– A więc to tak – odezwała się w końcu Cala, patrząc na syna. – Czy jest coś, o czym chciałbyś mi powiedzieć?

– Nie. – Kardal bez śladu zakłopotania odwrócił się do Sabriny. – Miałem zamiar powiedzieć ci o zmodernizowanej części zamku, tyle się jednak ostatnio działo, że zapomniałem. Jak rozumiem, chciałabyś się przenieść do pokoju o bardziej współczesnym wyposażeniu?

– Moja komnata mi się podoba, poza tym jest w niej wspaniały księgozbiór. Chciałabym jednak zyskać dostęp do prawdziwej łazienki.

– Oczywiście. Adiva wszystko ci objaśni. A teraz wracajmy do wizyty króla.

– Jak długo król zostanie w mieście? – zapytała Sabrina.

– Nie jestem pewna – powiedziała wyraźnie zdenerwowana Cala. – Myślę, że kilka dni. Wydaje mi się też, że nie ma potrzeby wydawać oficjalnego przyjęcia z okazji jego wizyty. Wystarczy zwykła kolacja z kilkoma najbliższymi przyjaciółmi.

Kardalowi wyraźnie nie spodobała się ta sugestia. Sabrina wiedziała, w czym rzecz. Kameralna kolacja, w przeciwieństwie do oficjalnego przyjęcia, stworzy okazję do swobodnej rozmowy. Tematem, który pojawi się w sposób naturalny, będą powody, dla których Givon zostawił Kardala i Calę, oraz dlaczego nie uznał nieślubnego i syna. Choć Kardal wolałby, by do takiej rozmowy nigdy nie doszło, tak czy inaczej jest ona nieunikniona.

Sabrina zadumała się. Kilka razy widziała króla Givona, słyszała też o nim co nieco. Wydawał się człowiekiem przyzwoitym i mądrym, surowym, ale nie okrutnym. Dlaczego więc tak okropnie zachował się wobec Cali i Kardala? Powinni to sobie wyjaśnić bez świadków. Sabrina spojrzała po zebranych.

– Może pierwszego wieczoru zjecie kolację w rodzinnym gronie? Jak myślisz, Cala, tylko ty, król Givon i Kardal?

– To dobry pomysł… – Spojrzała na syna. – Oczywiście Rafe i Sabrina też powinni w tym uczestniczyć.

Sabrina wiedziała, w jak bardzo niezręcznej i pełnej napięcia atmosferze przebiegać będzie ta kolacja, jednak ze względu na Kardala chciała wziąć w niej udział.

– Jadłospis przedyskutuję z kucharzem, natomiast co z programem artystycznym? Proponowałabym raczej ciche tło muzyczne, a nie prawdziwe występy.

Jeszcze jakiś czas omawiali pozostałe szczegóły, ale już bez Kardala, który siedział zamyślony i wyraźnie nieobecny duchem. Widać było, jak bardzo przeżywa zbliżającą się wizytę ojca.

Na koniec Cala powiedziała:

– Tak więc z grubsza już wiemy, jak będzie przebiegać wizyta króla Givona. – Mimo że udawała zadowolenie, tak naprawdę była mocno zaniepokojona. – Cieszysz się, Kardal?

Sabrinie się zdawało, że wręcz czyta w jego myślach. Był wściekły i zdenerwowany, lecz ze względu na matkę starał się hamować emocje. Wiedział, że sytuacja jest wystarczająco trudna.

– Tak, bardzo się cieszę, mamo.

Otworzył drzwi. Jako pierwsza wyszła Cala. Rafe wyraźnie zwlekał z opuszczeniem sali, jednak gdy Kardal coś mruknął do niego, też wyszedł. Sabrina i książę zostali sami.

– Dobrze się czujesz? – spytała, zbierając swoje notatki.

Kardal w milczeniu podszedł do okna i przywołał do siebie Sabrinę.

– Spójrz na ten ogród. Jest piękny, prawda?

– Znakomicie wystylizowany na ogród francuski.

– Coś więcej. Jest wierną kopią osiemnastowiecznego ogrodu otaczającego pałac pewnego francuskiego księcia.

