– Tak, i żeby go potem schować w butelce.

Tak naprawdę próbowałem napisać coś do Babi. Było Boże Narodzenie. Pamiętam to jak dziś. Zmięte kartki papieru, zwinięte w kulki, już pod stołem. Rozpaczliwe próby, by znaleźć odpowiednie słowa. Odpowiednie dla kogoś zrozpaczonego tak jak ja. Ja. Ledwo żywy, z obłędem w oczach miotałem się w tej bezsensownej pogoni, bezsilny w pragnieniu odzyskania miłości, która przemija, której już nie ma. A potem ją spotykasz, ją z kimś innym u boku, i nie potrafisz wydusić z siebie choćby najprostszego słowa. Bo ja wiem… Cześć. Cześć, co u ciebie. Cześć, ale mróz. Cześć, już święta. Cześć, wszystkiego najlepszego. Albo gorzej… Cześć, ale jak to… Lub: Cześć, nigdy ci nie mówiłem… Cześć, kocham cię. Ale co to ma teraz do rzeczy? Nic a nic.

– Nie. Nigdy niczego nie napisałem. Nawet liściku z życzeniami.

– I nawet nie próbowałeś?

– Nie. Nigdy.

O co jej chodzi? Dlaczego tak się dopytuje? Krzywo na mnie patrzy.

– Aha… – Wyraźnie nieprzekonana. I zaraz przystępuje do ofensywy. – No, to szkoda! Według mnie to by było coś pięknego!

– Co?

– Gdybyś coś takiego napisał i zadedykował. Ja bym chciała jakiś wiersz… Jakiś piękny wiersz.

– Na dodatek piękny! Czyli nie wystarczy, że coś napiszę… ale na dodatek ma to być jeszcze piękne.

– Jasne… przede wszystkim piękne. Byle nie za długie. Piękny wiersz, szczery, pełen miłości… a nuż zasłużysz sobie tym na przebaczenie!

– Jeszcze czego! Niczego nawet nie napisałem, a już jestem czemuś winien.

– A bo co? Wypierasz się, że dopiero co mnie okłamałeś? – Uśmiecha się, unosi brew i wstaje od stołu, zostawiając mnie samego. – Obłudnik!

Kończę ostatni łyk piwa i w okamgnieniu ją doganiam. – Ej, powiedz prawdę. Po czym się zorientowałaś? – Pytam ją, potwierdzając tym samym, że trafiła w dziesiątkę. – Po twoich oczach. Step. Przykro mi, ale twoje oczy mówią wszystko… a przynajmniej wystarczająco wiele!

– To znaczy?

– Powiedziały mi, że przynajmniej raz w życiu próbowałeś napisać jakiś list albo wiersz, albo jeszcze coś innego. Ja tego nie wiem, ale ty tak.

– Ach… pewnie.

– A widzisz. Sam powiedziałeś: pewnie.

Cholera, sam się pogrążyłem przez to „pewnie”. Ale co to „pewnie” ma w ogóle do rzeczy? Idziemy blisko siebie, w milczeniu, w stronę motoru, i Jedno jest pewne. Muszę częściej nosić okulary. Słoneczne. I w nocy też. Albo przestać kłamać. Nie. Łatwiej nosić okulary… No pewnie.

54

10 października

Łaaał! Pierwszy odcinek programu wypadł świetnie. Ja, Gin, niczego nie skiepściłam. Jeszcze tego by tylko brakowało. Miałam jedno wejście pod sam koniec, musiałam po prostu przynieść kopertę z nazwiskiem zwycięzcy. Co takiego można tu pomylić? No, w ostateczności mogłam się chociażby potknąć. Za to Ele zakasowała wszystkich. Miała wejść w połowie programu, żeby wręczyć kopertę z dotychczasowym zestawieniem. Bynajmniej się nie potknęła. Doskonale się spisała. Weszła, podeszła do prowadzącego dokładnie wtedy, kiedy powinna, stanęła tam, gdzie trzeba, tylko że… zapomniała przynieść ze sobą kopertę! Coś pięknego! Mało powiedziane, ona jest wprost genialna! Nie ma to jak Ele.

