– Bluzka ma zniknąć – oświadczyła szorstko Dory. – I to samo będzie z tobą, jeśli nie założysz tej, którą agent reklamowy przysłał nam z pakietem twoich zdjęć. Decyduj się.

– Dobrze, dobrze! – burknęła modelka, chwytając leżącą na biurku Dory odrażającą szmatkę. – Nie pani tu o wszystkim decyduje, panno Faraday! – rzuciła przez ramię, zmierzając do drzwi.

– Owszem, ja. Lepiej o tym pamiętaj, jeśli chcesz, żebyśmy cię jeszcze kiedyś wykorzystali przy jakiejś reklamie dla „Soiree”. – Głos Dory miał stalowe brzmienie. Modelka zawahała się przez sekundę, a potem wybiegła z gabinetu. Dory westchnęła.

– Słyszałam wszystko – zaśmiała się Katy Simmons, wchodząc do gabinetu Dory. Była jej prawą ręką: utrzymywała w porządku dokumenty, wysłuchiwała zwierzeń, matkowała Dory i zaopatrywała ją w niskokaloryczne ciasteczka. Pracowała w redakcji „Soiree” od założenia tego pisma i stale powtarzała, że Dory jest jedyną osobą, z którą można tu wytrzymać, gdyż wie, co robi, i nie pozwala włazić sobie na głowę. – Jak się dziś mamy? Możesz nie odpowiadać. Masz taką minę, jakby ktoś ofiarował ci gwiazdkę z nieba! Nie znoszę takich osobników! I powiedz mi, jakim cudem wyglądasz tak wspaniale o wpół do dziewiątej rano, w dodatku bez makijażu?! Sztafiruję się godzinami, a można by pomyśleć, że spędziłam noc na ławce w parku.

– Gadasz głupstwa, Katy. Nie jestem taka głupia i wiem, że to zwykłe dopraszanie się o komplementy. Masz przepiękne oczy, a za takie włosy wszystko bym oddała. No, poprawił ci się humor?

– Odrobinę – pociągnęła nosem Kate. – Przypomnieć ci twój rozkład zajęć?

– Czemu nie? Inaczej obijałabym się tylko bez celu.

– Przede wszystkim masz spotkanie z Lizzie. Zarezerwowałam na to trzy kwadranse. Chciała rozmawiać przez całą godzinę, ale powiedziałam, że mowy nie ma. Jesteś umówiona na lunch z dwoma facetami od reklamy. Każdy z nich to kawał chłopa. Lepiej uważaj! Po lunchu masz dwugodzinną konferencję, więc się nie spóźnij. Po spotkaniu prezentacja najnowszego artykułu. Ktoś od Diora organizuje imprezę i powinnaś się tam pokazać. To był pomysł Lizzie, ona sama nie może się wyrwać. Jest bardzo zajęta: nasi nowojorscy klienci żądają większej przestrzeni reklamowej, ale nie kwapią się za nią płacić. Na dole czeka kilka nowych modelek, reklamują dżinsy. Chcą, żebyś rzuciła okiem i wyraziła swoją opinię. Tłumaczyłam im, że nikt cię jeszcze nie widział w dżinsach, ale nie chcą słuchać. Wybrałam dwa wywiady do wiosennego numeru; czekają na ewentualne poprawki i zatwierdzenie. Załatw to, kiedy tylko znajdziesz czas. Najlepiej dziś. A gdybyś przypadkiem była wieczorem wolna, mam bilety do teatru, które jakiś kretyn przysłał dla ciebie. Ma zamiar spotkać się z tobą w foyer po przedstawieniu. A teraz, co masz dla mnie do roboty? Weź tylko pod uwagę, że mam migrenę i bolą mnie odciski.

– Załatw odmownie tego kretyna z biletami. Wybieram się dziś do teatru z kimś innym. Wracaj do swojej klitki i zdrzemnij się. Przyślij mi Susy: podyktuję jej coś, na co mi wczoraj nie starczyło czasu. To polecenie służbowe, Katy.

– Tak jest, pani redaktor – odparła Katy, opuszczając gabinet. Drzwi się otwarły i do wnętrza wpadła jak huragan młoda dziewczyna.

