– Ach, to… ależ to nic, nic takiego.

– Sto osiemdziesiąt euro za nic? Coś mi to nie wygląda na świetny interes?

– Ależ skąd, tyle zapłaciłem za kij bilardowy.

– Ach tak? To już wiem. Na wyciągu z konta jest napisane czarno na białym: Pracownia bilardowa. Nie wiem natomiast czegoś zupełnie innego, a mianowicie odkąd to grywasz w bilard. A zwłaszcza, co za tym idzie, ile jest jeszcze takich rzeczy, o których nie mam zielonego pojęcia.

– Raffaello, proszę cię. Wierz mi, że się mylisz, to nie dla mnie.

I nagle przychodzi olśnienie, nieoczekiwanie niczym światło pośród ciemnej nocy, a wraz z nim szansa, że uda się przetrwać bez najmniejszego uszczerbku ten gwałtowny sztorm, ocalić skórę z tego lawirowania między wyrastającymi ni stąd, ni zowąd, ostrymi skałami, niewidocznymi z powodu szalejącego huraganu Raffaella.

– Nie miałem pojęcia, co takiego podarować magistrowi Fariniemu, a ponieważ wiem, że w domu nad morzem ma stół bilardowy, to pomyślałem, że byłby to fajny prezent! I rzeczywiście bardzo mu się spodobał. Sama tylko pomyśl, że mamy spotkać się dziś wieczór, razem wybieramy się na kolację, a potem czeka nas partyjka bilardu!

Nie taki akurat plan opracował sobie przez całe dzisiejsze popołudnie, ale niekiedy improwizacja okazuje się nieoceniona przy wymyślaniu najbardziej przekonujących kłamstw. Raffaella sama nie bardzo wie, czy ma mu wierzyć.

– Czyli że się spotykacie, by pograć razem w bilard?

– Tak, to ty jeszcze nie wiesz? Mówi, że po tym, jak sprezentowałem mu ten kij, obudziła się w nim dawna pasja do gry. Od kiedy wrócił do bilardu, sprawy w firmie znów zaczęły mu iść znacznie lepiej, rozumiesz? Bilard go relaksuje, czyż to nie cud? – Duma go rozpiera, kiedy chwali się zadowolony: – Sama tylko pomyśl, że powierzył mi fundusze w wysokości setek tysięcy euro, i to wszystko za kij do bilardu, wart jedyne sto osiemdziesiąt euro. Czyż nie spisałem się na medal?

Widzi, że wciąż jeszcze nie do końca udało mu się ją przekonać. I wobec tego decyduje się postawić wszystko na jedną kartę, nieustraszony ekwilibrysta balansujący nad przepaścią kłamstwa, akrobata na trampolinie plugawego łgarstwa, kaskader wyspecjalizowany w ewolucjach z najbardziej absurdalnego fałszu.

– Posłuchaj, nie wiem, jak cię przekonać, zrozum, o, już mam, moglibyśmy zrobić tak, że wybrałabyś się razem z nami! Zjemy sobie kolację, a potem, na bilardzie, zajmiesz się podliczaniem nam punktów, hę, co ty na to?

Raffaella przez chwilę się nie odzywa.

– Nie, dziękuję.

W obliczu takiej brawury odzyskuje spokój. Claudio też. A gdyby się zgodziła? Gdzież ja bym dorwał Fariniego o siódmej wieczór? Już od co najmniej roku z nim nie rozmawiałem, ciężko byłoby zorganizować na poczekaniu taką kolację, a już zwłaszcza rozgrywkę w bilard, zważywszy że sam Farini w ogóle nijak się ma do zaprawionego gracza. Claudio postanawia tego nie roztrząsać. Już na samą tylko myśl robi mu się słabo. I uśmiecha się do niej, starając się rozwiać wszelkie, nawet najmniejsze wątpliwości. Ale Raffaella w ostatnim podrygu nie przestaje dociekać.

– Wybacz, ale skoro chodziło o prezent w związku z pracą, to dlaczego nie zapłaciłeś kartą firmową?

