Czy zmusiła go do małżeństwa? Jasne, że ich związek nie ma nic wspólnego z miłością. W jaki sposób taki człowiek jak Travis mógłby się zakochać w dziecku, które nie potrafi nalać filiżanki herbaty, żeby się dotkliwie nie poparzyć?

Dni mijały, a ona coraz gorzej radziła sobie prowadzeniem gospodarstwa. Zdawało się jej, że służba na złość jej zmienia się niemal codziennie tak, że nie była w stanie zapamiętać żadnej twarzy.

Kiedy zwracała się do kogoś, spotykała się tylko bezczelnością i lekceważeniem. W końcu doszło do tego, że prawie nie wychodziła z sypialni.

Travis wracał do domu, porywał ją w ramiona, podrzucał do góry i łaskotał, dopóki smutek nie mknął z jej twarzy. Ciągle się dopytywał, co ją dręczy. Zaprosił ją na objazd plantacji, więc pojechała z nim, zawstydzona, że tak bardzo potrzebuje jego ochrony. Nigdy by przed nim nie przyznała, jak obco czuje się w Ameryce.

Travis nie narzekał na niezaradność żony i nikt ze służby nie ośmieliłby się traktować go lekceważąco, widział jednak, że nie wszystkie prace na farmie są odpowiednio nadzorowane. Pewnego dnia Regan słyszała, jak krzyczał na mleczarzy i zarzucał im, że niedbale wykonują swoje zadania.

Margo odwiedziła ich dwa razy. Najpierw rozmawiała łagodnie z Regan, a potem rozprawiała się ze służbą, łając ją za zaniedbywanie wspaniałego domostwa. Po każdej wizycie Regan czuła się wyczerpana i jeszcze bardziej bezużyteczna.

Nie mówiła Travisowi o swoich kłopotach z podległymi jej ludźmi ani o morzu łez, które codziennie wylewała.

Pewnego dnia, kiedy siedziała w bibliotece i starała się skupić nad jakąś książką, wszedł Travis.

Tutaj jesteś – uśmiechnął się.- Już myślałem, że wyparowałaś.

– Czy coś się stało?

Na ubranie narzucił nieprzemakalną pelerynę, jakiej używali marynarze na statku.

– Nadchodzi burza. Piorun zniszczył jedno z ogrodzeń i około stu koni uciekło.

– Będziesz je łapał?

– Tak, jak tylko sprowadzę tu Margo.

– Margo? – Regan zamknęła książkę. – A co ona ma wspólnego z końmi?

Travis roześmiał się, widząc jej minę.

– Niektóre z nich są jej własnością, a poza tym jeździ konno lepiej niż niejeden mężczyzna w naszym okręgu. Po prostu, moja zazdrosna żoneczko, będzie mi bardzo przydatna.

Wstała i spojrzała mu w oczy.

– A jak ja ci mogę pomóc?

Roześmiał się pobłażliwie i pocałował ją w nos.

– Nie zawracaj tym sobie pięknej główki, to po pierwsze. Dbaj o moje dziecko, to po drugie, i wreszcie po trzecie, chociaż wcale nie najmniej ważne, wygrzej mi łóżko. – Z tymi słowami wyszedł z biblioteki.

Przez chwilę Regan stała nieruchomo. Z początku chciała się rozpłakać, ale miała już dosyć przelewania łez! Nie będzie tu samotnie siedziała i troszczyła się tylko o dziecko Travisa. Przecież życie to coś więcej niż kilka intymnych chwil z mężczyzną, który dba tylko o to, co ona nosi w brzuchu.

Kiedy miał jakiś poważny kłopot, zawsze zwracał się o pomoc do jednej osoby – do Margo, do dumnej, wyniosłej sąsiadki, której nic pod słońcem nie mogło odebrać pewności siebie.

Niewiele myśląc poszła do sypialni, wyjęła torbę podróżną i zaczęła wrzucać do niej ubrania. Wiedziała, że musi coś zrobić, cokolwiek, i to dodawało jej skrzydeł. W szkatułce na komodzie leżała bransoletka wysadzana szafirami i para brylantowych kolczyków. Klejnoty te należały kiedyś do matki Travisa. Mąż je podarował jej po ślubie. Bez chwili wahania wsunęła kosztowności do torby.

