– Nie wszyscy chcą być złodziejami – syknęła Sabrina. Była tak wściekła, że wprost zapierało jej dech, co Kardalowi bardzo się podobało. Gwałtownie falująca pierś, wypieki na policzkach, oczy sypiące gromy… Zaiste, wspaniały i podniecający widok.

I nagle pomyślał, że ta kobieta, tak doskonale piękna, inteligentna i obdarzona wspaniałym temperamentem, na pewno urodzi mądre i ładne dzieci.

– Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – zawołała.

– Z zapartym tchem. Moje serce bije tylko po to, by ci służyć.

Odwróciła się do okna i patrzyła, jak słońce chowa się za horyzontem.

– Próbujesz cyniczną drwiną wykręcić się od tematu. Nic z tego! – Spojrzała na niego ostro. – Złodziejstwo to nie jest zaszczytna tradycja, lecz ty, jak widzę, jesteś z niej dumny. A przecież to wstyd i hańba!

– Od tysiąca lat byliśmy złodziejami i dopiero w poprzednim pokoleniu ta tradycja, jako sposób życia, zaczęła zanikać. Nadal jednak jest naszym – spojrzał na nią spod oka – uświęconym „dziedzictwem kulturalnym". – Odetchnął z ulgą, bo Sabrina niczym w niego nie cisnęła. – Może z czasem dogadamy się z niektórymi rządami i zwrócimy kilka rzeczy, ale jeszcze nie teraz. Zrozum, nasze społeczeństwo nie jest jeszcze do tego mentalnie gotowe, choć zmiany, jakie w ostatnich dziesięcioleciach u nas zaszły, są ogromne.

– Ogromne? – prychnęła. – Złodziejstwo jako dziedzictwo kulturalne…

– Nie drwij, proszę… Posłuchaj, mam dla ciebie pewną propozycję.

– Tak? – Spojrzała na niego nieufnie.

– Widzę, że nasze skarby bardzo cię zainteresowały. Ponieważ masz do tego odpowiednie przygotowanie zawodowe, może byś je skatalogowała?

– Nikt tego jeszcze nie zrobił? Aż trudno uwierzyć, że nawet nie wiecie, co macie.

– Są jakieś notatki, ale robione bez żadnej metody, a ty mogłabyś stworzyć profesjonalny katalog.

– Trzeba by też zadbać o konserwację i sposób przechowywania obrazów, gobelinów, starych ksiąg…

– Oczywiście. Ty się na tym znasz, nie ja.

– Widziałam tylko małą cząstkę, ale już z tego wnoszę, że w zamku znajdują się zbiory, które swym ogromem i wartością dorównują największym muzeom na świecie. – Spojrzała na Kardala. – To praca dla całego zespołu, i to na wiele, wiele lat.

– Twój ojciec może się ociągać z zapłaceniem okupu.

Spodziewał się jakiejś ciętej riposty, ale zamiast tego po twarzy Sabriny przebiegł smutny cień.

– Gdybyś uwięził mojego brata, mój ojciec już by cię zabił. Lecz jestem tylko niechcianą córką… – Otrząsnęła się. – Rano zacznę katalogować zbiory ze skarbca. A to, co znajduje się w całym zamku…

– Rozumiem. Pomyślę o tym później. – Zmarszczył brwi. – Sabrino, wspominając o Hassanie, nie chciałem sprawiać ci przykrości.

– Nie twoja wina, że ja i ojciec jesteśmy sobie obcy.

– Tak, ale…

– Zostawmy to. Cieszę się z tej pracy, bo nudziłam się strasznie. Nie wiem tylko, jak strażnik zniesie moją obecność w skarbcu.

– Porozmawiam z Rafe'em.

– Widziałam jego tatuaż.

– Nie obawiaj się, nasze braterstwo aż tak daleko nie sięga. Rafe nie będzie sobie rościł prawa do książęcej niewolnicy.

Sabrina uśmiechnęła się leciutko, ale zaraz spoważniała.

– Był gotów oddać za ciebie życie.

– A ja wynagrodziłem jego lojalność.

– Czyniąc go szejkiem.

