Wiele godzin później obudziła się z ciężką głowa i spuchniętymi oczyma. Statkiem gwałtownie wstrząsało. Leżała cicho, próbując zrozumieć, co się dzieje, kiedy nagły przechył wyrzucił ją z łóżka na twardą podłogę. Leżała oszołomiona. Wtem drzwi się otworzyły, odrzucone aż na ścianę kolejnym przechyłem statku.

W progu stanął Travis z mokrymi włosami w nieładzie, ubrany w nieprzemakalny płaszcz. Podszedł do niej na szeroko rozstawionych nogach, poruszając się w rytm kołysania. Nachylił się i podniósł ją z podłogi.

– Nic ci się nie stało? – zawołał i dopiero w tej chwili dziewczyna zorientowała się, że wokół panuje straszliwy hałas.

– Co się dzieje? Czy my toniemy? – Przytuliła się do niego szczęśliwa, że znowu go dotyka.

– To tylko burza – krzyknął jej do ucha. – Nic nie powinno nam grozić, bo przygotowywaliśmy się do niej od kilku dni. Chcę, żebyś tu została. Rozumiesz? Niech ci czasem nie strzeli do głowy wychodzić na pokład albo odwiedzać innych pasażerów. Czy wyrażam się jasno?

Potaknęła, trzymając głowę na jego ramieniu. Przytuliła się mocniej i pomyślała, że być może, dlatego przez ostatnie dni nie wracał na noc, że brał udział w przygotowaniach do sztormu.

Położył ją na łóżku, spojrzał na nią nieprzeniknionym wzrokiem i pocałował władczo i szorstko. – Zostań tu – powtórzył i dotknął kącika jej napuchniętych, zaczerwienionych oczu.

Z tymi słowami wyszedł i Regan została sama w ciemnej kabinie. Dopiero teraz w pełni sobie uświadomiła, jak gwałtownie kołysze się statek. Żeby nie wypaść z łóżka, z całej siły chwyciła brzegi materaca. Spod drzwi sączyła się woda i zalewała podłogę sypialni.

Regan z trudem utrzymywała równowagę i myślała o tym, co się dzieje na pokładzie. Jeśli woda wdziera się do jej kabiny, to z pewnością przelewa się przez burty. Jej wyobraźnia, zawsze rozbudzona, podsuwała jej straszliwe sceny. Kiedy była jeszcze dzieckiem, pomywaczka z Weston Manor dostała list z wiadomością, że jej mąż został w czasie sztormu zmyty przez fale z pokładu. Po pewnym czasie zjawił się jego przyjaciel, który opowiedział tę tragiczną historię. Cała służba wraz Regan zgromadziła się wokół marynarza i wysłuchała wszystkich ponurych szczegółów.

Stara opowieść nabrała teraz żywych barw, ponieważ nad głową dziewczyny przewalały się fale jak wysokie jak domy i takie silne, że mogły zabrać do morza i tuzin mężczyzn.

A Travis był na pokładzie!

Ta myśl huczała jej w głowie. Oczywiście, jemu się wydaje, że nic złego nie może go spotkać. Myśli pewnie, że nawet ocean posłucha jego rozkazów. A w dodatku nie jest prawdziwym marynarzem. To zwykły farmer, który jako chłopak pływał na statku wielorybniczym, a teraz musiał pracą płacić za rejs.

Szczególnie gwałtowny przechył znowu wyrzucił Regan z łóżka. Podnosząc się z wysiłkiem, myślała tylko o Travisie. Może właśnie ta fala zmiotła go z pokładu.

Przerażona spojrzała w górę, kiedy usłyszała trzask pękającego drewna. Statek rozlatywał się na kawałki! Uczepiwszy się dwiema rękami skraju łóżka zdołała wstać i ruszyła w długą drogę do kufra, który na szczęście przykręcono śrubami do podłogi. Najpierw trzeba znaleźć pelerynę, a potem jakoś dostać się na pokład. Ktoś musi obronić Travisa przed nim samym, namówić go, żeby wrócił do względnie bezpiecznej kabiny, a jeśli się nie zgodzi, czuwać nad nim. Jeśli fala zmyje go za burtę, Regan rzuci mu linę.

