Gin przechodzi do ataku.

– Wobec tego wyjaśnijmy to sobie od razu: podpieprzyłeś mi kluczyki, podpieprzyłeś mi samochód, a co gorsza, zabrałeś się również za mnie.

– Fajnie by było! Co do tego ostatniego, to nie miałbym nic przeciwko.

Gin siedzi naprzeciw mnie, chwyciła się pod boki cała naburmuszona.

– Ty kretynie, miałam na myśli, że spieprzyłeś mi wieczór. Postawmy sprawę jasno, bo w przeciwnym razie znów zaczniesz sobie wyobrażać niestworzone rzeczy. A więc przed chwilą w samochodzie…

– Z powodu takiego głupstwa… Ależ się uwzięłaś!

– Zatem przejdźmy do konkretów. Wyjaśnijmy to raz na zawsze. Kto za to zabuli?

– To znaczy?

– Rżniesz mi tu głupa?

– To się okaże, jeśli postarasz się, żeby było śmiesznie, to ja płacę. W przeciwnym razie…

– W przeciwnym razie co?

– Płacę i tak.

– Aha, w takim razie zostaję.

– Ale będziesz musiała zwrócić mi w naturze.

Z miejsca daje mi w twarz. Kurwa, ale ma refleks. Celnie wymierzony policzek.

– Ała.

Ta od frytek przerywa jedzenie i wpatruje się w nas razem z dwiema czy trzema osobami z pobliskich stolików.

– Musicie jej wybaczyć – Uśmiecham się, rozmasowując sobie policzek. – Zwyczajnie się zakochała. – Gin nie zwraca najmniejszej uwagi na ludzi, którzy się jej przyglądają.

– Wobec tego umówmy się tak, ty płacisz za kolację i nie żądasz niczego w zamian, a ja za to udzielę ci paru lekcji dobrego wychowania. No już, dobiliśmy targu. Sam jeszcze na tym zyskasz.

Vittorio przynosi bruschettę na stół. – To co, panience też podać?

Gin w okamgnieniu zwija mi bruschettę sprzed nosa i bierze olbrzymi kęs, pochłaniając na raz połowę świeżutkich pomidorów, które Vittorio kroi, wkładając w to tyle serca, nie to co inni; tamci już po południu drobno siekają pomidory, odstawiają je w naczyniu do lodówki i przetrzymują w chłodnej temperaturze.

– Przynieś mi jeszcze jedną, Vit.

– Mmm, pycha.

Gin bierze kawałek pomidora do buzi i oblizuje sobie palce.

– Genialnie się spisałeś. Step. Coś mi się zdaje, że całkiem dobrze tutaj karmią. Jak tam policzek?

– Świetnie! Przyznaj się sama, zrobiło ci się trochę przykro, że posunąłem się jedynie do pocałunku? Mamy czas, weź się nie obrażaj. Wy, laski, wszystkie jesteście takie same. Chcecie wszystko, i to od razu.

– Za to ty chcesz najwyraźniej jeszcze raz oberwać prosto w twarz, i to natychmiast?

– Masz świetny refleks. Gratulacje. W dzisiejszych czasach ciężko jest znaleźć dziewczynę, która nie tylko ujdzie w tłoku, ale i równie szybko potrafi zarówno się odgryźć, jak i przejść do rękoczynów.

– Mmm. – Gin uśmiecha się do mnie na siłę, jakby chciała powiedzieć: „Ale śmieszne…".

– Co jest?

– Jakoś to „ujdzie w tłoku" nie bardzo przypadło mi do gustu.

– Za to moja bruschetta jak najbardziej. Praktycznie mało się nią nie udławiłaś.

Nagle docierają do mnie głosy.

– No co ty, Step! Wiedziałem. A nie mówiłem wam, że to on.

Wierzyć mi się nie chce. Są tu wszyscy, za moimi plecami. Żeglarz,

Balestri, Bardato, Zurli, Blasco, Lucone, Bunny… Są wszyscy po kolei, nie mogę się nadziwić. Z wyjątkiem jednego: Pollo. Ściska mi się serce, ale nie chcę o tym myśleć, nie teraz. Przechodzi mnie zimny dreszcz i na chwilę zamykam oczy, nie teraz, proszę cię… Na szczęście Schello rzuca mi się na szyję: – Ej, łobuzie, co ty, zabawiasz się w bułgarskiego separatystę?

