– Zaprosiłam do miasta gościa – oznajmiła Cala po skończonym posiłku.

– Powinienem się bać? – zapytał rozleniwionym głosem Kardal. – Czuję, że tabun kobiet dokona inwazji na mój zamek. To prawda? W takim razie wyskoczę na kilka dni na pustynię.

Cala nagle zaczęła nad wyraz pedantycznie składać serwetkę.

– Zjawi się jedna osoba. Zaprosiłam Givona, króla El Baharu.

Kardal zerwał się na równe nogi. Jego twarz przybrała groźny wyraz.

– Jak śmiałaś go zaprosić? – warknął. – Jeśli jego noga postanie w Mieście Złodziei, każę go zastrzelić. Nie, zrobię to sam! – Wypadł z komnaty.

– Nie rozumiem… – powiedziała cicho Sabrina. – Król Givon jest dobrym władcą, jego poddani go uwielbiają.

– Dla Kardala nie ma to żadnego znaczenia. – Cala westchnęła. – Miałam nadzieję, że czas uleczy tę ranę, jednak się myliłam.

– O jakiej ranie mówisz? Dlaczego Kardal tak nienawidzi króla Givona?

– Widzisz, Givon jest jego ojcem…


Sabrina nie mogła uwierzyć, że król Givon jest ojcem Kardala. Zawsze słyszała, że małżeństwo króla El Baharu było bardzo szczęśliwe, niestety trwało krótko, bo królowa młodo umarła. Po jej śmierci Givon całkowicie poświęcił się swoim dzieciom. A teraz okazało się…

Postanowiła poszukać Kardala. Wyszła na korytarz, a napotkany służący wskazał jej drogę. Czuła, że książę potrzebuje rozmowy z kimś, kto potrafi go zrozumieć, a Sabrina, z uwagi na swe skomplikowane relacje rodzinne, uważała siebie za taką osobę. To dodało jej odwagi. Zapukała i weszła.

Apartament Kardala był ogromny, pełen cennych antyków i dzieł sztuki. Sabrina wkroczyła do holu wykładanego kafelkami, w którego rogu stała szemrząca fontanna. Na lewo była jadalnia ze stołem na dwadzieścia osób, a na wprost pokój dzienny połączony z tarasem. Tam też się udała.

Przez chwilę patrzyła na błyszczące w dole światła miasta i ciemniejącą w oddali pustynię. Czuła, że nie jest sama. Gdy jej oczy przywykły do mroku, ujrzała Kardala. Stał oparty o poręcz.

Wiedział, że tu przyszła, lecz milczał. Długi czas stali w ciszy, wsłuchując się w odgłosy ukrytego przed światem miasta, za którym rozciągała się tchnąca odwiecznym spokojem niezmierzona pustynia.

– Jestem tu tak krótko, a trudno mi sobie wyobrazić, bym mogła żyć gdzie indziej – szepnęła spontanicznie.

– Za każdym razem, kiedy musiałem stąd wyjeżdżać, było mi żal – powiedział Kardal. – Nawet wtedy, gdy wiedziałem, że robię to dla własnego dobra. – Pochylił się nad poręczą. – Nic z tego nie rozumiesz, prawda?

– Masz rację, nie rozumiem. Nie wiedziałam, że król Givon jest twoim ojcem, ale słyszałam o nim dużo dobrego. Nie rozumiem więc twojej reakcji, gdy Cela…

– To długa historia.

– Nigdzie się nie śpieszę. Mów, proszę.

– Przed wiekami przebiegał tędy słynny Jedwabny Szlak łączący Indie i Chiny z Zachodem. Dopóki wędrowały nim karawany kupieckie, wszyscy na tym zarabiali, kiedy jednak szlak zamknięto, mieszkańcy krajów, przez które wiódł, natychmiast drastycznie zbiednieli. Wtedy plemiona koczowników wyczuły koniunkturę i zaoferowały kupcom ochronę na pustynnych trasach, co umożliwiło przywrócenie handlu. Natomiast mieszkańcy Miasta Złodziei doszli do wniosku, że bardziej opłaca się im strzec karawan przed złodziejami, niż je okradać.

