła dalszą wspinaczkę przez zasypaną teraz kamieniami okolicę.
– Ja tego naprawdę nie rozumiem – mówiła Liv w zamyśleniu. – Nigdy przedtem nie byłam do tego stopnia pechowa, w każdym razie nie przyciągałam aż tak nieszczęść. Przynajmniej nie w ten sposób. To znaczy bez mojej winy.
– Czy to było całkiem bez twojej winy? – zapytał Jo trzeźwo. – Weszłaś przecież najwyżej z nas wszystkich. Po prostu poruszyłaś jakiś kamień, który pociągnął za sobą lawinę.
Liv potrząsnęła głową.
– To nie ja poruszyłam ten kamień. Lawina przyszła z góry nade mną. Myślę, że spod szczytu.
– Możliwe, ale tak czy inaczej to my musieliśmy poluzować jakiś kamień niżej, który wywołał taką reakcję.
Liv nie była co do tego przekonana.
Ptaki, myślała gorączkowo. Górskie jastrzębie kogoś tam atakowały…
– No cóż – rzekła w końcu starając się, bez wielkiego powodzenia zresztą, obrócić wszystko w żart. – Tym razem przynajmniej mój plecak nie był w to zamieszany.
– Masz rację – roześmiał się Jo. – I możemy chyba powiedzieć, że skoro wszystkie dobre rzeczy występują po trzy, to złe też powinny chodzić trójkami. Czyli do trzech razy sztuka. Już trzy razy przytrafiło nam się nieszczęście, więc możemy spokojnie patrzeć w przyszłość.
"Uprowadzenie" отзывы
Отзывы читателей о книге "Uprowadzenie". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Uprowadzenie" друзьям в соцсетях.