Powoli Travis wrócił do zajęć na plantacji, ale coraz więcej obowiązków przekazywał swojemu bratu, Wesleyowi. A Margo zajęła się pocieszaniem go w niedoli.

14

Pierwszy etap podróży upłynął Regan niemal przyjemnie. Ciągle wyobrażała sobie minę Travisa, kiedy ją znajdzie. Oczywiście, zanim zgodzi się wrócić do domu, przeprowadzi z mężem stanowczą rozmowę. Będzie nalegać, żeby zwolnił kucharkę i zatrudnił gospodynię. Nie! Sama wybierze osobę do prowadzenia gospodarstwa, kogoś lojalnego i przyjaznego.

Woźnica dyliżansu wysadził ją na postoju i Regan, zebrawszy całą odwagę, weszła do małego zajazdu, który bardziej przypominał zwykły dom, niż publiczne miejsce noclegowe.

– Kiedyś mieszkałam tu z rodziną – wyznała właścicielka. – Kiedy jednak mąż umarł, sprzedałam ziemię i zaczęłam obsługiwać podróżnych. Gotowanie dla dziesięciorga dorastających dzieci było o wiele trudniejsze.

Kobieta wzięła Regan pod ramię i udzieliła jej przyjacielskiego wykładu na temat podróżujących samotnie dam. Jedząc posiłek w odseparowanej części gospody, dziewczyna wyobrażała sobie, jak to już niedługo Travis dotrze tutaj i będzie zadawał pytania miłej właścicielce.

Następnego ranka cztery razy pytała kobietę, gdzie jedzie następny dyliżans, tylko po to żeby, jak sobie ze wstydem uświadomiła, wbić w jej pamięć własną osobę i cel podróży.

Drugiego dnia była już bardzo zmęczona i wciąż wyglądała przez okno dyliżansu. Burza minęła, zostawiając po sobie powietrze tak ciężkie, że można było je kroić nożem, i suknia Regan lepiła się do ciała. W pewnej chwili gdzieś za dyliżansem rozległ się tętent kopyt zbliżającego się wierzchowca z jeźdźcem. Słysząc ten dźwięk, Regan uśmiechnęła się radośnie, pewna, że to nadjeżdża Travis. Wysunęła głowę przez okno, uniosła dłoń w powitalnym geście, ale koń i jeździec pogalopowali dalej. Zmieszana ukryła się wewnątrz pojazdu.

Tego wieczoru na postoju zamiast przyjaznej karczmarki natrafiła na zrzędliwego starca, który podał na kolację żylastą pieczeń i niedogotowane ziemniaki. Smutna i zmęczona poszła na górę do sypialni. Jako samotna kobieta musiała dzielić pokój z dziesięcioma innymi paniami.

Obudziła się przed wschodem słońca i zaczęła cichutko płakać. Kiedy dyliżans był gotowy do odjazdu, bolała ją głowa a oczy napuchły jej od łez.

Czworo współtowarzyszy podróży próbowało ją zagadywać, ale ona w odpowiedzi milcząco kiwała głową. Wszyscy chcieli wiedzieć, dokąd jedzie.

Patrząc pustym wzrokiem przez okno, zadawała sobie to samo pytanie. Czy uciekła od Travisa tylko po to, żeby udowodnić mu, że potrafi być samodzielna? Czy naprawdę wierzyła, że on kocha Margo?

Nie znajdowała odpowiedzi. Jechała dalej, przesiadając się z dyliżansu na dyliżans i oglądając zmieniający się wokół krajobraz. Nie drażniło jej nawet podłe jedzenie, niewygodne noclegi i brak możliwości wypoczynku.

W końcu któregoś popołudnia oszołomiona dotarła do niewielkiej osady na pustkowiu, która składała się zaledwie z kilku domów.

– To koniec trasy – oznajmił woźnica, podając jej ramię.

– Słucham?

Spoglądał na nią bez zniecierpliwienia. Przez ostanie dwa dni była pogrążona w jakimś półotępieniu, więc podejrzewał, że nie jest całkiem zdrowa na umyśle.

– Tutaj kończy się trasa dyliżansu. Za Scarlet Springs nic już nie ma, tylko kraj Indian. Jeśli ktoś chce jechać dalej, musi wynająć wóz.

