– Trzymaj, przyniosłam ci jeszcze jeden. – Podaje mi kieliszek.

– Na dobre zakończenie wieczoru. Biorę go od niej, wącham.

– Jeszcze jeden rum. I to chyba nawet dobry.

Paolo coraz bardziej mnie zadziwia. Rum u niego w domu. Chłopak się wyrabia. Pociągam jeden łyk. Wygląda mi na Pampero. Nie, to Havana Club, przynajmniej siedmioletni. – Znakomity.

Znów spoglądam daleko przed siebie. Pociągam kolejny łyk, ale się nie odwracam. Pallina wciąż mówi. Stoi za mną, słyszę jej głos tuż za plecami.

– Nie uwierzysz. Od kiedy umarł Pollo, nie byłam z żadnym innym chłopakiem. Masz pojęcie?

– Dlaczego miałbym ci nie wierzyć? – Nadal stoję do niej plecami.

– Ani jednego pocałunku, przysięgam ci.

– Nie przysięgaj. Nie sądzę, żebyś mnie okłamywała.

– Raz cię okłamałam.

Odwracam się i patrzę jej w oczy. Uśmiecha się.

– Kluczyki miałam w kurtce.

Lekki podmuch ciepłego wiatru, zabłąkanego pośród nocy, delikatnie rozwiewa jej ciemne włosy. Pallina. Mała kobieta, która stała się dorosła. Ma gęsią skórkę i zamyka oczy, oddycha głęboko z nieukrywaną przyjemnością. Po chwili się zbliża i mnie obejmuje. Opuszcza głowę na mój tors. Słodka, pachnąca przyjaciółka. Nawet nie próbuję jej powstrzymać.

– Wiesz, Step, tak się cieszę, że tu jesteś.

Trzymam ramiona szeroko rozpostarte, sam nie bardzo wiedząc, co począć. Po chwili odstawiam kieliszek na parapet i obejmuję ją powoli. Słyszę jej śmiech.

– Jak dobrze, że wróciłeś. Proszę cię, przytul mnie mocno.

Trwam w bezruchu, jakoś nie mam siły, by przytulić ją mocniej.

Staram się jakoś usprawiedliwić.

– Słuchaj…

Wszystko dzieje się w okamgnieniu. Ona unosi głowę i zaczyna mnie całować. Napiera na moje usta i sama rozchyla wargi. I zaraz próbuje ożywić swoje ciało, porusza się niespiesznie, ma zamknięte oczy. Manewruje ustami to w prawo, to w lewo, w poszukiwaniu optymalnej pozycji, chcąc dopasować się tak, by to było jak najbardziej naturalne. Ale to niemożliwe. Ja trwam w bezruchu. Ani drgnę. Nie wiem, co robić, nie chciałbym jej zranić. Wcale się nie ruszam, nie rozchylam ust, są całkiem zimne, prawie tak jakby były z kamienia. Pallina powoli rezygnuje ze swojego desperackiego wicia się. Ponownie opuszcza mi głowę na klatkę piersiową i zaczyna płakać. Po cichu. Tylko raz po raz lekko potrząsa głową, płacz przechodzi w urywany szloch, słychać w nim rozpacz. Wtula się we mnie, byle tylko na mnie nie patrzeć, najwyraźniej wstydzi się mojego wzroku. Delikatnie gładzę ją po włosach. Po chwili szepczę jej na ucho: – Pallina… Pallina, przestań płakać.

– Nie, nigdy nie powinnam się była tak zachować.

– Ale coś ty niby takiego zrobiła. Przecież nic się nie stało. Do niczego nie doszło. Wszystko jest w porządku.

– Wcale nie. Próbowałam cię pocałować.

– Naprawdę? W ogóle się nie zorientowałem. No już, bo nasz przyjaciel pewnie właśnie się na nas patrzy i jak nic się z nas śmieje.

– Chyba raczej ze mnie.

– Na mnie jest wściekły, bo nie skorzystałem z okazji.

Pallina wybucha śmiechem. Ale to histeryczny śmiech, pociąga przy tym nosem i wyciera sobie twarz w rękaw kurtki. Na przemian to się śmieje, to znów płacze.

– Przepraszam cię, Step.

Znów się śmieje, tym razem nieco spokojniejsza. Grożę jej, palcem wskazującym machając tuż przed samym nosem.

