– A więc? – Ma śmieszny wyraz twarzy. Jest zaskoczona a zarazem niepewna. – To, co mówisz, nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, a więc…
– A więc, jak już powiedziałem, nie będziemy jej szukać. Odetchnę chwilę i możemy znowu zaczynać.
Kręci głową i się uśmiecha, szalona tak samo jak ja, całuje mnie. Głaszcze i znowu całuje. I zaraz jestem gotowy do powtórki z rozrywki. Postanawiam, że tym razem to ja poprowadzę, bez pośpiechu, bez gwałtownego dodawania gazu, łagodnie przyspieszać. I gdy zachód słońca znów zaczyna swoją ulubioną zabawę w chowanego, my raz jeszcze osiągamy apogeum rozkoszy, tym razem niczego przed sobą nie ukrywając, śmiejąc się, w całkowitej harmonii, jeszcze większej niż poprzednio. W oparach absurdu. Oszaleli z miłości. I od tego wszystkiego, co nas czeka.
Później. W dziwnym pubie, nazwanym przez obdarzonych zmysłem ironii wietnamskich właścicieli Apocalipse Now, popijamy sobie piwo. Gin z zapamiętaniem pisze coś w swoim pamiętniku.
– Ej, można zapytać, co też za nową wersję Boskiej Komedii właśnie płodzisz? Od kiedy tu usiedliśmy, ty nie robisz nic innego, tylko piszesz, a co z rozmową? Przecież związek opiera się na dialogu, czyż nie?
– Ciii! Staram się uchwycić moment.
Gin dopisuje pospiesznie ostatnie słowo i zamyka pamiętnik.
– Gotowe! Bridget Jones to przy tym fraszka. Będzie bestseller na skalę światową!
– Co tam napisałaś?
– To, co dziś zrobiliśmy.
– I tyle czasu ci zajmuje opisanie jednego dymanka?
– Cham!
Wystarczy jedna chwila. Gin wylewa na mnie swoje piwo. Kilku Wietnamczyków się odwraca. Najpierw się śmieją, a następnie milkną, zaniepokojeni, niepewni tego, co się zaraz wydarzy. Macham głową, by spłynęły mi z twarzy ostatnie krople piwa. Na tyle, na ile to możliwe, wycieram się koszulką. Po czym się do nich uśmiecham, starając się dać im do zrozumienia, że to nic takiego.
– Wszystko w porządku… taka już jest! Ponieważ inaczej nie potrafi, to by powiedzieć kocham cię, chlusta piwem.
Nie rozumieją, ale się uśmiechają. Gin też się uśmiecha, udając sympatyczną. Pociąga łyk piwa.
– Chcesz wiedzieć, co takiego napisałam? Wszystko! Nie tylko o tym, że się kochaliśmy, ale też to, co się stało. To część naszego przeznaczenia. Być może za sprawą tego jednego momentu będziemy mieli dziecko. I już na zawsze pozostaniemy razem.
– Na zawsze? Wiesz, rozmyśliłem się. Według mnie w Wietnamie też da radę znaleźć tę pigułkę. Przystąpmy do poszukiwań choćby od razu!
Odskakuję pospiesznie, robiąc unik akurat wtedy, kiedy Gin usiłuje na mnie wylać resztkę piwa, która jej została na dnie kufla. Tym razem pudłuje. Wietnamczycy zaśmiewają się rozbawieni i klaszczą. Załapali, o co w tym wszystkim chodzi, z grubsza. Kłaniam się w ich stronę. Zaczynają intonować dziwacznym, choć zgodnym chórem: – Ti amo… ti amo… ti amo. - Śmiesznie to wymawiają, ale rzeczywiście zajarzyli, o co chodzi. Nie zdążam się podnieść. Kufel piwa trafia mnie prosto w brzuch. -Ała! – Tym razem to Gin się kłania, a Wietnamki reagują żywiołowymi okrzykami. Nie wiem, czy będziemy mieli dziecko. Ale jedno jest pewne. Jeśli znaleźlibyśmy się w tarapatach, to w każdej chwili możemy założyć trupę aktorską i ruszyć w trasę z naszymi przedstawieniami.
Malezja. Perentian. Tioman.
