Zastanawiała się, gdzie jest Travis. Odrzuciła pościel i zbliżyła się do okna. Czyżby myślał, że potrzebuje aż tyle czasu na przygotowania? Błyskawica przecięła niebo i na sekundę oświetliła pusty dziedziniec przed gospodą. Po kilku chwilach spadł drobny deszcz i Regan zadrżała, kiedy podmuch zimnego wiatru przeniknął przez szpary w wypaczonym oknie.

Wróciła do ciepłego łóżka i rozejrzała się wokół. Mimo woli pomyślała, że ten pokój jest bardzo podobny do tamtego, w którym Travis siłą prze trzymywał ją w Anglii. Wtedy była jego niewolnicą, teraz jest żoną. To prawda, że nie ma obrączki a urzędowy dokument, podpisany przez sędziego, znajduje się w kieszeni Travisa, ale przecież ona nosi w sobie jego dziecko i dlatego mąż z pewnością do niej wróci.

Na myśl, że może jednak ją porzucić, zmarszczyła brwi. Dlaczego dopuściła do tego, by przychodziły jej do głowy tak niedorzeczne pomysły? Travis to człowiek honoru, przecież się z nią ożenił.

– Człowiek honoru – mruknęła pod nosem. Czy ludzie honoru porywają kobiety i wbrew ich woli wywożą je do Ameryki? Wyjaśniał jej powody, dla których ją ze sobą zabrał, ale może tak naprawdę potrzebował tylko kogoś, kto ogrzałby mu łóżko w czasie długiego rejsu przez ocean. Ona wspaniale się do tego nadawała! Łóżko niemal stanęło w płomieniach, a teraz Regan nosi w sobie to, co z tego ognia powstało.

Deszcz przybierał na sile, dzwonił o ciemne okno i Regan stopniowo zaczęła wpadać w rozpacz.

Travis nigdy jej nie chciał. Nieraz sam to przyznawał. Nawet, kiedy znaleźli się na pokładzie statku, wciąż próbował dowiedzieć się, kim ona jest, żeby się jej pozbyć. Był taki sam jak Farrell i wuj Jonatan – oni również jej nie chcieli.

Łzy zaczęły ściekać jej po policzkach, równie grube jak krople padającego na dworze deszczu. Dlaczego się z nią ożenił? Czy jakoś udało mu się dowiedzieć o czekającym na nią spadku? Wywiózł ją do Ameryki, natychmiast się z nią ożenił i teraz, mając ten kawałek papieru, upomni się o majątek, a z nią nie będzie chciał mieć nic więcej do czynienia. Porzucił ją w obcym kraju, bez pieniędzy, znajomych i być może z dzieckiem.

Zaczęła histerycznie płakać i uderzać pięściami w poduszkę. Całym ciałem wstrząsało łkanie. Kiedy pierwsza wściekłość minęła, łzy spływały wolniej i nie szlochała już tak głośno, złość przeszła w poczucie beznadziejności. Regan pytała się w duchu, dlaczego okazała się nie warta miłości.

Deszcz zmienił się w rzęsistą ulewę. Mijały godziny. Szum kropel uciszył żal Regan. Dziewczyna zapadła w głęboki, kamienny sen. Nie słyszała ciężkich kroków, które rozległy się na schodach. Obudziło ją dopiero walenie do drzwi.

11

Otwórz te przeklęte drzwi! -zagrzmiał głos, który mógł należeć tylko do Travisa. Widocznie nie obchodziło go wcale, że obudzi pozostałych gości w zajeździe.

Z głową ciężką jak kawał granitu Regan usiadła na łóżku i spod napuchniętych powiek patrzyła na drzwi, które drżały w zawiasach pod naporem uderzeń pięści Travisa.

– Regan! – Kolejny okrzyk sprawił, że dziewczyna spiesznie pobiegła do drzwi.

Przekręciła gałkę i oświadczyła półprzytomnie – Zamknięte.

– Klucz jest na toaletce – odparł Travis. W jego głosie słychać było tłumioną wściekłość.

