Gotowa na jego przyjęcie, wręcz nie mogąc się dłużej opanować, Regan miała wrażenie, że oszaleje, kiedy tak drażnił wszystkie jej zmysły. Jego usta wędrowały po jej łydce i jakby tego było za mało, ręka Travisa, mocna, ale tak wrażliwa, pieściła drugą jej nogę, aż dziewczyna poczuła się słaba i bezradna. Jednocześnie rozpierała ją dziwna siła. Regan, jak tygrysica, chciała gryźć i drapać, rozszarpać na strzępy tego mężczyznę, który doprowadzał ją do obłędu.

Kiedy jego ręce i usta doszły do środka jej ciała, niemal krzyknęła i odrzuciła w tył głowę, nie mogąc dłużej znieść tych pieszczot. – Proszę, Travis, proszę – błagała. Natychmiast znalazł się przy niej, z całej siły wpijając się wargami w jej usta. Ale i ona zdecydowanie odpowiadała na jego pocałunki, jakby chciała go całego wchłonąć w siebie. Kiedy w nią wniknął, wygięła się w wysoki łuk niemal nie dotykając łóżka, podtrzymywała jego ciało i ruchem bioder prowokowała jego ruchy.

Jego namiętność była równie silna, a potrzeba równie gwałtowna. Po kilku mocnych, głębokich, pełnych ruchach wstrząsnął nim dreszcz. Zamknął żonę w miażdżącym uścisku i oboje wsłuchiwali się w drżenie, które przenikało ich ciała.

Dopiero po kilku chwilach Regan zdała sobie sprawę, że nie może chwycić oddechu. Zdawało się jej, że Travis chce wciągnąć ją w siebie, ale i ona się temu nie opierała.

W końcu rozluźnił uścisk, lecz nie wypuścił jej z objęć i wtulił twarz w jej szyję. Otworzyła oczy i zobaczyła, że do jego wilgotnej od potu skóry przywarł długi sznur zmiętych płatków. Odwróciła głowę i wciągnęła głęboko w płuca ich piękny zapach. Ze śmiechem wyciągnęła rękę, chwyciła garść kwiatów i wesoło wyrzuciła je w powietrze.

Travis uniósł brew i spojrzał na nią. Co cię tak rozśmieszyło? – zapytał. Kwiaty dla panny młodej! – roześmiała się rozbawiona. – Och, Travis! Miałam na myśli bukie-cik, a nie cały ogród.

Nachylił się i na oślep chwycił wiązkę kwiatów, niektóre do góry nogami, inne połamane, i zaprezentował jej ten dziwaczny bukiet.

Wysunęła się spod niego, przetoczyła po wonnym posłaniu, aż barwne płatki zawirowały w powietrzu i zaczęła obrzucać męża kwiatami.

– Ona chce mieć kwiaty do ślubu – odezwała się, naśladując jego gruby głos. – Przyniosę jej kwiaty. Och, Travis! Jak już coś zrobisz, to z takim… rozmachem! – śmiała się, szukając właściwego określenia. – Nikt inny nie wpadłby na taki pomysł. Zawsze musisz być lepszy, dać więcej, prześcignąć innych, podporządkować ich sobie. -Usiadła i spojrzała na jego wspaniałe ciało, spoczywające leniwie na posłaniu z kwiatów. Czuła, jak serce w piersi podskakuje jej radośnie.

– A może – zamruczała cicho jak kotka – nie zawsze jesteś taki władczy.

Travis wciągnął mocno powietrze i chwycił ją za skraj jedwabnej koszuli. Jednak głośny krzyk Regan osadził go na miejscu.

– Nie waż się niszczyć kolejnej mojej kreacji – rzekła ostrzegawczym tonem i zrzuciła z siebie strój, zanim zdążył cokolwiek zrobić.

– Ciągle tylko rozkazy i groźby – odparł. Zmrużył oczy i stając na czworaka zaczął skradać się do niej jak jakieś drapieżne zwierzę.

Piszcząc z uciechy cofała się i rzucała w niego kwiatami a on zbliżał się do niej powoli. Kiedy oparła się plecami o ścianę i nie miała gdzie uciekać, poddała się i uniosła ramiona w górę.

– Ach, mój dobry panie – błagała, udając strach.

