– Sorry, ale to ty prowadziłeś. Czyli wina leży po twojej stronie.
– Może… Ale to twój samochód. A skoro tak, to sama zmienisz sobie koło.
Ginevra się obrusza i idzie w stronę maski samochodu.
– Będzie raczej z tyłu, nie z przodu!
– Tylko sprawdzałam, czy nic się nie wgniotło – kłamie.
– Jasne… Jasne… Jakżeby inaczej.
Otwiera bagażnik i unosi podłogę bagażnika, pod którą leży koło.
– Ale jak je stąd wyjąć?
– Widzisz tę wielką śrubę pośrodku? Odkręć ją, a potem pociągnij koło do siebie.
Stosuje się do wszystkich moich zaleceń, koło już jest odkręcone. Próbuje je wyciągnąć, ale w połowie koło wpada jej do środka bagażnika tak, że aż odbija się od spodu. Nie daje rady.
– Sorry, ale dlaczego mi nie pomożesz?
– A co to ma do rzeczy? Zachowuj się, jakby mnie tu nie było. Sama przecież powiedziałaś, że nie uwzględniałaś mnie w planach na swój dzisiejszy wieczór, tak? O tym całym ględzeniu na temat równości płci już nawet nie wspomnę, a poza tym jest coś jeszcze, coś znacznie ważniejszego.
Staje naprzeciwko mnie, trzymając się pod boki. – Posłuchajmy. Co to takiego?
– Sama powiedziałaś, że masz trzeci dan, zgadza się? Pomyśl tylko, jeśli teraz wymiękniesz przez jedno koło… Ha, ha…
Patrzy na mnie wkurwiona nie na żarty. Nieomal daje nura do bagażnika, obejmuje koło i wygina plecy w koci grzbiet. Wkłada w to mnóstwo wysiłku, zbliżam się do niej niezwłocznie, żeby pomóc, ale udaje jej się uwinąć, zanim się przy niej zjawiam.
– Sama sobie dałam radę, a coś ty myślał. – A już po chwili, kiedy mnie mija, specjalnie popycha mnie ramieniem i mówi: – Weź spadaj! Zejdź mi z drogi, bo nic tylko tu zawadzasz i tyle.
Toczy koło, niewiele brakuje, żeby popchnęła je na mnie.
– To co, spadasz stąd w końcu, czy jak?
– A jakżeby inaczej, co więcej pójdę, siądę tam pod drzewem i zapalę sobie papieroska. Ej, tylko weź się streszczaj, jasne?!
– Właśnie, idź sobie, ale już.
19
Idę na pobocze, przysiadam na murku i zapalam papierosa. Nie ruszam się stamtąd, przyglądam się jej ukryty w mroku. Po chwili krzyczę do niej z daleka:
– Zuch dziewczyna, rewelacja, świetnie ci idzie.
Wsuwa głowę pod samochód, żeby podstawić lewarek. Klęczy, ręce trzyma oparte na ziemi, palce ma uniesione w górę i patrzy, gdzie powinna go umieścić. Jej obciśnięty dżinsami tyłek wyrasta niczym niewielkie wzniesienie wprost z samego asfaltu, wyraźnie odcinając się od karoserii samochodu, która wygląda jak niebo. Kręci pupą, starając się znaleźć odpowiednie miejsce dla metalowej nasadki lewarka. Coś pięknego.
– Ej, nawet nie masz pojęcia, jakie mam stąd widoki. Sama powinnaś to zobaczyć. Księżyc, i to w całej pełni, cudo. Wiesz, że jest pełnia?
Podnosi się, otrzepując ręce. Palcami delikatnie strzepuje sobie z dłoni drobinki z asfaltu, które przywarły do jej miękkiej skóry.
– Jaki znowu księżyc, skoro nic nie widać.
– Jeszcze dwie minuty temu można go było zobaczyć, przysięgam, taki księżyc cały w dżinsie, coś wprost cudownego. Wyłaniał się spod twojego auta.
– Słuchaj, ani słowem się do ciebie nie odezwę.
Zaczyna regulować lewarek, machając wajchą raz w górę, raz w dół, przez co samochód lekko się kołysze.
– Daj znać, kiedy skończysz, a nuż uda mi się zdrzemnąć.
