Znał je, wszak zaproszenie do łoża Księcia Złodziei odbierały jako zaszczyt i gościł ich wiele u siebie. Jednak wzorem dziadka nie nadużywał tego przywileju, wybierając kobiety chętne i doświadczone. Młode wdowy, które bez żalu pochowały niekochanego, wybranego przez rodziców męża, lub wykształcone na Zachodzie rozwódki, które nudziły się w Mieście Złodziei, nadawały się do tego celu najlepiej. Nie stwarzały problemów, kontentowały się cennym upominkiem i czekały na następne zaproszenie. Natomiast Kardal nigdy nie wybierał ani kobiet zamężnych, ani niewinnych dziewcząt. Książę Złodziei szanował dziewice.

A Sabrina jest dziewicą. Co z tego, że jej pragnął? To dla niego owoc zakazany. Taka sytuacja była dla niego nowa i wyjątkowo nieprzyjemna.

Gdyby jednak zdecydował się na radykalny krok, oboje nie mieliby już odwrotu. Nawet jeśli uniknąłby odpowiedzialności za pozbawienie dziewictwa księżniczki, musiałby się z nią ożenić, a wciąż nie wiedział, czy tego naprawdę chce. A może to, co czuł, wynikało jedynie ze zwykłej chęci poskromienia pięknej kobiety, która rzuciła mu wyzwanie? Zadumał się głęboko. A jeśli kryło się w tym coś więcej? Jeśli to była miłość? Lecz miłość to uczucie, które kobiety wymyśliły na własny użytek i mężczyznom nic do niego. Chyba że chodzi o tę miłość, która sprowadza na świat dzieci.

Dzieci? Naprawdę pomyślał „dzieci", a nie „synowie"? Czy gdyby urodziły mu się córki, umiałby je kochać na równi z synami?

Wyobraźnia podsunęła mu obraz małej rudowłosej dziewczynki galopującej bez lęku przez pustynię. Kardal słyszał jej śmiech i wyczuwał dumę w silnych i zdecydowanych ruchach małego ciałka. Tak, pomyślał zdziwiony. Gdyby urodziła mu się córeczka, kochałby ją tak samo jak syna. Jeszcze pięć lat temu było to coś absolutnie nie do pomyślenia. Co się zmieniło od tamtej pory?

Nie chcąc poznać odpowiedzi na to pytanie, Kardal przyśpieszył kroku i po chwili, nie pukając, wszedł do komnaty. Sabrina siedziała na fotelu przy kominku. W skupieniu porównywała rubinową bransoletę ze zdjęciem z jakiejś książki.

– Wiedziałem, że nie zdołasz się oprzeć i wybierzesz sobie coś ze skarbca – powiedział na przywitanie. – Sama widzisz, że dopóki te rzeczy nie należą do ciebie, łatwo powiedzieć: „zwróć to prawowitym właścicielom". Ale wystarczy, że tylko weźmiesz je do ręki, a wszystko się zmienia.

– Pudło! – Roześmiała się. – Wcale nie wzięłam sobie tej bransolety, tylko próbuję ustalić jej wiek. Niestety złotnik pomieszał różne style, jest też kłopot z oznakowaniem identyfikującym wykonawcę. Każdy jubiler powinien pozostawić taką wizytówkę na swoim wyrobie, a tu jest coś nie tak. W każdym razie myślę, że artysta pochodził z El Baharu albo z Bahanii, a potem przeniósł się do Włoch. Przypuszczalnie bransoleta powstała pod koniec piętnastego wieku. – Wstała i podeszła do Kardala. – Jak minął dzień?

Poruszała się z wdziękiem drapieżnego ptaka, a jej ciało o powabnych krągłościach kołysało się w prastarym rytmie, głośno przywołując kochanka. Pragnienie i tęsknota wróciły. Kardal chciał wreszcie móc ją nazwać swoją. Chciał być jej pierwszym i jedynym mężczyzną, smakować jej niewinność, a potem uczynić kobietą… i razem tworzyć wspólne życie.

Nie była to jednak odpowiednia chwila. Zsunął z ramienia skórzane juki i podał je Sabrinie.

– Znaleziono twoje zwierzęta błąkające się po pustyni, a to należy do ciebie.

