– I ty to wszystko nadzorujesz? – zapytała zdumiona Regan.

– Clay mi trochę pomaga – roześmiała się Nicole. – Jednak masz rację, to bardzo ciężka praca. Nieczęsto wyjeżdżamy, ale przecież tutaj jest wszystko, czego nam potrzeba.

– Jesteś bardzo szczęśliwa, prawda?

– Teraz tak – odparła. – Nie zawsze było tak łatwo. – Spojrzała na młyn za rzeką. – Clay i Travis przyjaźnią się od dzieciństwa. Mam nadzieję, że i my zostaniemy przyjaciółkami.

– Nigdy nie miałam przyjaciółki – wyznała Regan, patrząc na swoją towarzyszkę o równie szczupłej figurze jak jej własna. Żadna z nich nie miała pojęcia, jak pięknie razem wyglądały, ciemnowłosa Nicole, i Regan o brązowych, przetykanych ru-dozłotymi pasmami lokach.

– Ja też nie – przyznała się Nicole. – Na pewno nie były to prawdziwe przyjaciółki, z którymi mogłabym szczerze porozmawiać i zwierzyć się z kłopotów. – Z uśmiechem pociągnęła za lejce i konie ruszyły. – Kiedyś, kiedy będziemy miały dużo czasu, opowiem ci, jak poznałam Claya.

Regan zaczerwieniła się, bo przecież ona nigdy nikomu nie będzie mogła opowiedzieć, jak spotkała Travisa. Przede wszystkim, nikt by jej nie uwierzył.

– Chce mi się jeść, a tobie? – zapytała Nicole. – I boję się, że moje dzieci za chwilę zasłabną z głodu.

Travis też na pewno już zgłodniał – roześmiała się Regan.

Czy jest taka młoda, na jaką wygląda? – zaciekawił się Clay, podrzucając syna na ramieniu. Stał przy oknie i patrzył jak Regan z Nicole odjeżdżają spod domu.

Pewnie mi nie uwierzysz, ale nawet nie wiem, w jakim jest wieku. Boję się zadać to pytanie. Przy moim szczęściu może się okazać, że to szesnastolatka.

Co ty, do diabła, opowiadasz? Jak ją poznałeś? i dlaczego nie zapytałeś jej rodziców ile ma lat?

Travis nie miał zamiaru opowiadać mu całej komplikowanej historii. Wiele lat temu, kiedy James, starszy brat Claya jeszcze żył, być może by mu się zwierzył, ale teraz nie potrafił się przełamać i wyznać, że porwał swoją żonę.

Clay chyba go zrozumiał, ponieważ w jego życiu również były sprawy, o których nikomu nie mówił, na przykład dawne przejścia z Nicole.

– Czy ona zawsze jest taka cicha? Nie chcę się wtrącać, ale na pierwszy rzut oka nie bardzo do siebie pasujecie.

– Regan potrafi bronić swojego zdania – uśmiechnął się Travis z błyskiem w oku. – Prawdę mó wiąc, nie wiem, jaka ona jest. Zmienia się z minuty na minutę. Raz jest małą dziewczynką, śniącą o niebieskich migdałach, to znowu… – Głos mu zamarł, kiedy przypomniał sobie jak zeszłej nocy jej usta wędrowały po jego udzie. – Jakakolwiek jest, zauroczyła mnie.

– A co z Margo? Na pewno nie będzie uszczęśliwioną, kiedy przywieziesz do domu żonę.

– Dam sobie z nią radę – odparł niedbale.

Bolesne wspomnienia z nie tak odległej przeszłości zamgliły oczy Claya.

– Strzeż przed nią Regan. Kobiety w rodzaju Margo pożerają na śniadanie takie słodkie stworzonka jak ona. Sam wiem najlepiej – dodał łagodnie.

– Margo nic już nie wskóra, dam jej to do zrozumienia. Będę zawsze czuwał nad żoną. A zresztą Regan wie, co do niej czuję. Przecież się z nią ożeniłem, prawda?

Clay nic więcej nie powiedział. Zdarzało się już, że ludzie udzielali mu rad, ale on ich nie słuchał. Wiedział, jak łatwo wypowiedzieć przysięgę małżeńską – i jak łatwo ją złamać.

