– O czym mówisz?
– Zakładasz, że na przeprosiny wybiorę jakiś klejnot ze skarbca. Błyskotkę, mówiąc twoim językiem. Zapiszczę z radości, gdy ją otrzymam, i dołożę do tych, które już mam. Nic nie rozumiesz, Kardal. Po co mi złoto i diamenty, skoro nie kupię za nie tego, na czym mi naprawdę zależy.
– A na czym ci zależy?
Ponownie odwróciła się w stronę okna i popatrzyła na ogród. Jaki sens miało tłumaczenie? On i tak nie zrozumie, ona zaś, zdradzając swoje myśli, tylko się przed nim odsłoni. Kardal był przez całe życie kochany przez swoich bliskich. Choć bolało go zachowanie ojca, tak naprawdę nic nie wie o odrzuceniu. O braku miejsca dla siebie, o pustce i bezsensie istnienia. Łączyło ich poczucie rozdarcia pomiędzy dwoma różnymi światami, ale zawsze miał oparcie w matce. Sabrina nie miała nikogo, choć najbardziej na świecie pragnęła być kochana i akceptowana. Chciała stać się dla kogoś źródłem radości, być w czyichś oczach ważna, najważniejsza.
Kardal dotknął jej policzka.
– Źle mnie osądzasz, mój piękny, pustynny ptaszku. To prawda, nie wiem, o czym marzysz i czego pragniesz, umiem jednak zgadnąć, co powinienem zrobić, by naprawić niewielkie przeoczenie dotyczące wyposażenia zamku.
– Wątpię.
– Trochę więcej wiary. – Postukał palcem w jej złote kajdany. – Twoim obowiązkiem jest sprawiać mi przyjemność. Moim zaś bronić cię i troszczyć się o ciebie.
Tak bardzo chciała, by jego słowa były prawdą.
– Nie masz pojęcia, jaka naprawdę jestem.
Pochylił się nad nią i szepnął:
– Mylisz się i jutro rano ci to udowodnię.
– Do diabła z nim! – pomyślała rozdrażniona Sabrina, przejeżdżając konno przez bramę miasta. Choć akurat w jednym miał rację. Wycieczka na pustynię ucieszyła ją tak bardzo, że nie miała ochoty kłócić się z Kardalem. Gdy ruszyli w stronę wschodzącego słońca, powiedziała:
– Mam wrażenie, jakbym spędziła za tymi murami całe tygodnie. Tu jest naprawdę cudownie.
Kardal spiął konia i ruszył galopem przez płaskie i twarde piaski pustyni. W powietrzu czuło się jeszcze ostatnie ślady nocnego chłodu, lecz była już wiosna, a to oznaczało palące, mordercze słońce, które zaraz zaatakuje. Sabrina nie chciała jednak o tym myśleć. Dzisiejszego ranka liczył się tylko pęd powietrza, który czuła na twarzy, i łopoczące za plecami poły peleryny.
O świcie Kardal pojawił się pod drzwiami jej komnaty, niosąc odzież, jaką nosili nomadowie. Wytłumaczył jej, że ubrana w galabiję, długi burnus i chustę zakrywającą głowę, nie będzie na siebie zwracała uwagi. Sabrina przyznała mu rację i bez protestów włożyła przyniesione ubranie.
Teraz zaś, galopując przez piaski w kierunku podnoszącego się znad horyzontu słońca, miała wrażenie, że stanowi jedność z cudem, jakim jest pustynia.
Po pewnym czasie przeszli w stępa. Sabrina rozejrzała się dookoła po otaczającej ich bezkresnej pustce.
– Wiesz, jak znaleźć powrotną drogę, prawda? – drażniła się z Kardalem.
– Poradzę sobie.
– Czy jako dziecko naprawdę miesiącami mieszkałeś na pustyni?
Skinął głową i podjechał bliżej Sabriny.
– Tak było aż do czasu, kiedy wysiano mnie do szkoły. Do miasta wpadałem tylko po to, by odwiedzić matkę i dziadka. Zresztą dziadek czasami jeździł ze mną na pustynię.
– Życie nomadów musi być bardzo ciężkie i niebezpieczne.
