Masz przerąbane i to na całego! Nie tędy droga. Liczy się luz, dobrze jest się zdać na przypadek, umieć być tu i teraz. I nagle wpadam na pewien pomysł. Kurwa, a to ci dopiero, bardzo mi się podoba mój pomysł. Jeszcze jeden mach i zaraz dzwonię. Ale właśnie w tej samej chwili otwiera się furtka. Słychać brzęczenie, zamki szczękają. W głębi widać, jak drzwi na klatkę powoli się uchylają. Z portierni sączy się łagodne światło, lekko pomarańczowe. Pada na liście, rosnące w ogrodzie w pobliżu wejścia, na oddalone stopnie, na zaparkowane skutery. Po chwili zza drzwi wyłania się starsza pani. Idzie wolno, uśmiechnięta, widać, że ma lekko skrzywione nogi, bo to na nich w dużej mierze spoczął ciężar minionych lat. I zaraz, tuż za nią, idzie ona. To ona przepuściła staruszkę, to ona przytrzymuje jej furtkę, to ona pomaga jej wyjść, to ona zwraca się do niej uśmiechnięta, to ona potakuje w odpowiedzi na jakieś kurtuazyjne pytania, to ona – taka uprzejma, to ona – taka piękna, to ona – taka promienna. Ona. Starsza pani przechodzi obok mnie i chociaż jej nie znam, to odruchowo się z nią witam: – Dobry wieczór.
Uśmiecha się do mnie. Jakby mnie znała od zawsze.
– Dobry wieczór panu. – I odchodzi, zostawiając mnie z Gin sam na sam. Ma zebrane włosy, krótką, skórzaną kurtkę z suwakami i sprzączkami, zabawny błękitny pasek 55 DSL, ciemne spodnie biodrówki, z pięcioma kieszeniami i szwami w różnych kolorach. Do tego wielką tekstylną torbę Fake London Genius. Ma dziewczyna styl. A co więcej, ma go za darmo. Niesamowite, jak bardzo zwracasz na wszystko uwagę, gdy ci się ktoś podoba. Ma śmieszny wyraz twarzy. Co ja wygaduję? Jest piękna.
– A co z motorem? Nie przyjechałeś na motorze?
– Nie.
– No to spójrz tylko, co ja na siebie włożyłam. – I wykonuje przede mną coś w rodzaju piruetu. – Nie przypominam ci trochę Marlona Brando z Dzikiego?
Uśmiecham się. – Trochę.
– To czym w takim razie przyjechałeś?
– Tym, uznałem, że w tym będzie ci wygodniej.
– Audi A4! Komu je zwinąłeś?
– Ech, nie doceniasz mnie, należy do mnie.
– Tak, a ja się nazywam Julia Roberts.
– Zależy w jakim filmie. Już wiem, Pretty Woman.
– Szzz…
Gin podchodzi do drzwi i błyskawicznie uderza mnie pięścią w ramię.
– Ała.
– Kiepsko zaczęliśmy. Ten tekst jakoś nie przypadł mi do gustu.
– Ależ skąd, Pretty Woman w tym sensie, że chciała spełnić swoje marzenie.
– No i?
– No i że ty właśnie je spełniłaś…
– Że niby co, chodzi ci o audi A4?
– Nie, o mnie. – Uśmiecham się, wsiadamy do samochodu i ruszam z piskiem opon.
– Bardziej niż marzenie wygląda mi to na koszmar. No już, przyznaj się, komu go zwinąłeś?
– Mojemu bratu.
– Właśnie, i za to cię lubię, zawsze to kłamstwo, ale przynajmniej bardziej wiarygodne.
Lekko przyspieszam i zapuszczamy się w mrok nocy. I myślę sobie o dodatkowym komplecie kluczyków kupionym u tego kolesia niedaleko baru dei Sorci Verdi przy corso Francia, tego samego, który ma duplikaty do wszytkich kluczyków wszelkich możliwych samochodów. Myślę o Pollo i o tym, jak zabrał mnie tam po raz pierwszy, myślę o naszych wspólnych wygłupach, myślę o moim bracie zmartwionym kradzieżą swojego samochodu, myślę o tym wieczorze, myślę o moim pomyśle, myślę o mojej przeszłości. Jeszcze kilka szybkich myśli przemyka mi przez głowę, bardziej natrętnych od pozostałych. Przejeżdżam pod Assunzione. Nie chcę o tym myśleć. Odwracam się w stronę Gin. Włączyła radio, nuci sobie piosenkę i zaciąga się papierosem. Po chwili patrzy na mnie i się uśmiecha.