Zresztą wszyscy się śmiali, prowadzący nawet powiedział coś śmiesznego (choć najwyraźniej nie aż tak znowu bardzo, skoro już nie pamiętam co). Ele od razu zaskarbiła sobie sympatię wszystkich! Zamiast się na nią gniewać, skończyło. się na tym, że wszyscy bili jej brawo i się śmiali. Kłoś nawet stwierdził, że zrobiła to specjalnie! Ele… akurat. Świat show-biznesu… Wszyscy za wszelką cenę dopatrują się w nim jakichś wad. Jak powiedział mój wujek Ardisio, kiedy się dowiedział, że pracuję w telewizji: – Ostrożnie, córeczko. Bo tam nawet za najczystszym ciągnie się podejrzany swąd. – Może to i prawda. Step w każdym razie zawsze ładnie pachnie…


5 listopada

Robie zawrotną karierę! Przyłączyli mnie do zespołu dziewcząt, które tańczą w programie. Czyste szaleństwo… Na dodatek na próbach szło mi bardzo dobrze! Jutro mamy program, zobaczymy, jak tam sobie poradzę. Stres związany z transmisją na żywo to zupełnie co innego, tak słyszałam. – Wówczas łatwiej się pomylić, a każdy twój błąd dociera bezpośrednio do wszystkich widzów przed telewizorami! – Ratunku! Nie chcę o tym myśleć. Moja matka też mnie będzie oglądała. Ona żadnego programu nie przepuści. Ogląda wszystkie od początku do końca i zawsze udaje jej się mnie dostrzec. Ostatnio mi oznajmiła: – Widziałam cię dziś wieczór!

– Ale wierz mi, mamo, że się mylisz, dzisiaj nie miałam nic do roboty.

– Jak to nie! Pojawiłaś się w finale, na pożegnanie… Byłaś ostatnia od prawej, na samym końcu sceny, za wszystkimi… – Cała moja matka! Nic się przed nią nie ukryje. Prawie.


6 listopada

Doskonale! Choreograf zwrócił się do mnie: – Doskonale! – Uniosłam brew i się go zapytałam: – Ale kto, ta przede mną? – Carlo, nasz choreograf, śmiał się jak szalony. – Przezabawna z ciebie dziewczyna – powiedział mi potem. I na tym nie poprzestał. Chciał dostać ode mnie numer telefonu. – Sama pomyśl, dzięki temu będę mógł cię ściągnąć, żebyś przyszła poćwiczyć, możesz zrobić postępy, o ile będziesz przychodziła na trening razem z innymi… – Doskonale, uwielbiam tańczyć! Wszystko byłoby idealnie, gdyby akurat w tym czasie, kiedy Carlo wstukiwał sobie w komórkę mój telefon, nie przechodził tamtędy Step.

Step ze swoim wyczuciem czasu. Też jest w tym doskonały. Tylko że wkurzył się nie na żarty. Step zazdrosny. Jak mam to rozumieć? Ele mówi, że Step jest fantastyczny, cudowny. No pewnie, dla niej tak! Mało tego, Ele mówi, że Marcantonio ma fioła na puncie wolnego związku.

Za to Step… na punkcie związku ściśle tajnego! Czy nie istnieje coś pośredniego?

Co do wcześniejszego incydentu, to na szczęście się pogodziliśmy. Ostatnie piętro mojej kamienicy, najlepszy sposób, by się pogodzić… i żeby się poprawić… jak mówi Step. Na szczęście winda tam nie dociera, a nie sądzę też, żeby akurat

O drugiej w nocy ktoś zabierał się za rozwieszanie prania na tarasie na samej górze. Mój brat tym razem się nie pokazał. A, i tamta pani z łazienki w kinie też nie. – No- stwierdził Step – to dobranoc, mój album będzie musiał jeszcze poczekać… – Jednak jeśli tak dalej pójdzie, to prędzej czy potniej go skończy, i to na serio!