– Oj, przecież sama znasz Panellę, wiesz, że każe się rozliczać z każdego najdrobniejszego wydatku, a gdyby, dajmy na to, Farini nie zdecydował się powierzyć nam swoich spraw? Już to widzę, przez cały rok w kółko by mi to wypominał! Pomyślałem sobie, że za cenę stu osiemdziesięciu euro gotów jestem podjąć to ryzyko! – I dokładnie wtedy, kiedy o tym mówi, Claudio uświadamia sobie, ile on sam tym razem zaryzykował. Zdejmuje marynarkę, cały spocony. Idzie w stronę sypialni, by zejść jej z oczu i nie dać po sobie poznać, jak dramatyczna i pełna napięcia jest dla niego ta rozmowa.

– Aha, Raffaello, ty już nic się nie martw, dobrze? Teraz, kiedy Farini został naszym klientem, każę sobie zwrócić te sto osiemdziesiąt euro, nie myśl sobie!

Raffaella nie odstępuje go na krok i idzie za nim do pokoju. Ma zamiar jeszcze coś powiedzieć, ale Claudio nie jest w stanie już dłużej tego wytrzymać. Podchodzi i kładzie jej ręce na ramionach.

– Wiesz, podoba mi się, że po tylu latach wciąż jeszcze jesteś zazdrosna. To znaczy, że nasz związek jest nadal żywy.

Raffaella się uśmiecha. W jakiejś mierze znów czuje się jak młoda dziewczyna, no, a w każdym razie czuje się młodziej, tak jakby w jednej chwili te zmarszczki, które zobaczyła w lustrze, znikły bez śladu. Claudio podchodzi bliżej i ją całuje. Powoli zaczynają się rozbierać, tak jak nie robili tego już od dawna, od zbyt dawna. I Claudio czuje podniecenie pomieszane z poczuciem winy. Rafafella patrzy na niego.

– Owszem, wydawało mi się absurdalne, że mógłbyś zrobić coś podobnego, a teraz ogarnęła mnie przemożna ochota, wiesz na co, czuję złość, która zamienia się w pożądanie.

Claudio opuszcza sobie spodnie i podwija jej spódnicę, czeka, aż sama powoli osunie się na łóżko i zdejmuje jej majtki, unosi jej do góry nogi, na których ma nadal buty. W półmroku pokoju, w ciągle niepewnej jeszcze atmosferze, przesyconej wątpliwościami i kłamstwami, łgarstwami, desperackim poszukiwaniem prawdy, zaczynają się pieścić. Wkrótce Claudio sam zdejmuje slipy, rozkłada jej nogi, by posiąść swoją żonę, porusza się w górę i w dół. Dyszy i się poci, wciąż ma na sobie koszulę. Raffaella to dostrzega.

– Rozbierz się całkiem.

– A jeśli zaraz zjawią się nasze córki?

Raffaella uśmiecha się i zamyka oczy, daje się ponieść rozkoszy, przyciąga go do siebie.

– Masz rację… tak jest cudownie… nie przerywaj… rób tak dalej…

Claudio napiera mocno, próbując ją zaspokoić, podniecony, ale zaniepokojony. Czy da radę wykazać się później na stole bilardowym – łóżku z tą, która tak naprawdę ukrywa się za postacią Fariniego? Woli o tym nie myśleć. Czytał jakiś artykuł o męskiej obawie, zrodzonej z konieczności spisania się w łóżku. Należy zwłaszcza wystrzegać się myślenia o tym. Jedno jest pewne: zadrapania na ciele z zeszłego tygodnia pozostały skrzętnie ukryte pod przepoconą koszulą. Nagle z głębi korytarza dobiega głos Babi:

– Tato, mamo… jesteście w domu?

Lekko zdławionym głosem Raffaella odpowiada jej z pokoju, chcąc zyskać na czasie.

– Chwileczkę, już idziemy.

I dokładnie w tym samym momencie Claudio, podniecony absurdalnością całej sytuacji, szczytuje. Raffaella nie zdąża, nagła przerwa ma miejsce w najprzyjemniejszym momencie. Wbrew własnemu rozczarowaniu nie może się powstrzymać od uśmiechu. Już po wszystkim Claudio całuje ją w usta.

