– Idiota!

– No proszę… A ten idiota to znów co za jeden? Jest ktoś trzeci? Śmiejemy się. I dalej sobie żartujemy. Gadamy tak, sami już nawet nie wiedząc, o czym ani dlaczego. W końcu postanawiamy się rozłączyć i obiecujemy sobie, że zagonimy się jutro. Ta obietnica jest w ogóle niepotrzebna. I tak przecież będziemy się słyszeć. Kiedy trwonisz czas, wisząc na telefonie, kiedy mijają kolejne minuty, a do ciebie to nie dociera, kiedy wypowiadane słowa nie mają większego sensu, kiedy sobie myślisz, że gdyby ktoś przypadkiem cię posłuchał, to niechybnie by uznał, że oszalałeś, kiedy żadne z dwojga nie ma ochoty się rozłączać, kiedy po tym, jak już odłożyła słuchawkę, sprawdzasz jeszcze, czy rzeczywiście tak zrobiła, to znaczy, że już po tobie. Albo, co gorsza, że się zakochałeś. Co w gruncie rzeczy oznacza praktycznie to samo…

65

Z czasem nasze dni w Rzymie wracają do normalności. Godziny zajmują swoje stałe miejsce. Znów jest zimno. Każde z nas mieszka u siebie. Morze oddala się od nas. A wraz z nim także i samo wspomnienie. Zostają nam już tylko zdjęcia z tej cudownej podróży. Lądują na dnie jakiejś szuflady i też rychło odchodzą w niepamięć. Romani bardzo się ucieszył, kiedy nas zobaczył, takich wesołych i opalonych, a to przecież zwłaszcza dzięki niemu. Jeszcze bardziej się ucieszył, kiedy zobaczył, że jesteśmy gotowi podpisać umowę o pracę, a to też przecież zwłaszcza dzięki niemu. Paolo i Fabiola najwyraźniej dobrze się rozumieją. Paolo zarzucił pomysł bycia agentem. Moim agentem. Wrócił do bycia księgowym. Swojej kobiecie, Fabioli, zostawia całkowitą swobodę w podejmowaniu decyzji, dzięki temu dwa plus dwa zawsze jest cztery. Bo gdyby się okazało, że bilans zarówno w biurze, jak w związku nie zawsze jest równie oczywisty, to chyba by zwariował. Z tego, co dociera do mnie z opowieści Paola, to ojciec i jego kobieta, której imienia kompletnie sobie nie przypominam i nawet nie zamierzam się wysilać, żeby je zapamiętać, wcale się nie czubią. Ale lubią. Choć i ten temat wolę przemilczeć. Za to o sprawach sercowych mamy Paolo nie wie nic. A przynajmniej o niczym mi nie mówi. Jednak martwi się stanem jej zdrowia. Zorientował się, że robiła sobie różne badania w szpitalu. Ale i o tym Paolo nic nie wie. A może również w tym wypadku to on sam nie chce powiedzieć mi nic więcej. Choć i w tej sprawie jakoś nie jestem w stanie zadać sobie większego trudu. Nie dam rady. Już samo przeczytanie książki, którą podarowała mi mama, dużo mnie kosztowało. Historia podobna do naszej, ale ze szczęśliwym zakończeniem. Szczęśliwe zakończenie, owszem. Tylko że to książka.

– Cześć, co robisz?

– Pakuję rzeczy, bo wybieram się na siłownię…

Wszystko wróciło do absolutnej normy. Gin też.

– No co ty, ja też później się tam wybieram. Dziś moja kolej. – Przerywa, sprawdzając w swoim kalendarzu siłownie za friko. – Gregory Gym na via Giorgio VII! Całe szczęście, że nie jest znów aż tak daleko. Zobaczymy się później?

– No pewnie.

– No to buźka i na razie.

Nie wiedziałem, co by było, gdybym nie był aż tak znów pewny tego „pewnie”.

Na siłowni witam się z różnymi znajomymi. Wreszcie zaczynam ćwiczyć. Bez wyciskania za dużo na raz, bez przesadzania z obciążeniami. Nie chciałbym czegoś sobie nadwerężyć. Za długo już nie ćwiczyłem.

