– No… – Patrzę na Ginevrę. – Chodźmy już, bo w przeciwnym razie jak nic się spóźnimy.

Sięgam po przebitą oponę, wrzucam ją z tyłu do bagażnika i go zamykam. Przechodzę koło knypka, który wymienił koło, mijam go. Tłuścioch z kolei stoi nieopodal samochodu. Najwyraźniej wolno jarzy. Prawą ręką błyskawicznie wykonuję zamach. Kciukiem i wskazującym chwytam go za ucho, ściskam z całej siły, wykręcając mu je jednocześnie, przepełniony złością. Chętnie bym mu je urwał.

– Ała, kurwa, ała.

– Spadaj stąd, ćwoku. I schudnij. – Po raz ostatni wykręcam mu je bezlitośnie, po czym go puszczam. Zastyga skulony, z rękami złożonymi jak do modlitwy na swoim uchu, a ja tymczasem wsiadam do samochodu. Czekam, póki Ginevra nie zatrzaśnie za sobą drzwi i ruszam, dłużej nie zwlekając. Widzę całą trójkę w bocznym lusterku. Znikają gdzieś w oddali, spowici mrokiem nocy, która rozciąga się między nami.

– No i jak się czujesz?

Siedzi w milczeniu. Próbuję ją rozśmieszyć.

– Ci trzej nie mają nawet pojęcia, jakimi są farciarzami. Wystarczyłoby, żeby trzeci dan wpadł w furię i goście mieliby przechlapane, co?

Ale nic z tego. Zero, zastygła bez słowa. Patrzę na nią. Włosy jej opadają, jakby na znak porażki, zasłaniając część twarzy. Lekko rozchylone usta wynurzają jej się z kryjówki, niepewne i skonsternowane, lekko drżą.

– Ginevra, no co ty, już wszystko w porządku.

– Gówno prawda! Pomyśl tylko, gdybym złapała gumę i była sama.

– Ale tak się nie stało.

– Ale mogło. Tych trzech by się zatrzymało i co by było dalej?

– Ale mogło zdarzyć się i tak, że to ja przejeżdżałbym na motorze i najzwyczajniej w świecie pomógłbym ci zmienić koło. – Staram się ją uspokoić.

– Wierzyć mi się nie chce, że takie z was kutasy… We trzech się zasadzać, żeby wykorzystać dziewczynę, która jest całkiem sama, co za pojeby!

Widzę, że się zafiksowała. Próbuję jakoś rozładować atmosferę.

– Dobra, powiedzmy, że masz świetny tyłek.

– A bo co, może to twoja zasługa?

– Skąd, nie moja. A nuż twoich rodziców. Masz naprawdę świetny tyłek, w pełnym tego słowa znaczeniu. Znaczy, było go widać w całej okazałości, jak zmieniałaś koło. Można powiedzieć, że to poniekąd twoja wina… Żeby przybierać takie pozycje, i to w ten sposób… Słowem, zbyt silnie podziałałaś na wyobraźnię tych nieszczęśników.

– Aha, czyli chciałbyś przez to powiedzieć, że mój tyłek, wciśnięty w najbanalniejsze na świecie dżinsy, stanowi zamach na cudzy spokój.

– Właśnie, dokładnie tak.

– Na jakim świecie ty żyjesz?! Wyobraź sobie w takim razie, co by się działo, gdyby gumę złapała taka chociażby Jennifer Lopez. Do czego by wówczas doszło? Rozpętałaby się wojna światowa.

– Ale co to ma do rzeczy. Ona swoją pupkę ma ubezpieczoną na miliony dolarów…

– I co z tego?

– Ostatecznie może ją poświęcić bez bólu.

– A weźże ty spadaj. Skończony idiota z ciebie.

– Próbowałem tylko cię rozśmieszyć.

– Cóż, najwyraźniej ci się nie udało.

Siedzimy w milczeniu, jadę przed siebie. Gin nastawia głośniej radio, chce nie myśleć. – Bardzo lubię tę piosenkę. Wiesz, o czym jest?

Staram się w nią wsłuchać. Ale samego siebie nie będę oszukiwał. Doskonale nauczyłem się obsługiwać komputer, znam się na grafice, 3D i całej reszcie, ale co do angielskiego to zawsze byłem z nim na bakier. – Coś tam rozumiem…

– Leci tak: Nie mam pojęcia o historii, o matematyce…. – Gin nie przestaje tłumaczyć, wybawiając mnie z opresji.

