Dory roześmiała się, obiegając wzrokiem ultranowoczesny gabinet. Nic tylko chrom i szkło.

– Kto wie, może z czasem zagustujesz w antykach? Będzie mi brak naszej budy. Byłaś dla mnie bardzo dobra. Niełatwo się rozstawać.

– Przecież nie odchodzisz na zawsze. Prawda, Dory? – spytała Lizzie z pewnym przymusem.

– Sama nie wiem. Za trzy miesiące zadzwonię. Słowo!

– Oto i nasza kawa! Postaw ją na biurku, Susy. Lizzie nalała kawy i obserwowała Dory znad kubka.

– Wiesz, Dory, chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej. Nazwij to, jak chcesz: ciekawością, troską o ciebie, zwykłym wtrącaniem się w cudze sprawy. Nigdy bym nie przypuszczała, że zdecydujesz się na taki właśnie układ. Nie mówię, że jest w tym coś złego. Tylko jakoś mi to do ciebie nie pasuje. Tak samo ten powrót na studia. Zupełnie tego nie rozumiem. Czy masz pojęcie, co bierzesz sobie na głowę?! Jedziesz w nieznane, porzucasz pracę, masz zamiar prowadzić z kimś wspólny dom i w dodatku wracasz do szkółki! Koń by się pod tym ugiął! Zawsze wiedziałam, że nie brak ci odwagi; o ile komuś może się coś takiego udać, to właśnie tobie. Po prostu mam nadzieję, że przyjrzałaś się sytuacji ze wszystkich stron. Nie chciałabym, żebyś pożałowała swojej decyzji. Mówię ci to jak siostra, a niejako twoja zwierzchniczka.

– Myślałam o tym. I przyznam, że miałam pewne wątpliwości. Teraz też je mam, ale muszę zaryzykować. Kocham Griffa. Na tym się wszystko opiera. A co do małżeństwa… może za bardzo go kocham, żeby tak się z tym śpieszyć? Wiesz, że jeśli już coś robię, angażuję się bez reszty. I wiesz, jak mi zależy na tym doktoracie. Nie mogę tego odkładać w nieskończoność. Zrobię wszystko, żeby się udało – i to jest mój punkt wyjściowy.

Lizzie popijała wolniutko gorącą kawę.

– Paskudztwo! Już się odzywa mój wrzód. Lubię cię, Dory. Zawsze cię lubiłam. Cały personel ma o tobie jak najlepszą opinię. Nikt z nas nie stanie ci na drodze… Cholera, chcę ci tylko powiedzieć, że gdyby twoje plany z jakiegoś powodu nie wypaliły, nie musisz odczekiwać sześciu miesięcy. Zachowanie twarzy za wszelką cenę to nie jest amerykański zwyczaj.

Dory uśmiechnęła się.

– Będę o tym pamiętać. Dobrze wiedzieć, że ma się otwartą furtkę. Jednak wolę niczego nie obiecywać.

– Naprawdę uważasz, że potrzebny ci ten doktorat? Ile to zajmie czasu?

Dory wzdrygnęła się. W gruncie rzeczy nie miała ochoty rozmawiać o powrocie na studia. A już na pewno nie w tej chwili.

– Został mi tylko rok do uzupełnienia. Kiedy zrezygnowałam z ukończenia studiów i przyszłam tu do pracy, uważałam to za rozsądną decyzję. Miałam już po uszy łączenia nauki z pracą zawodową w niepełnym wymiarze. Teraz jednak wiem, że sama pozbawiłam się życiowej szansy. Jakoś sobie z tym poradzę.

Lizzie spojrzała na nią badawczo, ale zmieniła temat. – Życzę ci jak najlepiej, Dory. Mam nadzieję, że sprawy ułożą się tak, jak sobie tego życzysz. Będziemy w kontakcie.

– Dzięki, Lizzie. Ja też życzę ci wszystkiego najlepszego.

Lizzie wpatrywała się w krzesło, na którym przed chwilą siedziała Dory. Krótkimi palcami o kwadratowych paznokciach stukała w gładką powierzchnię biurka. Rozmowa z Dory rozbrzmiewała echem w jej mózgu. Wybijany przez nią rytm stał się jeszcze szybszy. Nagle palce Lizzie znieruchomiały, a na jej twarzy ukazał się szeroki uśmiech. Doszła do wniosku, że nie zawiedzie się na Dory Faraday.