– O rany, panno Faraday, naprawdę mam pani dziś pomagać? Katy powiedziała, że jest zaorana po uszy! Co za fantastyczna kiecka! I pantofle nie z tej ziemi! Jest pani bezbłędna, daję słowo! Wszyscy to mówią.

Dory uśmiechnęła się.

– Czy wiesz, że powiedziałaś to wszystko jednym tchem? Zdumiewające. Dzięki za słowa uznania. Powiedz to ode mnie także innym dziewczętom. A teraz posłuchaj, co masz robić. – Szybko wyznaczyła jej zadania. Na zakończenie poleciła podlać kwiatki i zaparzyć kawę. – Mam teraz spotkanie z Lizzie i wiem, że jej się też przyda trochę kofeiny. Gdyby ktoś do mnie dzwonił, przełącz do jej gabinetu. Póki nie wrócę, możesz pracować przy moim biurku.

Oczy Susy pełne były zbożnego zachwytu. Niech tylko inne dziewczęta dowiedzą się, że siedziała za biurkiem Dory Faraday, podlewała jej kwiatki i parzyła kawę! Będą o tym gadać przez cały tydzień! Kiedyś ona stanie się taka sama jak Dory Faraday!

Na drzwiach znajdowała się tabliczka z napisem: LIZZIE ADAMS, REDAKTOR NACZELNY. Dory zastukała lekko i uchyliła drzwi. Prawą ręką przyciskała do boku sztywny arkusz.

– Wejdź, Dory!

– Poleciłam jednej z dziewcząt, by nam przyniosła kawy. Powinna zaraz tu być. Mam dziś masę roboty, Lizzie, więc od razu przystąpię do sprawy. Będę ci bardzo wdzięczna, jeśli wyrazisz zgodę na mój urlop. – Dory złożyła podanie na ciemnozielonej bibule i czekała na reakcję szefowej.

Lizzie miała zwalistą figurę. Sama o sobie mówiła „klucha”. Nie to jednak było najważniejsze. Ludzie nie mogli oderwać wzroku od jej twarzy. Miała oczy koloru gorącej czekolady, najbujniejsze rzęsy, jakie Dory kiedykolwiek widziała, olśniewającą karnację i nieskazitelnie białe zęby. Krótko ostrzyżone włosy zaczesywała do tyłu. Wyglądała na szesnastolatkę, choć w rzeczywistości miała trzydzieści sześć lat.

– Po co ci ten urlop? – Widać było, że szefowa nie da się zbyć żadnymi wykrętami.

Dory z trudem przełknęła ślinę.

– Chcę zrobić doktorat.

– Tak nagle? Bez uprzedzenia? Zwyczajnie wchodzisz i żądasz urlopu. Po co? I na jak długo?

Dory wpatrywała się w Lizzie, zaskoczona jej reakcją. Zawsze doskonale się ze sobą zgadzały. Dlaczego szefowa nagle stała się taka zasadnicza? Z pewnością nie zrozumiałaby tego, że Dory pragnie pojechać do Waszyngtonu, by nie rozstawać się z Griffem. Nikt w redakcji „Soiree” nie zrozumiałby podobnej zachcianki! Ale przecież głównym powodem urlopu był doktorat.

– Już ci powiedziałam, Lizzie: chcę uzupełnić moje wykształcenie i zakończyć studia. Nie potrafię podać lepszego wyjaśnienia. Jeśli uznasz, że nie mam tu po co wracać, przyjmę to do wiadomości.

Lizzie pochyliła się ku niej przez biurko.

– Czy ma to coś wspólnego z Griffem? Bądź ze mną szczera, Dory.

– Mamy zamiar zamieszkać razem. Będę studiować w Georgetown, więc wszystko znakomicie się składa.

– Tak sądzisz? To dlaczego się nie pobierzecie?

– Nie jestem jeszcze gotowa związać się ostatecznie. Uważam, że taki układ jest teraz najlepszy. Dla mnie, Lizzie. Nie dla kogo innego.

– A gdybym ci powiedziała, że za pół roku już mnie tu nie będzie i że typowałam cię na moją następczynię? Co ty na to?

– Jestem kompletnie zaskoczona – powiedziała Dory, ze zdumienia szeroko otwierając oczy. – Mówisz poważnie?

– Oczywiście. Kogo innego mogłabym wybrać, jak myślisz?