9

Żadna opowieść z dzieciństwa nie przygotowała Regan na spotkanie ze słonym, zimnym morskim powietrzem i ostrymi podmuchami wiatru, które uderzyły w nią, gdy uchyliła drzwi na pokład. Musiała użyć całej siły, żeby otworzyć je wystarczająco szeroko i przecisnąć się przez szczelinę. Drzwi zamknęły się za nią z hukiem. Bryzgi słonej wody natychmiast zmoczyły ją od stóp do głów, a przemoczona wełniana peleryna przylgnęła do jej szczupłego ciała.

Regan trzymała się poręczy schodków i za wszelką cenę usiłowała utrzymać się na nogach. Zimna woda zalewała jej oczy, jakby chciała się wedrzeć w głąb jej ciała. Dziewczyna mrugała powiekami, usiłując odnaleźć wzrokiem Travisa. Z początku nie potrafiła odróżnić łudzi od fragmentów statku, ale tak bardzo obawiała się o bezpieczeństwo Amerykanina, że nie zważała na rozszalałe żywioły.

Stopniowo wzrok przyzwyczaił się do panujących warunków. Mrużyła raz po raz powieki, żeby siekąca woda nie zalewała jej oczu i po chwili spostrzegła pośrodku długiego, szerokiego pokładu zarysy ludzkich sylwetek. Zanim zdążyła się zastanowić, jak tam dotrzeć, nagły skok statku zwalił ją z nóg i potoczył po deskach jak kawałek miotanego falą drewna. Uderzyła ciałem o burtę statku i uchwyciła się tego, co znajdowało się najbliżej – drewnianej podstawy działa.

Kiedy fala już przeszła, dziewczyna podciągnęła się do góry i znów usłyszała trzask pękającego drewna. Tym razem wiedziała na pewno, że rozległ

Tuż nad jej głową. Jeden z masztów nie wytrzymywał naporu wichury. Wolno, drobnymi krokami, zaczęła się posuwać się w stronę marynarzy i zagrożonego masztu.

Wszyscy członkowie załogi, a wśród nich, jak z ulgą zauważyła, również Travis, stali trzymając się burty i spoglądali w górę na uszkodzoną belkę.

Na górę, powtarzam! – zagrzmiał kapitan, przekrzykując rozszalały ocean.

Regan wierzchem dłoni wytarła oczy i zobaczyła ze marynarze się cofnęli. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że kapitan rozkazał któremuś z nich wspiąć się po takielunku na maszt. Miała ochotę powiedzieć mu, co myśli o takim żądaniu, ale oczywiście milczała, żeby Travis nie odkrył jej obecności.

Kiedy jednak zerknęła na Amerykanina, wiedziała, że już ją dostrzegł. Natychmiast ruszył ku niej. Malująca się na jego twarzy furia dorównywała siłą rozwścieczonemu morzu. Nie namyślając się wiele, Regan zaczęła wycofywać się pod pokład, w kierunku drzwi. Cała jej odwaga nagle prysnęła jak bańka mydlana.

Nie zrobiła nawet dwóch kroków, gdy wielka dłoń Travisa chwyciła ją za ramię. Mężczyzna nie odezwał się ani słowem, ale nie było to konieczne, ponieważ wszystkie uczucia miał wymalowane na twarzy.

Statek przechylił się ponownie i kolejna fala zagroziła mu wywrotką. Travis rzucił się na Regan i przycisnął ją do burty, utrzymując siłą całego ciała w bezpiecznym miejscu.

– Powinienem cię za to sprać! – kuknął jej prosto w ucho, kiedy statek się wyprostował.

Ich uwagę przyciągnął jeszcze głośniejszy wrzask kapitana.

– Czy nie ma wśród was prawdziwego mężczyzny?

W tej samej chwili, przytrzymywana w bolesnym uchwycie przez Travisa, Regan zobaczyła Da-vida i domyśliła się, że wyszedł na pokład jej śladem. Mimo półmroku i zalewających oczy bryzgów piany widziała sińce na jego twarzy, tam gdzie trafiła pięść Travisa. Ich oczy na chwilę się spotkały. Dziewczyną targnęły wyrzuty sumienia, ponieważ wiedziała, że się nim posłużyła, a on zrobił z siebie głupca i teraz zdawał sobie z tego sprawę.