Słucham jej. Mówi wolno, uśmiechając się przy tym, wydaje się, że nic jej nie umknęło.

– Bardzo ładna. – Sam nie wiem dlaczego, ale wygląda, jakby ją puścili specjalnie, w idealnym momencie. – Tak, piękna. – A zaraz po niej leci następna piosenka. Ale tym razem nie nastręcza mi ona najmniejszych problemów. Ty – spowita w kwiaty i światła miasta, z mgłą lub kolorami, kiedy zrywasz róże, na bosaka, a potem… Daję się ponieść. Patrzę przed siebie, w ciemność. To jeden z tych dziwnych zbiegów okoliczności, muzyka w odpowiednim momencie, samochód, który właściwie nie jest twój, droga bez świateł, zero ruchu, naprzeciw nieskończoności, z dziewczyną u boku. Do tego jeszcze piękną jak marzenie. Poprawia sobie kurtkę.

– Dużo jeszcze brakuje do spotkania?

Właśnie w tej samej chwili wjeżdżamy na rozjazd, tuż przed tunelem prowadzącym do Prima Porta. Wszyscy już tam są: Bardato, Manetta, Zurli, Blasco i kilka jeszcze innych osób. Wśród nich widzę też parę dziewczyn. Mijam ich, nawet się nie zatrzymując.

– Nie, już niedługo będziemy na miejscu. – Przyspieszam, choć i tak nie sądzę, by mnie rozpoznali. Spodziewali się, że przyjadę na motorze. I to sam. Ja zaś siedzę w samochodzie, i to razem z nią. Nadal się rozglądam, jakby nigdy nic. Gin wygląda przez szybę.

– Widziałeś? Tam jest grupka, która czeka na jakiegoś spóźnialskiego. Co za absurdalne miejsce na spotkanie.

A mówiąc to, spogląda na mnie. Serce mi wali. Nie mogę uwierzyć, że się połapała.

– Właśnie, absurdalne miejsce.

Nie przestaje mi się przyglądać: – Dziwna jest ta cała sytuacja, prawda?

– Jaka sytuacja? – Mam nadzieję, że nie zachce jej się znów rozmawiać o tamtej grupce.

– No, że tak sobie siedzimy razem w samochodzie, ty i ja, dwoje całkiem obcych sobie ludzie. A zarazem wszystko zdążyło się już wydarzyć. Kiedy się spotkaliśmy, o mały włos nie doszło między nami do bójki… I to z powodu śmiesznych dwudziestu euro.

– Z których chciałaś mnie skroić.

– Tak, ale przestań wciąż się wdawać w zbędne szczegóły. Bo zaraz złapiemy gumę i znów będę musiała zmieniać koło.

– Mów dalej. Ty też przestań się wdawać w zbędne szczegóły. – Gin się uśmiecha.

– Zatrzymuje się trzech kolesiów, jeden z nich się do mnie podwala, ty dajesz im wycisk, a teraz jedziemy sobie razem na kolację z grupą twoich przyjaciół. Właściwie to już jakby jesteśmy jedną z takich klasycznych par… Typowy wieczór, z paroma nieprzewidzianymi incydentami na dodatek.

– Właśnie, tyle że my nie jesteśmy razem.

– Ach, oczywiście.

Jadę przed siebie, ale jej stwierdzenie brzmi dla mnie trochę nieswojo.

– Co ma znaczyć: „Ach, oczywiście"?

– Znaczy: „Ach, oczywiście", ni mniej, ni więcej. – I zaczyna się śmiać.

– No, to „Ach, oczywiście" wcale nie znaczy wyłącznie: „Ach, oczywiście". Za tym się kryje znacznie więcej, co?

Patrzę na nią w oczekiwaniu na odpowiedź.

– Ty chyba rzeczywiście musisz mieć lekkiego świra na punkcie tego, co z „tyłu”? To, co ja mam z tyłu, stanowi zamach na cudzy spokój, u ciebie zaś to, co z „tyłu" stanowi stały podtekst we wszystkich rozważaniach. Ej, sorry, ale czyżbyśmy byli razem?

– Na razie nie.

– Nie, odpowiedź w tym wypadku, skoro już o tym mowa, ma brzmieć tylko i wyłącznie „nie", żadne tam „na razie nie". Jasne?

Maleńka zaczyna się rozkręcać.

– Aha, jasne.

– Czyli nie jesteśmy razem.

– Nie.

– O, dobrze.

Odczekuję kilka sekund. – Na razie.

