– Okay… okay…
Zaczynam się śmiać, ale wiem, że ma rację. – Wobec tego postawmy sprawę inaczej. – Widzisz tę komórkę?
Wyciągam ją z kieszeni.
– Czy wiesz, ile takich do „wykorzystania", i to o niebo lepszych od ciebie, mógłbym sobie załatwić, wystarczyłoby tylko zadzwonić. A skoro tak, to bądź cicho i wsiadaj.
Widać, kiedy komórka okazuje się rzeczywiście przydatna!
Rzuca mi nienawistne spojrzenie i zmierza w moim kierunku. Staje tuż przede mną i wyciąga do mnie rękę, ma rozchyloną dłoń. Błyskawicznie unoszę ramię. Przychodzi mi na myśl, że chce mnie spoliczkować. Ale się mylę.
– Na razie cię nie spoliczkuję. Daj mi kluczyki, ja poprowadzę. Uśmiecham się i wsiadam do niej do samochodu. – Mowy nie ma.
– Jak w ogóle możesz myśleć, że ci zaufam?
– Nie, to raczej jak ty możesz myśleć, że ja ci zaufam? Przecież ty usiłowałaś mnie naciągnąć jako pierwsza!
Wyciągam przed siebie rękę i otwieram przed nią drzwi. Uśmiecham się do niej.
– Mam rację, czy nie? No już, wskakuj.
Stoi tak przez chwilę zdezorientowana, po czym naburmuszona wsiada do samochodu, ma skrzyżowane ręce i wzrok wbity gdzieś przed siebie. Przez jakiś czas prowadzę w milczeniu.
– Ej, fajnie się prowadzi ten twój wózek.
– Czy konieczność rozmowy została wliczona w całą transakcję? Dopiero co minęliśmy Saxa Rubra.
– Nie, ale właśnie możesz ubić kolejny interes. Sama zobacz, mógłbym cię tutaj wysadzić i odjechać sobie twoją bryką, oczywiście bez żadnego tam „wykorzystywania", o którym sama wspomniałaś… Najnormalniej twoją bryką… ale z moim paliwem. Wobec tego postaraj się być miła, rozerwij się, uśmiechnij, masz taki śliczny uśmiech.
– Przecież go nawet jeszcze nie widziałeś…
– No właśnie… I na co czekasz?
Uśmiecha się do mnie na zawołanie, szczerząc zęby. – O proszę, zadowolony?
– Ogromnie.
Wyciągam do niej rozpostartą dłoń. Natychmiast się odsuwa.
– Oj, co robisz?
– O matko, ależ jesteś chorobliwie nieufna! Chciałem się przedstawić, nie, jak przystało na osobę dobrze wychowaną, taką, która nie kradnie. Jestem Stefano, dla przyjaciół Step.
Nie reaguje na moją wyciągniętą i rozpostartą w półmroku samochodu dłoń. – Dobrze… Cześć, Stefano, ja zaś jestem Ginevra, dla przyjaciółek Gin. Za to dla ciebie, choćby nie wiem co, Ginevra.
– Ginevra, dobre… Skąd twoi starzy wiedzieli, że powołają do życia księżniczkę twojego pokroju?
Patrzę na nią, unosząc brew, ale w końcu i tak nie wytrzymuję i wybucham śmiechem. – O Boże, sorry, strasznie chce mi się śmiać i sam nie wiem dlaczego. Księżniczka.
I nie mogę się uspokoić. Co na nią spojrzę, to wybucham śmiechem. Bawi mnie ta dziewczyna. Wzbudza moją sympatię. Może dlatego, że nie jest aż taka znowu piękna. Samochód pędzi przed siebie. Jej twarz pojawia się i znika w zależności od pozycji mijanych po drodze latami. Ich światło maluje ją to w jasnych, to znów w ciemnych barwach. A niekiedy księżyc składa na niej swój pocałunek. Ma wydatne kości policzkowe i małą brodę. Delikatne brwi, jak uciekający punkt, rozbiegają się w stronę nasady włosów. Ma orzechowe spojrzenie, intensywne, figlarne i radosne, mimo że jest cała poirytowana. Tak, najwyraźniej się co do niej pomyliłem. Nie jest aż taka znowu piękna. Jest wprost prześliczna.