– Amerykańskiego, jeśli już.

– A rzeczywiście, bo przecież był w Ameryce… W Stanach… Ale co to się stało, że nie pojawiłeś się na spotkaniu? Wszyscy tam czekaliśmy na naszego idola. Tyle że idol się skończył… Teraz chodzi sobie na kolacje, wpatruje się głęboko w oczy swojej kobiecie.

– Jeśli już, to zagląda jej za dekolt, tam to ma dopiero oczy!

Popatrz, jakie ma balony…

Po pierwsze, to nie jestem jego kobietą.

– A po drugie, uwaga chłopaki, bo to trzeci dan we własnej osobie.

– Dasz sobie wreszcie spokój z tym gadaniem, nic tylko w kółko trzeci dan? Powtarzasz się.

– Ja? Ale to przecież ty sama przechwalałaś się tym już ze trzy razy, od kiedy się poznaliśmy. A że masz trzeci dan w małym palcu, mogłem się przekonać, kiedy musiałem własnoręcznie rozprawić się z jednym takim, żeby cię obronić.

– Okay! Święty Tomaszu niedowiarku… od burasów. Sam tego chciałeś. – Gin wstaje od stołu, okrąża paczkę przyjaciół, patrzy na nich przez chwilę. Po czym, niewiele myśląc, odwraca się gwałtownie, chwyta Schello obiema rękami za kurtkę, zarzuca go sobie na biodro i prędko zgina się wprzód. Jest bezbłędna, nie waha się ani chwili. Schello wybałusza oczy. Gin ugina prawą nogę i wykopuje ją w górę, pomagając sobie ramieniem. Schello przelatuje niczym piórko i plecami ląduje na stole milczącej pary. Wreszcie będą miełi o czym rozmawiać. Facet gwałtownie podrywa się od stołu.

– Co to, kurwa… – Subtelniachy, zarówno ona, jak i on. Wyrzucają to z siebie jednocześnie.

– Moje frytki… – Ona.

– Kurwa, moja marynarka z wielbłąda… – On.

Dla tej apatycznej pary mocne uderzenie Schello stanie się przynajmniej powodem do snucia w nieskończoność opowieści, która ma szanse przejść do legendy.

Schello podnosi się cały obolały. – Ala, kto to, kurwa, był?

– Posiadaczka trzeciego dana albo coś koło tego – odparowuje mu Gin od razu.

Wszyscy się śmieją: – Zabawne. Zajebista. Tak, twoja dziewczyna jest zajebista.

– Znowu… Nie jestem jego dziewczyną!

– Na razie.

– Dobre sobie, to co w takim razie robisz ze Stepem na kolacji? – To Carlona, tak ją chyba nazywają, od zawsze dziewczyna Lucone. Unosi brew, rozbawiona, jakby chciała powiedzieć: „Mnie nie oszukasz, już ja się znam na kobietach". Gin się uśmiecha: – Właściwie to się nie mylisz. Cóż, znaczy to tyle, że naciągnę go na kolację, a potem spadam.

– Zjeść kolację na koszt Stepa, po czym się zmyć. Mission: Impossible to przy tym pikuś.

– I kto mi za to zapłaci?

Schello patrzy na niego osłupiały. Koleś zdjął z siebie marynarkę, która miała udawać tę z wielbłądziej wełny, teraz przyprawioną pieczenia i podstawia mu ją pod same oczy.

– No więc, do ciebie mówię… kto mi za to zapłaci?

– No co, czyżbyśmy się znaleźli w Mamy cię? Ejże, jaja sobie ze mnie robicie, czy jak? Gdzie jest ukryta kamera?

Schello zaczyna się miotać po całym lokalu, to w jedną, to w drugą stronę.

– Ej? Gdzie ją macie?… No gdzie?

Poszukuje domniemanej kamery praktycznie wszędzie, zagląda pod obrazy, za drzwi, a niektórym kobietom nawet do torebek powieszonych na oparciu krzesła. Podnosi wszystko jak leci, dotyka, za grosz szacunku jak zwykle, dowcipny i bezczelny, na skraju zidiocenia. No bo szukać kamery pod serwetką kogoś, kto właśnie je… facet oczywiście się obrusza.

