– No więc dlaczego?

– Ponieważ go zaprosiłam. A przez te wszystkie lata trzymał się od nas z daleka, bo powiedziałam, że nie chcę go u nas widzieć. W zeszłym miesiącu wysłałam do niego list, w którym zażądałam, żeby tu przyjechał.

– Ty go zaprosiłaś? – Kardal poczuł się zdradzony przez własną matkę. – Jak mogłaś? Po tym, co ci zrobił?!

– Mówiłam ci wiele razy, że nie wiesz o wszystkim, co się wtedy wydarzyło. Zaprosiłam króla Givona, ponieważ nadszedł czas, by zapomnieć o przeszłości.

– Nigdy! Nigdy mu nie wybaczę tego, co zrobił.

– Musisz mu wybaczyć, bo nie tylko on ponosi winę za to, co się stało. Och, gdybyś mi tylko pozwolił wytłumaczyć, jak było…

– Wybacz mi, ale mam dużo pracy. – Kardal demonstracyjnie odwrócił się do komputera i zaczął stukać w klawiaturę.

Cala pokiwała smutno głową i wyszła. Po chwili Kardal, klnąc szpetnie, zerwał się z krzesła i również wyszedł z gabinetu.


Sabrina, korzystając ze słownika, powoli odczytywała siedemsetletni dokument napisany w języku starobahańskim. Anonimowy skryba ubóstwiał różne ozdobne zawijasy, atrament prawie całkowicie wypłowiał, jednak się nie poddawała.

Wtem do jej komnaty jak burza wpadł Kardal, rzucił płaszcz na łóżko i zapytał ostro:

– Co robisz?

Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Rozważała, co lepsze: wdać się w kłótnię czy udać, że Kardal zachowuje się jak normalny człowiek. Na razie wybrała drugą opcję.

– Próbuję odczytać ten tekst. Jak na razie zrozumiałam tylko tyle, że dotyczy wielbłądów. Nie mogę się jednak zorientować, czy to dowód zakupu, czy też opis sposobu, w jaki należy dbać o zwierzęta.

– Co za różnica?

– Ten rękopis mówi o życiu, jakie kiedyś wiedli nasi przodkowie. To już nigdy nie wróci, ale za pomocą takich dokumentów historyk może odtworzyć dawne czasy i uwiecznić je w pracy naukowej… Dobrze, a teraz powiedz, co się stało.

– To moja matka go zaprosiła. Jak mogła zrobić coś takiego?

Kardal, mężczyzna silny i stanowczy, w tej sprawie kompletnie się pogubił. Sabrina doskonale to rozumiała. Nie zawsze jest się księciem pustyni, czasami bywa się po prostu bezradnym dzieckiem…

– Co cię bardziej boli? – Podeszła do Kardala. – To, że on przyjeżdża, czy to, że twoja matka go zaprosiła?

– Nie wiem. – Spojrzał na Sabrinę. – Minęło ponad trzydzieści lat, a ja go jeszcze nigdy nie widziałem. Jak mam się zachować?

– Przyjmij go, jak powinieneś przyjąć króla, który przybywa z wizytą do księcia. Wydaj oficjalne przyjęcie, rozmawiaj o wydarzeniach na świecie i nie dopuść, by dostrzegł, że ci na nim zależy.

– Nie zależy mi.

Och, jak bardzo czuł się zagubiony… Sabrina chciała go objąć i przytulić, jednak oczywiście się powstrzymała. Pomoże mu w inny sposób. Wyjęła z biurka kartkę i długopis.

– Musimy wszystko dokładnie zaplanować – powiedziała z przekonaniem. – Ta wizyta powinna mieć godną oprawę. A więc uroczyste przyjęcie, oprowadzenie po zamku, oczywiście z całą świtą. Król Givon ostatni raz był tu przecież trzydzieści jeden lat temu i z pewnością wiele się zmieniło.

– Hm, pewne rzeczy zostały zmodernizowane…

Spojrzała na stare latarenki, pomyślała o braku bieżącej wody i elektryczności.