– Osiemnasty wiek zakończył się niezbyt łaskawie dla francuskiej arystokracji. – Sabrina przyglądała się ławkom i starannie przyciętym krzewom.

– Na zlecenie Księcia Złodziei zrobiono dokładny plan tamtego ogrodu i rozpoczęto prace na pustyni. Kiedy kopia była gotowa, francuski właściciel oryginału zginął pod gilotyną. Teraz w jego pałacu mieści się szkoła, a ogród stał się atrakcją turystyczną. – Dotknął ręką szyby. – Marnujemy na ten ogród za dużo wody, lecz nie potrafię go zlikwidować. A przecież to czyste szaleństwo, coś takiego wśród gorących piasków.

– Jestem zaskoczona, że upał tego nie zniszczył.

– Zniszczyłby, ale w najgorszy skwar ogrodnicy rozpinają nad ogrodem ochronne płachty. Strata czasu, wody i pieniędzy. Po drugiej stronie zamku był kiedyś angielski labirynt. Wyhodowanie żywopłotów na odpowiednią wysokość trwało pięćdziesiąt lat.

– Ale już ich nie ma?

– Podczas drugiej wojny światowej mieliśmy na głowie ważniejsze sprawy niż pielęgnacja żywopłotu. Teraz na jego miejscu jest park, a jego utrzymanie wewnątrz murów jest dużo łatwiejsze.

– Niezwykły świat, niezwykły zakątek to Miasto Złodziei. – Sabrinę uderzyła myśl, że od tego magicznego, wręcz nierealnego miejsca jest zaledwie kilkaset kilometrów od stolicy Bahanii.

– Mam nadzieję, że ci się u nas podoba.

– Och tak! – Uśmiechnęła się. – Choć nadal uważam, że powinieneś zwrócić część skarbów ich prawowitym właścicielom.

Kardal zbył tę uwagę machnięciem ręki, a potem oparł dłoń na ramieniu Sabriny. Bardzo jej się to spodobało i zaraz pomyślała o całowaniu. Tak, bardzo chciałaby się całować. Natomiast tamte śmiałe pieszczoty starała się wyprzeć z pamięci. Na myśl o nich z miejsca się denerwowała.

– Powinienem był ci powiedzieć, że w zamku jest prąd i bieżąca woda. Jeśli chcesz, możesz się przenieść do innego pokoju.

– Mówiłam już, że podoba mi się moja komnata. – Przechyliła głowę. – Poza tym jestem przecież twoją niewolnicą, a niewolnicy nie mają nic do gadania w takich sprawach jak wybór pokoju, w którym mają mieszkać.

Kardal przesunął dłonią wzdłuż jej ramienia, potem dotknął ciężkiej, złotej bransolety, która była dowodem, że Sabrina jest jego własnością.

– Jesteś moją niewolnicą? – zapytał miękko, a jego oczy rozbłysły.

Co oznaczał ten błysk? Mimo że często czytała w myślach Kardala, teraz jednak stanęła przed zagadką. Niepokojącą, onieśmielającą męską zagadką.

– Przecież noszę bransolety – mruknęła wymijająco.

– Nie wiem jednak, czy w pełni rozumiesz sens tego faktu. Czy służenie mi stało się celem twojego życia? Czy jesteś gotowa zrobić wszystko, aby zaspokoić moje pragnienia?

Chciała krzyknąć: „To jakieś brednie! Jestem królewską córką, księżniczką Bahanii, a nie niewolnicą”. Lub też: „Jestem Amerykanką, kobietą wolną, niezależną i wykształconą!”. Jednak w jego głosie kryło się coś, co wywołało w niej dziwne mrowienie, coś tajemniczego i niezwykle podniecającego.

Postanowiła więc kontynuować tę grę, której sensu co prawda nie rozumiała, lecz która była nadzwyczaj ekscytująca.

– Pytasz, czy jestem gotowa za ciebie zginąć?

– Nie aż tak, Sabrino. – Jego palce nieprzerwanie muskały bransoletę. – Chcę tylko wiedzieć, jak daleko jesteś gotowa się posunąć, by wypełnić swoje obowiązki. Oczywiście jeżeli naprawdę jesteś moją niewolnicą.