– Ej, witaj z powrotem.

To Giudo Balestri, jak zawsze szczupły i uśmiechnięty. Jak zawsze w swoim poszarpanym bordowym dresie, w bluzie, która tylko pozornie świadczy o nonszalancji w podejściu do ubrań, bo i ona jest markowa, jak zresztą i wszystko inne, co posiada, jak to zawsze on.

– Cześć. Ćwiczysz?

– Nie. Wpadłem na siłownię, mając nadzieję, że cię tu znajdę.

– Jestem bez grosza… – śmieje się rozbawiony, chyba dlatego że obydwaj doskonale wiemy, iż to ostatnia rzecz, której mógłby potrzebować. – I przez jakiś czas mam się trzymać z dala od wszelkich bijatyk.

– No pewnie, jak człowiek za bardzo się udziela, to potem ryzykuje, że zacznie rozmieniać się na drobne. Ty i tak osiągnąłeś już gwiazdorski status, jeśli chodzi o bijatyki!

Domyślam się, że musiał śledzić informacje dotyczące całego zajścia. Ale jemu zależy, by mi o tym opowiedzieć. I to jeszcze jak. – Powycinałem sobie z gazet wszystkie artykuły: telewizyjny bohater, wojownik, mściciel…

– Tak, wypalili z grubej rury.

– No, ty też, sądząc po opublikowanych zdjęciach!

– Nie wiedziałem. Ukazały się też zdjęcia tamtej trójki? To akurat przegapiłem.

Ale to bez znaczenia. Wciąż mam przed oczami prawdziwe zajście, włącznie z jego oryginalnymi postaciami z krwi i kości. Zmieniam temat.

– No, żarty na bok, a tak w ogóle, to co mogę dla ciebie zrobić?

– To raczej ja mogę zrobić coś dla ciebie. Wpadnę po ciebie o dziewiątej, Step, co ty na to?

– To zależy.

– Ej, czyżbyś się zamienił w jedną z tych pindek, które uważają, że jako jedyne mają na wyłączność męską rozkosz? W stylu: „Chciałabym, ale nie mogę!”. No co ty, zabieram cię na fajną imprezę, spoko ludzie, miła atmosfera, tylko mi nie mów, że dałeś się usidlić jakiejś lasce? Spotkanie z przyjaciółmi, bez szaleństw!

Sam pomysł, by spotkać się w gronie starych znajomych, wydaje mi się kuszący. Minęło już mnóstwo czasu. Dlaczegóż by nie? Choć na chwilę oderwać się od tego wszystkiego. Zanurzyć w przeszłości. Myślę o Pollo, ale bez bólu. Porządny rejs, oto czego mi trzeba. Spotkać się z tymi ludźmi, których nie widziałem już od nazbyt dawna, którzy mnie powitają z otwartymi ramionami. Razem powspominać stare dobre czasy, wymienić się uściskiem dłoni, spojrzeć na siebie bez hipokryzji. Przyjaciele od bijatyk. Najautentyczniejsi.

– Dlaczego nie?

– Okay, tylko podaj mi swój adres, to podjadę po ciebie samochodem. Żegnamy się. – O dziewiątej! Tylko nie zapomnij…

Jeszcze przez jakiś czas sobie ćwiczę. Tylko z większą parą. Zarozumialec. O co ci chodzi? Chcesz być w dobrej formie, kiedy się spotkasz z przyjaciółmi sprzed lat? Sprostać ich wspomnieniom? Boski Step! I na dowód autoironii postanawiam przestać i wziąć porządny prysznic.

Niedługo potem, w domu. Dzwoni mi komórka.

– Cześć, w końcu nie wpadłeś.

Gin jest trochę zawiedziona. – Nie… tylko myślałem, że jesteś jeszcze na siłowni.

– A skąd! Musiałam pomóc matce wnieść na górę zakupy. Po czym sobie przypomniała, że nie kupiła mleka, no i ja po nie poszłam. Kiedy już wróciłam, to stwierdziła, że zapomniała o pieczywie, i znów wyszłam. A na dodatek winda się zepsuła.