– Rafe jest teraz bogaty i cieszy się moim zaufaniem.

– Tylko mi nie mów, że w ramach tego zaufania mianowałeś go strażnikiem zamkowych podziemi. To mógłby robić byle osiłek. Jaką naprawdę pełni funkcję?

Kardal już wiedział, że Sabrina jest bystrą kobietą.

– Pełni tu wiele obowiązków.

– Bardzo gładkie oświadczenie. – Roześmiała się. – Ponawiam pytanie.

Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Gdy Kardal je otworzył, do pokoju weszła wysoka, piękna kobieta. Rozejrzała się po komnacie, a w jej dużych, brązowych oczach błysnęło rozbawienie.

– Mogę odetchnąć. Wybrałeś dużą, ładną komnatę. – Spojrzała na Sabrinę. – Bałam się, że umieścisz ją w tutejszych lochach.

– Może i mam trudny charakter, ale nie jestem barbarzyńcą! – oburzył się.

– Czasami trudno zauważyć różnicę. – Kobieta odwróciła się do Sabriny. – Miło cię w końcu poznać.

Kardal dokonał prezentacji:

– Mamo, pozwól, że ci przedstawię Sabrę, księżniczkę Bahanii. Sabrino, poznaj moją matkę, księżnę Calę z Miasta Złodziei.

Sabrina ze zdumieniem spojrzała na matkę Kardala. Księżna wyglądała najwyżej na trzydzieści pięć lat.

– Twoja zaskoczona mina sprawia, że czuję się naprawdę młodo – roześmiała się Cala. – Kiedy urodziłam Kardala, miałam prawie dziewiętnaście lat.

– Czyli dzieciak urodził dzieciaka – skomentował, po czym poprowadził matkę i Sabrinę do niskiego stolika, na którym podano kolację dla trzech osób.

Kiedy usiedli, Cala poprosiła Kardala, by zajął się winem, a potem powiedziała do Sabriny:

– Chcę, byś wiedziała, że nie pochwalam zachowania mojego syna. Chętnie obarczyłabym kogoś innego winą za jego okropne maniery, niestety to ja jestem za to odpowiedzialna. Mam nadzieję, że mimo okoliczności, w których się tu znalazłaś, uda ci się znaleźć jakieś miłe strony pobytu w naszym mieście.

– Niczego jej tu nie brakuje – oznajmił zdecydowanie Kardal. – W ciągu dnia może się zająć książkami, a każdego wieczoru jem razem z nią kolację. Poza tym właśnie wyraziłem zgodę na to, by zaczęła katalogować nasze skarby.

Kobiety wymieniły ironiczne uśmiechy.

– Mogę dodać tylko tyle, że nigdy dotąd nie wiodłam równie wspaniałego życia. Nie wiedziałam, czego pragnę, dopiero pani syn mi to uświadomił, organizując czas według swego planu i wybierając miejsce pobytu.

Cala stłumiła chichot, natomiast Kardal nie przejął się jawną ironią zawartą w słowach Sabriny.

– Czy również przysparzasz swej matce tyle kłopotów co mój syn mnie? – zapytała Cala.

– Och, na pewno nie – odparła Sabrina. Cóż, matka prawie jej nie zauważała, więc co tu mówić o kłopotach.

– Mógłbyś się tego od niej nauczyć. – Cala spojrzała na syna.

– Przecież mnie uwielbiasz. – Kardal roześmiał się. – Jestem dla ciebie wszystkim. Twoim słońcem i twoim księżycem.

– Co najwyżej wątłą świeczką.

Pocałował matkę w czoło.

– Nie wolno kłamać. Fałsz niszczy doskonałość duszy. Przyznaj, że jestem całym twoim światem.

– Potrafisz być czarujący, często jednak twoje zachowanie każe mi żałować, że nie byłam wobec ciebie bardziej surowa.

Sabrina zazdrościła matce i synowi tak wspaniałej bliskości.

– Nie wiedziałam, że Wasza Wysokość mieszka w Mieście Złodziei.