– Dobre pytanie. Jestem w niewoli, nie jestem niewolnicą, Kardalu. – Spojrzała mu głęboko w oczy. – Teraz rozumiesz? A gdyśmy już sobie to wyjaśnili, teraz ja mam do ciebie pytanie.

– Tak?

– Czy mogę stąd odejść, jeśli tylko zechcę?

Naprawdę pragnęła, by ją całował, tulił, pieścił. Wprost tonęła w jego ciemnych oczach.

– A chcesz?

Pragnęła tylko tyle, by wolno jej było stąd odejść, lecz odchodzić wcale nie chciała. Ta świadomość nią wstrząsnęła. Nie, nie chciała opuścić Kardala ani Miasta Złodziei!

Zapatrzyła się w ogród, a przed jej oczami przebiegały obrazy z jej życia. I nagle pojęła, że wszystko, co robiła i przeżyła, mocą jakiegoś tajemnego planu wiodło do tego miejsca. Zakręciło jej się w głowie. Jest w niewoli, musi stąd uciekać! Czyżby?

– Sabrina?

Z całej siły zacisnęła powieki.

– Nie wiem – szepnęła.

– Nie musisz o tym decydować w tej chwili. Możesz tu zostać tak długo, jak tylko zechcesz. A jeśli znudzi ci się nasze towarzystwo, to zawsze jeszcze pozostaje ci książę trolli.

– Musiałeś to powiedzieć? – syknęła wściekle.

– Twój książę może się okazać lepszy niż przypuszczasz.

– Wybrał go mój ojciec, więc nie mam żadnych złudzeń, – I dodała cicho: – Mogę jeszcze wrócić… uciec… do Kalifornii. – Zapadła cisza. Oboje wiedzieli, co to by znaczyło. Przeciwstawiając się królewskiej woli ojca, Sabrina zostałaby wyklęta z rodziny i z narodu bahańskiego. Wzdrygnęła się. Nie chciała myśleć ani o Kalifornii, ani o księciu trolli. Było coś znacznie ważniejszego, nad czym musiała się zastanowić. – Dlaczego mnie tu trzymasz?

Kardal uśmiechnął się.

– Mężczyźni z mojego rodu od wielu pokoleń zajmowali się gromadzeniem pięknych rzeczy. Być może właśnie ty okażesz się moim największym skarbem.

Nawet jeśli nie były prawdziwe, słowa te zabrzmiały cudownie. Czy rzeczywiście była dla niego skarbem? Nigdy dotąd dla nikogo nie była ważna, zawsze wszystkim przeszkadzała.

– Dlaczego nie chciałeś, bym wiedziała, że w mieście jest bieżąca woda i prąd? Dlaczego mnie okłamałeś?

– Uchodzisz za rozpuszczoną i upartą. Chciałem ci dać nauczkę.

– Myliłeś się co do mnie. – Wiedziała, że się z nią przekomarza, ale takie słowa ciągle sprawiały jej przykrość.

– Wiem.

– Jakim prawem uznałeś, że możesz mi dawać nauczki?

– Jestem Kardal, Książę Złodziei. Ja jestem prawem, więc jeśli chcę ci dać nauczkę, to ci ją daję.

– Daruj sobie takie przemowy. – Przewróciła oczami. – Moi bracia bez przerwy tak się przede mną puszą i mam już tego powyżej uszu.

– Taki już jestem. Nie zmienisz mojej natury.

– Nie zmienię. Ale mogę się domagać zadośćuczynienia. Uważam, że powinieneś mi jakoś wynagrodzić swoje kłamstwa.

– Nie nazwałbym tego kłamstwem. Raczej przeoczeniem albo zaniedbaniem. – Był wyraźnie rozbawiony. – Co byś chciała dostać jako zadośćuczynienie?

Znów udało się jej wniknąć w jego myśli. Wiedziała, czego się po niej spodziewa. Że zażąda jakiejś błyskotki ze skarbca. Jakiegoś bezcennego naszyjnika albo kolczyków. Zrobiło się jej przykro, poczuła się rozczarowana. Była pewna, że w końcu ją zrozumiał, lecz się myliła.

– Nie jestem Sabriną z gazet, stworzoną przez złe języki – powiedziała z naciskiem. – I dobrze o tym wiesz. A jednak tego nie rozumiesz.