Z biegiem miesięcy i lat Farrell coraz częściej myślał o milionach Regan, które spoczywały w banku, codziennie powiększając się o procenty, uzyskane dzięki mądrym inwestycjom, poczynionym przez wykonawców testamentu. Zaczął szukać żony, kogoś z wystarczająco dużym majątkiem, żeby utrzymać posiadłość i jego samego na odpowiednio wysokiej stopie, ale żadna z kobiet nie miała tyle pieniędzy co Regan Weston. A jeśli już zdarzyło mu się natrafić na równie majętną damę, ta nie chciała mieć nic wspólnego z biednym jak mysz kościelna mężczyzną bez tytułu szlacheckiego, za to o bardzo podejrzanym trybie życia.

Po dwóch latach bezowocnych poszukiwań, Farrell wmówił sobie, że to Regan go porzuciła i zniszczyła jego dobrą opinię u kobiet. W takim razie jedynym wyjściem było odnaleźć tę małą, ożenić się z nią i sprawić, żeby pieniądze żony odbudowały jego nadwerężoną reputację.

Trochę czasu zajęło mu odnalezienie dawnej pokojówki Regan, Matty. Mieszkała u rodziny w Szkocji. Od lat cierpiała na nieustanny ból z powodu wybitej szczęki. Zawdzięczała to Jonatanowi Northlandowi, który pobił ją, kiedy dowiedział się, że chce udzielić informacji jakiemuś Amerykaninowi na temat znalezionej przez niego dziewczyny. Śliniąc się, bełkocząc, i co chwila pociągając z butelki, żeby złagodzić ból, Matta wzbudziła w Farrellu taką odrazę, że ledwie wysłuchał jej do końca. Pamięć ją zawodziła i minęły całe godziny, zanim wydobył z niej upragnione informacje.

Opuszczając Szkocję, wiedział już, gdzie pytać o Regan.

Poszedł dalej rym tropem i zorientował się, że dziewczyna popłynęła do Ameryki. Niełatwo mu przyszło zdecydować się, czy jechać za nią, ale był przekonany, że po latach spędzonych w tym dzikim kraju Regan zrobi wszystko, żeby wrócić do domu. Ameryka okazała się większa niż oczekiwał. Znalazł tu rozrzucone z rzadka ośrodki cywilizacji, ale miejscowi ludzie budzili w nim odrazę. Nikt tu nie zachowywał się jak przystało na człowieka niskiej kondycji, wszystkim się zdawało, że są równi nawet szlachetnie urodzonym.

Miał już wracać do Anglii, ale natknął się na krótką notatkę w gazecie. Posłał opłaconego człowieka do Scarlet Springs, a ten wrócił z opisem kobiety, która wyglądem odpowiadała Regan, ale poza tym w niczym nie przypominała tej głupiutkiej dziewuszki, którą pamiętał sprzed paru lat.

Teraz przeszedł przez zielony trawnik, który tworzył miękki, owalny dywan między dwiema głównymi ulicami i wszedł do gospody.

Powitał go obszerny hol z pomalowanymi na biało ścianami. Kilkoro elegancko ubranych ludzi wchodziło właśnie w drzwi po prawej, więc wszedł za nimi do jeszcze większego pomieszczenia, w którym stały wygodne fotele i kanapy, a na jednej ze ścian znajdował się wielki, kamienny kominek. Wszystkie meble miały nowe obicia z jedwabiu w szaroróżowe i jasnozielone pasy. Do salonu przylegał bar, umeblowany, jak nie omieszkał zauważyć Farrell, nieco rustykalnie, dębowymi stołami i krzesłami. Tutaj również panował duży ruch.

Olbrzymia główna jadalnia i dwie mniejsze, przeznaczone do prywatnych spotkań, znajdowały się naprzeciw salonu. W końcu Farrell wrócił do frontowej części hotelu, nie zaglądając do starego skrzydła budynku. Zajrzał do przytulnej biblioteki, w której unosił się zapach skóry i tytoniu. Po drugiej stronie holu mieściła się recepcja, gdzie urzędnik uprzejmie wyznaczył mu osobny pokój na piętrze.