– Pustynia nie toleruje słabości ani głupoty. – Spojrzał na nią. – Szanuje jednak tych, którzy znają rządzące nią prawa, i ja się ich nauczyłem od dziadka i innych ludzi. Zanim skończyłem osiem lat, umiałem już odnaleźć drogę na pustyniach El Baharu i Bahanii. – Wskazał na północ. – Zobacz, tam są pola naftowe. Przyjrzyj się dobrze, to zobaczysz szyby.
– Tak, widzę.
– To jedno z wielu naszych pól naftowych. Ostrożnie korzystamy z bogactw pustyni. Nie pozwalamy na rabunkowe wydobycie, bo to może zachwiać ekosystemem, chcemy też, by z tych dóbr korzystały również następne pokolenia. Ale naszym największym zagrożeniem są terroryści, przeciwko którym stworzyliśmy cały system bezpieczeństwa. Po wojnie w zatoce mnóstwo szybów płonęło przez wiele miesięcy, zanim w końcu udało się je ugasić. Nie chcę, żeby coś takiego zdarzyło się na mojej ziemi.
Sabrina w ostatniej chwili ugryzła się w język. Przecież ta ziemia nie była jego własnością, należała bowiem do dwóch sąsiadujących ze sobą krajów, natomiast Kardal był władcą, i to jako poddany króla Hassana, jedynie Miasta Złodziei. Lecz w praktyce wyglądało to inaczej. Ani król Givon, ani jej ojciec nie byli w stanie kontrolować bezkresu pustyni, dlatego godzili się, by Kardal, wzorem swych książęcych przodków, sprawował na tych obszarach niepodzielne rządy, realizując jednak politykę uzgodnioną z Bahanią i El Baharem. To trójprzymierze funkcjonowało od niepamiętnych czasów z korzyścią dla wszystkich stron.
– Być może nadszedł czas, abyś zmienił swój tytuł. Przecież nie jesteś już Księciem Złodziei, tylko Księciem Nafty.
– Książę Nafty porwał księżniczkę Sabrę? Brzmi okropnie. A jak powiemy to samo o Księciu Złodziei…,
Wyglądał naprawdę groźnie i dziko. Sabrina wiedziała, że miał przy sobie pistolet i nóż, bowiem na pustyni pojawiają się różni ludzie.
– O czym myślisz? – zapytał Kardal.
– O swojej głupocie. Wyruszając samotnie na poszukiwanie Miasta Złodziei, postąpiłam, delikatnie mówiąc, lekkomyślnie.
– Gdybyś jednak tego nie zrobiła, nigdy bym cię nie znalazł i nie uczynił swoją niewolnicą.
– Komu radość, komu smutek – mruknęła zjadliwie. – Zdjęła chustę z głowy, by poczuć wiatr. – Gdzie zamierzasz umieścić bazę lotniczą?
Kardal milczał przez chwilę, dobitnie dając do zrozumienia, że wcale nie musi z nią o tym rozmawiać. Gdy nabrał pewności, że Sabrina pojęła aluzję, łaskawie rzekł:
– Główna baza powstanie w Bahanii, ale na całej pustyni zbudujemy mniejsze bazy i polowe lotniska, które w każdej chwili będzie można uruchomić. Twój brat, książę Dżefri, zarządza u was tym projektem.
– Być może. – Wzruszyła ramionami. – Nikt nie wtajemnicza mnie w takie sprawy. Przecież kobiety są zbyt głupie, by zrozumieć jakąkolwiek poważniejszą dyskusję.
– Najwyraźniej żaden z twoich braci nie spędził w twoim towarzystwie zbyt wiele czasu.
– Najwyraźniej. – Utkwiła wzrok w bezkresie pustyni. – Odwieczne pustkowie, odwieczna cisza, i nagle pojawią się odrzutowce…
– Znamię czasu.
– Oczywiście. Od tego się nie ucieknie. Czy w Mieście Złodziei będą stacjonować lotnicy?
– Raczej nie. Ulokuje się ich w bazach, okresowo przebywać też będą na polowych lotniskach. W każdej chwili musimy być gotowi na atak.
– Jest jakieś konkretne zagrożenie?
– Nic nam o tym nie wiadomo, ale działamy w myśl zasady: chcesz pokoju, szykuj wojnę.
– Czyli klasyczna metoda odstraszania… Jak rozumiem, to Rafe ma się zająć koordynacją całego przedsięwzięcia.