Ledwo zdążyła uchylić drzwi, wpadł do pokoju – ale nadal go nie widziała, bo przysłaniała go największa sterta kwiatów, jaką Regan kiedykolwiek widziała. Jako ogrodniczka z zamiłowania rozpoznała wiele z nich: tulipany, żonkile, hiacynty, irysy, fiołki, bez w trzech kolorach, maki, gałązki wawrzynu i piękne róże o doskonałych kształtach. Nie był to bukiet, ale bezładnie ułożone naręcze kwiatów. Niektóre z nich wlokły się za Travisem, spadały mu pod nogi, jedne ułożone w wiązanki, inne pojedyncze, wiele było pokrytych błotem lub połamanych przez ulewę. Nawet, kiedy Amerykanin się zatrzymał, wciąż wypadały mu z rąk jak barwny deszcz.

Travis ruszył w głąb pokoju, gubiąc po drodze i rozdeptując kolorowe płatki. Rzucił naręcze kwiatów na łóżko i dopiero wtedy Regan zobaczyła, że mąż jest cały zabłocony, a rysy jego twarzy wykrzywia gniew.

– Cholerne zielsko! – zaklął. Wyjął bukiecik fiołków zza kołnierzyka koszuli i rzucił go na łóżko. – Nigdy bym nie przypuszczał, że można znienawidzić kwiaty, ale dzisiaj chyba zmienię zdanie. – Zdjął kapelusz i na podłogę polała się woda.

Z wyrazem obrzydzenia wyjął z niego trzy miniaturowe irysy i rzucił je na stertę.

Prawie nie patrzył na Regan, a gniew zaślepiał go tak, że nie zauważył jej przezroczystej szaty ani błysku nagiego ciała, które w promieniach rannego słońca prześwitywało przez cieniutki jedwab.

Opadł ciężko na krzesło, ale zaraz wstał, żeby usunąć kolec, który boleśnie go ukłuł. Znowu usiadł i zaczął zdejmować buty.

– Myślałem, że czeka mnie krótka wyprawa na północ – wyjaśniał, ściągając jeden but i wylewając z niego wodę. – Mieszka tam mój przyjaciel, który ma cieplarnię. To tylko pięć mil stąd. Oczywiście, panna młoda powinna mieć kwiaty, więc postanowiłem zdobyć je dla ciebie.

Wciąż nie podnosząc wzroku zdjął namoknięty, brudny płaszcz. Z kieszeni wypadło mnóstwo zgniecionych, połamanych kwiatków i posypało się na podłogę. Travis nie zwrócił na nie najmniejszej uwagi.

– Byłem w połowie drogi, kiedy zaczęło padać – opowiadał dalej. – Jednak nie zrezygnowałem.

Dotarłem na miejsce, a przyjaciel i jego żona wstali z łóżka, żeby osobiście naciąć dla mnie kwiatów. Ogołocili cały ogród i cieplarnię.

Zdjął mokrą koszulę, która przywarła mu do ciała i jeszcze więcej kwiatów posypało się na i tak już okazały stosik u jego nagich stóp.

– W drodze powrotnej zaczęły się prawdziwe kłopoty. Przeklęty koń zgubił podkowę i musiałem iść piechotą po tych błotnistych wybojach, które w Wirginii nazywają drogą. Nie mogłem przecież zawrócić i szukać kuźni, bo nie chciałem stracić nocy poślubnej.

Zafascynowana Regan patrzyła na niego w milczeniu. Z każdym słowem jej zranione serce trochę mniej bolało.

– Nagle błysnęło i zagrzmiało, koń się spłoszył i przewrócił mnie w błoto. Jeśli ten zwierzak chce dożyć jutra, lepiej niech nie wchodzi mi w drogę – zagroził. – Dałbym mu uciec, ale na siodle zostały te przeklęte kwiaty, więc następne dwie godziny spędziłem na poszukiwaniach. Kiedy go wreszcie znalazłem, okazało się, że zgubił siodło. – Ze złością ściągnął spodnie. – Dopiero po godzinie natrafiłem na siodło i te… te… – Wyjął z nogawki coś, co kiedyś było główką peonii. Z mściwym uśmiechem zgniótł płatki i rzucił je na ziemię. – Torby się porwały, nie miałem, w co zapakować bukietu, więc wkładałem kwiaty, gdzie tylko się dało. – Po raz pierwszy tego wieczoru spojrzał jej prosto w oczy. – Ja, dorosły człowiek, stałem po środku najgorszej w tym roku burzy i upychałem w kieszeniach to kolczaste, drapiące, cuchnące zielsko. Czy wiesz jak głupio się czułem i dlaczego, u diabła, płaczesz? – zapytał jednym tchem, nie zmieniając tonu.