– Niech pan zrobi ze mną, co pan zechce, tylko proszę nie odbierać mi cnoty.

Zaróżowiona z podniecenia, nie mogła się doczekać, kiedy Travis rzuci się na nią, więc tym bardziej zdziwił ją jego bolesny okrzyk.

– Niech to diabli!

Zobaczyła, że usiadł i objął dłońmi kolano.

– To cholerne zielsko jest niebezpieczne. Można się łatwo zranić. Spójrz tylko! Widziałaś kiedyś taki wielki kolec? Regan bała się, że zaraz pęknie ze śmiechu. Zwinęła się w kłębek i zanosiła nieopanowanym chichotem.

Wyjął cierń z kolana, ze złością rzucił na podłogę i spojrzał groźnie na żonę.

– Cieszę się, że dostarczyłem ci trochę rozrywki.

– Ach, Travis, jakiś ty romantyczny – zawołała.

Słysząc drwinę w jej głosie zesztywniał i usta ułożyły mu się w prostą linię.

– Jak myślisz, czy zdobyłbym dla ciebie te prze-klęte kwiaty, gdybym nie był romantykiem do szpiku kości? – zapytał poważnie.

Te słowa, a szczególnie sposób, w jaki je wypowiedział, sprawiły, że Regan znowu zaniosła się śmiechem. Dopiero po kilku minutach zdała sobie sprawę, że rani jego uczucia. Musiała sama przyznać, że naprawdę robił, co w jego mocy. Nie ze swojej winy nie potrafił zrozumieć, że bukiecik fiołków jest czasem bardziej romantyczny niż cała góra kwiecia. Powiedziała, że chce kwiatów, więc je przyniósł. Nie było też jego winą, że cierń wbity w kolano przerwał ich miłosną zabawę.

Miał już zejść z łóżka, ale położyła mu dłoń na ramieniu i stłumiła śmiech.

– Travis, te kwiaty są przepiękne. Bardzo mi się podobają.

Nic nie odpowiedział. Zauważyła, że mięsień na policzku drga mu nerwowo. Zrobiło się jej przykro, że tak się z niego śmiała. Zrobił to, żeby jej dogodzić, a ona tak mu się odpłaciła.

Wydaje mi się, że wiem, jak cię ułagodzić wyszeptała. Wtuliła usta w jego ucho, językiem i zębami drażniąc małżowinę. – Może kiedy poca-luję cię w kolano, nie będzie tak bolało – zamruczała i przesunęła ustami w dół po jego ramieniu.

– Być może – odparł dziwnie niskim głosem. Spróbuj.

Regan, wiedząc jak bardzo się starał sprawić jej radość, postanowiła mu się odwdzięczyć. Popchnęła go lekko i stwierdziła, że w jej rękach stał się podatny jak glina. Zaintrygował ją wyraz miłego zaskoczenia na jego twarzy. Czuła się silna i władcza, kiedy spostrzegła, jak łatwo poddał się jej ten silny mężczyzna.

Zaczynając od kolana, sunęła ustami w górę. Jej ręce głaskały jego łydki, napawając się doty kiem potężnych mięśni. Kiedy dotarła do połowy jego ciała, jęknął i wyszeptał jej imię. Jednym ruchem wciągnął ją na łóżko i z oczami płonącymi namiętnością rzucił ją na posłanie obok siebie i przykrył ciałem. Nie był już spokojnym, delikatnym Travisem, ale człowiekiem zaślepionym dziką żądzą.

Widziała, jak mocno jej pożąda i czuła rosnące podniecenie, tym bardziej, że to ona sama tak rozbudziła jego zmysły. Trzymał ją w objęciach i unosił pod sobą w górę jak szmacianą lalkę. Jego ruchy były długie, posuwiste. Zawładnąwszy nią całkowicie, przyciągał ją do siebie i odpychał.

Kiedy w jednym gwałtownym porywie wyczerpała się jego namiętność, Regan poczuła się bezwładna i słaba, jakby ta dzika, nieokiełznana miłość wyssała z niej wszystkie siły. Wyczerpani zasnęli tuląc się w ramionach.