– Co za diametralna zmiana w podejściu do biznesu.

– Właśnie… Jak na pewno wiesz, El Bahar i Bahania od stuleci zgodnie ze sobą sąsiadowały, podobnie było z Miastem Złodziei. Jest to księstwo formalnie wchodzące w skład Bahanii, jednak praktycznie jest samodzielnym państwem, choć oficjalnie nie istnieje. Jednak z Bahanią i El Baharem łączą nas bardzo bliskie stosunki, tak naprawdę wszystkie trzy rządy żyją w symbiozie. Pięćset lat temu nomadowie podlegali księciu Miasta Złodziei, i to on pobierał procent od wszystkich przewożonych przez pustynię towarów. Dzisiaj ja otrzymuję procent od zysków ze sprzedaży wydobywanej tu ropy naftowej. W zamian za to moi ludzie pilnują bezpieczeństwa na pustyni. Zabezpieczają pola naftowe przed napadami i przed atakami terrorystycznymi.

– Ach, więc to tym tak naprawdę zajmuje się Rafe. Nie zamek, tylko pola naftowe.

– Rafe'owi podlegają wszystkie służby bezpieczeństwa, w tym odpowiedzialne za zamek, ale oczywiście najważniejsza jest ropa. Nomadowie robią, co mogą, by chronić pola naftowe, ale to już nie wystarcza z uwagi na nowe technologie.

– A co to ma wspólnego z twoim ojcem?

– El Bahar, Bahania i Miasto Złodziei łączą nie tylko interesy, ale również więzy krwi. Jeżeli książę Miasta Złodziei nie ma męskiego potomka, wtedy albo król Bahanii, albo król El Baharu przyjeżdża do miasta i zostaje w nim tak długo, dopóki najstarsza córka Księcia Złodziei nie zajdzie w ciążę. Jeżeli księżniczka urodzi córkę, wtedy król wraca, i tak co roku, aż w końcu urodzi się chłopiec. Mój dziadek miał tylko jedno dziecko… i była to właśnie córka.

– To barbarzyństwo! Wprost nie mogę uwierzyć… Tak po prostu przyjeżdża i bierze ją sobie do łóżka?! Oczywiście ślubem nikt sobie głowy nie zawracał…

– Ten zwyczaj trwa od tysięcy lat, dzięki temu nasze rody co kilka pokoleń odnawiają więzy krwi. Dwieście lat temu o spełnienie tego obowiązku poproszono króla Bahanii, następnym razem była więc kolej władcy El Baharu.

– Twoja matka była wtedy taka młoda…

– Właśnie skończyła osiemnaście lat.

Biedna Cela musiała się oddać obcemu mężczyźnie tylko dlatego, że tak nakazywał zwyczaj…

– Równie dobrze mógłby to być mój ojciec – szepnęła. – A wtedy bylibyśmy przyrodnim rodzeństwem.

– Ale nie jesteśmy. – Uśmiechnął się lekko.

– Dlaczego tak nienawidzisz Givona? Też musiał ulec dawnemu zwyczajowi…

– Owszem. A jednak… – W głosie Kardala zabrzmiał gniew. – A jednak potem mógł zachować się inaczej. Zrobił, co musiał zrobić, i odszedł. Przez te wszystkie lata ignorował mnie i moją matkę. Nigdy też mnie nie uznał.

– Rozumiem twój ból. Wiem, co czuje odrzucone dziecko. Wiem, że zarazem tęsknisz za ojcem, jak i chciałbyś wymazać go ze świadomości.

– Nieważne, co czuję. Po trzydziestu latach od moich narodzin król Givon postanowił uznać we mnie syna… Za późno się zdecydował. Nie przyjmę go.

– Nie wolno ci tak postąpić! Kardal, musisz się z nim zobaczyć, bo inaczej wszyscy się zorientują, że wciąż cierpisz z powodu odrzucenia. A tego przecież nie chcesz, prawda? Twoi ludzie nie mogą pomyśleć, że chowasz do Givona urazę, i dlatego go unikasz. Tak nie postępują dobrzy przywódcy. Nie masz wyboru. Musisz z nim stanąć twarzą w twarz. Nie pozwól, by się zorientował, że nadal ci na nim zależy.