– Jak widać, zmiany nie zaszły zbyt daleko – stwierdziła sucho. – No dobrze. Pozycja pierwsza: przyjęcie. Druga: zwiedzanie zamku. Hm, podziemia, zakamarki, wymarzona okazja dla terrorysty. A więc szczególna rola Rafe'a, który jest odpowiedzialny za ochronę.

Kardal przysunął sobie krzesło i usiadł obok Sabriny. Poczuła się… dziwnie. Trochę wystraszona, trochę podekscytowana, a przede wszystkim… No właśnie, koniecznie musi się na niego uodpornić, bo tak dalej się nie da!

– Za siły powietrzne – powiedział Kardal.

– Słucham?

– Siły powietrzne. Formalnie Rafe jest szefem sił bezpieczeństwa, ale tak naprawdę jest tu z tego powodu. Współpracuje z innym Amerykaninem, który przebywa w Bahanii. Patrole nomadów i elektroniczny system monitoringu już nie wystarczają, by zapewnić bezpieczeństwo na pustyni, dlatego potrzebne są samoloty. Rafe w Mieście Złodziei, a Jason Templeton w Bahanii, tworzą wspólne siły powietrzne, a potem będą nimi dowodzić.

– Ależ to prawdziwa rewolucja! Podzwonne dla wojowników pędzących konno przez pustynię…

– Masz rację, lecz taki jest wymóg czasu. Nasza ziemia kryje nie tylko ropę, ale i inne cenne kopaliny. Tego majątku trzeba strzec i rozsądnie nim gospodarować, by wystarczył na wiele pokoleń. Nie uchroni się go konnymi oddziałami uzbrojonymi w strzelby. By zapewnić bezpieczeństwo naszym państwom, musimy wykorzystać najnowsze zdobycze techniki. Twój ojciec myśli tak samo.

– A co z El Baharem? Czy też w tym bierze udział?

– Hassan napiera, by Givon do nas dołączył. – Kardal zmarszczył brwi. – Kiedy mój ojciec tutaj przyjedzie, być może będę musiał się zgodzić na ten akces…

– Przecież od wieków te trzy państwa stanowią jedność gospodarczą, więc sojusz wojskowy wydaje się czymś oczywistym. I wielce korzystnym dla wszystkich stron. Gdy przeanalizuje się sytuację geopolityczną, gdy policzy się ludzkie zasoby i potencjał finansowy, który można by przeznaczyć na zbrojenia…

– Pewnie masz rację. – Kardal przyjrzał się Sabrinie. – Ja jednak jak najdłużej będę się upierał przy koncepcji dwu-, a nie trójporozumienia.

– Dobrze chociaż, że się do tego przyznajesz. Oto zyskałam przyczynek do dysertacji na temat wpływu prywatnych emocji władców na ich decyzje polityczne.

Kardal roześmiał się. Rozbawiła go, lecz zarazem dała do myślenia. Mogła być z siebie dumna.

Jednocześnie doszła do wniosku, że wcale nie chce się na niego uodporniać. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Chciała, żeby znów ją pocałował, ale od pamiętnej sceny zupełnie tego zaniechał. Dlaczego? Czyżby poczuł się rozczarowany?

Nie wiedziała, a on z własnej woli jej tego nie powie. Ona zaś, co oczywiste, pytać nie zamierzała. Dlatego wróciła do poprzedniego tematu.

– Czy przyjazd króla Givona ma związek z siłami powietrznymi? Jest to wymarzona okazja, by dołączyć El Bahar do porozumienia, które zawarłeś z moim ojcem.

– Niewykluczone. Matka świetnie orientuje się w problemach politycznych i często proszę ją o radę, jednak jeśli chodzi o króla Givona, nie potrafimy dojść do porozumienia.

– Raczej ty nie dopuszczasz do dyskusji.

– Bo nie ma o czym!

– No właśnie… – Sabrina ciężko westchnęła. – Można więc przypuścić, że Cala, zapraszając Givona, stwarza ci okazję do podjęcia korzystnej politycznie decyzji. Od ciebie zależy, co z tym zrobisz.

