Wkrótce przestały myśleć o słoniu, ponieważ zwierzę oddaliło się, a za nim zobaczyły ślicznego, białego kucyka, nakrytego derką wykonaną z białych róż, na której widniało imię Jennifer, ułożone z róż czerwonych.

– Mamusiu, co tam jest napisane? – zapytała dziewczynka z nadzieją w głosie. – Czy ten kucyk też jest dla mnie?

– Z całą pewnością – oznajmiła jakaś ładna blondynka, ubrana w bardzo śmiały, wręcz skandalicznie obcisły kostium.Twój tata znalazł najłagodniejszego konika w tym stanie i jeśli chcesz, możesz na nim pojechać w naszej paradzie.

– Mamusiu, czy mogę? Bardzo proszę!

– Ja się nią zaopiekuję – zapewniła kobieta. Travis też będzie w pobliżu.

Regan niechętnie wypuściła z objęć córkę i patrzyła, jak kobieta usadza ją na siodle. Z torby na grzbiecie kucyka nieznajoma wyjęła naszywaną różowymi pąkami róż kamizelkę i ubrała w nią Jennifer.

– Róże! – zawołała dziewczynka. – To róże od tatusia!

Regan zauważyła, że córka rozgląda się za kimś i szybko odnalazła wzrokiem Timmiego Wattsa, który skrył się za spódnicą matki. Czując się trochę winna, Regan wyciągnęła chłopca z ukrycia. Widząc go, dziewczynka natychmiast pokazała mu język i rzuciła w niego pączkiem róży. Żeby uspokoić sumienie, Regan zapytała małego, czy nie chciałby wziąć udziału w paradzie i pomaszerować obok kucyka Jennifer. Malec z radością na to przystał.

Machając radośnie i trochę po królewsku dłonią, Jennifer przejechała przez całą główną ulicę, aż do południowego krańca Scarlet Springs. Za nią podążało jeszcze kilku cyrkowców, mężczyzn i ko-biet, niektórzy pieszo, inni konno. Wszyscy mieli na sobie dziwaczne, krzykliwe stroje. Ich śladem szła siedmioosobowa orkiestra. Pochód zamykało kilku klownów, niosących napis, który oznajmiał, że dzięki uprzejmości panny Jennifer Stanford, za dwie godziny odbędzie się darmowe przedstawienie dla całego miasteczka.

Kiedy ostatni klown zniknął za zakrętem drogi, gapie przez chwilę stali w milczeniu.

– Muszę wracać do domu, żeby szybko skończyć robotę – odezwał się wreszcie jakiś mężczyzna.

– Ciekawa jestem, jak należy się ubrać do cyrku – zastanawiała się stojąca obok kobieta.

– Regan, jestem pewien, że kiedy wyjedziesz, to miasteczko umrze z nudów – stwierdził ktoś.

Stłumiony chichot, który mógł należeć tylko do Brandy, wyrwał Regan z osłupienia.

– Jak myślisz, co Travis teraz planuje? – zapytała wspólniczka.

– Chce do mnie dotrzeć przez Jennifer. Przynajmniej taką mam nadzieję. Chodź, musimy wziąć się do pracy. Zamkniemy gospodę i wywiesimy wiadomość, że poszłyśmy do cyrku. Wszyscy pracownicy mają wolne.

– Świetny pomysł. Przygotuję jedzenie dla nas i dla połowy miasta. Travis zostawił nam niewiele czasu, ale zdążymy.

Dwie godziny minęły bardzo szybko. Regan zdawało się, że upłynęło dopiero parę minut, a już siedziała na wyładowanym prowiantem wozie i jechała nim do cyrku. Między drzewami i wbitymi w ziemię palami rozciągnięto płótno, tworzące zamknięty krąg. Wewnątrz niego, wokół areny, ustawiono drewniane ławki, niższe z przodu, wyższe z tyłu. Większość miejsc była już zajęta. Na środku widowni wydzielono za pomocą powiewających na wietrze różowych i pomarańczowych wstążek miejsce honorowe.

