– I jak było?
– Ja i ty… trzy metry pod ziemią!
– Bo czasami robimy takie straszne głupoty. I to nie wtedy, kiedy jesteśmy zakochani, tylko wtedy, kiedy nam się wydaje, że jesteśmy. – Siedzimy w milczeniu.
– No, to nawet lepiej. Przynajmniej w jednej sprawie masz już jasność. Co było, minęło. Raz na zawsze. To było nieuniknione, tak sądzę.
– A jednak powinienem był do tego nie dopuścić, a jakby tego było mało, na dodatek… wychodzi za mąż.
– Aha, nieźle. To dlatego jest ci tak ciężko?
– Nie. Cały absurd polega na tym, że wisi mi to równo. Odniosłem wrażenie, jakbym miał do czynienia z kimś zupełnie innym, z kimś, kto nigdy nie miał ze mną nic wspólnego, ani z tym wszystkim, co zapamiętałem, to już nie była ta sama dziewczyna, której mi tak bardzo brakowało, przez którą tyle się nacierpiałem. A absurd całej sytuacji polega na tym, że wychodzi za mąż i że powiedziała mi o tym, kiedy już było po wszystkim. Poczułem się przez to jeszcze bardziej winny.
– Po tym, co ci powiedziała?
– Nie, po tym, co zrobiłem drugiej dziewczynie. Bo jest taka inna od tej pierwszej i nie zasłużyła sobie na to.
Matka patrzy na mnie. I po chwili się uśmiecha. I znów jest tą samą mamą, której tak bardzo mi brakowało.
– Stefano, do niektórych rzeczy po prostu musi dojść, a wiesz dlaczego? Bo gdyby do nich doszło później, to nie dałoby się już tego wszystkiego odkręcić. Tego, niestety, jestem akurat pewna.
I na chwilę tak zastygamy, w ciszy.
– No, to idę. Nie chcę, żeby wróciła siostra oddziałowa i zastała mnie tutaj.
– Ja na twoim miejscu bardziej bym się przejmowała, że wróci mała fanka.
– A, pewnie!
Całuję ją w policzek. Uśmiecha się do mnie.
– Przyjdź jeszcze mnie odwiedzić.
– Oczywiście, mamo.
Jestem już przy drzwiach i odwracam się, żeby raz jeszcze się z nią pożegnać. Uśmiecha się z daleka i macha do mnie. I jeszcze puszcza oczko. Może po to, bym pomyślał, że jest silniejsza niż w rzeczywistości.
– Stefano…
– Tak, mamo, słucham. Potrzebujesz czegoś?
– Nie, dziękuję, wszystko mam. Witaj z powrotem.
73
Słońce już zachodzi. Dzwonię domofonem. Ktoś odbiera.
– Przepraszam, czy jest Ginevra?
– Nie. Jest w kościele, tutaj niedaleko, w San Bellannino. A kto mówi?
Odchodzę. Nie chce mi się odpowiadać. Niewychowany, tylko ten jeden raz. Wybaczcie mi, z łaski swojej. Ale dzisiaj chyba mi wolno. Wchodzę po cichu do kościoła. Nie wiem, co powiedzieć, co robić, czy się modlić, a jeżeli tak, to właściwie o co. Nie teraz. Teraz nie chcę o tym myśleć. Jakieś starsze panie klęczą, zwrócone do ołtarza. Każda trzyma w rękach różaniec. Co pewien czas nerwowo przesuwają kolejny paciorek i jednocześnie zwracają się do Pana, modlą się w nadziei, że może zostaną przez Niego wysłuchane. On może, oczywiście. Tylko kto wie, czy mu się chce. Kto wie, czy uzna to za słuszne, o ile w ogóle istnieje coś takiego jak sprawiedliwość. Ale nie chcę o tym myśleć. Mam co innego do roboty. Ja mam swój grzech na sumieniu. Dla mnie wszystko jest prostsze. O, widzę ją. Stoi tyłem. Nie klęczy, ale się modli. W każdym razie coś mówi, i to na pewno do Pana, jak cała reszta. Podchodzę po cichu.
– Gin?
Odwraca głowę i się do mnie uśmiecha.