Mniejsza fala zalała pokład i na chwilę stracili się z oczu. Kiedy woda ustąpiła, Regan spostrzegła, że David już na nią nie patrzy. Ruszył naprzód i tak prosto, jak w tych warunkach było możliwe, zmierzał w stronę kapitana.

Zatrzymał się naprzeciw Travisa i krzyknął:

– Ja jestem mężczyzną. Wejdę na maszt.

– Nie! – zawołała Regan i chwyciła Amerykanina za ramię. – Powstrzymaj go!

Trzymając się podstawy masztu, David popatrzył na Travisa. Amerykanin zrozumiał jego niemą prośbę, skinął głową i tak chwycił dziewczynę za ręce, że nie mogła się ruszyć.

Regan wyrywała się z uścisku. Chciała biec do Davida, zatrzymać go, ponieważ wiedziała, co chce zrobić. To z jej winy postanowił dokonać takiego samobójczego wyczynu.

Kiedy zrozumiała, że nic na to nie poradzi, zamarła w bezruchu, tak jak cała załoga. Trzymając Regan w ciasnych objęciach, Travis zaparł się mocno między burtą a podstawą działa. Ani na chwilę nie spuszczał wzroku ze szczupłej sylwetki Davida.

Kapitan, zadowolony, że w końcu znalazł śmiałka, który wejdzie po olinowaniu na maszt, głośnym krzykiem wyjaśniał Anglikowi, co ma zrobić, i obwiązywał go liną w pasie. Z gestów i kilku słów, których nie zagłuszyła nawałnica, wynikało, że David ma się wspiąć po rozkołysanych linach do pierwszej i zarazem najdłuższej rei, popełznąć po wąskiej belce niemal do połowy jej długości i wisząc nad spienionymi wodami związać pękające drewno.

Regan nie wierzyła własnym uszom. Przerażenie odebrało jej mowę i nie mogła nawet zaprotestować. Była pewna, że David idzie na spotkanie śmierci. Ze strachu ukryła twarz na piersi Travisa, ale on odsunął jej głowę i zmusił, żeby patrzyła na Anglika. David stał u podstawy masztu i czekał, aż dziewczyna rzuci mu pożegnalne spojrzenie.

Regan skinęła mu ręką, a potem opuściła ją bezradnie. Stała prosto, wsparta plecami o pierś Travisa, i ponuro spoglądała, jak śmiałek rusza w górę.

Od samego początku było widać, że David zupełnie się do tego zadania nie nadaje. Jego stopy co chwila się ześlizgiwały i biedak zawisał tylko na jednej ręce. Szarpał nim wiatr i wyrywał mu liny z rąk.

Dziewczyna przyłożyła dłoń do ust i nerwowo wbiła w nią zęby.

Wolno, pokonując z trudem każdy odcinek wspinaczki, David w końcu dotarł do rei. Uchwycił się jej dwiema rękami i zatrzymał się z wahaniem.

Być może chciał odpocząć albo przeczekać kolejną wielką falę. Kiedy woda ustąpiła i ludzie na pokładzie zobaczyli, że Anglik wciąż się trzyma, chóralnie odetchnęli z ulgą.

Statek wyprostował się i David popełzł dalej wzdłuż rei. Kiedy znalazł się o stopę od pęknięcia, odwinął trochę zamotanej w pasie liny i włożył jej koniec do ust.

– Uważaj! – zawołała Regan.

Jednak chłopak nie słyszał jej krzyku, ponieważ przelatująca przez statek fala odcięła go od załogi.

Na pokładzie słychać było nie tylko huk przewalającej się wody, ale również trzask pękającego drewna. Regan wstrzymała oddech. Wydawało się jej, że upłynęła cała wieczność, zanim woda opadła i dziewczyna ze strachem spojrzała w górę, tam gdzie tak niebezpiecznie zawisł David. Uśmiechnęła się, kiedy spostrzegła, że reja wciąż jest cała.