– Twoi rodzice rzeczywiście świetnie się spisali. Idealnie utrafili z twoim imieniem: księżniczka Ginevra…
Patrzy na mnie w milczeniu.
– Stefano, moich rodziców już nie ma. Nie żyją.
Krew tężeje mi w żyłach. Najgorszy cios pięścią, jaki kiedykolwiek otrzymałem, i to w samą twarz, w brzuch, w zęby. Od razu rzednie mi mina.
– Przepraszam.
Przez jakiś czas jedziemy w kompletnej ciszy. Samochód mknie naprzód. Patrzę przed siebie, wprost na drogę, starając się gdzieś pomiędzy tymi śmigającymi białymi liniami pozbyć poczucia winy z powodu mojego głupiego błędu. Słyszę, jak wzdycha, może właśnie płacze. Nie dam rady się odwrócić, ale muszę. Muszę… Widzę ją w kąciku, jak mi się przygląda. Cała się skuliła i przywarła do szyby. Siedzi bokiem. W pewnym momencie, ni stąd, ni zowąd, wybucha dzikim śmiechem.
– O Boże, dłużej już nie wytrzymam, wcisnęłam ci totalny kit! To mamy remis, dobra? Rozejm. – I błyskawicznie wkłada płytę do odtwarzacza. – Sam chciałeś wojny i się doigrałeś. Łyso ci, co? Zgrywasz takiego twardziela, ale w głębi duszy… jesteś strasznym wrażliwcem. Taki malutki… – Ginevra zanosi się głośnym śmiechem i rusza się w rytm Red Hot Chili Peppers. – To w jakie fajne miejsce zabierasz mnie na kolację?
Teraz jest znacznie spokojniejsza, to ona stała się panią sytuacji. Nie odzywam się do niej ani słowem. Kurwa, zrobiła mnie w chuja. Celny cios, typowy dla wrednej suki. Jak można sobie żartować z takich rzeczy? Prowadzę, wciąż patrząc przed siebie. Kątem oka widzę, jak rozbawiona tańczy do Scar Tissue. Ma doskonałe wyczucie rytmu. Wije się, zarzucając włosami. Raz po raz się uśmiecha, przygryzając przy tym dolną wargę.
– Daj spokój, chyba się nie obraziłeś?
Patrzy na mnie.
– Bardzo cię przepraszam. Prowadzisz mój samochód. Jasne, jedziesz na swoim paliwie, mówię to zawczasu, zanim sam powtórzysz to po raz kolejny. Zabierasz dziewczynę na wspólną kolację z twoimi przyjaciółmi, prawda? A w każdym razie coś w tym stylu… W gruncie rzeczy nie masz najmniejszego powodu, żeby się dąsać, co nie? Sam przecież powiedziałeś… Rozerwij się… Uśmiechnij!!! I właśnie to zrobiłam. Dlaczego w takim razie ty też nie miałbyś wziąć ze mnie przykładu?
Wciąż się nie odzywam.
– A masz ci. Nabzdyczył się na amen. Zrobił nadąsaną minę. Wolałbyś, żeby naprawdę umarli? Dobra, w takim razie spróbujmy zafundować sobie taką krótką conversation… A co u twoich starych?
– Świetnie, są w separacji!
– I masz ci! Ale banał. O rany, jakiż ty jesteś przewidywalny. Czy naprawdę nie jesteś w stanie wymyślić nic lepszego?
– Cóż ja na to poradzę, skoro taka jest prawda. Ty to naprawdę niezła jesteś. Widzisz, to twoja wina, że pozbawiłaś naszą rozmowę pozorów prawdopodobieństwa.
– Chyba nie mówisz poważnie…
– Już ci powiedziałem, że tak.
Teraz to ona przez jakiś czas milczy. Patrzy na mnie zbita z tropu. Usiłuje mnie rozgryźć, cokolwiek krzywo na mnie patrząc.
– To nieprawda.
– Przecież już ci powiedziałem, że tak.
Wciąż nie jest do końca przekonana, czy prawdą jest to, czego się ode mnie dowiedziała. Prowadząc, odwracam się do niej i zaczynam się jej przyglądać. Przez chwilę tak trwamy, wpatrujemy się sobie w oczy. Trochę jak byśmy ze sobą rywalizowali. To ona pierwsza opuszcza wzrok. Wygląda, jakby się zarumieniła. Ale jest zbyt ciemno, by dało się ocenić, czy jest tak rzeczywiście, czy też nie.