Opaleni na złoto, zdrowi, lekko nawet tu i ówdzie spieczeni przez to słońce, które cały czas nas nie odstępowało. Spacerujemy sobie. Popołudnie, które niczym nie różni się od tylu innych. Jak to zwykle, ilekroć jest się na wakacjach. Przystajemy obok wyciągniętego w cieniu palmy malarza i wybieramy bez pośpiechu.
– O, ten!
Jeden z wielu obrazów postawionych na piasku, niczym olbrzymie, kolorowe muszle, które ktoś postanowił osuszyć na słońcu. Wybieramy go razem, rozbawieni faktem, że ten sam przyciągnął naszą uwagę.
– Ale jesteśmy zgrani, co. Step?
– Właśnie.
Płacę mu 5 dolarów, pakuje nam go i zabieramy go ze sobą, powoli zawracając w stronę naszego bungalowu.
– Martwię się.
– Czym? Brzuchem? Jeszcze za wcześnie.
– Idiota! Wydaje mi się to jakieś dziwne. Minęło już dziesięć dni, a my jeszcze ani razu się nie pokłóciliśmy! Ani jednego razu. Jesteśmy razem od rana do wieczora i nic, ani jednej awantury.
– No, sorry, ale czyż nie lepiej w takim razie spojrzeć na to inaczej: spędzamy ze sobą wszystkie noce i każdej z nich zawsze…
Gin odwraca się gwałtownie. Robi groźną minę.
– Się kochaliśmy! Tylko się nie denerwuj. Nie ma sensu, żebyś krzywo na mnie patrzyła! I tak miałem zamiar dokładnie tak powiedzieć. Spędzamy ze sobą każdą noc i zawsze się kochamy.
– Tak… tak… jasne.
– Chociaż… – Idziemy przed siebie. – Sorry, co. Gin. Ale powiedzenie, że zawsze się pieprzyliśmy, jest znacznie bardziej adekwatne.
Zaczynam biec. – Idioto. Lepiej się przyznaj, że zachciało ci się awantury. Ona też zaczyna biec i stara się mnie dogonić. Pospiesznie otwieram drzwi do bungalowu i wskakuję do środka. Po chwili ona też się zjawia.
– To co… zebrało ci się na kłótnię.
– Nie, ale sama rozumiesz… – Wskazuję jej okno. – Jest już prawie ciemno. Późno się zrobiło, jeśli mamy się kłócić, to kłóćmy się za dnia!
– Przyciągam ją do siebie. – Bo nocą…
– Nocą? – podchwytuje Gin.
– Mamy się kochać, dobrze? Będziemy mówić, tak jak ty wolisz.
– Okay.
Uśmiecha się. Całuję ją. Jest prześliczna. Cofam się kilka kroków. Też się uśmiecham.
– Ale teraz będziemy się pieprzyć! – Znów mnie uderza. Ale zaraz przestaje. Pogrążamy się w świeżych prześcieradłach, które pachną morzem. I kochamy się, pieprząc.
63
Spędziliśmy na wyspie wiele dni. I prawdą jest, że wcale się nie kłóciliśmy. Wręcz przeciwnie. Co więcej, dobrze się bawiliśmy. Nigdy bym nie pomyślał, że coś podobnego jest w ogóle możliwe, i to na dodatek z kimś płci żeńskiej… Jednego wieczoru błądziłem gdzieś pośród morskich fal. Wydawały mi się rozkoszne, łagodne i ciepłe, woda była płytka, żadne prądy nie zakłócały jej harmonii. A może to wszystko zasługa tego pocałunku, tak pięknego i prostego, do którego między nami doszło. Tak zwyczajnie, w ciszy, wpatrzeni sobie w oczy, objęci, w blasku księżyca, sam pocałunek, nic więcej. Śmialiśmy się, gadaliśmy, cały czas przytuleni. Piękno wyspy takiej jak ta polega na tym, że jesteś wolny od wszelkich zobowiązań. Wszystko, co robisz, to robisz, bo masz na to ochotę, a nie dlatego że musisz. Każdego wieczoru jemy w małej restauracyjce. Jest cała z drewna i znajduje się nad samym morzem, do tego stopnia, że wystarczy pokonać trzy stopnie, by się znaleźć w wodzie. Czytamy menu, choć nie bardzo rozumiemy, co tak naprawdę jest tam napisane. W końcu i tak zawsze domagamy się wyjaśnień. Wszyscy ludzie, którzy tam pracują, są bardzo uprzejmi i uśmiechnięci. Po wysłuchaniu ich mniej lub bardziej zrozumiałych wyjaśnień, pełnych pokazywania na migi i wybuchów śmiechu, za każdym razem decydujemy się na jakieś inne danie. Chyba dlatego, że mamy ochotę spróbować każdego z nich w nadziei, że prędzej czy później przynajmniej jedno nam posmakuje. Ale przede wszystkim dlatego, że jest nam tak dobrze.