Wyciągam się na murku, leżę sobie na plecach na samym jego brzegu. Patrzę na chmury, które mkną mi nad głową po ciemnym niebie. Właśnie zaczęły się zlewać z dymem, który wypuszczam z ust. Zwiewne, przezroczyste, przetykane jakimś ukrytym światłem, to za sprawą tego księżyca hen, gdzieś wysoko, którego nie widać, choć przecież jest, tylko wyżej, i nie ma na sobie dżinsów. Oddycham głęboko. Uśmiecham się i odwracam, żeby na nią popatrzeć. Wciąż tam jest i właśnie odkręca śruby. Mocuje się, usiłując przekręcić klucz. Nie daje rady i skacze, następując wprost na niego. Klucz zamocowany na śrubie odpada i ląduje na ziemi. Ona się złości, brzegiem dłoni, żeby się nie pobrudzić, odgarnia sobie włosy z twarzy. Taka piękna i rozpalona. Znów mocuje klucz na śrubie i próbuje ponownie. Zbliża się jakiś samochód. Jest ciemny, przejeżdża obok z umiarkowaną prędkością, miga światłami i trąbi. Za chwilę słyszę, jak hamuje kawałek dalej i pospiesznie zawraca na wstecznym, jakby nim kierował jakiś buras. To toyota corolla. Cofa się w dzikim pędzie, lekko nią zarzuca. Wykonuje półobrót na wstecznym. Po czym zatrzymuje się przed micrą Ginevry. Wysiadają jacyś ludzie. Wracam do pozycji siedzącej. To trzech chłopaków. Wyrzucam papierosa na ziemię i zastygam w oczekiwaniu na to, co się będzie działo.
– Ej, cześć, co tak późno robisz tutaj sama?
– Złapałaś gumę, co? Ale pech.
– My to dopiero mamy pecha, przez chwilę wzięliśmy cię za tirówkę. Zaczynają się śmiać.
Jeden z nich kaszle. Mają pewnie po jakieś mniej więcej dwadzieścia lat, włosy ostrzyżone na krótko, to pewnie żołnierze. Ginevra nie patrzy w moją stronę.
– Słuchajcie, czy bylibyście tak mili i pomogli mi zmienić koło?
– Jakżeby inaczej… Cała przyjemność po naszej stronie. Najmniejszy z nich przysiada na ziemi i kluczem zaczyna odkręcać śruby.
– A niech to szlag, ale pordzewiały.
– No, nigdy nie zmieniłam ani jednego koła w tym samochodzie… Pierwszy raz złapałam gumę.
– Tak, zawsze musi być ten pierwszy raz.
Jeden z nich śmieje się obleśnie, inni mu wtórują.
– Całe szczęście, że przytrafiło ci się to właśnie dzisiejszego wieczora, kiedy akurat tędy przejeżdżaliśmy.
– Otóż to, całe szczęście, że się tu znaleźliście. – Tym razem Ginevra rzuca w moją stronę wymowne spojrzenie i wykonuje dyskretny ruch ręką, jakby chciała przez to powiedzieć:,,Tere-fere, widziałeś? Oni mi pomogli”.
Knypek zmienia oponę w try miga, błyskawicznie odkręca wszystkie śruby i zdejmuje przebite koło. Rzuca je na ziemię nieopodal, tak że odbija się od podłoża, i od razu zakłada nowe. W okamgnieniu trafia w otwory i wkręca w nie śruby, jedną za drugą. Z grubsza przykręca je po kolei, ale nie do końca, po czym raz jeszcze dokręca do oporu każdą z osobna. Za dnia z pewnością jest mechanikiem. Ostatnie machnięcie klucza i podnosi się z ziemi.
– I proszę, już po wszystkim. Gotowe, panienko!
Wyciera sobie ręce w dżinsy, uderzając dłońmi o uda. Spodnie są tak brudne, że nawet nie zostawia na nich śladów.
– Dzięki, sama nie wiem, co bym bez was zrobiła.
Co tu dużo gadać, myślę sobie. Toż to urodzona księżniczka. Wie dokładnie, co i kiedy należy powiedzieć. Chyba że tego akurat mówić nie należy. Sposób taki sam dobry jak każdy inny, byle ich spławić w miłej atmosferze. Ale nie miałem żadnych wątpliwości, nic z tego.
– Ejże, nie tak prędko, coś ty? To tak się z nami żegnasz? Wyższy koleś, a zarazem nieco potężniejszy od pozostałych, przejmuje inicjatywę.
– No, przecież wam podziękowałam. Pewnie zajęłoby mi to trochę więcej czasu, ale nie myśl, że sama też nie dałabym rady zmienić sobie koła, a co!
