– Pewnie, że tak.

Przyczepiam kłódkę do łańcucha, zamykam ją i wyjmuję kluczyk z zamka. Trzymam go przez jakiś czas w palcach i wpatruję się w Gin. Ona nie spuszcza ze mnie wzroku. Rzuca mi wyzwanie, uśmiecha się do mnie, unosi brew. – No i co?

Biorę klucz między kciuk a palec wskazujący. Macham nim przez chwilę, dynda sobie w próżni, niezdecydowany. I naraz raptem go wypuszczam. Spada w dół, nieodwołalnie, kołuje w powietrzu i znika w wodach Tybru.

– Zrobiłeś to naprawdę…

Gin patrzy na mnie jakoś dziwnie, rozmarzona, lekko wzruszona.

– Powiedziałem ci przecież. Nie boję się.

Rzuca się na mnie, wskakuje okrakiem, obejmuje mnie, całuje, krzyczy z radości, jest szalona, opętana, jest… Piękna.

– Ej, oszalałaś ze szczęścia. A ja myślałem, że to historia wyssana z palca?

– Głupek!

I pędzi przed siebie, krzyczy, przemierzając most. Spotyka mężczyzn, którzy idą w grupce. Pociąga za płaszcz tego, który wygląda najpoważniej, obraca nim w koło, nieomal zmusza, by z nią zatańczył. I znów ucieka. A tymczasem pozostali zanoszą się śmiechem. Popychają dla żartu tamtego mężczyznę, który się zdenerwował i najchętniej by ją skrzyczał. Mijam ich i rozkładam ręce. Wszyscy się cieszą ze szczęścia Gin. Nawet ten poważny facet w końcu sam też się do mnie uśmiecha. Tak, to prawda, jest tak piękna, że w jakiejś mierze wszystkim udziela się jej radość.

50

Rano. – Nie mogę w to uwierzyć! – Paolo wpada z impetem do pokoju. – Ale numer, nie miałem najmniejszych wątpliwości, wiedziałem, że ty, Step, zawsze jesteś niezawodny. Ale jak ty to, kurczę, zrobiłeś?

Wciąż nic z tego nie rozumiem, wiem tylko że „kurwa” brzmiałoby w tym kontekście znacznie lepiej. „Kurczę” jakoś wyjątkowo działa mi na nerwy. Odwracam się na drugi bok i daję nura między poduszki.

– Co takiego?

– Samochód, znalazłeś go, i to na dodatek w tak krótkim czasie. Wystarczył ci raptem jeden wieczór. Jesteś niesamowity.

– Ach tak… wykonałem parę telefonów. I musiałem „dać”, no, sam wiesz co.

– Co wiem? Nie, nie wiem… – Paolo przysiada na łóżku. – Co takiego musiałeś dać?

– Ej, nie rżnij mi tu głupa… Kasę.

– Ach, jasne. Ale nie tam, co to ma do rzeczy, co za szczęście… Sam już nie mogę się połapać. Słuchaj, a jak wyglądał koleś, który mi ją zwędził? Cwaniaczek, złamany wał, twardziel, a może jeden z tych, co to mają taką mordę…

Przerywam mu tę chybioną wyliczankę hipotetycznego portretu pamięciowego.

– Nie, nie widziałem go. Auto podstawił mi taki jeden, z którym się znamy, ale on nie miał nic wspólnego z kradzieżą.

– No, to nawet lepiej. Stało się, i z głowy.

– Co to znaczy?

– No, tak się mówi.

Odwracam się na bok i chowam głowę pod poduszkę. Mój brat. Mówi rzeczy, których znaczenia nawet nie zna. Czuję, że wstaje z łóżka.

– Dzięki raz jeszcze, Step.

Zbiera się, żeby wyjść z pokoju. Podnoszę się na łokciach.

– Paolo…

– Ej, co takiego…

– Kasa…

– Ach tak, ile nas to kosztowało?

– Nas? Ciebie to kosztowało dwa tysiące trzysta euro. O wiele mniej, niż mogłeś się spodziewać.

– Aż tyle, żeż kurwa mać.

Kiedy mowa o pieniądzach, proszę, stać go na porządne przekleństwa.

– A to złodzieje, najchętniej nic bym im nie zapłacił.

– Prawdę powiedziawszy, ja już to zrobiłem. Ale jeśli chcesz, zgłosimy kradzież samochodu, a ja tymczasem im go odstawię.