– Pora kłaść się spać, co ty sobie w ogóle myślisz, co? – Znów się uśmiecha.

– Rzeczywiście, zaraz wskakuję do łóżka.

I nic już nie mówiąc, wciąż jeszcze zawstydzona, zmierza w stronę drzwi. Przystaje na moment. – Proszę cię, Step, zapomnij o tym i odezwij się do mnie. – Uśmiecham się do niej i potakuję skinieniem głowy. I zaraz zamykam oczy, a kiedy otwieram je po chwili, Palliny już nie ma. Nie ruszam się z miejsca, stoję w salonie, nieruchomo, w milczeniu, wreszcie rozglądam się dookoła i dostrzegam butelkę z rumem. Miałem rację. To Havana Club. Raptem tylko trzyletni. Z Paola to jednak nie lada kutwa. Wychodzę na taras. Spoglądam na dół i w ostatniej chwili dostrzegam, jak Pallina swoim cinquecento skręca na końcu ulicy. Wlewam w siebie ostatni łyk z dna butelki, darowując sobie przelewanie go do kieliszka, i nie ruszam się z miejsca. Skrzyżowane ręce opieram na parapecie, a w zasięgu ręki mam pustą butelkę. – Kurwa mać. – Złość aż rozpiera mnie od środka, ale sam nie wiem, do kogo by się tu przyczepić. Kurwa, ja pierdolę. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Do dupy. Nie mogę nic zrobić. Nawet sobie poprzeklinać. Nie, na nic by się to zdało. Ale nie chcę o tym myśleć. Jest mi źle, kurwa. Spoglądam w dół. O właśnie. Dzięki. Od razu robi mi się lepiej. Biorę butelkę za szyjkę, zbieram w sobie resztkę sił i rzucam nią w dół, niczym bumerangiem, bezbłędnie, szybko, miejmy tylko nadzieję, że do mnie nie wróci. Butelka leci, obracając się z zawrotną prędkością i bum, uderza w twingo, trafiając w sam środek przedniej szyby i ją roztrzaskując. Twingo jeszcze przed chwilą było całkiem nowe, nietknięte. Chyba czarne, a w każdym razie ciemne. Kwintesencja wszystkiego tego, czego nienawidzę. Tylko jeden strzał. Jak w Łowcy jeleni.

31

Lekki wietrzyk swawoli między małymi, uporządkowanymi domkami, pośród białych i szarych marmurów, pośród kwiatów dopiero co zwiędłych i tych świeżych, zaledwie przyniesionych. Zdjęcia i daty przypominają o różnych ludziach. O przebrzmiałych miłościach, gwałtownie przerwanych egzystencjach albo i tych, które się dokonały w sposób naturalny. Tak czy inaczej, odeszły w niebyt. Rozdarte. Tak jak życie mojego przyjaciela. Czasami to wszystko dzieje się bez powodu i wówczas ból jest jeszcze większy. Przechodzę między grobami. W ręku mam bukiet kwiatów, to słoneczniki, najpiękniejsze, jakie tylko udało mi się znaleźć. W przyjaźni, jak i w miłości, cena nie gra roli. Właśnie. Dotarłem na miejsce.

– Cześć, Pollo.

Patrzę na to zdjęcie, na uśmiech, który tyle razy dotrzymywał mi towarzystwa. Ten wizerunek tak malutki w przeciwieństwie do serca, które było wielkie i hojne.

– To dla ciebie.

Tak jakby nie wiedział, jakby mnie nie widział. Schylam się, z małego wazonu wyjmuję zwiędłe kwiaty. Sam siebie zapytuję, kto mu je przyniósł i kiedy. Może właśnie Pallina. Ale po chwili daję sobie spokój z takimi spekulacjami, odrzucam je tak samo daleko jak kwiaty, których dopiero co się pozbyłem. Staram się, by słoneczniki wyglądały jak najokazalej. Wciąż wydają się mocne, jakby swoją siłę czerpały wprost z ziemi, i zdrowe, pełne blasku. Układam je ostrożnie, dbając o to, by jedne nie były za blisko drugich. Mam wrażenie, że znalazły tu dla siebie optymalne warunki. Od razu zwracają się w stronę słońca, jakby wzdychały przeciągle, wyraźnie zadowolone, jakby od zawsze szukały dokładnie takiego wazonu.