Gin patrzy na mnie poirytowana. – Zawsze chcesz postawić na swoim, co?

– Zawsze.

– Cóż, wobec tego umówmy się następująco. Nie jesteśmy razem, na razie i z całą pewnością aż do końca tego wieczoru. A jeśli nadał będziesz się ze mną spierał, wówczas wymienię jeszcze odleglejsze daty, mogę nawet posunąć się do najodleglejszych miesięcy, czy jasno się wyrażam?

– Tak jasno jak to tylko możliwe. Uśmiecham się.

– Jednak zdążyłem się już przekonać, że zbyt ostentacyjna pewność siebie jest synonimem czegoś wręcz przeciwnego. Czy mam wyrażać się jaśniej?

– Tak.

– Byłoby lepiej, gdybyś po prostu powiedziała „na razie". – Uśmiecham się. Gin kręci głową.

– Na razie sobie odpuszczam, bo mam już tego dosyć. A poza tym do czego to doszło, że ty i ja spieramy się o to, że nie jesteśmy razem?

– Właśnie, zazwyczaj ludzie spierają się ze sobą, kiedy już są razem. Znaczy, że zaczęliśmy wszystko na odwrót.

– Ależ przecież niczego jeszcze nie zaczęliśmy. Hamuję powoli i zjeżdżam na pobocze.

Gin patrzy na mnie zaniepokojona. – A teraz co? Zaczniesz się do mnie przystawiać?

– Nie, na razie. Tutaj byliśmy umówieni ale nikogo nie widzę. Pewnie już sobie poszli, spóźniliśmy się.

– To ty się spóźniłeś.

– Okay, to ja się spóźniłem.

– Jakim cudem przyznajesz mi rację?

– Jeśli zaczniemy się tak spierać o każdą rzecz, to się rozstaniemy, jeszcze zanim się ze sobą zwiążemy.

Gin tym razem wybucha śmiechem. Ja też się śmieję. Patrzymy na siebie roześmiani, z nieistniejącym spotkaniem w tle. Muzyka głośno gra. Puszczają właśnie stare i nowe przeboje, jeden za drugim.

– Ta jest świetna! Rewelacja!

I komu ty to mówisz: właśnie leci kultowa Love me two times Doorsów.

– Love me two times, girl, one for tomorrow one just for today… Love me two times, I'm goin away…, tego nie będę ci tłumaczyć.

– Myślę, że sam zrozumiałem, o co chodzi.

Wszędzie wokół jest ciemno. Ale „na razie", może akurat ona ma rację, lepiej będzie już jechać.

– Dokąd mnie zabierasz?

– Ty i ja jedziemy razem na kolację. A to oznacza, że moich przyjaciół poznasz kiedy indziej.

– Jakie znów „kiedy indziej"?

Patrzę na nią w oczekiwaniu na reakcję. Postanawiam zawrzeć rozejm.

– No, o ile nadarzy się kiedyś jakaś okazja.

– Właśnie, o ile nadarzy się kiedyś jakaś okazja.

Cała zadowolona nastawiam głośniej muzykę i zmieniam stację, szukając gorączkowo sama nie bardzo wiem jakiej piosenki. Po chwili, nie bardzo zdając sobie z tego sprawę, w półmroku samochodu kątem oka spoglądam na Stepa.

Wprost nie mogę w to uwierzyć… Ja, Gin, w jednym samochodzie razem z nim. Gdyby tylko moi starzy się o tym dowiedzieli. Sama nie wiem dlaczego, ale to nieodmiennie pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy. To znaczy, gdyby moi rodzice wiedzieli, że właśnie teraz siedzę w samochodzie z jakimś nieznajomym, a właściwie kimś, kto według nich jest mi obcy, jakby na to zareagowali? Już sobie wyobrażam moją matkę: – No coś ty, oszalałaś? Ginevra, nigdy nie pozwalaj nikomu się ze sobą spoufalać. Z tysiąc razy ci to powtarzałam… – Oj, nic się na to nie da poradzić, cokolwiek by to było, nie wiedzieć czemu, moja matka zawsze Utrzymuje, że powtarzała mi to z tysiąc razy. Masz ci los. Jedno jest pewne: czego jak czego, ale tego nigdy by się nie spodziewała. A poza tym co takiego mogłabym jej powiedzieć? Ale wiesz, to po to, żeby zatankować… Jak zdołałabym jej wyjaśnić, o co tak naprawdę chodzi? Nie, nie chcę o tym myśleć. Skoro nawet ja sama nie mogę w to uwierzyć.