– Cześć… Jaka fajna niespodzianka… właśnie dziękowałam Bogu. Wiesz… – Kładzie sobie rękę na brzuchu. – Wszystko w porządku. Tak bardzo się martwiłam… to znaczy, nie to żebym wcale nie chciała… Ale taka wpadka, jakoś mi się nie podobało. Coś tak ważnego, pięknego, własne dziecko…
– Ciii – zwracam się do niej. Całuję ją delikatnie w policzek. Nachylam jej się do ucha i wyrzucam z siebie wszystko naraz, nie zwlekam ani chwili dłużej, bez lęku, rzucam się na oślep. Opowiadam jej wszystko, wyznaję jej szeptem moją winę, powoli, w nadziei że zrozumie, że zdoła mi wybaczyć. Skończyłem. Odsuwam się od niej. Patrzy na mnie w milczeniu. I ja na nią patrzę. Nie wierzy.
– To taki żart? – Próbuje się uśmiechnąć.
Kręcę głową.
– Nie. Wybacz mi, Gin.
Zaczyna mnie okładać zaciśniętymi pięściami, w ataku furii, płacze, krzyczy, nawet nie pamięta, że jesteśmy w kościele, choć może właśnie dlatego jej reakcja jest bardziej zrozumiała. – Dlaczego? Dlaczego? Powiedz mi, dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego? – Nie jest w stanie powstrzymać się, zrozpaczona, pada na kolana i wciąż płacze, zanosząc się szlochem, domagając się odpowiedzi, której sam nie znam. W pewnym momencie wybiega, zostawiając mnie samemu sobie, w tym kościele jeszcze bardziej opustoszałym, a wzrok wszystkich starszych pań, do niedawna pogrążonych w modlitwie, teraz zwrócony jest na mnie. Patrzę na nie i rozkładam ręce. Może chociaż wy mogłybyście mi wybaczyć. Ale nie możecie, nie wy. Niczym wam nie zawiniłem. Może co najwyżej odrobinę zakłóciłem wasz spokój… Tak, może to chociaż możecie mi wybaczyć. Znów odwracają się do ołtarza i wracają do modlitwy. Może nawet mi wybaczyły. Przynajmniej one. To tylko z nią nie pójdzie mi już tak łatwo.
74
Kilka dni później. Dom państwa Gervasi jest pogrążony w mroku. Cisza i spokój, jakiego od dawna nie można tam było zaznać. Lekka woń kwiatów. Babi zagląda do kuchni i widzi przeróżne bukiety ślubne, które zrobiono na próbę.
– Idź stąd, Lilio, masz tego nie oglądać! Wszystko zepsujesz, no idź. A tak wszystko będzie dla ciebie niespodzianką. Chyba będzie ci fajniej?
– Miałem nadzieję, że spędzimy trochę czasu razem, przez te wszystkie przygotowania wypada się z wprawy w innej dziedzinie.
– A to może później, rodzice chyba są w mieszkaniu. To na razie, idź już do domu, może później dam ci znać. Jeśli moi starzy wyjdą, to wpadniesz, a jak nie, to ja przyjdę do ciebie, dobra?
– Okay, jak chcesz.
Babi na pożegnanie muska ustami swojego przyszłego małżonka, lilio, lekko naburmuszony, uśmiecha się i już po chwili pędzi po schodach na dół i znika za zakrętem na półpiętrze. Babi zamyka drzwi.
– Mamo… jesteś w domu?
– Jestem tu, w salonie.
Raffaella siedzi na kanapie, nogi wyciągnęła wygodnie przed siebie i popija zieloną herbatę, która oczywiście jest teraz niesłychanie modna. Babi podchodzi do niej. Żaluzje są pospuszczane. Ciche tykanie wahadła odmierza upływający czas. Pojedyncze hałasy z ulicy brzmią niczym echo, które słychać aż tutaj z bardzo daleka, ale poza tym panuje absolutna cisza. Babi siada na kanapie, naprzeciwko matki.
– Wiesz, mamo, tak się zastanawiałam… Przecież sami nie mamy pojęcia, co się dzieje w innych rodzinach, jak bardzo się różnią, przez co przeszły…
– No, nie wiem, ale nas z pewnością nie przebiją.
Patrzą na siebie i nagle zaczynają się śmiać.