– No, może i nie poszłaś na siłownię, ale i tak zadbałaś o kondycję.

– Tak, pewnie. Mam obłędne pośladki! Czy przypadkiem nie chciałbyś teraz wpaść i ich sobie pooglądać? Właśnie muszę skoczyć na taras, na samą górę i zebrać pranie, bo coś mi się zdaje, że dziś wieczór będzie lało.

– Nie, nie mogę. Kumpel wpada po mnie niedługo.

– Aha… – Gin sprawia wrażenie wyraźnie urażonej.

– To kumpel, przecież ci powiedziałem, Guido Balestri, ten wysoki, szczupły… Był z nami tamtego wieczora, kiedy poszliśmy do Pułkownika. – Staram się ją uspokoić.

– Tak? Jakoś go nie pamiętam. Okay, jak chcesz. A ja i tak wybieram się na górę, na taras. Ten zaś, kto się tam zjawi, nie pożałuje…

– Przestań, nie wygłupiaj się. Wciąż nic?

– Wciąż nic. Wciąż można zakładać, że jesteś ojcem…

– No, w takim razie skorzystam z okazji i jeszcze dzisiaj sobie wyskoczę. Dobra, może zdzwonimy się później.

– Żadne może. Zdzwonimy się później! Masz do mnie dzwonić i to bez żadnego ale!

– Okay. – I się śmieję. – Jak sobie życzy posiadaczka trzeciego dana. – Jeszcze nawet nie zdążyłem rozłączyć się z Gin, a już dzwoni domofon. To Guido. – Już schodzę.

66

Raffaella krąży po domu. Nie ma rady. Coś jej tu nie gra. Zupełnie jak wtedy, kiedy ma się rozliczyć z właścicielem sklepu z wędlinami, pod domem, który za każdym razem dopisuje coś do rachunku, lub z pracownikiem stacji benzynowej, na placu nieopodal, który myje ci samochód, a potem tankuje go do pełna. Ludzie, których obdarzamy naszym zaufaniem, by potem usłyszeć od nich to samo wyświechtane zdanie: – Pani tylko spojrzy, aż tyle tego nie ma, wszystko przez to euro, przez nie ceny poszły dwa razy w górę. – Wygląda, jakby zostało wprowadzone specjalnie po to, by mogli naciągać ludzi. Ale tu chodzi o coś innego. O Claudia. Claudio się zmienił. Choćby to, że nie chciał zdjąć z siebie koszuli, kiedy ostatnio się kochali. Dziwne. Zmieniły się nie tylko jego preferencje muzyczne, ale również lektury. Zawsze czytał wyłącznie „Diabolik”, a w ostateczności jeszcze „Panoramę". A kupował ją, tak się jakoś dziwnie składa, zawsze, ilekroć na okładce była jakaś atrakcyjna dziewczyna. Oczywiście w negliżu. Ale to wszystko było w normie. Twierdził nieodmiennie, że w środku znajduje się jakiś niesłychanie ważny artykuł na temat rynków finansowych. A teraz? Skąd się wzięła ta książka? Raffaella podchodzi do szafki nocnej Claudia i bierze ją do ręki. Poezje Guido Gozzano. Kartkuje ją. Nic. Ani śladu. Aż tu nagle coś wypada spomiędzy kartek. Pocztówka. Odwraca ją szybko, by sprawdzić, co jest na niej napisane. Nic. Tylko pieczątka i podpis nadawcy. Litera: „F”. Raptem tylko sama litera „F”. I pieczątka z Brazylii. Kto mógł mu ją wysłać? Ktoś, kto był w Brazylii. Patrzy na datę na pieczątce. Została wysłana sześć miesięcy temu. Kto spośród naszych znajomych mógł udać się do Brazylii sześć miesięcy temu? Filippo, Ferruccio, Franco? Nie.

Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nich tam był. A już zwłaszcza by którakolwiek żona wyraziła zgodę na taki wyjazd. Chyba że któryś z nich wybrał się tam po kryjomu… i wysłał stamtąd kartkę Claudiowi, podpisując się właśnie „F”? Nie. Coś tu nie gra. Odwraca pocztówkę i się jej przygląda. Na fotografii jest piękna młoda Brazylijka. Typowe zdjęcie dziewczyny, która przechadza się po plaży, z tyłkiem na wierzchu i w kostiumie, którego część o rozmiarach nici dentystycznej znika jej między pośladkami. Dziwne jest to, że doskonale widać jej uśmiechniętą twarz. Nic. Wkłada pocztówkę z powrotem w środek książki i znów zaczyna ją kartkować. W pewnym momencie znajduje podkreślone na czerwono zdanie. Ale jakim cudem? Claudio nie cierpi czerwonego. W życiu by po niego nie sięgnął. Bo kojarzy mu się z tymi wszystkimi błędami, które robił w szkole na włoskim właśnie dlatego, że wcale nie czytał. A sam podkreślony wers: „Najbardziej ukochane róże to te, których nie zerwałem”. I do tego dopisany wykrzyknik. Wykrzyknik? Ktoś na dodatek zburzył harmonię frazy, okaleczył ją, przeinaczył. Ktoś, kto nie ma szacunku dla nikogo i niczego. Nawet dla mnie. Zwłaszcza dla mnie. Raffaella przerzuca pospiesznie książkę i patrzy na sam koniec, sprawdza, czy jest cena, czy ktoś jej aby nie wyciął albo nie zamazał. Nie, widać cenę. Przygląda się uważniej. Przystawia sobie książkę pod sam nos. I nagle coś rzuca jej się w oczy. To ślady kleju. Cena była zasłonięta. Ktoś zerwał naklejkę. Claudio to zrobił! Nie chciał, żeby było widać nazwę sklepu, w którym kupiono tę książkę. Dostał ją w prezencie! Jak nic od tej „F”. Tej wrednej suki „F”. Raffaella odkłada wszystko na swoje miejsce. Musi sobie opracować jakiś plan. Niestety, jedyną osobą zatrudnioną w sieci operatora telefonicznego w Telecomie jest mgr Franchi, przyjaciel Claudia. Szkoda gadać. Wszystko przez tę głupią męską solidarność. Nie pisnąłby ani słowa nawet na torturach. Raffaella sama już sprawdzała telefon męża, i to nie raz. Żadnego SMS-a, ani wysłanego, ani odebranego. Nawet połączenia telefoniczne, wykonane, odebrane, czy te, których nie przyjął, są w sumie nieliczne. Podejrzanie nieliczne. To komórka czysta, podejrzanie czysta. A wobec tego brudna. Ale co ma w takim razie zrobić? Z całą pewnością Claudio nie jest aż takim debilem jak ten skąpiec Mellini, który byle tylko przyoszczędzić, wykupił sobie abonament „You &Me”. Chodzi o to, że wybierasz sobie numer, z którym najczęściej rozmawiasz, a ten pajac zlecił, by wpisać wprost do umowy numer kochanki. To akurat było aż nazbyt proste do rozwikłania. Biedaczysko. Mógł przynajmniej choć raz wykazać się odrobiną klasy. Nareszcie powinien być szczęśliwy, bo może na wszystkim oszczędzać do woli. Kochanka też go rzuciła. A może zrobił tak specjalnie, bo chciał, żeby go przyłapano. Kiedy mąż zostawia sobie w komórce otrzymanego SMS-a, to najlepszy dowód, że i tak ma już gdzieś żonę. Tylko jeszcze nie wie, jak jej to powiedzieć. A w ten sposób oszczędza sobie niewdzięcznej fatygi. Faceci to straszna nędza. To znaczy, paradoksalnie powinnam być szczęśliwa, że zerwał naklejkę z nazwą księgarni i że wszystko przede mną ukrywa… A tymczasem, kiedy zrozpaczona sama zastanawia się nad swoim ostatnim spostrzeżeniem, nagle wpada na pewien pomysł. W okamgnieniu, raptem wszystko staje się oczywiste, doznaje olśnienia. Przymyka oczy i zaczyna kontemplować swoją wizję w najdrobniejszych szczegółach. A na sam koniec się uśmiecha, bo wie, że to prawdziwy majstersztyk.