– Skończyłeś? Jełopie! Co mi tu, kurwa, dotykasz? Chcesz się jeszcze raz przelecieć?

Podrywa się z miejsca, ręce zwisają mu wzdłuż ciała, są masywne, po samym ich kształcie widać, że ma za sobą wiele godzin ciężkiej pracy, poharatane i popękane, ogorzałe od wysiłku na świeżym powietrzu, wyrobione w budowlanym trudzie, w pyle i przy malowaniu, gipsowaniu, tynkowaniu, przy odwalaniu gruzu, nadwerężone nadmiernym wysiłkiem.

– No i co? Dotarło do ciebie, chuju jeden?

– Ej… Fly down.

Schello sobie pozwala, gotów iść o zakład, że tamten ni w ząb nie zna angielskiego. Oczywiście racja jest po jego stronie.

– A tobie co, obrażać się zachciało? Już ja ci zajebię.

Murarz chwyta go oburącz za szyję, to jego elegancki sposób, by pokazać się dziewczynie od jak najlepszej strony.

– Tak naprawdę to w ten sposób chciałem przeprosić, ale sam rozumiesz, że po angielsku brzmi to niesłychanie wykwintnie.

Murarz robi zamach pięścią, a my, rozbawieni, zanosimy się śmiechem, na szczęście Vit wkracza do akcji: – Dosyć tego, ale już, macie się zachowywać. Jestem przecież waszym pułkownikiem, nie? Dosyć, no już.

Wychodzi facetowi naprzeciw, tak by ten nie czuł się stratny. – Zaraz ci przyniosę wyśmienite limoncello, ot co. Na koszt lokalu. – Po czym chwyta Schello za ramiona i odprowadza go do reszty. – Nic a nic się nie zmieniliście, co? Cieszę się, że was widzę, poważnie. Sam nie wiem jak to jest. Step, ale ilekroć się pojawiasz, to wieczór zawsze się rozkręca. Chodźcie, rozgośćcie się. Nakryć wam od razu na dwanaście osób?

– Może Step nie chce sobie przerywać swojej romantycznej kolacji.

Patrzę na Gin. Rozkłada ręce.

– Umówimy się kiedy indziej, prawda, mój drogi?

Rzeczywiście jest zabawna. A jednak… Właśnie przez to jednak nie bardzo wiem, co mam myśleć: – Ależ tak, moja droga, umówimy się kiedy indziej. Jak tylko znów zostaniesz bez kasy i z pustym bakiem…

Gin się uśmiecha i zaraz wymierza mi cios pięścią w ramię, i to wcale nie byle jaki. Nigdy nic nie umyka uwagi Lucone. – Kurwa, ma parę maleńka, potrafi grzmotnąć, i to jeszcze jak, co!

Wszyscy potakują. Siadają, robiąc przy tym masę zamieszania, przestawiają krzesła, śmieją się, kłócą o miejsca. Tylko dziewczyny wymieniają między sobą spojrzenia pełne dezaprobaty dla Gin i udają, że nic ich nie obchodzi. Uznanie okazane innej kobiecie zawsze drażni, nawet gdyby chodziło o twoją najlepszą przyjaciółkę. Kolacja mija błyskawicznie. Usta im się nie zamykają, naraz chcą opowiedzieć mi o wszystkim, wielkie nowiny z lokalnego podwórka. – O, to ty jeszcze nie wiesz… Giovanni rozstał się z Francescą. Nie masz pojęcia, jaki numer mu wykręciła: związała się z Andreą, jego przyjacielem. A on nawet nie sprał go za to po pysku. Co za czasy! A, padniesz jak to usłyszysz: Alessandra Fellini nareszcie dała! Dała Davide. Teraz nazywają kolesia „Kropla". Wiesz dlaczego. Step? Bo przez cztery bite lata nic tylko drążył, zupełnie jak ta chińska kropla. Mijały wiosny, lata, czy to w górach, czy nad morzem… nie odstępował jej na krok. Prezenty, prezenciki, liściki. Zasłużył sobie na nagrodę, nie? Czekał, czekał i w końcu się doczekał! Dała mu i ma. Tak, tyle że teraz, jak już się rozkręciła, to nabrała takiej pary, jakby co najmniej chodziło o rozgrywki olimpijskie. I nikt nie zostaje z pustymi rękami, wszyscy po kolei mogą liczyć na nagrodę.