Powróciwszy do swego gabinetu, Dory zamknęła za sobą drzwi. Nie wiadomo czemu zlana była zimnym potem. Przecież przyjacielska rozmowa z Lizzie nie powinna była tak na nią podziałać. Dory zasiadła w swoim fotelu i złożyła głowę na oparciu. Dlaczego czuje się tak jakby zaraz miała zemdleć? Wciągnęła powietrze głęboko w płuca, pochyliła się, dotykając głową kolan. Jeszcze jeden głęboki wdech. Czuła suchość w ustach, jakby zjadła zbyt wiele orzechowego masła. Niepokoiła ją reakcja własnego organizmu. Czyżby to było jakieś złe przeczucie? Nie dostanie chyba ataku nerwowego? Tylko ludzie pokroju jej matki miewają stany lękowe. Skąd coś takiego u niej? Wszystko szło jak po maśle. Udało jej się chwycić życie za rogi! Oddech wrócił już prawie do normy. Weź się w garść, Faraday! Podnieś głowę i wytrzyj ręce! Musisz się przemóc. Opanuj się! Nie wolno ci tracić nad sobą kontroli!

Upłynęło dobre dziesięć minut, zanim Dory uspokoiła się. Odchyliła teraz głowę do tyłu i przymknęła oczy. Stanowisko redaktora naczelnego. Taka szansa trafia się raz w życiu. Stanowczo należało to sobie przemyśleć. I na razie lepiej nikomu o tym nie wspominać. Nawet Griffowi, zwłaszcza że zaczynał teraz nowy etap swojej kariery. Przeszedł kawał drogi od czasu pracy w Towarzystwie Opieki nad Zwierzętami. Nie powinna robić nic takiego, co mogłoby popsuć mu humor lub podważyć wiarę we własne siły. Teraz dobro Griffa musi być zawsze na pierwszym miejscu. Czy cieszyłaby się z sukcesów zawodowych, gdyby w jej życiu zabrakło Griffa? A czy odpowiadałoby jej życie razem z nim kosztem wyrzeczenia się kariery zawodowej? Dory nie wiedziała tego, nie była pewna. Na razie mogła cieszyć się jednym i drugim. Powinna połączyć w swym życiu miłość i karierę zawodową. A najbardziej zależało jej na kontynuacji studiów i zdobyciu stopnia naukowego… Czy to jednak prawda? Czy powrót na studia nie był pretekstem umożliwiającym wspólne życie z Griffem? Ta myśl zaniepokoiła Dory. Czy rzeczywiście chce podjąć studia? Dory wzruszyła ramionami. Gdyby doszła do wniosku, że popełniła omyłkę, potrafi się z tym uporać. Griff rozumiał, jak ważny jest dla niej ten doktorat. Czyżby to w jakimś stopniu wpłynęło na jej decyzję powrotu na studia? Nie chciała mu sprawić zawodu. Griff uważał, że to wspaniałe, kiedy kobiecie zależy na wyższym wykształceniu, a ona wierzyła, że dzięki temu dorówna ukochanemu. Griff był już doktorem weterynarii. Ona wkrótce będzie doktorem nauk humanistycznych. Nie, nie mogła rozczarować Griffa! Zostaną partnerami równymi sobie pod każdym względem.

Nowiny na temat Dory rozeszły się natychmiast po całym piętnastym piętrze. Dory wiedziała, że stało się tak za sprawą Lizzie. Nawet David Harlow, dyrektor wydawnictwa, zajrzał, by pogratulować Dory i zaprosić ją na kolację w „Lutece” następnego dnia. Dał w ten sposób wyraźnie do zrozumienia, że Dory będzie zawsze przyjęta w „Soiree” z otwartymi ramionami.

