– Przez chwilę myślałam, że nie zajarzyłeś. – Śmieje się. Nie przyznaję jej się, że przez chwilę rzeczywiście nie zajarzyłem. – Przestraszyłaś mnie! – Gin podchodzi i mnie całuje. Jest ciepła, aksamitna, piękna, pachnąca, kusząca i… aż się prosi, bym się wziął za skończenie albumu!

– No co, nic nie powiesz?

– Tak. Co robimy? Zamkniemy się w kabinie?

Na co ona się uśmiecha. – Nie, zostańmy tutaj. – Ręce opiera z tyłu, unosi się na przedramionach, wdrapuje na umywalkę i siada na niej. Po chwili rozsuwa nogi i mnie do siebie przyciąga. Zbliżam się do niej, chcąc ją pocałować i wówczas dostrzegam, że z kieszeni kurtki wystają jej majtki. Widać już je z siebie zdjęła i to podnieca mnie jeszcze bardziej. Niespodziewanie z widowni dobiega nas śmiech, dokładnie w tym samym momencie, kiedy rozpinam spodnie. To również podnieca mnie jeszcze bardziej. I już w niej jestem. Ona. Wszystko. Uśmiechamy się obydwoje, kiedy tak się w niej zatracam. W pewnym momencie ona wydaje z siebie jęk i wzdycha, gdy tymczasem z sali dochodzą salwy śmiechu. Kładę ręce na jej pośladkach, prawie ją za nie chwytam i wchodzę w nią jeszcze głębiej, pragnąc, by była moja jeszcze bardziej. Na widowni znów rozlega się śmiech. Ona też się śmieje. A właściwie nie, nie śmieje się, tylko uśmiecha. I zaraz wzdycha. Obejmuje mnie za szyję i delikatnie kąsa. – Nie przestawaj. Step, chcę jeszcze… – Nie przestaję, robię to powoli, ona przesuwa się na umywalce. Widać jej nogi. Spódnica przekrzywia jej się na bok. Skórą dotyka białej i chłodnej porcelany umywalki. Gin przeszywa dreszcz. Kładzie ręce za plecami, a głowę odchyla do tyłu i opiera się nią o lustro. Unoszę wyżej jej nogi i wchodzę w nią jeszcze głębiej. Wzdycha. Coraz głośniej. Wzdycha, kiedy szczytuje. Z sali dobiega głośny śmiech. Nakłada się na niego hałas drzwi w pobliżu. Zamykam oczy, w ostatniej chwili udaje mi się z niej wyjść, i ja też szczytuję. Ale Gin traci równowagę, leci w bok, o mały włos nie spada z umywalki na ziemię. Żeby się utrzymać, chwyta za kurek i niechcący go odkręca, tak że po chwili ma tył spódnicy cały mokry. – A! Jest lodowata! – Śmiejemy się obydwoje. Błyskawicznie zakręcam wodę. I niemal od razu też zapinam sobie spodnie, starając się doprowadzić do względnego porządku. Gin przegląda się w lustrze. Spódnica jest cała mokra z tyłu. Nasze spojrzenia się krzyżują. – Podobało ci się, co? – Dokładnie w tej samej chwili dobiega nas echo śmiechu z widowni. – Bardzo jesteś zabawny!

– No, ich to rozśmieszyło.

Ciężka bordowa kotara zaczyna falować i bach! Wyłania się zza niej kobieta, jakby wyciągnięta przez lekko nieporadnego magika. – Oj, nie mogłam się przedrzeć, ta kotara jest taka ciężka. Tu jest łazienka, prawda?

– Tak, te drzwi na prawo są od damskiej. – Zwraca się do niej Gin, ale stara się raczej unikać jej wzroku. I zaraz ona również znika za kotarą. – Dziękuję – odpowiada kobieta i mija mnie, niczego nie zauważając. Ja zaś dostrzegam to od razu, schylam się niepostrzeżenie i idę w ślad za Gin.

– Ej, zgubiłaś coś. – Natychmiast mi je zabiera.

– Oddawaj je w tej chwili. – Już na swoim miejscu Gin wkłada na siebie majtki, prężąc się na oparciu fotela.