Wstawaj! -polecił Travis i wymierzył jej klapsa w jędrne, kształtne pośladki. – Jeśli zaraz nie wyruszymy, nigdy nie dotrzemy do domu Claya. A jeśli myślisz, że zamierzam spędzić z tobą noc na tym małym slupie, to się mylisz.

Nie wiedziała, o czym on mówi, więc nic nie odpowiedziała, odgarnęła tylko kosmyk włosów z czoła i oderwała przyklejony do policzka płatek tulipana.

– Dlaczego nie chcesz spędzić ze mną nocy na statku? – zapytała leniwie i usiadła w pościeli. Była trochę oszołomiona i wyczerpana, ale szczęśliwa.

– To nie jest statek – odparł – tylko niewielka łódź i nie wytrzymałaby pewnie twoich akrobatycznych sztuczek.

– Moich? – zaczęła oburzona. Starała się przybrać wyniosłą minę, ale siedząc wśród masy zgniecionych kwiatów, z zaróżowionymi policzkami i rozmarzonym spojrzeniem wyglądała jak psotny, kuszący duszek leśny.

Travis, który z namydlonymi policzkami właśnie przystępował do golenia, spojrzał na nią w lustrze. Jego wzrok sprawił, że Regan uśmiechnęła się i opadła na poduszki.

– O, nie. Nic z tego – rzucił ostrzegawczo i jego spojrzenie natychmiast stało się groźne. – Jeśli natychmiast nie wyjdziesz z łóżka, dopilnuję, żebyśmy w domu mieli osobne sypialnie.

Ta niedorzeczna groźba tylko ją rozśmieszyła, ale dziewczyna postanowiła jednak wstać i umyć się. Była w tak wyśmienitym humorze, że nie mogła się się zmusić do pośpiechu. Mimo to, Travis nie chciał jej pomóc w ubieraniu się. Stał z boku i niecierpliwie czekał na nią.

Kiedy wreszcie była gotowa, niemal zepchnął ją po schodach na dół i posadził za stołem, na którym czekało na nich olbrzymie amerykańskie śniadanie. Travis rzucił się na jedzenie jakby od tygodnia nic nie miał w ustach. Gderał pod nosem, że ostatnio w ogóle nie jada regularnych posiłków i że Regan wpędzi go do grobu w kwiecie wieku, ale w jego oczach migotały wesołe iskierki.

Ich kufry błyskawicznie załadowano na łódź i już po chwili płynęli w górę James River, zmierzając do domu Travisa. Regan zaczęła bombardować męża pytaniami. Przedtem tak zaciekle broniła się przed wyjazdem do Ameryki, że nawet się nie zastanawiała, gdzie Travis mieszka.

– Czy twoja farma jest duża? Sam orzesz pola, czy wynajmujesz ludzi do pomocy? Czy twój dom jest taki ładny jak dom Marty i sędziego?

Mąż przez chwilę spoglądał na nią zaskoczony, a potem uśmiechnął się.

– Moja… mmm… farma jest całkiem spora. Owszem, zatrudniam parę osób, ale czasem sam orzę pole. Dom mi się podoba, ale być może dlatego, że to mój własny.

– I pewnie zbudowałeś go własnymi rękami dopowiedziała rozmarzona, zanurzając dłoń w wodzie. Może w takim dzikim kraju jak Ameryka, jej brak doświadczenia w prowadzeniu gospodarstwa nie będzie taki widoczny. Farrell twierdził, że ona nie dałaby sobie rady z jego posiadłością i była przekonana, że miał rację. Ale niewielki domek Travisa, zapewne jedno- lub dwuizbowy, nie przysporzy jej wiele kłopotu.

Grzejące coraz cieplej słońce i miłe myśli ukołysały Regan do snu.

Długi czas potem obudziła się wystraszona, kiedy tuż nad jej głową huknął strzał. Podskoczyła, niemal wpadając do wody i spostrzegła, że Travis trzyma dymiący pistolet zwrócony lufą w niebo.

– Obudziłem cię? – zapytał.

Na jego twarzy malowało się podniecenie, wiedziała, więc, że za chwilę coś się wydarzy i nawet nie odpowiedziała na to niemądre pytanie. Przeciągnęła zdrętwiałe kończyny i rozglądała się wokół, gdy Travis ponownie ładował pistolet. Widziała tylko rzekę i zbite, zielone zarośla na obu brzegach.