Kiedy zapadła noc, Regan wślizgnęła się do łóżka pod baldachimem i przytuliła do męża. Opowiadała mu o swoich wrażeniach z minionego dnia.

– Nie przypuszczałam, że coś takiego istnieje. To tak, jakby Clay i Nicole posiadali na własność całe miasto.

Przyciągnął ją bliżej do siebie.

– A więc podoba ci się system plantacji? – wymruczał zapadając w sen.

– Oczywiście, ale cieszę się, że takich gospodarstw nie ma wiele. Nie rozumiem, jak Nicole daje sobie radę z taką wielką plantacją. Bardzo się cieszę, że ty jesteś tylko ubogim farmerem.

Nie dostała żadnej odpowiedzi. Spojrzała na męża i zobaczyła, że smacznie chrapie. Z uśmiechem wtuliła się w niego i zapadła w spokojny, zdrowy sen.

Rozstanie następnego ranka było zaskakująco trudne. Wszyscy stali na pomoście i żegnali się. Nicole obiecała, że wkrótce odwiedzi Regan i zrobi co tylko w jej mocy, żeby pomóc. Clay i Travis wymieniali uwagi o tegorocznych plonach. Niestety, zaraz trzeba było wejść na małą łódź i ruszać w górę rzeki.

Regan czuła wielkie podniecenie na myśl, że wreszcie zobaczy dom Travisa. Zastanawiała się, czy farma jest równie wielka, dzika i prymitywna jak jej właściciel. Miała nadzieję, że uda się jej ucywilizować to miejsce, tak samo jak zamierzała ucywi-lizować męża.

Po pewnym czasie spokojnej, gładkiej żeglugi ściana lasu na brzegu rzeki znów gwałtownie się urwała. Z dala widać było olbrzymi pomost i mnóstwo statków.

To chyba nie jest następna plantacja? – zapytała, i stając obok Travisa. Ta wyglądała na kilkakrotnie większą niż posiadłość Claya, więc z pewnością było to miasto.

Ależ oczywiście, że to plantacja! – oznajmił mąż z szerokim uśmiechem. Znasz jej właścicieli?

Kiedy podpłynęli bliżej, zobaczyła, że ta plantacja wygląda jak gospodarstwo Armstrongów, tylko w powiększeniu. Przy nabrzeżu stał budynek tak wielki, jak ich rezydencja.

– Co to jest? – zapytała wskazując przed siebie.

– To hangary dla statków i magazyn. Kapitanowie wymieniają tam żagle i naprawiają uszkodzenia, a w innych pomieszczeniach składuje się towary oczekujące na transport. W tym mniejszym budynku mieszka taksator.

U nabrzeża stało kilka mniejszych jednostek, dwie barki i cztery, jak nazwał je Travis, szalupy. Ku zdziwieniu Regan, mąż skierował łódź do nabrzeża.

– Myślałam, że płyniemy do domu – powiedziała skonsternowana. – Chcesz tu odwiedzić przyjaciół?

Travis wyskoczył na pomost i zanim zdołała powiedzieć następne zdanie pociągnął ją za sobą. Wziął jej twarz w obie ręce i uniósł do góry.

– To jest moja plantacja – oznajmił cicho, kiedy ich oczy się spotkały.

Przez chwilę była zbyt oszołomiona, żeby się odezwać.

– To… to wszystko jest twoje? – wyszeptała.

– Co do ostatniego źdźbła trawy. Chodźmy, pokażę ci twój nowy dom.

Były to ostanie słowa, jakie zamienili sam na sam, ponieważ otoczył ich tłum ludzi. Ze wszystkich budynków dochodziły ich okrzyki „Travis'", „Pan Stanford!". Travis, trzymając żonę za rękę, ściskał dłoń chyba setkom witających, którzy zbiegli się ze wszystkich stron. Przedstawiał jej każdego z nich, wyjaśniając, że to jest główny cieśla, to drugi pomocnik ogrodnika, a ta kobieta to trzecia pokojówka. Korowód pracowników nie miał końca i Regan mogła tylko stać i kiwać głową. W głowie huczały jej wciąż te same myśli: to wszystko są jego pracownicy, wszyscy pracują dla Travisa – więc i dla mnie.