– Wcale mi na nim nie zależy. Nigdy mi nie zależało.

– Oczywiście, że ci zależy. – Wytrzymała jego wściekłe spojrzenie. – Dlatego tak cię to złości. Bez względu na to, co będziesz sobie mówił, Givon jest twoim ojcem.

Wciąż mierzył ją złym wzrokiem, lecz jego furia malała.

– Jesteś inna, niż sobie wyobrażałem.

Sabrina lekko uśmiechnęła się.

– Wiem, za kogo mnie uważałeś, trudno więc uznać to za komplement.

– A jednak to miał być komplement. – Musnął palcami jej policzek. – Tyle rzeczy muszę przemyśleć. Twoje rady są mądre. Nie chcę z nich rezygnować tylko dlatego, że jesteś kobietą.

– Dziękuję. – Wiedziała, że w ustach Kardala, nieodrodnego syna pustyni, był to wielki komplement, choć Sabrina miała na ten temat całkiem inne zdanie.

To prawda, złościł ją swoimi poglądami i postępowaniem, zarazem jednak, o zgrozo, wcale nie chciała, by choćby odrobinę się zmienił…

ROZDZIAŁ 8

Rankiem następnego dnia Kardal ledwie rozpoczął pracę w swoim biurze, gdy Bilal, jego asystent, powiadomił go, że księżna Cala czeka w pokoju obok. Kardal pierwszy raz w życiu nie miał ochoty na spotkanie z matką, ale oczywiście nie mógł jej zignorować.

Po chwili Cala weszła do gabinetu i usiadła na krześle z drugiej strony biurka Kardala.

– Nie byłam pewna, czy mnie przyjmiesz, bo wczoraj wieczorem trochę się zirytowałeś…

– Zirytowałem się?

– Moje słowa wyraźnie cię zdenerwowały.

– Zdenerwowały?

– Masz zamiar powtarzać każde moje słowo?

– Nie… – Jak miał jej wytłumaczyć, co czuł? I czy matka sama nie powinna tego rozumieć?

– Sabrina jest bardzo miła. Spodobała mi się.

– Co? – Kardal był zaskoczony nagłą zmiana tematu. – Tak, też pozytywnie mnie zaskoczyła, chociaż opisując ją, użyłbym innych słów.

– A jakich?

– Inteligentna, pełna radości życia. – Potrafiąca mądrze radzić, dodał w myślach. To, co wczoraj powiedziała o nim i Givonie, było bardzo wnikliwe, choć spóźnione o wiele lat. Bo Kardalowi na ojcu już nie zależało…

– Wygląda na to, że macie ze sobą wiele wspólnego. To dobrze. Czy podjąłeś już decyzję w sprawie zaręczyn?

– Jeszcze nie. Sabrina jest samowolna i uparta. Musi się jeszcze wiele nauczyć.

– Wychowywałam cię w przekonaniu, że kobiety są takimi samymi ludźmi jak mężczyźni. Ty jednak czasami zachowujesz się jak prawdziwy idiota.

– Nie przypominam sobie, żebyś mnie tego uczyła. – Kardal uniósł brwi.

– Na razie zostawmy ten temat. – Cala z powagą spojrzała na syna. – Przykro mi, że wizyta Givona tak cię zdenerwowała. Miałam nadzieję, że teraz, kiedy jesteś starszy, wysłuchasz mnie i spróbujesz zrozumieć.

Kardal zerwał się na równe nogi.

– W tej sprawie nie mam nic do dodania.

– Ale ja mam, synu.

– To bez znaczenia.

Cala zerwała się na równe nogi.

– Nienawidzę, kiedy zachowujesz się w ten sposób! Narzekasz na upór Sabriny, ale sam jesteś jeszcze bardziej uparty. Słyszysz i widzisz tylko siebie. Wpadasz w złość, zamykasz się w sobie, nawet nie zapytasz, dlaczego król Givon po tylu latach wreszcie się tu zjawia.

Kardal nie był tego ciekaw, gdyby jednak się z tym zdradził, Cela znów zrugałaby go za ośli upór.