– Nie, co to to nie. Muszę ci coś powiedzieć. Wczoraj wieczorem widziałam się ze Stepem.
Raffaella znów poważnieje.
– Dlaczego mi to mówisz?
– Bo postanowiłyśmy wszystko sobie mówić. – Mama zastyga zamyślona.
– Tak, dopiero co przedwczoraj robiłam ci w pokoju porządki i znalazłam ten plakat, który od niego dostałaś, ten, który przez tyle czasu wisiał u ciebie na szafie. Jesteście na nim razem i, jak wy to mówicie, dajecie czadu na motorze.
– Tak, pamiętam. I co, wyrzuciłaś go?
– Nie, sama to zrobisz, kiedy będziesz gotowa.
Zalega między nimi dziwna cisza, którą Babi nieoczekiwanie przerywa.
– Wczoraj kochałam się ze Stepem.
– Specjalnie mi to mówisz, co? Chcesz mnie zaskoczyć, zażyć, tak? – Raffaella podnosi się i przez chwilę wygląda na wytrąconą z równowagi.
– Powiedz mi prawdę, śmiało! Czego ty ode mnie chcesz, co? Powiedz mi, czego chcesz? – Sprawia wrażenie, jakby ją chciała spoliczkować, potrząsnąć nią z całej siły. Niewiele brakuje, tak niewiele. Babi podnosi wzrok i uśmiecha się do niej opanowana, pogodna.
– Czego od ciebie chcę? No co ty… Nawet nie wiem, czego chcę od samej siebie. A wobec tego sama się zastanów, skąd mogę wiedzieć, czego akurat chcę od ciebie. A poza tym i tak co mogłaś, to już mi dałaś.
Raffaella siada z powrotem na kanapie. Oddycha głęboko. Odzyskuje utracony spokój. Przez chwilę siedzą tak w milczeniu, jedna naprzeciwko drugiej. Dwie kobiety w różnym wieku, ale pod wieloma względami bardzo do siebie podobne, pod zbyt wieloma względami. I zaraz Raffaella się uśmiecha.
– Dobrze ci w tej nowej fryzurze.
– Dzięki, mamo. A jak z ojcem?
– Dobrze. Nie ma o czym mówić… wróci. Zapragnął coś udowodnić samemu sobie, ale wróci. Z dala od nas nie przeżyje. On nie stanowi dla mnie problemu. Jeśli już to raczej ty, co postanowiłaś?
– Ja? W jakiej sprawie?
– Jak to w jakiej sprawie? Powiedz mi, co mam robić. Dziś wieczór wybieram się na imprezę do De Marinich. A nuż jakieś przyjaciółki zaczną mnie podpytywać, będą ciekawe. Powiedziałaś mi, że wczoraj widziałaś się ze Stepem. I co teraz? Co postanowiłaś? Tak czy inaczej wychodzisz za mąż?
– No pewnie. A co, nie powinnam?
Raffaella oddycha głęboko, teraz jest już spokojniejsza. Wszystko się ułoży. To jedynie kwestia czasu i wszystko będzie tak idealnie, jak przedtem, a nawet lepiej.
Wnuk z ojca niewiadomego pochodzenia, ślub jak się godzi i mąż, który będzie musiał odbyć zasłużoną karę. Tak, wszystko będzie cudownie, jak dawniej. Raffaella wstaje z kanapy.
– Dobrze, w takim razie mogę już wyjść. Dzisiaj wieczorem gramy w karty. Umiesz grać w burraco?
– Nie, widziałam, jak w to grali w domu u Ortensich, ale się do nich nie przysiadłam.
– Koniecznie musisz spróbować, jest o wiele fajniejsza od gry w gina. Zabawniejsza. Któregoś dnia, jak będę miała wolną chwilę, to cię nauczę, zobaczysz, że ci się spodoba.
– Dobra.
Raffaella całuje ją i zbiera się do wyjścia.
– Mamo…
– Tak, słucham.
– Jest jeszcze jeden problem.
Raffaella wraca do salonu.
"Tylko ciebie chcę" отзывы
Отзывы читателей о книге "Tylko ciebie chcę". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Tylko ciebie chcę" друзьям в соцсетях.