Propozycja Harlowa oszołomiła ją. Przez osiem lat pracy w „Soiree” bardzo rzadko miewała z nim do czynienia. Trudno było uznać za kontakty towarzyskie udział w przyjęciach gwiazdkowych czy piknikach dla pracowników. O życiu prywatnym Harlowa krążyło mnóstwo plotek. Ten niezbyt wysoki, zawsze schludnie odziany człowiek z wiecznie podkrążonymi oczami miał na swym koncie dwa małżeństwa i cztery dłuższe romanse. Jego pewność siebie i władczy głos sprawiały, że zapominano o sieci żyłek pokrywających policzki i nos Harlowa i o obwisłym nieco podgardlu.

– Z przyjemnością, panie dyrektorze – odparła Dory, przyjmując zaproszenie. Choć nie paliła się do tego, by spędzić wieczór w jego towarzystwie, zdawała sobie sprawę, że odmowa byłaby złym krokiem. Zaszkodziłaby sobie i Lizzie. Zatwierdzenie Dory jako jej następczyni na stanowisku redaktora naczelnego „Soiree” wymagało zgody Harlowa. Warto więc na wszelki wypadek utorować sobie drogę.

Nie cieszył się w sposób widoczny, gdy przyjęła jego zaproszenie, nie zaproponował jej też, by zwracała się do niego po imieniu. Nikt z personelu nie mówił w ten sposób do pana Harlowa.

Jego lśniące jak brylanty oczy oceniły toaletę Dory. Miała wrażenie, że z aprobatą.

– Doskonale – rzekł pan Harlow, ściszając nieco głos. – Będę czekał jutro koło siódmej. Możemy pojechać taksówką.

Dory przez kilka minut siedziała w milczeniu, analizując tę króciutką rozmowę. Nie wiedzieć czemu była z siebie niezadowolona. Katy zawsze powtarzała, że tylko uchwała Kongresu mogłaby sprawić, żeby taka gruba ryba pofatygowała się na piętnaste piętro pogadać z podwładnymi. Czyżby jej urlop i oferta objęcia stanowiska po Lizzie dorównywały rangą uchwale Kongresu?

Promienie słońca, wpadające późnym popołudniem do przestronnego gabinetu, sprawiały, że rośliny lśniły jak szmaragdy. Dory rozejrzała się, czy nie dojrzy drobinek kurzu, ale widziała tylko snop promieni, który jak laser przenikał przez wielkie okno. Ogarniała jąk laustrofobia: jakby znalazła się nagle wewnątrz szklanej kuli, jakie widywała w dzieciństwie. Gdy się je odwracało, zaczynał z nich padać drobniusieńki śnieg. Dory poczuła nagle, że musi za wszelką cenę skontaktować się z Griffem.

Do pokoju wpadła Katy, wyrywając Dory z głębokiej zadumy. Zamknęła za sobą drzwi i opadła na fotel w pobliżu jej biurka. W zaciszu gabinetu mogły sobie pozwolić na poufną pogawędkę.

– Jestem pod wrażeniem. Tak samo jak wszyscy na tym cholernym piętrze! Czy ty masz pojęcie, jaką sensację wywołałaś? Wieść głosi, że w najbliższy weekend albo rozpoczniesz namiętny romans, który ma szanse ciągnąć się przez całe lata, albo przynajmniej udasz siew „podróż służbową” z naszym tatuńciem Harlowem. Jesteście podobno umówieni w „Lutece”. Sekretarka pana Harlowa przekazała tę wiadomość sekretarce Lizzie, ta powiedziała limie, a Irma mnie. A co ty masz mi do powiedzenia? – uśmiechnęła się szeroko Katy.

– Czym jest wynalazek pana Bella wobec takiej siatki szpiegowskiej? Byłam równie zaskoczona jak ty. Zamieniliśmy dotąd ze sobą tylko parę słów podczas świątecznych przyjęć dla personelu. Cóż, okazał się bardzo uprzejmy. Nie doszukuj się żadnych podtekstów i, na miłość boską, zamknij buzie dziewczętom, dobrze? Wiesz, że nienawidzę plotek.

– Zrobię, co będę mogła, ale to i tak nic nie da. Masz dla mnie jakieś inne, wykonalne polecenie? – Nie czekając na odpowiedź, Katy mówiła dalej: – Chciałam sama zaprosić cię na kolację, ale ani kuchnia, ani oprawa nie byłyby takie jak w „Lutece”. Więc baw się dobrze. Pogadamy sobie jeszcze potem. Jak ci dziś poszło?