– Dzięki. – Roześmiała się, odbierając torby podróżne. – Moje mapy i dzienniki… Nie potrzebuję ich już, by znaleźć drogę do miasta, ale naprawdę się cieszę, że je odzyskałam. Wspaniale, że moim zwierzętom nic się nie stało. Martwiłam się o nie.

– Zaraz po burzy znaleźli je nomadowie. Kiedy przybyli do miasta, od razu przekazali mi zwierzęta. – Nalał sobie wody. – Informacje w dzienniku są dość dokładne, ale mapy bardzo bałamutne. Omijają miasto i oazy, mogłabyś nie wrócić z tej wędrówki.

– Przeglądałeś moje rzeczy? – Spojrzała na niego. – Jak to się ma do opowieści, że jestem wolną kobietą i tak dalej?

Kardal podszedł do Sabriny i popatrzył jej w oczy.

– Miałaś szansę odzyskać wolność, ale pozostałaś w Mieście Złodziei. Znowu więc jesteś moja i mogę z tobą zrobić, co zechcę.

Słysząc to Sabrina lekko zadrżała, ale nie odwróciła się od niego.

– Nieprawda. Nie opuściłam miasta z własnej woli, a to wszystko zmienia. Niewolnicy nie decydują o swoim losie, a ja tak. Poza tym jest jeszcze książę trolli. Zostałam mu przyrzeczona przez ojca, możliwe więc, że będzie o mnie walczył.

– O tak, gotów byłby dla ciebie rzucić się na swój miecz… gdyby miał okazję cię poznać. Lecz wie o tobie tylko z gazet i od twojego ojca, a to marna rekomendacja. Nie muszę się nim przejmować. – Gdyby Sabrina znała prawdę, zabiłaby mnie, uśmiechnął się w duchu.

Lecz nie znała jej, dlatego musiała uznać argumenty Kardala. Oczywiście nie przyznała tego głośno.

– Nieważne, to moje sprawy. Jestem wolna i nic ci do nich – stwierdziła wojowniczo.

– O tym, czy jesteś wolna, czy też nie, decydują fakty. – Dotknął jej kajdan. – To symbol twojego stanu. – Wskazał na ściany. – To mury mojego zamku, w którym musisz przebywać, bo ja tak chcę.

– Wiesz, że to absurd.

– Rzeczywistość, Sabrino. – Nagle się uśmiechnął. – Czy naprawdę to takie straszne być moją niewolnicą?

– Nie, wcale nie jest straszne. Poza tym mam pretekst, by odkładać powrót do Bahanii, gdzie będę musiała zmierzyć się ze swoim losem. Na razie nie jestem jeszcze gotowa, ale w końcu musi do tego dojść. Nie wiem, czy zgodzę się zostać żoną księcia trolli… bo przynajmniej w teorii mam prawo odmowy… nie wiem, czy nie będę musiała uciekać do Kalifornii i na zawsze wyrzec się Bahanii. Te decyzje czekają na mnie, i to jest prawdziwe życie, a nie zabawa w księcia i niewolnicę. Dlatego wypuścisz mnie, kiedy tego zażądam. Tak się sprawy mają, Kardalu.

– Wiem – mruknął, choć przecież sprawy miały się zupełnie inaczej. Od niego zależy, czy Sabrina zostanie tu na zawsze, lecz ona jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Jaką ma podjąć decyzję? Co Sabrina tak naprawdę o nim myśli? I dlaczego tak bardzo go to obchodzi? Przecież jest tylko kobietą. Kobietą, z którą może się ożenić, jeśli taka będzie jego wola. Prychnął w duchu, wspomniawszy jej uwagę o prawie do odmowy. Spojrzał na nią. Miejsce Sabriny było w jego łóżku!

A jednak czuł, że nie tylko pożądanie popycha go ku niej i każe zastanawiać się nad jej opinią i potrzebami. I bardzo go to zaniepokoiło.