– Ile tu macie sypialni?

– Równo tuzin – odparł recepcjonista. – Są jeszcze dwie dodatkowe z salonikiem i, rzecz jasna, prywatne apartamenty właścicielek.

– Oczywiście. Mówi pan o tych dwóch młodych damach.

– Tak, o Regan i Brandy. Regan mieszka na dole, w końcu starego skrzydła, a Brandy na górze, tuż nad nią.

– To te same damy, do których podobno należy połowa miasta? – zapytał Farrell.

Urzędnik prychnął rozbawiony.

– Kaznodzieja mówi, że jedynym budynkiem, który nie stanowi ich własności jest kościół, ale wszyscy wiedzą, że to one zapłaciły za jego budowę. Udzieliły też kredytu innym posiadaczom nieruchomości. Gdyby zjawił się tu prawnik, Regan dałaby mu pieniądze, żeby otworzył kancelarię i został w naszej osadzie. Jeśli jeszcze ściągniemy tu lekarza, to miejsce stanie się prawdziwym miastem.

– Gdzie mogę znaleźć panią Stanford? – dopytywał się Bradsford. Nie podobało mu się, że recepcjonista opowiada o Regan nazywając ją po imieniu.

– Wszędzie – odparł krótko urzędnik, bo do jego biurka podeszła jakaś para. – Jest w kilku miejscach jednocześnie.

Farrell nie chciał wywoływać awantury, więc nie zareagował na to, że ten bezczelny mężczyzna tak go potraktował. Później rozmówi się na ten temat z właścicielką, kimkolwiek ona jest.

Na piętrze oczekiwał go czysty i ładnie umeblowany pokój. Przez okno wpadały cieple, jasne promienie słońca. Niewielki kominek dopełniał wystroju wnętrza. Farrell zmienił zakurzone ubranie i zszedł na dół do jadalni. Nie znosił spożywania posiłków w publicznych miejscach, ale wie-dział, że tutaj najprędzej zobaczy Regan. Lista potraw w menu okazała się bardzo długa. Tego dnia podawano siedem rodzajów mięs, trzy rodzaje ryb, zimne przekąski, sosy, warzywa i drób. Dodatkowo można było zamówić wiele różnych ciast i deserów. Dania podawano mu szybko, wszystkie były gorące, dobrze przygotowane i smaczne.

Próbował właśnie czegoś o nazwie morawskie ciasto cukrowe, kiedy do sali weszła jakaś dama i wszyscy, zarówno mężczyźni jak i kobiety, zwróci li na nią oczy. Uwagę przyciągała nie tylko jej wyjątkowa uroda, ale sama obecność. Z całej syl-wetki pięknej damy promieniowała silna osobowość. Ta kobieta, drobna, ubrana we wspaniałą zieloną suknię z muślinu, dobrze wiedziała, kim jest. Szła pewnym krokiem, swobodnie zagadywała napotkane osoby. Wyglądała jak dystyngowana dama, która wita gości we własnym domu. Przy jednym stole zatrzymała się, spojrzała na potrawę i odesłała ją z powrotem do kuchni. Jakieś dwie kobiety wstały z miejsc i uściskały serdecznie właścicielkę, a ona przysiadła się do nich na kilka chwil beztroskiej rozmowy.

Farrell nie potrafił oderwać od niej oczu. Z pozoru przypominała tę niezręczną dziewczynę, którą kiedyś znał. Oczy miały ten sam kolor i włosy połyskiwały brązowymi błyskami, ale poza tym ta swobodna w obejściu dama o kobieco zaokrąglonych kształtach w niczym nie była podobna do tamtej głupiutkiej, lękającej się własnego cienia dziewczyny, z którą był zaręczony.