– Tak.
– Dlatego, że mu ufasz?
– Mam ku temu powody.
– Ponieważ mu ufasz, zyskał majątek i wpływy. Ale jakoś nie pasuje mi na szejka ubranego w galabiję. Już raczej…
Kardal chwycił Sabrinę za włosy i mocno przytrzymał.
– Uważaj – warknął. – Pilnuj się. – Zmusił ją, by pochyliła głowę w jego stronę. – Daję ci trochę swobody, bo taką mam fantazję, a nie dlatego, że jesteś wolna. Wciąż jesteś moją niewolnicą. Wszyscy mężczyźni w mieście, w tym Rafe, zostali o tym ostrzeżeni. – Prawie nie panował nad sobą. Złość wprost biła od niego.
– Do diabła, co się z tobą dzieje?! – zawołała. – Zadałam jedno proste pytanie. – Nie bała się Kardala, choć na pewno tego chciał, a rozsądek to nakazywał.
– Pytałaś o innego mężczyznę – syknął.
– I co z tego? – Nie zamierzała się tłumaczyć, bo to byłby absurd.
– Nie wolno ci tego robić.
– Słucham? – Jednak musiała mu to wyjaśnić jak dziecku. – Mam nie rozmawiać o niczym, co ma związek z innymi mężczyznami, oczywiście poza niejakim Kardalem? Mówiliśmy o bazach lotniczych, a Rafe jest oficerem, który się nimi zajmuje. To wszystko.
Puścił jej włosy.
– Rozumiem… A jednak to nie wszystko. Rafe jest Amerykaninem i wiele kobiet twierdzi, że jest atrakcyjny.
– I co z tego? – spytała zaczepnie.
– Sabrino…
– Posłuchaj, Kardal, gdybym chciała zainteresować się Rafe'em, już bym to zrobiła. W ogóle mogłabym zrobić mnóstwo rzeczy, gdybym tylko chciała, bo nie jestem twoją niewolnicą, znajduję się tylko w niewoli. – Spojrzała na niego ostro. – Rozmawialiśmy już o tym. Mogę odejść, kiedy zechcę, bo sam wiesz, że ten absurd nie może trwać wiecznie.
– Nadal jesteś moja – warknął.
– Mów sobie, co chcesz, ale najpierw wysłuchaj, co mam do powiedzenia. Rafe mnie nie interesuje. Nie należę do kobiet, które szukają łatwych okazji. Nie bawię się w męsko-damskie podchody. Zawsze tego unikałam. Postępuję tak, bo tego chcę, a nie dlatego, że jakiś szalony nomada szarpie mnie za włosy. – Jej wściekłość rosła z każdym słowem.
– Zmieńmy temat – powiedział szorstko.
– A niby dlaczego? – Chciała się kłócić. Chciała, by przyznał jej rację i przeprosił za swoje zachowanie.
– Bo tak chcę – warknął.
– Wstrętny arogant – mruknęła… i uśmiechnęła się pod nosem.
Cóż, zazdrość Kardala, choć wyrażona w dziki czy też prostacki sposób, miała jednak swój urok nawet dla subtelnej księżniczki Sabry.
Zbliżając się wieczorem do komnaty Sabriny, Kardal był wzburzony i niespokojny. Ostatnio tak się czuł w początkach swej amerykańskiej edukacji, kiedy musiał dostosować się do kompletnie obcego otoczenia. I oto po latach znów wróciło to okropne uczucie: świadomość przymusu i pragnienie robienia czegoś zupełnie innego, niż się robić musi.
Oto czekała go kolacja z narzeczoną. Będą blisko siebie, dotkną się nawet nieraz, lecz to, czego naprawdę pragnie, czyli seks, jest zabronione.
Kiedyś myślał, że być może jakoś dogada się z przyszłą żoną, ustalą dogodne reguły współżycia, ale to było wszystko, na co liczył. Lecz okazało się, że pragnie jej i tęskni za nią. Marzył o niej na jawie i w snach, jej obraz mącił myśli, odbierał zdrowy rozsądek. A przecież chodziło tylko o kobietę!
"Uprowadzenie księżniczki" отзывы
Отзывы читателей о книге "Uprowadzenie księżniczki". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Uprowadzenie księżniczki" друзьям в соцсетях.