ROZDZIAŁ 11

Popołudnie okazało się zaskakująco ciepłe, więc Sabrinie bardzo doskwierał długi i ciepły płaszcz, nic innego jednak nie zdołała wymyślić. By zrealizować swój cel, musiała się skradać po zamkowych korytarzach jak jakiś przestępca. Działo się tak, od kiedy Kardal pozwolił, by zajęła się katalogowaniem znajdujących się w podziemiach skarbów. Wtedy właśnie zaczęła wynosić stamtąd różne przedmioty. Zawsze wybierała tylko niewielkie, zawijała po kilka sztuk i ukrywała pod płaszczem. Spotykając kogoś na korytarzu, starała się zachowywać naturalnie, modląc się w duchu, by nikt nie odgadł prawdy. Gdyby Kardal dowiedział się, co robiła, zabiłby ją.

Dotarła do swojej komnaty i odetchnęła z ulgą. Kolejna tajna misja przebiegła bez zakłóceń. Zrzuciła płaszcz i poluzowała pas z tkaniny, którym była obwiązana w talii, by wyjąć trzy aksamitne woreczki i figurkę z jadeitu. W woreczkach były drogocenne kamienie i kilka sztuk biżuterii, w tym diadem królowej Elżbiety I. Natomiast figurka należała niegdyś do cesarza Japonii.

Sabrina schowała skarby do jednego z kuferków przeznaczonych na jej osobiste rzeczy. Kalkulowała, że jeśli nadal będzie jej tak dobrze szło, to po miesiącu…

– Wiem z całą pewnością, że nie kradniesz, w takim razie o co tu chodzi?

Zaskoczona Sabrina odwróciła się i napotkała pytający wzrok Cali, która, czekając na nią, usiadła w fotelu w rogu komnaty.

– Ja… To nie tak, jak myślisz.

– Więc mi wyjaśnij, Sabrino.

– Chodzi o to, że… – Przerwała na chwilę, a potem poszło już jej gładko. – Kardal uważa inaczej, ale wiem, że mam rację. Skoro mieszkańcy Miasta Złodziei wyrzekli się kradzieży, przynajmniej część skarbów powinna być zwrócona prawowitym właścicielom. Wiem, że są sprawy wątpliwe, jak na przykład jajka Fabergego, ale wiele przedmiotów ma oczywistych spadkobierców. Niestety Kardal twierdzi, że jeśli chcą odzyskać swoją własność, powinni ją sobie sami odebrać. Innymi słowy, prawo dżungli. A nawet gdyby chcieli tak zrobić, to przecież nie wiedzą, gdzie te skarby się znajdują. Ponieważ na takie argumenty Kardal reaguje śmiechem, postanowiłam sama zwrócić część tych skarbów ich prawowitym właścicielom.

– Jest to całkowicie zgodne z logiką mojego syna. – Cala lekko uśmiechnęła się.

– Waśnie. Większość rzeczy, które wyniosłam ze skarbca, należą do Bahanii i El Baharu. Rozpoznałam je bez trudu, no i prawo własności jest oczywiste. Znalazłam też kilka przedmiotów będących własnością Korony Brytyjskiej i innych królewskich rodzin. Zaznaczam, że nic nie wzięłam dla siebie – zakończyła niczym podsądny oczekujący na wyrok.

Cala milczała jakiś czas, a potem podeszła do otwartego kuferka i zajrzała do środka.

– Wspominałam ci już, że moja działalność dobroczynna rozpoczęła się dzięki pieniądzom uzyskanym ze sprzedaży skradzionych drogocenności.

Sabrina odetchnęła z ulgą.

– Tak, pamiętam.

– Mój ojciec mnie rozpieszczał. – Cala uśmiechnęła się leciutko. – Dawał mi rubiny, szmaragdy i diamenty wielkości twojej pięści. Wszystkie, co do jednego, kradzione. Dbał jednak, by to, co od niego dostawałam, było niemożliwe do zidentyfikowania. Kamienie skradzione zostały co najmniej przed stu laty i nikt już nie pamiętał, do kogo kiedyś należały, dlatego postanowiłam je sprzedać. Z czasem moja fundacja stała się na tyle znana, że zaczęły napływać dotacje, dzięki którym dzisiaj funkcjonujemy. Jednak ziarno, z którego to wykiełkowało, pochodziło z piwnic tego zamku. – Wskazała diamentowy diadem leżący w kuferku. – To jeden z moich ulubionych klejnotów. Do kogo należy?