– O matko, pomyśl tylko, co by było, gdyby znalazła je ta kobieta, za kogo by nas wzięła!

– Dobra, a gdyby wcześniej uporała się z kotarą, to byśmy dopiero musieli się martwić! Masz pojęcie, co by wtedy było…

– Tak, skompletowałbyś swój album!

Także i tym razem cała sala wybucha śmiechem.

Trochę później, po drugim filmie. W jednej z restauracji multipleksu utrzymanej w stylu kalifornijskim albo temu podobnym. Grillowana pierś kurczaka z parmezanem i świeżymi liśćmi szpinaku. Sałatka cesarska do podziału.

– Ej, ten liść jest mój! – Gin przegania mnie widelcem. – Ale kto to w ogóle mógł przewidzieć, co!

– A ten? – I nadziewam go sobie, zgarniając jej liść sprzed nosa.

– Ten też. – Ale nie udaje jej się mnie powstrzymać, bo już mam go w buzi. Śmieję się i przeżuwam z otwartymi ustami, niczym jakiś dziwaczny, roślinożerny pies, karykaturalnie wprost żarłoczny.

– Co za ohydztwo… brzydzę się tobą!

– Błe! – odpowiadam w rewanżu na jej zarzut i wyskakuję do przodu, chcąc ją przestraszyć. Dokładnie w tym samym momencie…

– Jesteście szalenie zabawni… właśnie tak powinny wyglądać prawdziwe pary! Kto się czubi, ten się lubi… – Zastygamy z otwartymi ustami. A tak gwoli ścisłości to ja swoje zamykam niemal od razu, bo wciąż jeszcze nie przełknąłem tego szpinaku. Poza tym w towarzystwie tej pani czuję się zdecydowanie mniej swobodnie. A właściwie, tak szczerze powiedziawszy, to wcale nie czuję się swobodnie. Widziałem ją tylko jeden jedyny raz, i to w… łazience. To ta sama kobieta, co wcześniej, ta, która o mały włos nas nie nakryła… na miłosnych igraszkach. Gin też ją poznaje i spuszcza wzrok. Jest taka śmieszna. Przecież to ona sama była spragniona mocnych wrażeń, a teraz się wstydzi.

– Przepraszam, że wam zawracam głowę, ale czy przypadkiem nie wiecie, gdzie tu jest łazienka? – Gin sprawia wrażenie, jakby znalazła na talerzu jakiś niezmiernie ciekawy okaz szpinaku, ale od razu daje sobie z nim spokój i widelcem pokazuje w głąb pomieszczenia. – Tam! – mówimy jednocześnie i zaraz wybuchamy śmiechem.

– Dlaczego się śmiejecie, też się tam wybieracie? Posyłam Gin ironiczne spojrzenie. – Też się tam wybieramy?

Gin kręci głową, wykrzywia usta w jakimś dziwnym grymasie, ale przynajmniej udaje jej się nie zarumienić. – Nie, teraz nie. Wkrótce zaczyna się nasz film!

– Znowu, macie zamiar obejrzeć jeszcze jeden? Co za cudowna para, jesteście tacy zgodni! Proszę!

– Tak… – Patrzę na Gin uśmiechnięty. – Muszę przyznać, że kino rzeczywiście ogromnie nas do siebie zbliża. A właściwie, głównie łazienka w kinie!

– W jakim sensie, jakoś nie zrozumiałam.

Gin patrzy na mnie i kręci głową, po chwili uśmiecha się do kobiety, rozczulona jej naiwnością. – Nic… on tak tylko sobie żartuje!

– No, wybaczcie. Zostawiam was, bo dłużej już nie wytrzymam, chyba za dużo wypiłam. A może to wiek robi swoje.

– Ależ skąd, proszę pani. My też co chwilę chodzimy do łazienki… Gin uderza mnie w ramię. – Już przestań! Chodź, bo zaczyna się nam film, idziemy!