– W ogóle o czymś takim nie myślałam. Nie miałam pojęcia, że chcesz odejść.

– Uzyskaliśmy w końcu z Jackiem pozytywną odpowiedź w sprawie adopcji. Za sześć miesięcy będą mieli dla nas niemowlę. Nie mogę równocześnie wychowywać dziecka i pracować, więc moje stanowisko się zwalnia. Zgodnie z logiką ty powinnaś objąć po mnie stołek. Czy jesteś pewna, że postępujesz słusznie? Mogę ci dać najwyżej sześć miesięcy urlopu, i to pod warunkiem, że do nas wrócisz.

– Lizzie, to dla mnie ostatnia szansa zrobienia doktoratu. Jeśli twoja oferta będzie nadal aktualna, stopień naukowy wzmocni tylko moją pozycję. Wiesz, że nie robię niczego połowicznie.

– Właśnie dlatego dałam ci kiedyś pracę. I nigdy nie żałowałam mego wyboru. Sprawdziłaś się nie raz. Jesteś podobna do mnie. Potrafisz podjąć decyzję i nie odstąpić od niej. Muszę mieć twoją odpowiedź jak najprędzej, żebym zdążyła znaleźć kogoś na twoje miejsce. Sześć miesięcy. Mogłabyś w tym czasie zakończyć studia doktoranckie na uniwersytecie Columbia, nieprawdaż? A żeby ten twój romans nie pochłonął cię bez reszty, proponuję, żebyś podjęła się kilku prac zleconych dla naszej redakcji. O, właśnie dzisiaj to nam przysłano.

– Ależ z ciebie spryciara, Lizzie! – zaśmiała się Dory. – Zawsze chcesz zabezpieczyć się na wszystkie strony.

– Chyba przeczuwałam, że wyskoczysz z czymś takim. Masz rację. Przysłali nam to, ale pomysł był mój. Kto lepiej niż ty przeprowadzi wywiad z popularnym, atrakcyjnym senatorem czy kongresmenem? W dodatku nieźle ci się to opłaci. Najwyższa stawka. Można przeżyć rok za to, co dostaniesz za cztery takie pogawędki. Oczywiście liczymy na najwyższą jakość. Żadnych łatwizn czy banałów. Zgadzasz się?

– Dobrze, choć będę musiała harować jak dziki osioł.

– Od kiedy chcesz iść na urlop?

– Najchętniej za dwa tygodnie, ale jeśli uprzesz się przy trzech, jakoś to zniosę. Zdążę chyba przez ten czas wprowadzić Rachel Binder we wszystkie sprawy… No i Kary jest zawsze pod rękaw razie jakichś problemów. Czy też uważasz, że Rachel idealnie się nadaje na moją zastępczynię?

– Bez wątpienia. A więc za dwa tygodnie. Czy zdążysz przez ten czas wynająć swoje mieszkanie i uporać się ze wszystkimi przygotowaniami do przeprowadzki?

– Jakoś sobie poradzę. Weekendy będę spędzać w Waszyngtonie, pomagając Griffowi i rozglądając się za jakimś locum dla nas. Jestem ci bardzo wdzięczna, Lizzie. Naprawdę. Nie liczyłam na taką wielkoduszność.

– Robię to częściowo z egoistycznych pobudek. Może któregoś dnia będę chciała tu wrócić? Wolę nie palić za sobą wszystkich mostów. Jesteś dobra, Dory, i wiem, że przy tobie „Soiree” nie zejdzie na psy. Będę miała pewność, że postąpiłam słusznie, przekazując ci stołek – o ile oczywiście sama się na to zdecydujesz. Musisz mi coś przyrzec. Zadzwoń do mnie za trzy miesiące i powiedz, jak sprawy stoją. Jesteś mi to chyba winna.

– Nie ma sprawy. Wybacz, że nie złożyłam ci od razu gratulacji z powodu adopcji. Wiem, jak długo na to czekaliście. Jack musi być w siódmym niebie!

– Już odmalował i urządził pokój dziecinny – zaśmiała się Lizzie. – Kupił fotel na biegunach i teraz go poleruje. To podobno antyk liczący kilkaset lat. Możesz mnie sobie wyobrazić w otoczeniu staroci?!