– Nie, skąd, żartujesz? Coś ty, dzięki. Step, ty nie masz z tym nic wspólnego. Zostawię ci kasę na stole.

Wkrótce wstaję, a ponieważ dzień już i tak się zaczął, to nabieram apetytu na śniadanie. W salonie natykam się na Paolo. Siedzi i właśnie kończy wypisywać czek.

– O, masz. – Cyzeluje swój podpis, nanosząc ostatnią poprawkę. – Zaokrągliłem, tak żeby ci zostało coś jeszcze za fatygę.

Biorę czek i patrzę na niego. Paolo przybiera rezolutny wyraz twarzy, jakby chciał powiedzieć:,,No i co… cieszysz się?”.

2400. Czyli o 100 euro więcej od tego, co teoretycznie powinienem wręczyć złodziejowi. 100 euro dla kogoś, kto się napocił, żeby odnaleźć mu samochód. A przynajmniej on tak sądzi. Co za żałosny biedak! Weź ty chodź raz pokaż, że masz gest! Szarpnij się przynajmniej na te 2500 i już, co?! Ale ponieważ w rzeczywistości dał mi kosmiczny napiwek za to, że „sobie od niego pożyczyłem” jego własny samochód, że zaliczyłem obłędne wyjście, z genialną kolacją i całą resztą… nie mogę mu powiedzieć nic innego, jak tylko: – Dzięki, Paolo.

– Ależ nie ma o czym mówić, to ja ci dziękuję. Właśnie takich tekstów szczerze nienawidzę.

– A, Step, nie słyszałeś jeszcze największego absurdu, na dodatek zwinęli mi kłódkę.

– Kłódkę?

Udaję, że urwałem się z choinki.

– Ech, no, tak się martwiłem o samochód, że kiedy gdzieś go zostawiałem, to zakładałem łańcuch na kierownicę. Wczoraj go nie założyłem, ale kto by przypuszczał, że podpieprzą mi samochód wprost z garażu? Ale tak w ogóle to na co złodziejowi kłódka?

– Ech, na co mu ona? A bo ja wiem.

Na tak postawione pytanie sam nie wiem, co odpowiedzieć. Weź idź mu, bracie, wytłumacz. Ale wiesz, bo była potrzebna do „łańcucha zakochanych”.

– Ale na tym jeszcze nie koniec. Step, wiesz? Sam popatrz. Rzuca mi to na stół. Biorę go w ręce, lepiej mu się przyglądam.

Delikatny. Prosty. Poznaję zapięcie, z którym poradziłem sobie wczoraj wieczorem. Stanik. Jej stanik.

– Widziałeś coś podobnego… te chuje nie dość, że ukradły mi samochód, to jeszcze pojechały się pieprzyć! Mam tylko nadzieję, że jak przyszło co do czego, to ta laska nie dała dupy temu zasranemu złodziejowi. A wręcz, że to ona zainstalowała sobie kłódkę.

– No, skoro już znalazłeś ten stanik w samochodzie, to nie sądzę, żeby sprawy ułożyły się po twojej myśli.

– A, racja, nie da się ukryć.

Wstaję i zmierzam w stronę kuchni.

– Co ty robisz, bierzesz go sobie?

Udaję, że nie wiem, o co chodzi.

– Co takiego?

– Jak to co? Stanik!

Uśmiecham się i macham nim sobie na wysokości twarzy.

– No, a dlaczegóż by nie, wypuszczę nową wersję Kopciuszka! Zamiast pantofelka poszukam takiej, na którą będzie pasował ten stanik.

– Poza tym że będzie leżał jak ulał na wszystkich z miseczką ce.

– Niezłe masz oko. To nawet lepiej, bo łatwiej pójdzie. Paolo patrzy na mnie i unosi brew.

– Step, wybacz pytanie… Ale czy ty się przypadkiem uważasz za księcia z bajki?

– To zależy, kim tym razem okaże się Kopciuszek.

51

– No i co? – Ele biegnie mi naprzeciw i prawie się na mnie rzuca. Wygląda, jakby ją coś opętało.

– Opowiedz mi wszystko, koniecznie… co takiego wyprawiałaś? Skacze na mnie, ściska mnie z całej siły, prawie się nade mną znęca.

– Jestem pewna, że dałaś czadu…

– Skąd ta pewność?