– Przepraszam… – I idzie do łazienki. Myje się błyskawicznie. Twarz też. Było z nim dziś krucho, niewiele brakowało. Ale ostatecznie wszystko dobrze się ułożyło. Teraz ma jedynie nadzieję, że sprosta i spisze się jak należy wieczorem, skoro już sam plan jest wprost doskonały. I zaraz przypomina sobie, że pod żadnym pozorem nie powinien o tym myśleć. W przeciwnym razie wie, czym się to skończy. Obawa, że nie podołasz, może cię sparaliżować.

36

Gin się uśmiecha, a my siadamy przy stoliku. Nieopodal jakiś intelektualista w okularkach z książką na stole popija cappuccino, po czym sięga po przerwany artykuł w „Leggere". Trochę dalej długowłosa kobieta około czterdziestki z kundelkiem czuwającym pod jej krzesłem obojętnie pali papierosa, smutna i stęskniona chyba za tymi wszystkimi skrętami, po które już nie sięga.

– Niezły klimacik, co?

Gin się zorientowała, czemu się przyglądałem.

– Cóż, możemy postarać się go rozkręcić. Co zamawiasz? Tuż za jej plecami wyrósł kelner.

– Dzień dobry państwu.

Ma około sześćdziesiątki i odnosi się do nas bardzo szarmancko.

– Dla mnie sok.


– A dla mnie coca-cola i mała zapiekanka z szynką i mozzarellą.

Kelner, skinąwszy nieznacznie głową, odchodzi.

– Ej, po siłowni bardzo sobie dogadzasz, co? Zapiekanka i do tego coca-cola, czyli dieta prawdziwego sportowca!

– A propos prawdziwego sportowca, ty, która plasujesz się na szczycie sportowego rankingu, jeśli chodzi o sępienie, musisz mi kopsnąć swoją listę siłowni na trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku.

– No pewnie, za jednym zamachem skseruję ci całość.

– W każdym razie gratulacje, sam pomysł naprawdę świetny…

– To jeszcze nie wszystko, jeśli tylko będziesz czujny, uda ci się co tydzień uczęszczać na wybrane zajęcia, jedyne, o co musisz wówczas zadbać, to by się zaprzyjaźnić z instruktorem, bo każdy z nich prędzej czy później i tak cię przejrzy.

– A jak to załatwić?

– Po zajęciach stawiasz mu dwa gatorade, opowiadasz o swoich tarapatach finansowych i masz wjazd za friko, słowem hulaj dusza. Proste, nie?

– Czy jest ktoś jeszcze, kto korzysta z tego patentu?

Wraca kelner.

– Proszę bardzo, sok dla panienki, a dla pana zapiekanka i coca-cola. Kelner stawia wszystko na środku stolika, wkłada rachunek pod talerzyk ze sztucznego srebra i odchodzi.

– Nie, nie sądzę.

Gin bierze do buzi wielkiego chipsa i go zjada. I zaraz zaczyna się śmiać i zakrywa sobie usta dłonią. – A przynajmniej taką mam nadzieję… – Gadamy tak w najlepsze, przy okazji lepiej się poznając, razem śmiejemy się i próbujemy zorientować, co też mamy ze sobą wspólnego.

– No coś ty, nigdy dotąd nie wyjechałaś poza Europę?

– Nie, Grecja, Anglia, Francja, raz nawet Niemcy, podczas Oktober-fest, razem z dwiema przyjaciółkami.

– Też to zaliczyłem.

– A kiedy?

– W dwa tysiące drugim.

– Ja też.

– Pomyśl tylko, ale czad.

– Tak, ale najlepsze było to, że jedna z moich przyjaciółek nigdy wcześniej nie miała alkoholu w ustach. Nawet nie masz pojęcia, co się z nią stało: wzięła sobie litrowe piwo, w jednym z takich gigantycznych kufli, które potem myją w tych olbrzymich baliach. Wlała w siebie połowę, nie minęło nawet trzydzieści minut, a ona już paradowała po stole i tańczyła jak w transie, po czym zaczęła się wydzierać: „Fontanna, fontanna…”, aż sama zrobiła pod siebie, totalna katastrofa.