– Mów do mnie Cala. Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółkami, nie bacząc na szalone postępki mojego syna. – Dotknęła dłoni Sabriny. – Dużo czasu spędzam poza miastem, ale teraz chcę tu posiedzieć kilka miesięcy.

– Matka zajmuje się działalnością dobroczynną. Zbiera fundusze na opiekę zdrowotną dla dzieci.

Zaczęli jeść, cały czas popijając wino.

– Kiedy Kardal wyjechał do Ameryki, do szkoły, by nie skonać z nudów, zaczęłam podróżować i zobaczyłam, że na całym świecie są potrzebujący. Stworzyłam więc fundację, która zajmuje się dziećmi. – Cala uśmiechnęła się. – Pierwsze fundusze pochodziły ze sprzedaży kilku klejnotów z naszego skarbca. Wprawdzie wybrałam te, których nie było już komu zwracać, a mimo to czekałam, że zaraz uderzy we mnie piorun.

– Sabrina uważa, że powinniśmy zwrócić skarby – powiedział Kardal.

– To prawda. Oczywiście rozumiem, że nie zawsze jest to możliwe, ale wiele przedmiotów ma swoich oczywistych właścicieli.

– Podzielam zdanie Sabriny – przyznała lekko Cala. – Być może kiedyś tak się stanie, ale to delikatna sprawa. Wprawdzie złodziejski proceder został zarzucony, ale wielu za nim tęskni i wspomina stare dobre czasy.

– Ropa daje większe zyski – stwierdził Kardal. Cala nachyliła się w stronę Sabriny.

– Teraz tak mówi. Ale kiedy nalegałam, by wyjechał do szkoły, opierał się całymi tygodniami. Groził, że ucieknie na pustynię, bo tam na pewno go nie znajdę. Nie chciał się nauczyć zachodniego stylu życia.

– Świetnie to rozumiem. Kiedy matka zamierzała opuścić Bananię, ja również, tak samo jak Kardal, nie chciałam wyjeżdżać, a gdy już się znalazłam w Kalifornii, z trudem przywykłam do tamtego stylu życia. Miałam zaledwie cztery lata, a do dziś pamiętam, jak bardzo byłam nieszczęśliwa.

– Wiesz, synu, że musiałam tak postąpić – z powagą powiedziała Cala. – Jako przyszły władca musiałeś zdobyć wykształcenie.

– Oczywiście, mamo. – Kardal uśmiechnął się serdecznie. – Ani ty, ani ja nie mieliśmy wyboru. To było konieczne, wiedz też, że nie żałuję czasu spędzonego w Ameryce.

– Wiem, że było ci tam ciężko.

– Życie w ogóle jest ciężkie. W Stanach po raz pierwszy byłem zdany tylko na siebie i musiałem sobie poradzić. Dobrze mi to zrobiło.

Cala spojrzała na Sabrinę.

– O ile wiem, byłaś w podobnej sytuacji. Mieszkałaś z matką w Kalifornii, ale wakacje spędzałaś w Bahanii, prawda?

– Kalifornia to był świat matki, Bahania świat ojca, a ja musiałam balansować między nimi. To było trudne. Poza tym w Kalifornii ukrywałam, kim naprawdę jestem. Chodziło nie tylko o względy bezpieczeństwa. Bałam się, że kiedy przyjaciele dowiedzą się, iż jestem królewską córką, to wszystko się między nami zmieni.

– I w tej sprawie macie podobne doświadczenia. Również ty nie mogłeś zdradzić, kim jesteś – powiedziała Cala, patrząc na syna.

– Istnienie Miasta Złodziei okryte jest tajemnicą, więc musiałem kłamać na swój temat.

Swobodna rozmowa na różne tematy toczyła się dalej. Sabrina szczerze polubiła Calę za jej dobroć, mądrość, delikatność i zdecydowane obstawanie przy własnym zdaniu. Można było ją przekonać do innej opinii, nigdy narzucić. Kardal odnosił się do matki z miłością i szacunkiem. Bardzo ją to ujęło.

Od czasu do czasu książę spoglądał na Sabrinę, jakby łączył ich wspólny sekret. Czuła się wtedy jak podczas pocałunku. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale podobało jej się to.