Jak ci się wydaje, dla kogo to przygotowane? zapytała Brandy, śmiejąc się na widok zmieszania przyjaciółki. – Daj spokój, nie będzie tak strasznie, jak ci się wydaje.

Młoda kobieta w obcisłym różowym kostiumie zaprowadziła Regan i Brandy na wyznaczoną im ławkę i odeszła. Po kilku minutach na arenę wbiegły w pełnym galopie dwa konie, niosąc na sobie tylko jednego jeźdźca, który stojąc w rozkroku, jednocześnie dosiadał obu koni. Kiedy znalazł się na końcu areny, zeskoczył na jednego konia, zawrócił oba wierzchowce i znów w galopie przeskoczył z jednego zwierzęcia na drugie. – Ojej! – westchnęła z podziwem Brandy. Potem nie było już czasu na rozmyślania, bo arena wypełniła się jeszcze większą ilością koni. Zwierzęta i jeźdźcy wykonywali najróżniejsze akrobacje. Dwóch woltyżerów stało na końskich grzbietach, trzymając na ramionach trzeciego. Cała ta ruchoma piramida galopowała wokół cyrkowego kręgu.

Kiedy jeźdźcy zniknęli, na scenę wjechała Jennifer. Jej białego kucyka prowadziła kobieta w obcisłym, różowym stroju. Dziewczynka miała na sobie identyczny kostium, ozdobiony złotymi cekina mi. Regan patrzyła z zaciśniętym ze zdenerwowania żołądkiem, jak dziewczynka, podtrzymywana za rękę, stanęła na siodle i wolno objechała cala arenę.

– Siadaj! – nakazała Brandy, kiedy Regan zer-wała się, żeby pobiec do córki. – Nawet, jeśli spadnie, to daleko nie poleci. Poza tym, ta kobieta ja podtrzymuje.

W tej samej chwili cyrkówka puściła rękę Jennifer i dziewczynka zawołała: – Mamusiu, patrz na mnie! – Regan mało nie zemdlała tym bardziej, że córka zeskoczyła z siodła, a kobieta złapała ją w powietrzu.

Jennifer ukłoniła się kilkakrotnie i widać było, że przedtem musiała się tego uczyć. Całe Scarlet Springs nagrodziło ją gromkimi brawami. Mała podbiegła do matki, a Regan chwyciła ją mocno w objęcia.

– Dobrze mi poszło? Podobało ci się?

– Byłaś wspaniała. Wystraszyłam się prawie na śmierć.

Jennifer słuchała tego z wyraźnym zadowoleniem.

– Poczekaj, aż zobaczysz tatusia – oznajmiła radośnie.

Dopiero po chwili Regan zdołała uspokoić serce, które biło jej w piersi jak szalone. Kiedy doszła do siebie, nie miała już czasu, żeby pytać o Travisa, bo na scenie pojawił się słoń i paradował przed widownią. Klowni popisywali się sztuczkami, wzbudzając powszechną wesołość, a czarny niedźwiadek wykonał zabawny taniec. Przez cały czas Regan wypatrywała Travisa.

Orkiestra, która grała bez przerwy, nagle zmieniła ton. Rozległa się jakaś tajemnicza, posępna melodia i wszyscy zamilkli.

– A teraz, panie i panowie – zagrzmiał jakiś przystojny cyrkowiec w czerwonym fraku i lśniących, czarnych butach – pokażemy wam numer zapierający dech w piersiach. Następny wykonawca przejdzie po linie bez siatki ochronnej. Jeśli spadnie… sami państwo możecie sobie wyobrazić, co się stanie.

– Nie jestem pewna, czy chcę to oglądać -stwierdziła Regan, spoglądając na linę, rozpiętą bardzo wysoko między dwiema tyczkami. – Może powinnam zabrać Jennifer i wyjść.

Brandy zmieniła się na twarzy. – Chyba będzie lepiej, jeśli zostaniesz – oświadczyła dziwnym głosem.

Regan podążyła za jej spojrzeniem i przez chwilę nie wierzyła własnym oczom.