– Czuję to… Czuję to… Sama przecież wiesz, że jestem jak medium. Z powrotem sadowi się grzecznie obok mnie.

– Tak, medium. Dobra, opowiem ci, ale nikomu ani słowa, okay? Ele potakuje uśmiechnięta, wytrzeszcza oczy, mało nie wyjdzie z siebie.

– Kochaliśmy się.

– Co?

– To, co słyszałaś.

– Nie wierzę.

– To uwierz.

– Tak, dobra, tym razem przegięłaś.

– W takim razie dobra, do niczego między nami nie doszło.

– Tak, do niczego! Nie wierzę.

– No i sama widzisz? Tak czy siak mi nie wierzysz.

– Dobra, ale jest chyba jeszcze coś pośredniego.

– Tak, ale nie tym razem? Czego ty ode mnie chcesz?

– Chcę prawdy.

– Ale ja już ci powiedziałam prawdę.

– To znaczy?

– To pierwsze!

– To znaczy…? Pieprzyliście się!?

– Ale dlaczego zawsze musisz tak stawiać sprawę?

– Bo to właśnie robiliście, czyż nie?

Patrzy na mnie porozumiewawczo, wciąż jeszcze mi nie wierząc.

– W takim razie mnie okłamałaś?

– Dobra, więc się pieprzyliśmy, kochaliśmy się, uprawialiśmy seks, słowem, mów sobie, jak ci się żywnie podoba. Ale zrobiliśmy to.

– To znaczy, ot tak, ni stąd, ni zowąd, zrobiłaś to razem z nim?

– Taaak, a niby z kim innym!

– No, ale sorry, przecież tak długo się z tym wstrzymywałaś.

– Dokładnie! Słuchaj, ty naprawdę jesteś niemożliwa. Tyle razy mi mówiłaś: „Ale kiedy wreszcie to zrobisz, zrób to z tym, i pchałaś mnie w ramiona byle kogo, idź z tamtym, co ci zależy, jak ci się nie spodoba, to już więcej go nie zobaczysz, i tyle…”, a teraz mi trujesz, bo zrobiłam to ze Stepem, weź ty się zastanów, bo naprawdę nie można z tobą dojść do ładu.

– Nie, tylko że wydaje mi się to dziwne… I jak było?

– Jak było? A skąd ja mogę wiedzieć, przecież na razie nie mam porównania.

– Tak, ale tak ogólnie, dobrze ci było, bolało cię, miałaś orgazm, w jakich pozycjach to zrobiliście? Gdzie byliście?

– O Boże, nie mogę w to uwierzyć, jesteś jak rozpędzona lawina, nic tylko zasypujesz mnie pytaniami, no co ty?

– Taka już jestem!

– Czyli jaka?

– Rozpędzona lawina.

– Okay, byliśmy na Campidoglio. Tam zaczęliśmy… potem przenieśliśmy się na Forum Romanum…

– I czy tam się okazało, że ma u ciebie aż takie fory?

– Ele!!! Dlaczego zawsze musisz mi wszystko zepsuć? Było cudownie. Jeśli nie przestaniesz, to nic ci już nie opowiem.

– Ej, słuchaj, jeśli ty nie przestaniesz, to ja jak nic upomnę się o swoje prawa.

Nie mogę w to uwierzyć. To jego głos. Ja i Ele odwracamy się gwałtownie. Mamy ich jak na dłoni, siedzą dwa rzędy za nami. Step i Marcantonio. Wszystko słyszeli. Ale od kiedy tam siedzą? Co ja takiego powiedziałam? O czym mówiłam? W ułamku sekundy pospiesznie analizuję całe moje ostatnie pół godziny… moje życie, moje słowa. O Boże! Co ja takiego jej naopowiadałam? Coś tak, trochę jej powiedziałam. Ale od kiedy oni tam w ogóle siedzą? Jestem skompromitowana, skończona, chciałabym zapaść się pod ziemię. Z drugiej strony to przecież TdV Teatro delie Vittorie, świątynia rozrywki. To tutaj była ta kukiełka. Provolino. Co on takiego zawsze mówił? – Pysiaczku ty mój, trzymaj gębę na kłódkę. – I gdybym była jak Carra, chciałabym postąpić tak samo jak tamta czarno-biała postać. Maga Maghella – Wróżka Czary Mary. I zniknąć. Ale zamiast tego trafiam na spojrzenie Stepa, który unosi brew: