– Dobra, dobra, nic już nie mów. Chodźmy na górę. Lepiej to załatwić propozycją pod tytułem „wpadnij do mnie na herbatę", jak to się dzieje w filmach, zwłaszcza tych fajnych. Ale najpierw oddaj mi klucze.
Otwieram drzwi na klatkę i zaciskam je w prawej dłoni.
– Oddam ci je w domu, pozwól mi być swoim chaperon.
Gin uśmiecha się rozbawiona. – Kurczę, nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać.
– Chodzi ci o mój francuski?
– Nie. Zostawiłeś motocykl bez blokady. – I wchodzi, zadzierając nosa. W okamgnieniu zakładam blokadę i już po chwili do niej dołączam. Wyprzedzam ją i wsiadam do windy.
– No i co, czy panienka zechce wsiąść do windy, czy też się boi i sama wejdzie po schodach?
Wsiada bez wahania i staje naprzeciwko mnie. Blisko, i to bardzo. Nawet aż za bardzo. Nie ma co. Rzeczywiście jest niesamowita. Po chwili się odsuwa.
– Dobrze, może panienka zaufać swojemu chaperon. Które piętro, panienko?
Opiera się teraz plecami o ścianę windy i patrzy na mnie. Ma ogromne oczy, a ich wyraz świadczy o tym, jak bardzo jest niewinna.
– Czwarte, dziękuję. – Uśmiecha się rozbawiona tą całą maskaradą. Nachylam się w jej stronę, udając, że nie radzę sobie ze znalezieniem przycisku. – Och, nareszcie. Czwarte, już się robi.
Ona zastygła w jednym miejscu, przywarła całym ciałem do ściany ze starego drewna, na którym znać ślady ciągłej eksploatacji i kursowania to w górę, to w dół w szybie zajmującym sam środek klatki schodowej. Wjeżdżamy na górę w milczeniu. Jestem tuż obok niej, stykamy się ramionami, nie napieram na nią za mocno, oddycham jej zapachem. Po chwili od niej odstępuję i nasze spojrzenia się ze sobą spotykają. Nasze twarze znajdują się jedna przy drugiej, ona przez chwilę trzepocze rzęsami, ale już zaraz wbija wzrok we mnie. Pewna siebie, śmiała, wcale niespeszona. Uśmiecham się, ona patrzy na mnie, i jej też zmienia się wyraz twarzy, błąka się po niej niewyraźny uśmiech. Po chwili się do mnie zbliża i szepcze mi wprost do ucha, cała rozgrzana, zmysłowa.
– Ej, chaperon…
Aż mnie przeszył dreszcz.
– Tak? – Patrzę jej prosto w oczy. Unosi brew.
– Jesteśmy już na miejscu. – Błyskawicznie i zwinnie udaje się jej mi wymknąć, tak że zostaję sam z rozłożonymi ramionami. W okamgnieniu stoi już poza windą. Zatrzymuje się pod samymi drzwiami. Dołączam do niej i wyciągam klucze.
– Ojej, to już nawet sam święty Piotr miał lepsze od tych.
– No już, dawaj.
Na dobrą sprawę wszyscy co raz robimy aluzję do świętego Piotra i jego kluczy. Głupio się czuję, że sam też do nich nawiązałem, i to akurat tu i teraz. Ale co zrobić… Może chodzi o to, żeby oszukać czas. Kto wie, dlaczego tak mówimy. Świętemu Piotrowi z pewnością wystarcza tylko jeden klucz, a może nawet on jest mu zbędny. A poza tym to czy w ogóle wchodzi w grę, by nie został wpuszczony? Gin po raz ostatni przekręca klucz w zamku. Jestem przygotowany na to, by w razie czego przytrzymać stopą drzwi, o ile będzie próbowała zatrzasnąć mi je przed nosem. Jednak Gin zupełnie mnie rozbraja. Wesoła i uśmiechnięta otwiera drzwi na oścież. – No już, wchodź, tylko nie rozrabiaj.
– Przepuszcza mnie w wejściu i zamyka za mną drzwi, po czym mnie wyprzedza i zaczyna wołać: – Ej, już jestem! Czy jest ktoś w domu?
– Mieszkanie jest ładne, skromne, niezagracone, spokojne. Część zdjęć członków rodziny stoi na skrzyni, reszta na małym półokrągłym meblu przy ścianie. Mieszkanie wygląda na pogodne, urządzone z umiarem, bez dziwacznych obrazów na ścianach i zbyt wielu haftowanych serwetek na stole. Ale najważniejsze jest to, że mamy siódmą wieczorem, lada moment zacznie zachodzić słońce, a w domu nikogo.
– Ech, najwyraźniej jesteś w czepku urodzony, boski Stepie.
– Dasz sobie wreszcie spokój z tym ciągłym zwracaniem się do mnie per boski? A tak w ogóle to dlaczego uważasz mnie za takiego szczęściarza? Pomijając już fakt, że jeśli akurat komuś tutaj poszczęściło się przy narodzinach, to raczej tobie, i to bynajmniej nie w przenośni, bo urodziłaś się w czepku, i do tego w bikini, wystarczy tylko spojrzeć na twój tyłek. Krągły, jędrny, idealny.
Śmiejąc się, wyciągam rękę w kierunku jej pośladków.
– Ej, dasz wreszcie spokój? Zachowujesz się jak skazaniec, który po sześciu latach spędzonych za kratkami, kiedy to nie widział kobiety, wreszcie wyszedł na wolność.
– Czterech.
Patrzy na mnie, marszcząc brwi.
– Jakich czterech?
– Wczoraj wyszedłem po czterech latach spędzonych w więzieniu.
– Ach tak? – Nie wie, czy ma traktować to poważnie, czy też nie. Spogląda na mnie zaintrygowana, w końcu postanawia przyłączyć się do zabawy.
– Abstrahując od tego, że z pewnością jesteś niewinny… to co takiego przeskrobałeś?
– Zabiłem taką jedną dziewczynę, która zaprosiła mnie do siebie do domu dokładnie o… – Sprawdzam, która godzina. – No, tak coś mniej więcej o tej porze i się uparła, że mi nie da za żadne skarby.
– Szybciej, szybciej… Usłyszałam jakiś hałas, to moi starzy. Cholera! – Popycha mnie w stronę szafy.
– Właź do środka!
– Ej, nie jestem jeszcze twoim kochankiem, a ty przecież i tak nie jesteś mężatką. W czym problem?
– Ciii.
Gin zamyka mnie w środku i biegnie do drugiej części mieszkania. Tkwię tak w milczeniu, sam nie wiem, co ze sobą zrobić. Słyszę przytłumiony hałas otwieranych i zamykanych drzwi. I nic więcej, cisza. Wciąż cisza. Patrzę na zegarek. Kurwa, minęło już jakieś dziesięć minut. Co robić? No, nie ma co, mam już tego potąd. Z drugiej strony nie wydarzyło się przecież nic złego. Wychodzę. Uchylam, tak cicho jak się da, jedno skrzydło drzwi. Patrzę przez szparę. Nic. Jakieś meble i ta dziwna cisza, w każdym razie jak dla mnie. I ni stąd, ni zowąd kawałek kanapy. Otwieram trochę szerzej. Dywan, wazon i zaraz obok jej noga, założona ot tak, na drugą. Gin leży wyciągnięta na kanapie, głowę trzyma na oparciu i pali sobie papierosa. Śmieje się wyraźnie rozbawiona.
– Ej, boski Stepie, trochę ci to zajęło. Co porabiałeś przez ten cały czas zamknięty w szafie? Niby taki sam, a pewnie miałeś pełne ręce roboty, co? Egoiste!
Kurwa, zrobiła mnie w chuja! Jeden sus i już jestem na zewnątrz, rzucam się na nią, chcąc ją złapać. Ale Gin jest szybsza ode mnie. Ledwie zdążyła zgasić papierosa i czym prędzej salwuje się ucieczką. Wpada na framugę drzwi, mało się nie przewraca, zawadzając o dywan, który pod stopami aż zwija jej się w harmonijkę, ale jakoś sobie radzi i wyrabia się na zakręcie. Daje susa jednego za drugim i już jest u siebie w pokoju, odwraca się gwałtownie i usiłuje zamknąć drzwi. Ale jej się to nie udaje. Bo ja już tam jestem i z całej siły napieram na drzwi plecami. Gin przez moment próbuje dać mi odpór, ale ostatecznie z tego rezygnuje. Odstępuje od drzwi i rzuca się na łóżko z uniesionymi w górę nogami i stopami skierowanymi w moją stronę. Kopie, śmiejąc się przy tym jak szalona. – Okay, sorry, boski Stepie, a nie, co ja gadam, zwyczajny niezwyczajny Stepie, albo nie, po prostu Stepie, Stepie i już, Stepie w sam raz. Albo nawet lepiej, Stepie jak sobie życzysz! No weź, ja tylko żartowałam. Przynajmniej moje żarty są śmieszniejsze, nie to co twoje.
– Jak to?
– Bo twoje są smętne! Że niby zamordowałeś jakąś dziewczynę, z którą znalazłeś się w domu sam na sam. A weź ty!
Krążę wokół łóżka, starając się przełamać jej zmasowany opór, ale ona mi to uniemożliwia, nie przestając kopać, wymachuje w górę nogami. Jest szybka i czujna, nie daje mi się zwieść, leży wyciągnięta na łóżku i nie przestaje się obracać, ani na chwilę nie spuszczając mnie z oka. W pewnym momencie nieoczekiwanie odskakuję w prawo, robię zmyłkę i rzucam się na nią. Mam ją już w swoim zasięgu, natychmiast chowa ręce i zasłania sobie nimi twarz. – Okay, okay… poddaję się, może się pogodzimy.
– Pewnie, że się pogodzimy.
Śmieje się i opuszcza głowę na lewe ramię. – Okay… – Lekko się do mnie uśmiecha i nachyla w moją stronę. Pozwala mi się całować, cała spragniona, czuła i rozpalona, wciąż jeszcze zziajana, ale zupełnie spokojna. Daje mi się całować, o tak, ale i ona także mnie całuje, zatraca się w tym pocałunku, wpija swoje usta w moje, pochłania ją to całkowicie, jest przy tym uważna, namiętna i taka niewinna. Na moment otwieram oczy i widzę, jak daje się ponieść, jej twarz tuż przy mojej, cała przejęta, zaangażowana, aktywna. Nie, tym razem nic na to nie wskazuje, by miała w zanadrzu jeszcze jakiś żart. Ponownie zamykam oczy i ja też daję się jej ponieść. Unosimy się razem, jak na surfingu, na jednej fali, nasze języki przywierają do siebie miękko, ręka w rękę, rozbawieni, przekomarzamy się ze sobą, by już po chwili znów się do siebie przytulić. Ustami bawimy się w zderzenie czołowe, każde z nas domaga się dla siebie miejsca, tak by czerpać jak najwięcej przyjemności z trwania w tym ciasnym, a zarazem rozkosznie miękkim pojeździe z tablicą rejestracyjną, której treść mówi sama za siebie: pocałunek. Po chwili Gin zaczyna lekko potrząsać ramionami. Nie przestaję jej całować. Znów nimi potrząsa. Co jest, czyżby namiętność? Uwalnia się z uścisku. – O Boże, przepraszam. – Wybucha śmiechem. – Już dłużej nie wytrzymam… Przesiedziałeś zamknięty w szafie w salonie całe jedenaście minut i trzydzieści dwie sekundy, w głowie mi się to nie mieści. O rany, to przecież musi przejść do historii! Przepraszam cię, na serio, strasznie cię przepraszam. – I zeskakuje z łóżka, zanim udaje mi się ją złapać. – Ale przynajmniej dobrze się całujesz, o ile może cię to jakoś pocieszyć. – Nie wstaję, leżę wyciągnięty na łóżku, podpieram się na łokciu i nie spuszczam z niej wzroku. Ciężko jest trafić na dziewczynę równie ładną, a na dodatek zabawną i dowcipną. Nie, moment, coś mi się pomyliło. Równie zabawną, dowcipną i tak piękną. Nie, chwila, znów mi się pomyliło. Tak… prześliczną. Ale tego jej nie mówię.
– Wiesz, co jest w tym wszystkim najbardziej niesamowite? Że będziemy codziennie razem pracować, i to nie wiadomo jak długo, a ponieważ zawsze nastaje dzień wyrównania rachunków, więc możesz być pewna, że prędzej czy później spotka cię z mojej strony zasłużona kara.
"Tylko ciebie chcę" отзывы
Отзывы читателей о книге "Tylko ciebie chcę". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Tylko ciebie chcę" друзьям в соцсетях.