– Tylko proszę pamiętać, bez żadnych dziwnych sosów, bez niczego na wierzchu. Nothing, nothing…
Oni, kiedy tylko usłyszą, że zwracamy się do nich w ten sposób, od razu potakują skinieniem głowy. Zawsze. Także wtedy, kiedy wygadujemy nawet najbardziej niedorzeczne rzeczy. Ostatecznie nigdy nie wiemy, co takiego naprawdę nam przyniosą. Czasami się udaje, czasami nie. Staram się doradzić coś Gin.
– W każdym razie jeśli się zdecydujesz na smażone „pescado”, to na pewno nie masz powodu do obaw.
Śmieje się.
– Matko święta, staruch z ciebie. Cały urok polega na tym, by wciąż próbować coś nowego.
Rozglądam się wokół. Na tej wyspie nie ma prawie nikogo. Przy jednym z oddalonych stolików jakaś para jest w trakcie jedzenia. Są od nas starsi i zachowują się znacznie ciszej. Czy to normalne, że z wiekiem ludzie mają sobie coraz mniej do powiedzenia? Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Nie spieszy mi się. Sam się przekonam, kiedy nadejdzie właściwy moment. Za to Gin mówi strasznie dużo, o tym i owym, o rzeczach zabawnych i ciekawych. Wtajemnicza mnie w epizody ze swojego życia, których inaczej nigdy bym nie poznał, nawet nie byłbym sobie w stanie ich wyobrazić, gdyby nie jej opowieści. I słucham, patrzę jej prosto w oczy, ani na chwilę nie odrywając od niej wzroku. A poza tym zawsze ma całą masę propozycji.
– Słuchaj, wpadłam na świetny pomysł. Jutro wybierzemy się na wyspę, tę, która jest z przodu, albo czekaj, weźmiemy łódkę i pójdziemy łowić ryby, nie, nie, coś lepszego przyszło mi do głowy, pochodzimy sobie po wyspie… Ha, i co ty na to?
Uśmiecham się. Nie mówię jej nawet, że cała wyspa ma średnicę bez mała jednego kilometra.
– Jasne, świetny pomysł.
– Ale który jest świetny? Przecież są aż trzy!
– Wszystkie trzy są świetne.
– Czasami wydaje mi się, że się ze mnie nabijasz.
– Dlaczego tak mówisz? Jesteś prześliczna.
– Widzisz, nabijasz się ze mnie.
Wstaję, siadam obok niej i ją całuję. I to długo. Bardzo długo. Z zamkniętymi oczami. To absolutnie wolny pocałunek. A wiatr próbuje przecisnąć się pomiędzy naszymi ustami, naszym uśmiechem, naszymi policzkami, naszymi splątanymi włosami… I nic, bezskutecznie, nie daje rady się przecisnąć. Nic nas nie rozdziela. Słyszę jedynie plusk małych fal rozpryskujących się pod nami, to oddech morza, który jest echem naszych oddechów, o słonym smaku… I o smaku jej samej. I na chwilę ogarnia mnie strach. Czyżbym znów chciał się zatracić? A potem? Co będzie dalej? Bo ja wiem. Daję się ponieść. Zatracam się w tym pocałunku. I przestaję się zamartwiać. Bo ten strach mi odpowiada, jest zdrowy. Gin nagle odrywa swoje usta od moich, odsuwa się i wpatruje we mnie.
"Tylko ciebie chcę" отзывы
Отзывы читателей о книге "Tylko ciebie chcę". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Tylko ciebie chcę" друзьям в соцсетях.