– Ej, patrz lepiej przed siebie, na drogę. Benzyna jest wprawdzie twoja, ale samochód mój, prawda? A skoro tak, to masz mi go nie skasować.
Uśmiecham się bezwiednie.
– Wcisnąłeś mi wierutną bzdurę, mam rację? Wcale nie są w separacji.
– Jak to nie, i to już od lat.
– No, jeśli to prawda, bardzo mi przykro. W każdy razie przeczytałam gdzieś, że ponad sześćdziesiąt procent par, które mają dorosłe dzieci, jest w separacji. A więc…
– A więc?
– To okoliczność, której nie możesz wykorzystywać, byle tylko zgrywać ofiarę.
– Ale kto tu chce zgrywać ofiarę. Co ty wygadujesz…
Chciałbym jej wszystko opowiedzieć, może dlatego że nic o mnie nie wie albo dlatego, że wzbudza moje zaufanie, albo z jakiegoś jeszcze innego powodu, o którym sam nie mam pojęcia. Ale tego nie robię, coś mnie powstrzymuje.
– O czym myślisz? O twoich rodzicach?
– Nie, myślałem o tobie.
– A o czym to myślałeś, skoro mnie wcale nie znasz?
– Myślałem sobie, jak to jest fajnie, właśnie kiedy kogoś nie znasz i ten ktoś siedzi przy tobie, i ile problemów masz tym samym z głowy, jak możesz sobie tego kogoś wyobrażać, puszczasz wodze fantazji, dajesz się jej ponieść.
– I dokąd to cię poniosło?
Specjalnie robię pauzę.
– Daleko.
Nawet jeśli tak nie jest, i tak dobrze się bawię, kiedy jej to mówię.
– Przyznaję, jest inaczej, niż sądziłem, coś mi się zdaje, że to ty miałaś rację.
– To znaczy?
– Faktycznie wykorzystuję sytuację.
– Idiota. Skończony kretyn z ciebie. Chcesz zasiać we mnie niepokój, prawda? Ale i tak ci się to nie uda, przykro mi. Mam trzeci dan. Wiesz, co znaczy trzeci dan, czy też nie masz zielonego pojęcia? Cóż, wyjaśnię ci to raz-dwa.
Zalewa mnie potokiem słów, a ja słucham jej rozbawiony.
– To znaczy, że nawet nie zdążysz położyć na mnie ręki, a ja już ci ją przetrącę, rozumiesz? Trzeci dan, w karate. Trenowałam też kick boxing. Tylko spróbuj wyciągnąć do mnie rękę, a już po tobie. Po tobie.
– Całe szczęście. W takim razie jestem bezpieczny.
Nie zdążam nawet skończyć zdania, gdy nagle tracę panowanie nad kierownicą. Micra wpada w dziki poślizg. Błyskawicznie wykręcam kierownicę w przeciwną stronę i zdejmuję nogę z gazu. Ginevra ląduje wprost na mnie. Łagodnie zjeżdżam na prawą stronę, gdy tymczasem ona wraca na swoje miejsce. Przestraszyła się. Z całej siły uderza mnie pięścią w ramię, raz za razem, ciągle w to samo miejsce.
– Durniu, przestraszyłeś mnie! Skończony kretyn z ciebie!
Śmieję się. – Ała, przestań, bądź grzeczna. Słuchaj, nie mam z tym nic wspólnego. Coś mi się zdaje, że złapaliśmy gumę.
– Co ty wygadujesz! Zrobiłeś to specjalnie!
– Mówię ci, że nie.
Wysiadam z samochodu i zaglądam pod spód od strony maski, żeby sprawdzić koła.
– O tutaj, widziałaś?
Też wysiada i widzi przebitą oponę.
– I co teraz?
– Teraz mam nadzieję, że masz zapasowe koło.
– Pewnie, że mam.
– Świetnie!
Stoimy tak przez chwilę i się sobie przyglądamy.
– No i?
– No i co? Idź i je przynieś, nie?
"Tylko ciebie chcę" отзывы
Отзывы читателей о книге "Tylko ciebie chcę". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Tylko ciebie chcę" друзьям в соцсетях.