I już po chwili, pożegnawszy się z kobietą, udajemy się do naszej sali. Puszczają tutaj filmy z zeszłych sezonów. To taka nowość w tym multipleksie. Przytula się do mnie i śledzi film, zakrywając sobie usta ręką. Skulona, raz po raz obgryza paznokcie i znów opiera mi głowę na ramieniu. List w butelce. Kevin Costner stracił żonę i nie chce wiązać się z nikim innym. Nie chce wracać do świata żywych. Pisze listy i wkłada je do butelek, a te giną w morskiej toni, jedna po drugiej, idą na dno jak jego miłość. Ale nie pisze ich z myślą o kimś konkretnym. Wreszcie ktoś znajduje butelkę z listem. Jest nią dziennikarka. List bardzo ją wzrusza i staje się słynny. Rozbłyskują światła. Koniec pierwszej połowy. Przerwa. Gin się śmieje, pociągając nosem, zasłania się włosami i nie pokazuje twarzy, odwraca się w drugą stronę, patrzy na mnie ukradkiem i znów wybucha śmiechem i pociąga nosem. – Płakałaś! – Oskarżycielsko wytykam ją palcem.

– No i… co z tego? Przecież to nie powód do wstydu.

– Dobra, ale to tylko film!

– Tak, za to ty masz serce z kamienia.

– Właśnie, wiedziałem, że tak będzie… jak zwykle wina leży po mojej stronie! Pójdziemy do łazienki się pogodzić?

– Palant… Możesz to sobie wybić z głowy.

Gin zadaje mi cios pięścią w ramię. – Ale jak to jest, że raz mam to sobie wybić z głowy, a raz wręcz przeciwnie? Fajnie, tym bardziej że skojarzenie z główką chyba nie jest najszczęśliwsze.

– Sam widzisz, że mówisz, jakbyś miał główkę zamiast głowy! Na dodatek rzucasz takie teksty. Jesteś kwaaaasem! Ale ja…

– Ciii! Teraz już dosyć, bo zaczyna się druga część filmu!

I zsuwa się na fotelu, wtula się we mnie, obejmuje i roześmiana przytrzymuje mnie za rękę, która akurat chciała się trochę rozerwać i sobie pobłądzić.

Trochę później, już przy piwie. – I co, podobał ci się?

– Cudowny. Wciąż jeszcze nie mogę się pozbierać.

– Ale, Gin… to już przesada!

– Ej, ale co ja mogę na to poradzić? Taka już jestem. Pewnie gdyby nie zatonął razem z łódką i całą resztą… I to akurat wtedy, kiedy znów dał się ponieść miłości… zakochał się w dziennikarce… co za okrutni scenarzyści.

– Nie, dlaczego? Doskonałe się składa! Teraz to dziennikarka zacznie pisać listy miłosne i chować je do butelki, dzięki temu znajdzie je ktoś inny i wszystko zacznie się od początku… Albo będzie wkładała do środka coś ciężkiego i butelki pójdą na dno i trafią wprost do Costnera, który będzie miał co czytać.

– O matko. Ale jesteś okrutny!

– Staram się jakoś rozładować to napięcie, bo przeżywasz autentyczny dramat.

– Tylko że ja akurat żadnego dramatu nie przeżywam. A poza tym płacz przynosi ulgę, oczyszcza, daje upust gruczołom, kumasz? Znakomicie przywraca równowagę, zupełnie jak pocałunki.

– Pocałunki?

– Tak. Pocałunki wyzwalają enzymy, dziwne substancje… Na przykład… Endomorfinę, jeśli się nie mylę, słowem działają jak narkotyk. Pocałunki uspokajają… A co sobie myślisz, że dlaczego ja cię całuję?

– No, myślałem… że to czysty pociąg seksualny.

– A wcale że nie, czysty efekt uspokajający.

– A widzisz, odkrywasz przede mną nową stronę mojej natury, powinienem chyba całować więcej kobiet, a nuż by się przekonały, że jestem skuteczniejszy od naparu z rumianku, powinienem przebojem wejść na rynek! Masz pojęcie, jaka by była z tego kasa…

– A masz pojęcie, jak byś za to oberwał!

– A widzisz? Już na samą myśl robisz się zazdrosna.

– Step, czy kiedykolwiek się zastanawiałeś…

– Nad czym, byciem zazdrosnym?

– Skąd, nad tym, żeby samemu coś napisać, bo ja wiem, jakiś liścik albo wiersz…