W którymś momencie Travis ogłosił dzisiejszy dzień wolnym od pracy i nie minęło pięć minut, jak robotnicy z pól również przybiegli go witać. Zwaliści, krępi, muskularni mężczyźni śmiali się wesoło i przekomarzali z Travisem, twierdząc, że pewnie wyszedł z formy w czasie tak długiej podróży. Regan ogarnęło nagłe poczucie dumy, kiedy zobaczyła, że żaden z tych mężczyzn nie był potężniej zbudowany od jej męża.

Kiedy w otoczeniu tłumu ludzi schodzili z nabrzeża, posypały się pytania. Z ich treści można było odgadnąć, że połowa plantacji idzie w rozsypkę.

– Gdzie jest Wes? – zapytał Travis, krocząc tak szybko, że Regan prawie za nim biegła.

W Bostonie zmarł pański wuj Tomasz i Wes musiał tam jechać, żeby uporządkować jego sprawy – wyjaśnił nadzorca.

A Margo? – Travis zmarszczył brew. – Czy nie mogła zająć się, chociaż częścią tych problemów?

– Dwadzieścia z jej krów zapadło na jakąś dziwną chorobę – wyjaśnił mężczyzna.

– Travis – zagadnęła krzepka, rudowłosa kobieta – Trzy krosna się popsuły, ale za każdym razem, kiedy każę je komuś naprawić, mówią mi, że to nie ich robota.

– I jeszcze jedno – wtrąciła inna z kobiet. -Backesowie sprowadzili kurczęta ze wschodu. Czy mógłbyś przydzielić trochę pieniędzy na ich zakup?

– Travis – odezwał się mężczyzna z fajką. – Coś trzeba zrobić z tym najmniejszym slupem. Nadaje się tylko do gruntownego remontu albo na złom.

Nagle Travis zatrzymał się i wyrzucił w górę ramiona.

– Dosyć tego! Jutro odpowiem na wszystkie pytania. Nie! – zmienił nagle zdanie. Oczy mu rozbłysły i sięgnął po dłoń Regan. – Mam żonę, i jutro ona przejmie kobiece obowiązki. Carolyn, poradzisz się jej w sprawie krosien, a ty, Susan, zapytasz o pozwolenie na zakup kurcząt. Jestem pewien, że zna się na tych sprawach lepiej niż ja.

Regan była zadowolona, że mąż trzymał ją za rękę, bo inaczej mogłaby zawrócić i uciec. Cóż ona wiedziała o krosnach i kurach?

A teraz – mówił dalej Travis – zamierzam pokazać mojej młodej żonie dom i jeśli ktoś zada mi jeszcze jedno pytanie, odwołam wolny dzień za powiedział z pozorną groźbą w głosie.

Gdyby dziewczyna nie była tak przygnębiona roześmiałaby się widząc, z jaką szybkością wszyscy rozbiegli się po plantacji został tylko jeden starszy mężczyzna, trzymający się cicho na uboczu.

– To jest Eliasz – podstawi i go z dumą Travis – Najlepszy ogrodnik w całej Wirginii

– Coś przyniosłem dla nowej pani – odparł starzec i podał jej kwiat, jakiego Regan nigdy jeszcze

Nie widziała. Jego czerwień była zarazem ognista i łagodna. Ze środka wyrastało coś w rodzaju karbowanego rogu, otoczonego u podstawy kręgiem płatków w kształcie łez.

Regan wyciągnęła nieśmiało dłoń. Kwiat był tak piękny, że bała się go dotknąć.

– To jest orchidea, proszę pani – wyjaśnił Eliasz. – Starsza pani Stanford polecała przywozić je sobie, kiedy tylko kapitanowie wypływali w rejs na południowe morza. Może zechce pani w wolnej chwili obejrzeć cieplarnię?

– Tak – odparła, zastanawiając się czy na tej plantacji w ogóle czegokolwiek brakuje. Podziękowała ogrodnikowi i ruszyła za mężem, który oddala się od rzeki. Dopiero teraz zauważyła wysoki, rozlgły dom z cegły, który przed nimi wyrastał. Nawet z oddali wydawał się tak wielki, że Manor House i Arundel Hall Claya zmieściłyby się w jednym jego skrzydle.