Założyła ciepły płaszcz i upewniwszy się, że za drzwiami nikogo nie ma, wyszła na korytarz. U szczytu schodów zatrzymała się i spojrzała na dom, który kiedyś do niej należał. Nie! Nigdy nie był jej własnością. Ta myśl umocniła ją w postanowieniu ucieczki. Przedtem jeszcze wbiegła do biblioteki i pośpiesznie nakreśliła liścik do Travisa, w którym zawiadomiła go, że odchodzi, aby on mógł połączyć się z kobietą, którą naprawdę kocha. Następnie otworzyła szufladę i wsypała do kieszeni zawartość blaszanej puszki na pieniądze.

Łatwo było wymknąć się z domu tak, by nikt jej nie zauważył. Cały personel zajął się ryglowaniem okien i drzwi w oczekiwaniu na wichurę. Burza wisiała w powietrzu jak ciężka, mokra zasłona. Dom stał frontem do rzeki a za nim biegła wydeptana ścieżka, którą Travis nazywał drogą. Większość mieszkańców Wirginii podróżowała wodą, więc Regan była pewna, że jeśli ucieknie pieszo, nikt nie wpadnie na jej trop.

Szła przez godzinę w ciężkim, burzowym powietrzu. W końcu spadł deszcz. Ścieżka zamieniła się w błotniste bajoro, w którym trudno było się poruszać, ale łatwo zgubić buty.

– Podwieźć cię gdzieś, młoda damo? – zawołał jakiś głos.

Odwróciła się i zobaczyła za sobą wóz, na którym siedział stary człowiek.

– Zmoczy nas deszcz, ale to i tak lepsze niż piesza wędrówka.

Z wdzięcznością wyciągnęła rękę, staruszek wciągnął ją na wóz i posadził obok.

Z potarganymi włosami, ociekając wodą jak zmokła kura, Margo wpadła do domu. Przeklęty Travis! – zaklęła w duchu. Posyła po nią jak po pierwszego lepszego parobka, żeby mu pomogła przy koniach, a tymczasem jego ukochana, głupiutka żoneczka siedzi sobie w cieple. Nie było dnia, żeby nie prześladowało jej wspomnienie tego strasznego poranka, kiedy rozmawiała z nim sam na sam.

W przeddzień wyjechała powitać go po powrocie z Anglii i oczekiwała, że jak zwykle weźmie ją do łóżka, ale on, zamiast to uczynić, przedstawił jej swoją żonę, to nijakie dziecko bez charakteru. Następnego dnia rano stanęła z nim twarzą w twarz i bez ogródek zapytała, co on sobie, do diabła, wyobraża. Travis niewiele mówił, do czasu gdy zaczęła mu wyliczać wady Regan, o których w pełnej rozciągłości opowiedziała jej kuzynka Mai wina.

Travis uniósł wtedy rękę, żeby ją uderzyć, ale w porę się opanował. Tonem, którym nigdy przedtem się do niej nie zwracał, powiedział, że Regan jest warta dwóch takich jak ona i to, że nie potrafi nadzorować licznej służby, nic go nie obchodzi. Dodał też, że jeśli Margo chce, żeby ją przyjmowano w jego domu, to niech lepiej poprosi Regan o zgodę.

Dopiero po tygodniu schowała dumę do kieszeni i poszła odwiedzić tę głupiutką niedojdę. I co zastała na miejscu? Dzieciak tonął we łzach i nawet nie potrafił opatrzyć własnej poparzonej dłoni. Ale przynajmniej udało się Margo wykryć, dlaczego Travis ożenił się z taką niezdarą. Z natury uległa, poddała się agresywnemu Travisowi, dala mu, czego chciał i zaszła z nim w ciążę. Teraz Margo musiała tylko udowodnić byłemu kochankowi, że robi wielki błąd poświęcając swoje życie – i pieniądze – takiej bezużytecznej laluni.

Ze złością, która nie opuszczała jej od tygodnia, biegła schodami na górę. Travis ją poprosił, żeby zajrzała do jego słodkiej żoneczki, bo on sam spędzi dzisiejszą, a być może i jutrzejszą noc w domu Claya. Piorun uderzył w mleczarnię Armstrongów i konieczna była pomoc przy odbudowie. Margo miała ochotę rzucić się na Travisa z pięściami, kiedy zobaczyła wyraz jego twarzy. Pomyślałby, kto, że dwie noce spędzone z dala od tego dzieciaka to wielka tragedia.

Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić i otworzyła drzwi do sypialni. Ze zdumieniem, spostrzegła że pokój jest pusty i panuje w nim straszliwy bałagan. Patrzyła na wyciągnięte szuflady i ubrania rozrzucone w nieładzie na łóżku. Przez chwilę żywiła płonną nadzieję, że jakiś złodziej wdarł się do domu i porwał małą księżniczkę. Wiedziała jednak, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Chwyciła jedwabną suknię w pięknym kolorze dojrzałej brzoskwini i aż zawarczała z wściekłości. Jeśli ktoś przyjrzałby się uważnie jej strojom, zauważyłby, że są stare i wytarte.

Odrzuciła suknię i przeszukała cały, tak dobrze znajomy dom, z hukiem otwierając drzwi. Nie opuszczała jej myśl, że to wszystko powinno należeć do niej. W bibliotece wątły płomień samotnej świecy rzucał blask na kartkę papieru na biurku Travisa. Margo z niesmakiem spojrzała na dziecinny charakter pisma, z niestarannie nakreślonymi literami „a" i „o".

Jednak, kiedy przeczytała treść listu, jej umysł zaczął pracować sprawnie. A więc to tak! Ta mała odeszła i zostawiła Travisa „kobiecie, którą kocha naprawdę". Może teraz nadszedł wreszcie czas, żeby rozprawić się z tym dziecinnym zauroczeniem Travisa.

Wsunęła karteczkę Regan do kieszeni i napisała własną.

Drogi Travisie,

Postanowiłyśmy z Regan lepiej się poznać, więc na kilka dni wyjeżdżamy razem do Richmond. Przesyłamy ci całusy.

M.

Kilka dni chyba wystarczy, żeby zatrzeć ślady Regan – pomyślała Margo z uśmiechem. Bez wątpienia dziewczyna zorganizowała tę ucieczkę równie nieudolnie jak wszystko inne, czego się podejmowała. Ale Margo jakoś temu zaradzi. Trochę pieniędzy z pewnością przekona wielu ludzi, że nigdy nie widzieli tej małej.

Cztery dni później Margo wróciła wreszcie na plantację Stanfordów, sama. Z niesmakiem patrzyła, jak Travis wybiega im na powitanie i wskakuje do powozu. Potem spojrzał na nią i rozgorączkowany zapytał: – Gdzie jest moja żona?

Kiedy było już po wszystkim, Margo czuła się dumna, że tak wspaniale odegrała swoją rolę. Zdenerwowanym głosem wyjaśniła Travisowi, że Regan wystawiła ją do wiatru i nie przyłączyła się do niej, chociaż tak się umówiły.

Gniew Travisa był przerażający. Znała go od urodzenia i nigdy dotąd nie widziała, żeby stracił panowanie nad sobą. W kilka minut postawił na nogi całą plantację i zarządził poszukiwanie żony. Pomagali mu wszyscy przyjaciele z okolicy, ale kiedy drugiego dnia znaleziono na brzegu rzeki strzęp sukni Regan, wielu straciło nadzieję na jej odnalezienie i rozjechało się do domów.

Ale nie Travis. Zatoczył wokół plantacji koło o promieniu stu mil i wypytywał o żonę wszystkich napotkanych po drodze ludzi.

Margo wstrzymywała oddech i miała nadzieję, że niczego nie zaniedbała. Po miesiącu została nagrodzona za swój wysiłek, kiedy Travis wrócił do domu zmęczony, wychudły i postarzały. Z uśmiechem wspominała, ile pieniędzy kosztowała ją ta operacja. Jej plantacja i tak już była pogrążona w długach, więc Margo nie mogła sobie pozwolić na żaden błąd. Wykorzystała całą gotówkę, jaką jeszcze dysponowała i przekupiła wielu ludzi w okolicy. Niektórzy z pytanych mówili Travisowi, że widzieli Regan i wskazywali mu zły kierunek. Ci, którzy ją naprawdę widzieli, zaprzeczali temu. Kilka nieprzekupnych osób powiedziało prawdę, ale kiedy Travis poszedł tym tropem, inni przysięgali, że jego żony tu nie było.