Na arenę wszedł Travis i uniósł ramię, jakby od dzieciństwa występował w cyrku. Miał na sobie czarny kostium, który opinał go jak druga skóra i podkreślał wydatne mięśnie na udach, małe, zwarte pośladki i szeroką, twardą pierś. Z jego ramion zwisała czarna peleryna podbita czerwonym jedwabiem. Zawadiackim gestem rzucił ją czekającej obok pięknej kobiecie, ubranej w skąpy zielony kostium.

Nie dziwię się, że ten człowiek doprowadza cię do szaleństwa – westchnęła Brandy.

– Na miłość boską, co on tam robi? – wyszeptała Regan zduszonym głosem. – Chyba nie zamierza popełnić jakiegoś głupstwa…

Urwała, ponieważ ryknęły trąby i Travis zaczął się wspinać po chwiejnej sznurowej drabince na maleńką platformę, umieszczoną na szczycie jednej z tyczek.

– To jest mój tatuś! Mój tatuś! – wołała Jennifer, podskakując na twardej, drewnianej ławce.

Regan zamarła w bezruchu. Nie była w stanic nawet mrugnąć powiekami. Płuca odmówiły jej posłuszeństwa, a serce przestało bić, kiedy spój rżała na Travisa, który właśnie stanął na zawieszonej, ponad ich głowami platformie.

Znów uniósł ramię i pozdrowił tłum, a mieszkańcy miasteczka odpowiedzieli głośnymi oklaskami. Potem zapadła całkowita cisza. Travis rozpoczął powolną, ostrożną wędrówkę po linie. Dla równowagi trzymał w rękach długą tyczkę. Wyda-wało się, że upłynęła cała wieczność, zanim dotarł do drugiego końca.

Od braw zatrzęsły się drewniane ławki. Regan ukryła twarz w dłoniach. Z jej oczu popłynęły łzy ulgi.

– Powiedz mi, kiedy z powrotem znajdzie się na ziemi – wyszeptała do Brandy.

Ku jej zdziwieniu przyjaciółka nie odpowiedziała.

– Brandy? – Regan zerknęła na nią przez palce. Mina wspólniczki sprawiła, że Regan podniosła głowę i znowu spojrzała na Travisa. Stał na platformie i spoglądał na nią ze spokojem, jakby na coś czekał. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, przypiął do tyczki jeden koniec jakiegoś przedmiotu, a drugi przyczepił do czarnego, skórzanego pasa, który miał na sobie.

– On zrobi to jeszcze raz – wyszeptała Brandy. – Teraz przynajmniej zabezpieczył się linką.

Travis przeszedł już kilka stóp, kiedy wszyscy zdali sobie sprawę, że to, co brali za linkę bezpieczeństwa, wcale nią nie było. Przed ich oczami z wolna zaczynał rozwijać się transparent. Zobaczyli pierwsze słowo: „Regan". Przez ostatnie dni każdy z nich przeczytał to jedno zdanie chyba z tysiąc razy, więc od razu się domyślili, co jest napisane na transparencie.

– Regan! – skandowali jak jeden mąż. – Czy! Zostaniesz! – krzyczeli głośniej z każdym słowem. Wreszcie, kiedy Travis dotarł do końca liny, jeszcze raz przeczytali głośno cały napis. Gdyby ćwiczyli przez długie tygodnie, nie wyszłoby im to lepiej. – Regan, czy zostaniesz moją żoną?

Regan zaczerwieniła się od stóp po nasadę włosów. Miała wrażenie, że cała jest jednym wielkim rumieńcem.

– Mamusiu, co tam jest napisane? – zapytała Jennifer i wszyscy wokół zaczęli się śmiać

Regan bała się otworzyć usta z obawy, że nic zapanuje nad słowami. Nie chciała nawet spojrzeć na Travisa, który wśród braw, okrzyków i ogólnej wesołości schodził po drabince na ziemię.

– Idę do domu – wyszeptała w końcu. – Proszę, zajmij się Jennifer – poprosiła wspólniczkę i z uniesioną wysoko głową opuściła przybraną wstążkami ławkę. Przemknęła przed rozbawionym tłumem i wyszła z cyrku. Ludzie coś za nią wołali, ale ona nie zwracając na nich uwagi wróciła do gospody.