Podniosła jedną trochę zmiętą i mokrą różę z posłania i powąchała.

– Panna młoda powinna mieć kwiaty – wyszeptała. – Zrobiłeś to dla mnie.

Zdumienie i irytacja odbiły się na mokrej twarzy Travisa.

– A z jakiego innego powodu miałbym wychodzić z ciepłego pokoju w taką pogodę i podczas nocy poślubnej, jeśli nie dla swojej ukochanej?

Regan nie mogła wydobyć z siebie jednego słowa. Opuściła głowę, a łzy ciekły jej po policzkach.

Po chwili cichego namysłu Travis podszedł do niej, ujął ją pod brodę i popatrzył uważnie na jej twarz.

– Długo płakałaś – rzekł cicho. – Myślałaś, że już nie wrócę, tak?

Wyrwała mu się i przeszła na drugą stronę łóżka.

– Nie, to nie dlatego. Tylko…

Słysząc, że zaśmiał się łagodnie, odwróciła głowę. Travis stał nagi jak starożytny bożek otoczony wonnościami. Ona też się uśmiechnęła. Przecież wrócił do niej i zadał sobie tyle trudu, żeby jej dać to, czego chciała.

Patrzył na jej postać odzianą w przezroczystą koszulkę i oczy zapłonęły mu pożądaniem.

– Czy zostanę nagrodzony za swoją pracę? – wyszeptał i otworzył ramiona.

Jednym długim susem znalazła się przy nim, zarzuciła mu ręce na szyję i otoczyła nogami w pasie.

Zaskoczony Travis chwycił ją w objęcia.

– Jak mogłaś pomyśleć, że cię zostawię, po tym wszystkim, co przeszedłem, żeby cię zdobyć? – wyszeptał i przywarł ustami do jej warg.

Dotyk jego nagiej, chłodnej i wilgotnej skóry sprawił, że Regan zadrżała i mocniej zacisnęła nogi, niemal przecinając Travisa na pół. Oddzielał ich od siebie tylko cienki jedwab, kiedy dziewczyna przyciskała piersi do muskularnego torsu Ame-rykanina.

Podniosła ręce i zanurzyła palce w mokrych, gęstych włosach Travisa, błądząc gorącymi ustami po jego twarzy. Stał przed nią, wrócił do niej i jest jej mężem, może z nim zrobić, co zechce.

Uszczęśliwiona, radując się własną siłą, ugryzła go mocno w ucho.

W tej samej chwili poczuła, że coś oderwało ją od Travisa i wyrzuciło w powietrze. Wylądowała na łóżku z taką siłą, że kwiaty podskoczyły do góry, jak kolorowa fontanna różnobarwnych płatków. Strąciła z twarzy cztery żonkile i uśmiechnęła się do męża, który stał nad nią z rękami na biodrach. Widziała przed sobą w całej okazałości napięte mięśnie i wyprężoną męskość.

– Tak właśnie powinna wyglądać panna młoda.

– Przestań już strzępić język i chodź do mnie – roześmiała się i wyciągnęła do niego ramiona.

On jednak nie położył się przy niej, tylko uklęknął i jeden po drugim zaczął całować jej palce u stóp, drażniąc językiem ich miękkie poduszeczki. Gorące usta przesunęły się na podbicie jej stóp. Kiedy przesunął zębami po ich łuku, Regan poczuła, jak tężeje w niej każdy nerw i dreszcz wstrząsa jej ciałem.

Roześmiał się gardłowo. Niski dźwięk jego śmiechu jakby przepływał wzdłuż jej nogi aż do środka ciała.

– Travis – wyszeptała bez tchu, unosząc się i wyciągając do niego ręce. Trzasnęły łamiące się pod nią kwiaty i wokół uniósł się ich zniewalający zapach. Mąż nie zwracał uwagi na jej słowa. Sunął ustami w górę aż do kolana, badając każdy centymetr skóry, całując ją i pieszcząc.