– No już, gotowe.

Trwam przez chwilę w milczeniu, na poły zmartwiony, że mógłbym zostać źle zrozumiany, że mogłoby mi przyjść do głowy coś niestosownego, coś co urągałoby czystości naszej przyjaźni.

– Ale to nie tak, Pollo, i ty sam dobrze o tym wiesz. Nie było tak nawet przez moment.

I niemal natychmiast biorę w obronę Pallinę.

– Musisz ją zrozumieć, jest taka młoda i brakuje jej ciebie. A ty przecież wiesz, a może i nie, ile, do licha, jej z siebie dawałeś, ile dla niej znaczyłeś, jak potrafiłeś ją rozbawić, jaka była przy tobie szczęśliwa. I powiedzmy to sobie między nami: jak bardzo ją kochałeś…

Rozglądam się wokół, lekko zaniepokojony, że ktoś mógłby usłyszeć, gdy się tak zwierzam.

Gdzieś w oddali, w głębi widzę starszą kobietę w czerni. Modli się. Jeszcze trochę dalej ogrodnik grabiami usiłuje zebrać leżące tu i ówdzie pożółkłe już liście. Wracam do mojego przyjaciela. I do niej.

– Musisz ją zrozumieć, Pollo. To bardzo ładna dziewczyna. Jest już kobietą. Niesamowite, jak bardzo się zmieniają. Ty je widzisz raz, po czym spotykasz ponownie, upływa tylko trochę czasu, wystarczy raptem jedna chwila, by zamiast nich ujrzeć kogoś całkiem innego. Wczoraj nie miałem najmniejszych wątpliwości, nie wiem, w życiu bym nie mógł zrobić czegoś podobnego. Wiem, że tysiące razy śmialiśmy się i żartowaliśmy sobie, że „nigdy nie mów nigdy", ale pięknie jest móc w życiu mieć coś takiego, czego jest się pewnym, nieprawdaż? Kurwa, prawda jest taka, że możemy być pewni jedynie samych siebie. I zajebiście mi odpowiada, że umiem się zdobyć na to, by powiedzieć „nie", rozumiesz? I cholernie mi się podoba, że stać mnie na to, by powiedzieć „nigdy"! Kurwa, cieszę się, że mogę powiedzieć to właśnie dla ciebie, w imię tego, czym była i jest nasza przyjaźń. Bo to jest pewne. Ja mogę być tego pewnym. Już cię widzę, jak zanosisz się śmiechem. Robisz sobie ze mnie jaja, co? Mało tego, ja to wiem. Gdybym wyjechał ci z taką gadką, kiedy akurat spędzaliśmy ze sobą czas, ty na koniec obróciłbyś to w żart. Ale ponieważ nie możesz mi odpowiedzieć… więc, musisz tę całą historię przyjąć do wiadomości, i to w takiej a nie innej formie, okay? A poza tym i tak już wiem, o co byś mnie zapytał. Nie. Nie widziałem jej i nie mam zamiaru tego robić, dobra? Przynajmniej nie teraz. Nie jestem jeszcze gotowy. Wiesz, czasami zastanawiam się, co by było, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Gdyby to ona odeszła zamiast ciebie. Ja i ty, dwaj przyjaciele, przecież nigdy byśmy nie zerwali naszej przyjaźni, gdy tymczasem ona, może wówczas nigdy nie potrafiłbym jej zapomnieć. Wiem, egoista ze mnie, ale teraz przynajmniej mam szansę ją zapomnieć. A tak w ogóle to chciałem ci coś opowiedzieć o tej Gin. Jest jak powiew świeżego powietrza. Przysięgam ci, kurwa, jest wesoła, zabawna, inteligentna, zajebista. Nic więcej nie mogę dodać, bo… jeszcze się z nią nie przespałem.

Akurat w tej chwili nieopodal przechodzi ta starsza pani. Już skończyła się modlić. Przygląda mi się z zainteresowaniem. Dziwnie się uśmiecha. Ciężko powiedzieć, czy ten jej uśmiech świadczy o tym, że się ze mną solidaryzuje, czy też przemawia przez nią zwyczajna ciekawość. Faktem jest, że się uśmiecha i odchodzi.