– Być może… – Kardal zabębnił palcami w blat. – Masz rację, jeśli chodzi o przyjęcie i całą resztę. Książę przyjmuje króla, tak to powinno wyglądać, zgodnie ze zwyczajami i protokołem dyplomatycznym. Mogłabyś rozplanować tę wizytę?

Hassan nie pozwalał jej, by planowała cokolwiek poza swoją garderobą.

– Oczywiście – ucieszyła się.

– Wydam polecenie, by służba uzgadniała z tobą wszystkie szczegóły.

– Świetnie… – Uśmiechnęła się trochę złośliwie. – Można by wyszukać w skarbcu przedmioty pochodzące z El Baharu i udekorować nimi jadalnię oraz gościnny apartament.

– Chcesz utrzeć Givonowi nosa?

– A masz coś przeciwko temu?

– Absolutnie nic. – Zmrużył oczy. – Wiesz co, Sabrino? Miło mieć cię przy sobie, lecz za nic nie chciałbym, byś stała się moim przeciwnikiem.

– Więc mi się nie narażaj… Kardal, mówiąc poważnie, musisz perfekcyjnie przygotować się do tej wizyty. Pamiętaj, to nie będzie rutynowe spotkanie dwóch polityków. Staniesz oko w oko z ojcem. Wiem, że jesteś twardy i odważny, ale w tym wypadku to się nie liczy. Spotkanie z królem Givonem będzie większym przeżyciem, niż to sobie wyobrażasz. Jeśli się do tego nie przygotujesz, nie zdołasz zapanować nad sobą, nie ukryjesz swoich uczuć.

– Wiem. Ale jak można się przygotować na spotkanie z ojcem, który łaskawie przypomniał sobie o synu po ponad trzydziestu latach milczenia? Masz rację, najlepiej zasłonić się protokołem dyplomatycznym i oficjalnymi rozmowami. Bo co taki ojciec mógłby mi powiedzieć?

– A co ty mógłbyś mu powiedzieć?

– Nie wiem. – Zamyślił się na chwilę. – Mam wiele pytań, które zadaję od lat, ale czy nadal chcę poznać odpowiedzi? Kiedy byłem młodszy, wtedy chciałem, ale to było dawno. Tak czy inaczej, zastanowię się na twoją radą.

– Czy król Givon przyjeżdża sam, czy ze swoimi synami?

– Matka nic o nich nie wspominała, ale kto wie… – Wyraźnie się zdenerwował. – Zapytam ją o to jeszcze dzisiaj. Musisz wiedzieć, ilu będzie gości.

– Tak, to bardzo ważne.

– Synowie Givona, czyli moi przyrodni bracia. Ich również nigdy nie spotkałem. Są już ojcami, więc mam bratanków i bratanice. Też ich nie znam.

– Również mam przyrodnich braci. Jest ich czterech, lecz wszyscy mają inne matki. Mój ojciec, inaczej niż twój, nie był wierny jednej kobiecie. – Tylko że Kardal przeczył tej zasadzie… – Przepraszam…

– Daj spokój. Wiem, co chciałaś powiedzieć.

Przełożyła papiery na biurku.

– Naprawdę chcesz, bym była odpowiedzialna za przebieg tej wizyty? W zamku na pewno jest ktoś, kto lepiej da sobie z tym radę.

– Nie chcesz tego robić?

– Ależ chcę. Tylko się boję, że popełnię jakieś błędy.

Kardal dotknął jej ramienia, a jej się zdało, że zapłonął w niej ogień.

– Chcę, żebyś to była ty.

W jego głosie zabrzmiała tajemnicza, głęboko osobista nuta, która nie miała nic wspólnego z wizytą króla Givona. Wzruszenie ścisnęło gardło Sabriny. Na ułamek sekundy oddała się cudownym marzeniom. Jakby to było, gdyby pożądał jej taki mężczyzna jak Kardal?

Nigdy się jednak tego nie dowie, bo przecież jest zaręczona z innym. Ma obowiązek bronić swojej cnoty, by w noc poślubną mąż mógł się przekonać o jej niewinności. Obowiązek… Do tej pory tak właśnie traktowała seks. Nie mogąc żyć jak amerykańskie dziewczyny, musiała sobie to narzucić.