– No i co, dokąd jedziemy?
– A, to niespodzianka.
– Miałam nadzieję, że tak właśnie powiesz.
Uśmiecha się do mnie, przechyla na bok głowę i rozpuszcza sobie włosy. I w tym momencie dociera do mnie, że to właśnie ona jest prawdziwą niespodzianką.
41
– No i co? Jaka to ma być niespodzianka? Czy to coś fajnego?
– Czeka cię więcej niż jedna niespodzianka.
– To powiedz mi chociaż jedną.
– O nie. Bo wtedy już nie byłoby niespodzianki.
Parkuję i wysiadam z samochodu. Jakiś Marokańczyk albo inny afrykański imigrant biegnie mi naprzeciw, z wyciągniętą już zawczasu ręką. Chwytam z rozpędu jego dłoń i ściskam ją w swojej. – Cześć, szefie… – Śmieje się rozbawiony i wyszczerza do mnie wybrakowane uzębienie w stylu: „Oto dlaczego dentyści są tacy drodzy!”.
– Należy się dwa euro.
– Jasne. Ale płacę dopiero po powrocie. – Trochę mocniej zaciskam moją dłoń na jego. – Dzięki temu mogę być pewny, że go ujrzę w nienaruszonym stanie, prawda? Płaci się dopiero po wykonanej usłudze.
Patrzy na mnie zmartwiony. – Więc nie spuszczaj go z oka i żeby mi nie było żadnych rys. Jasne?
– Ale ja po północy jestem…
– Wrócimy wcześniej. – I odchodzę.
– No to czekam, dobra?
Nie odpowiadam i patrzę na Gin.
– Twój brat jest na pewno bardzo przywiązany do tego samochodu, co?
– Wprost obsesyjnie. Właśnie teraz odchodzi od zmysłów, bo myśli, że mu go ukradli.
– Chyba nie zatrzyma nas policja i nie wylądujemy za kratkami?
– Dał mi całą noc na jego znalezienie.
– A jak się nie wyrobisz?
– To zawiadomi policję. Ale nic się nie martw, przecież już mu go odnalazłem, nie?
Gin się śmieje i kręci głową.
– Biedaczysko z tego twojego brata, wyobrażam sobie, co też on musiał przez ciebie przejść.
– Tak naprawdę on sam nawet nie ma pojęcia, że to ja zawsze ratowałem go z rozmaitych opresji.
Myślę przez moment o mojej matce. Ogarnia mnie ochota, żeby jej o tym opowiedzieć… Ale ten wieczór należy tylko do nas, do mnie i do niej. I już.
– O czym myślisz?
– O tym, że jestem głodny… chodź!
Biorę ją za rękę i ciągnę za sobą. Aperitif u Angela, dla każdego z nas po zmrożonym martini, wstrząśniętym, z lodem i cytryną a la James Bond albo coś takiego, i to na pusty żołądek, cudowne. Gin się śmieje i opowiada. Historie z przeszłości, o przyjaciółkach i o Ele, o tym, jak się poznały, o kłótniach i zawiściach ze strony jednej z nich. Później biorę ją za rękę i witam się z kolesiem z kolczykiem w uchu, który wygląda, jakby mnie skądś znał, i zabieram ją ze sobą do łazienki.
– Ej, co ci chodzi po głowie? Coś mi się wydaje, że nic z tego, wiesz?
– Nie, posłuchaj… – Daję jej 20 centów, a może 50 albo 1 euro, czy też 2, sam nawet nie wiem. Wkładam jej monetę do ręki. Myślę o kolesiu z parkingu. O tym, jak wrócę i mu powiem, że nie mam już drobnych.