10 grudnia

O rany! Dlaczego to zawsze musi się tak kończyć! Czy pogodny, spokojny, a przede wszystkim profesjonalny związek między kobietą a mężczyzną, którzy razem pracują, w ogóle nie wchodzi w grę? Najwyraźniej nie. Carlo, nasz choreograf, próbował mnie poderwać. I to nachalnie. Wyjechał z grubej rury. Ręką przejechał mi po piersi. Pewnie myślał, że wywoła to u mnie dreszcz rozkoszy. Ale tylko sprawił, że przez niego zachciało mi się rzygać i dostał za swoje, bo go odepchnęłam. I to z całej siły. Uderzył w drążek przytwierdzony w połowie lustra i aż skulił się wpół. Może trochę przesadziłam. Nie. Wcale nie przesadziłam, wręcz przeciwnie. Tylko że mi powiedział, bym się już więcej nie pojawiała na sali ćwiczeń. – Chyba że… – dodał. Chyba że…! Słyszał kto coś podobnego! Chyba że… co?! A tam! Mogłabym mu odpowiedzieć: – Oczywiście, chyba że przyjdę w towarzystwie Stepa! – Na jednym popchnięciu by się wówczas na pewno nie skończyło… Ale już postanowiłam. Nic nie powiem Stepowi o Carlu. Bo do jego albumu niepotrzebne mu są duplikaty.


20 grudnia

Nie mogę w to uwierzyć. Zawsze i wszędzie jest taki roztrzepany, a już zwłaszcza jeśli chodzi o pracę, za to teraz Step najwyraźniej się przypiął i nie odpuszcza. - Dlaczego już nie tańczysz w zespole?

– Bo ja wiem – odpowiedziałam. – Carlo chciał przetestować jeszcze inne dziewczyny… – Jakoś w to nie uwierzył. Nie odpuścił ani na chwilę, nic tylko w kółko to samo, aż do końca próby! Co więcej, wykazał się dużą trzeźwością i przenikliwością. Trochę mnie to nawet zaniepokoiło…

– Tak, i sama zobacz, kogo wybrał Carlo? Ariannę, najbardziej puszczalską ze wszystkich! -A co ty możesz o tym wiedzieć? Chętnie bym mu tak odpowiedziała, ale pomyślałam, że lepiej będzie nie dolewać oliwy do ognia. Zarzucił mnie pytaniami. – Ale jak to? Przecież tak bardzo lubiłaś tańczyć… To już się nawet nie witacie, w czasie programu nie miałaś w końcu żadnej wpadki… Chyba się do ciebie nie dobierał? – Niespodziewanie przy ostatnim jego pytaniu aż podskoczyłam z wrażenia. Nie chciałabym, żeby Step to zauważył. W końcu powiedział tylko:

– Okay, wystarczy! – Całe szczęście, pomyślałam. Już zaczęłam czuć ulgę, kiedy dodał:

– Sam go zapytam wprost… Chyba będzie w stanie powiedzieć mi coś więcej, nie?

– Rób, jak uważasz – odpowiedziałam… dosłownie już nie wyrabiałam. A potem pomyślałam: co takiego powie mu Carlo, nie wiem, i szczerze mówiąc, wisi mi to równo. Jedno jest pewne. Jeśli coś powie, to jeszcze zatęskni za tym, że go popchnęłam.


24 grudnia

Mieliśmy próbę do szóstej, a potem ruszyliśmy wszyscy do domu, bo to przecież… Boże Narodzenie! Carlo wciąż jeszcze żyje, cały i zdrowy, czyli nie puścił pary. Dziwne jest natomiast to, że wita się ze mną bardzo uprzejmie. Mhm… cuda w wydaniu Stepa. Chyba. W każdym razie lepiej się nie dopytywać. Razem ze Stepem postanowiliśmy coś zajebistego. Najpierw spotykamy się w domu z rodzicami na Wigilii, a potem, po północy zbieramy się wszyscy razem w domu Stepa, a raczej jego brata, i tam rozpakowujemy prezenty. Ele i Marcantonio też będą, bo, o dziwo, wciąż jeszcze są razem! O dziwo ze względu na Ele, którą dobrze znam, i o dziwo ze względu na Marcantonia, którego znam bardzo słabo. W każdym razie, na tyle, na ile go znam, nie przypuszczałabym, że tak długo to potrwa. A tu masz! Może rzeczywiście wprowadzili w życie zasady wolnego związku… Kto wie! Lepiej dla nich. Czytam raz jeszcze to, co sama napisałam, i widzę, że aż roi się tu od chyba, może, kto wie! Jedno jest pewne. W życiu lepiej nie być pewnym zbyt wielu rzeczy. Na razie mi się układa… ze Stepem. I to tak, że wprost nie mogę się nacieszyć!