Koleś spogląda na resztę i się uśmiecha. Ma luźną bordową koszulkę, ciasną przy samej szyi, z czarnym paskiem na klatce. – Dobra, ale daj nam przynajmniej całusa.
– Mowy nie ma.
– Ojoj, myślałby kto, że chcemy, żebyś nam zmarszczyła freda…
Śmieje się zachwycony, a uśmiech, który wykrzywia mu twarz, dobija nawet mnie. Ma tak szczątkowe uzębienie, że gdy się wyszczerza, zniekształca mu się twarz, jakby przywdział groteskową maskę.
– No weź, chyba przyznasz, że całus to niezbyt wygórowane żądanie.
Koleś w okamgnieniu chwyta Ginevrę i ją do siebie przyciąga. Ginevra jest wyraźnie zdezorientowana. A ten obejmuje ją w pasie i próbuje pocałować. Ginevra instynktownie odchyla głowę. Kolesiowi udaje się obślinić jej policzek, nie odpuszcza i usiłuje wepchnąć jej do buzi swój jęzor. Ginevra mu się wymyka. Koleś jest silny, ściska ją kurczowo. Ginevra próbuje kopnąć go kolanem między nogi, ale on za bardzo na nią napiera, dlatego jej się nie udaje. Knypek, ten sam, który zmienił koło, siedzi cicho, bez słowa przygląda się całej scenie. A wręcz sprawia wrażenie, jakby był tym lekko zniesmaczony. Ten trzeci zaś, tłuścioch, śmieje się, stojąc na uboczu, cały przejęty, raczej podekscytowany, kibicuje swojemu przyjacielowi.
– Świetnie, Pie', wepchnij jej język do gardła.
Pie', czyli Pietro, jak mi się zdaje, jednakowoż nie daje sobie z tym rady. A wręcz obrywa od Ginevry, która nie przestaje się miotać i przywala mu z główki.
– Ała, szlag by cię trafił. – Piętro łapie się za czoło.
– Będziesz miał nauczkę, ćwoku! – Ginevra poprawia sobie włosy, stoi na samym środku drogi, w niezbyt dużej odległości od niego, wcale nie ucieka, ani też nie wzywa mnie na ratunek.
– Do mnie ćwoku? Ja ci tu zaraz dam ćwoka. – Koleś rzuca się na nią z impetem. Ginevra pochyla głowę i zasłania się rękami, przyjmując pozycję obronną. Pietro chwyta ją za kurtkę.
Czas wkroczyć do akcji. – Ej, mieliśmy z tobą niezły ubaw, ale już wystarczy.
Piętro ją puszcza, dwaj pozostali są wyraźnie zaskoczeni, widząc, jak wyłaniam się z mroku. Zmierzam w ich stronę.
– A coś ty, kurwa, za jeden?
– Przypadkowy przechodzień. A za kogo ty się, kurwa, masz?
Staję przed nimi. Piętro patrzy na mnie. Ocenia, czy opłaca mu się mi odpowiedzieć. Słowem, czy da sobie ze mną radę, czy też nie.
Decyduje, że jednak tak: – Ale weź ty się odpierdol, i to już. – Popełnia gruby błąd. Błyskawicznie wyjeżdżam mu z piachy prosto w maskę, aż miło. Nawet sam nie wie kiedy. Trafiam go z ukosa, ale nie za mocno, dość żeby roztrzaskać mu nos. Widzę, jak chwieje się na nogach i rozpaczliwie usiłuje mi się odwinąć. Znów go uderzam, z lewej, wprost w prawy łuk brwiowy, z całej siły, celnie, bezlitośnie, z premedytacją. Osuwa się na ziemię z głuchym tąpnięciem, nie zdąża się nawet ruszyć, kiedy z kopa wyjeżdżam mu prosto w samą twarz. Trach. Zanim jeszcze udaje mi się cofnąć nogę, już się zbiera kałuża krwi. Sączy się obficie, płynna i jeszcze ciepła, z nosa wprost na jezdnię, powoli w mroku zlewa się z asfaltem. Piętro, czy też jak mu, kurwa, tam, ma otwarte usta, oddycha, wypuszczając przy tym dziwne bąbelki, a strugi krwi zalewają mu wargi. Raz po raz wypluwa gdzie popadnie pojedyncze krople krwi przemieszanej ze śliną. Teraz już nie jest mu do śmiechu.
"Tylko ciebie chcę" отзывы
Отзывы читателей о книге "Tylko ciebie chcę". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Tylko ciebie chcę" друзьям в соцсетях.