Rozparł się na krześle i spokojnie czekał, aż do niego podejdzie. Kiedy go zobaczyła, uśmiechnęła się przyjaźnie, ale chyba go nie rozpoznała. Całą minutę później, kiedy rozmawiała z jakąś parą, siedzącą po przeciwnej stronie, podniosła wzrok i zerknęła na niego badawczo. Farrell obdarzył ją swoim najbardziej czarującym uśmiechem. Z przyjemnością spostrzegł, że odwróciła się na pięcie i szybko wyszła z jadalni. Był teraz pewien, że wciąż jeszcze żywi do niego jakieś uczucia, chociaż nie wiedział jakie, dobre czy złe. Nie obchodziło go, czy Regan kocha go czy nienawidzi, ważne, że go pamięta.

Dobrze się czujesz? – zapytała Brandy zza dużego, dębowego stołu, gdzie nadzorowała pracę trzech kucharek.

– Oczywiście – odparła krótko Regan, wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się. – Zobaczyłam ducha, i tyle.

Kucharki wymieniły spojrzenia, widząc, że Brandy ciągnie Regan do oddalonego kąta wielkiej kuchni.

– Czy to ojciec Jennifer?

– Nie – odparła cicho Regan. Czasami zdawało się jej, że ani na chwilę nie przestaje myśleć o Travisie. Za każdym razem, kiedy spoglądała w duże, brązowe oczy córki, widziała w nich męża. Niekiedy ciężkie kroki na korytarzu wywoływały u niej przyśpieszone bicie serca. – Pamiętasz, jak ci opowiadałam o tym człowieku, z którym dawno temu byłam zaręczona? – Przyjaciółki nie miały przed sobą tajemnic. – Siedzi teraz w jadalni.

Ten łajdak! – wykrzyknęła z gniewem Brandy. Co zamówił? Dosypię mu trucizny. Regan roześmiała się.

Chyba powinnam czuć to samo, co ty, ale wiesz jak to jest. Pierwsza miłość nie rdzewieje. Jego widok przywołał tyle wspomnień. Byłam wtedy taka nadskakująca, wszystkiego się bałam, ale kochałam go tak mocno. Wydawało mi się, że to najprzystojniejszy, najbardziej elegancki mężczyzna pod słońcem.

A teraz jak wygląda?

Z pewnością nie jest brzydki – uśmiechnęła się. Powinnam zaprosić go na rozmowę do moje go biura. Tyle przynajmniej mogę dla niego zrobić.

Regan – zaczęła Brandy ostrzegawczo. – Bądź ostrożna. Nie znalazł się tu przypadkiem.

Tego jestem pewna i łatwo się domyślić, czego tu szuka. Za niespełna miesiąc skończę dwadzieścia trzy lata i dostanę wreszcie pieniądze, które zostawili mi rodzice.

– Nie zapominaj o tym ani na chwilę! – zawoła za nią Brandy.

Regan poszła do znajdującego się tuż obok kuchni biura i usiadła w skórzanym fotelu za biurkiem. Sam widok Farrella zbytnio jej nie wzruszył, ale odświeżył tak wiele wspomnień. Przypominając sobie prawdę, którą usłyszała tamtej strasznej nocy od wuja i narzeczonego, czuła się tak, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Liczne obrazy pojawiały się przed oczyma jej wyobraźni: uwięzienie w małym pokoju, władcze polecenia Travisa, miłosne noce z nim, jego zwalista sylwetka i szalone pomysły, jej ciągły strach. W ciągu minionych czterech lat wiele razy zaczynała pisać do niego list, żeby powiadomić go o narodzinach córki i o tym, że obie dobrze się miewają. Zawsze jednak tchórzyła. A jeśli Travis by jej odpisał, że nic go to nie obchodzi? To bardzo prawdopodobne, bo przecież wcale jej nie szukał. W ostatnich latach nauczyła się stać na własnych nogach, ale czy potrafiłaby zachować swoją tożsamość w obecności męża? Czy jego apodyktyczne zachowanie nie zmieniłoby jej z powrotem w zalęknioną, płaczącą dziewczynkę?

Pukanie do drzwi wyrwało ją z rozmyślań. Na progu stanął Farrell.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – odezwał się z uśmiechem. Jego oczy mówiły, że bardzo się cieszy na jej widok.