– To studnia pragnień, widzisz, ile pieniędzy leży tam na dnie? – Gin zagląda w głąb czegoś w rodzaju studni w tej łazience pełnej kwiatów i kolorowych dywanów, gdzie królują czerwień, fiolet, pomarańcz, i żółto-niebieskie światło, oraz ściany – białe i ceglaste. – No już… Pomyślałaś sobie życzenie? – Ona się uśmiecha, odwraca i rzuca moją monety, a wraz z nią życzenie, jak najbardziej własne, które ląduje na samym dnie w nadziei, że się ziści. Idę w jej ślady i też rzucam pieniążek przez ramię. A on leci wprost na sam dół, aż miło, i migocząc, ginie w wodzie, wykonuje przy tym przedziwne zygzaki, by ostatecznie osiąść na dnie pośród tysięcy innych marzeń i pragnień, być może mniej lub bardziej spełnionych.
Wychodzimy w milczeniu, a tymczasem jakiś koleś w pośpiechu wpada do środka, mało nas nie staranuje i już w przejściu rozpina sobie spodnie, ale zaraz zmienia zdanie i rzuca się do umywalki, rzyga. Patrzymy na siebie i wybuchamy śmiechem, wzdrygamy się ogarnięci obrzydzeniem… Ble… Zamykamy za sobą drzwi i ruszamy przed siebie.
Zostawiam na stoliku 15 euro i w okamgnieniu opuszczamy lokal. Spotykam Angela, który się ze mną wita.
W rzeczywistości nazywa się Pier Angelo, dotychczas go pamiętam, sprzedawał cudzoziemcom obrazy na piazza Navona, nieprawdopodobne bohomazy za jeszcze bardziej nieprawdopodobne pieniądze. Czy to Niemiec, czy Japończyk, czy Amerykanin, każdemu z nich był w stanie Se wcisnąć, tłumacząc coś przy tym zawzięcie swoją dziwną odmianą zmakaronizowanej angielszczyzny, pełnej nieistniejących wyrazów. Tak robił interes za interesem, handlując tymi swoimi „koszmarkami”, po to, by któregoś dnia, jak to mu się zresztą później udało, móc sobie wreszcie kupić ten swój Angel's.
– No i co? To by było na tyle?
– Spokojnie… już rozumiem, nic chcesz za bardzo zmachać. Błyskawicznie podrywam ją do góry i zarzucam sobie na plecy. – Nie, przestań, co ty wyprawiasz? – Śmieje się rozbawiona i próbuje mnie uderzyć, ale robi tak tylko dla zabawy.
– Zaniosę cię tam… Obyś tylko przestała zadawać pytania.
– Weź, postaw mnie na ziemi!
Mijamy grupkę chłopaków i dziewczyn, którzy na nas patrzą mniej lub hardziej rozbawieni, one – rozmarzone, a oni – zawstydzeni. A przynajmniej takie są moje wrażenia, kiedy widzę ich miny. Pędzimy dalej. Cul de sac.
No, teraz możesz już zejść. Tutaj z kolei w ramach aperilifu mamy wina, a do tego sery.
Gin obciąga kurtkę, która jej się podwinęła, i koszulkę, spod której widać brzuch, gładki, ale jędrny, bez dziwacznego piercingu w pępku, naturalny i krągły.
– Co się tak przyglądasz? Mój tłuszczyk nie jest najapetyczniejszy.
Piękna i niepewna siebie.
– Chcesz powiedzieć, że masz coś lepszego w zanadrzu?
Gin się obrusza.
– Jestem porażony, urzeczony, nieodwracalnie zniewolony i…
– Tak, tak, okay. Kumam.
Siadamy przy pierwszym wolnym stoliku i składam zamówienie u czarnoskórego kolesia, który coś mi trochę wygląda na Francuza i paraduje przepasany białym fartuchem.
– No to poprosimy kwaśny, dojrzały ser owczy i dwa kieliszki białego wina, niech to będzie traminer.
Facet potakuje, a ja, cokolwiek nieufny, mam tylko nadzieję, że naprawdę zrozumiał.
– Gdzieś wyczytał o tym połączeniu traminera z kozim serem? A może twój brat ci to podpowiedział?
"Tylko ciebie chcę" отзывы
Отзывы читателей о книге "Tylko ciebie chcę". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Tylko ciebie chcę" друзьям в соцсетях.