– Czy znajdę tu jakiś nocleg?

– Droga pani, to nie jest jeszcze nawet małe miasteczko. Nie ma tu hoteli. Stąd można tylko jechać dalej albo zawrócić. Tutaj nie ma się gdzie zatrzymać.

Zawrócić! Nie mogła przecież wrócić do Travisa i jego kochanki. Za dyliżansem rozległ się kobiecy głos:

– Ja mam wolny pokój. Może zamieszkać u mnie do czasu, kiedy postanowi, co chce dalej robić.

Regan odwróciła się i zobaczyła niską, urodziwą młodą kobietę o jasnozłotych włosach i dużych, niebieskich oczach.

– Nazywam się Brandy Dutton. Jestem właścicielką farmy na końcu tej drogi. Chciałabyś u mnie zostać?

– Tak – odparła cicho Regan. – Mogę zapłacić…

O to się nie kłopocz. Jakoś się rozliczymy. – Chwyciła torbę Regan i poprowadziła dziewczynę drogą. – Widziałam, jak wysiadłaś z dyliżansu. Wyglądałaś jak małe, zagubione dziecko i zrobiło mi się ciebie żal. Wiesz, trzy miesiące temu ja wyglądałam podobnie. Moi rodzice zmarli i zostawili mnie samą, bez żadnych środków do życia, oprócz tej starej farmy. Jesteśmy na miejscu.

Wprowadziła Regan do nie pomalowanego piętrowego budynku w bardzo kiepskim stanie.

Siadaj. Zrobię ci kawy. A w ogóle, jak ci na imię?

Regan Stanford – odparła bez namysłu, ale nie przejęła się tym. Czy warto się ukrywać, skoro Travisowi wcale nie zależy na tym, żeby ją odnaleźć?

Regan popijała kawę małymi łykami, nie zwracając uwagi na jej smak. Gorący napój dodał jej energii, chociaż cały czas czuła napływające do oczu łzy.

– Wygląda na to, że i tobie przydarzyło się coś złego – odezwała się Brandy. Ukroiła kawałek ciasta i podała gościowi.

Regan mogła tylko potakująco skinąć głową. Narzeczony chciał się z nią ożenić, chociaż nią pogardzał, wuj jej nienawidził, mąż poślubił ją tylko dlatego, że miała urodzić jego dziecko.

Widząc, że dziewczyna bez apetytu skubie ciasto, Brandy spojrzała na nią współczująco i zapytała, czy nie chce się położyć. Gdy Regan znalazła się sama w małym pokoiku, wybuchnęła płaczem tak gwałtownym, jak nigdy dotychczas.

Nie słyszała, kiedy Brandy weszła do pokoju. Zauważyła ją dopiero, kiedy poczuła, że ktoś ją przyjacielsko obejmuje.

– Opowiedz mi o wszystkim. Mnie możesz za ufać – usłyszała szept swojej wybawczyni.

– Mężczyźni! – zawołała. – Dwukrotnie byłam zakochana, i za każdym razem…

– Nie musisz nic więcej mówić – odparła Brandy. – Ja się na nich znam. Dwa lata temu straciłam głowę dla mężczyzny. Myślałam, że jest ważniejszy niż cokolwiek innego pod słońcem, więc pewnej nocy wymknęłam się przez okno w sypialni i nie zostawiając żadnej wiadomości rodzicom, uciekłam z nim w świat. Przyrzekał, że się ze mną ożeni, ale stale znajdował jakąś wymówkę, aż wreszcie pół roku temu zastałam go w łóżku z inną kobietą.

Słysząc tę opowieść, Regan na nowo wybuchnęła płaczem.

– Nie wiedziałam, dokąd iść – ciągnęła Brandy. – Wróciłam, więc do domu, a moi wspaniali rodzice przyjęli mnie z powrotem i nigdy nie robili mi żadnych wyrzutów. Dwa tygodnie później zmarli oboje na szkarlatynę.

– Tak… tak mi przykro – wychlipała Regan. -Więc ty też zostałaś sama…

– Właśnie – odparła Brandy. – Mam ten dom, który w każdej chwili może zawalić mi się na głowę. Każdy mężczyzna, który tędy przejeżdża, obiecuje mi złote góry.

– Mam nadzieję, że w to nie wierzysz! – wykrzyknęła dziewczyna.

Brandy roześmiała się.

– Zaczynasz mówić tak samo jak ja. Ale czy mam jakiś wybór? Mogę tylko wyjść za mąż za któregoś z nich, albo umrzeć tu z głodu.

– Przywiozłam trochę pieniędzy – oznajmiła Regan i wyrzuciła na łóżko zawartość kieszeni. Ku jej rozczarowaniu, zostały już tylko cztery srebrne monety. – Zaczekaj chwilę! – zawołała i wyjęła z torby bransoletę z szafirami i brylantowe kolczyki.

Nowa przyjaciółka obejrzała je pod światło.

– Jeden z tych dwóch mężczyzn musiał być dla ciebie dobry.

Kiedy był ze mną sam na sam – odparła sztywno. Nagle zmieniła się na twarzy i chwyciła się za brzuch.

– Jesteś chora?

Zdaje się, że dziecko zaczyna kopać – odpowiedziała zdziwiona.

Brandy rozwarła szeroko oczy i wybuchnęła śmiechem.

– Niezła z nas para! Dwie porzucone kobiety, które nienawidzą całego męskiego rodu. – Z jej żartobliwego tonu jasno wynikało, że nie wytrwa w nienawiści zbyt długo. – Mamy tylko trochę biżuterii, cztery srebrne monety, rozwalający się dom i dziecko w drodze. W jaki sposób przeżyjemy nadchodzącą zimę?

Regan ożywiła się słysząc, że Brandy mówi nie tylko o sobie i najwyraźniej już postanowiła, że razem przetrwają zimę. Travis jej nie chce, ale ona musi jakoś dać sobie radę. Czując następne poruszenie dziecka, uśmiechnęła się. Przez ostatnie miesiące niewiele myślała o tej istotce. Travis absorbował ją tak bardzo, że poświęcała mu całą uwagę.

– Może zjemy trochę ciasta i porozmawiamy? – zaproponowała Brandy.

Regan widziała przyszłość w ciemnych barwach, ale musiała opracować jakiś plan dla siebie i dziecka.

– Sama to upiekłaś? – zapytała, łapczywie pochłaniając ciasto.

Przyjaciółka uśmiechnęła się z dumą.

– Jeśli cokolwiek w życiu dobrze mi wychodzi, to właśnie praca w kuchni. Nie miałam jeszcze dziesięciu lat, a już gotowałam dla rodziców.

– Przynajmniej masz jakiś talent – stwierdziła ponuro Regan. – Ja nic nie potrafię.

Przyjaciółka usiadła za starym stołem.

– Mogłabym nauczyć cię gotowania. Kiedyś wpadłam na pomysł, żeby wypiekać różne ciasta i sprzedawać je ludziom przejeżdżającym przez Scarlet Springs. We dwie mogłybyśmy zarobić tyle, że wystarczyłoby nam na życie.

– To jest Scarlet Springs? Tak się to miejsce nazywa?

Brandy spojrzała na nią ze współczuciem.

– Zdaje się, że po prostu wsiadłaś do dyliżansu i jechałaś tak daleko, jak tylko było można.

Regan kiwnęła głową i dokończyła porcję ciasta.

– Jeśli masz ochotę zaryzykować i nie boisz się pracy, to z pewnością jakoś się dogadamy.

Podały sobie dłonie.

Dopiero po tygodniu Brandy uwierzyła, że Regan rzeczywiście nie jest w stanie pojąć tajników kuchni, ale minęło jeszcze kilka dni, zanim dała za wygraną i zrezygnowała z dalszej nauki.

– To na nic – westchnęła Brandy. – Albo zapominasz o drożdżach, albo o połowie mąki lub cukru.

Rzuciła na stół zakalcowaty bochenek chleba i starała się wbić w niego nóż, ale na próżno.

– Przepraszam – odparła Regan. – Zapewniam cię, że bardzo się staram.

– Wiesz, w czym jesteś naprawdę dobra? – zapytała przyjaciółka, spoglądając na nią krytycznie. – Wzbudzasz w ludziach sympatię. Jesteś taka słodka i śliczna, że kobiety cię lubią i chcą się tobą zaopiekować, zresztą tak samo jak mężczyźni.