Patrzę na Alice. – To co, ile jeszcze?
Alice spogląda na zegarek. Brakuje kilku sekund.
– Stop. Właśnie jest koniec.
– Widziałaś, a nie mówiłem? Rach-ciach i już po wszystkim. Wychodzę z sali gimnastycznej. Żeglarz rzuca się przed siebie, by zobaczyć, jak się miewa Murzyn.
– Nic się nie martw, już sprawdzałem, oddycha. Żeglarz się rozluźnia. – Rany, Step, zmasakrowałeś gościa.
– Tak mu zależało, żeby walka nie była na niby… no to ma.
Idę do lustra. Oglądam sobie wargę. Jest rozwalona i już mi cała spuchła. Za to łuk brwiowy ma się dobrze. Podchodzi do mnie Alice.
– Gdyby to była prawdziwa walka, a ja postawiłabym wszystkie moje pieniądze, to bym je straciła.
– Co to ma do rzeczy, w takim wypadku byśmy się dogadali i po pierwszym ciosie już bym się nie podniósł.
Podchodzi do mnie Alessio. – Za to ja wygrałbym całą zainwestowaną kasę. A tam, nie wiedzieć czemu, ale czułem, że to ty zwyciężysz.
– Jak to nie wiedzieć czemu? – Znów widzę, że czuje się niezręcznie, chciałby coś powiedzieć, ale sam jakoś nie bardzo wie co. Przychodzę mu z pomocą.
– No już, zdejmij mi rękawice, dawaj…
– Trzymaj. Przyniosłam ci trochę lodu, żebyś przyłożył sobie do wargi.
To Alice. Podchodzi do mnie z chusteczką higieniczną, w której jest kilka kostek lodu.
– Dzięki, powiedz swojej przyjaciółce, żeby wzięła trochę zimnej wody i polała nią twarz Murzyna, wyjdzie mu na zdrowie.
– Właśnie to robi.
Alice patrzy na mnie i dziwnie się przy tym uśmiecha. Zaglądam do środka. Antonella jest w sali gimnastycznej i pomaga Żeglarzowi. Robią Murzynowi okłady na twarz. Makijaż albo cud, jeśli wszystko dobrze pójdzie, to dziewczyna dopnie swego. Żeglarz albo Murzyn. Sam nie wiem, co gorsze. Ten pierwszy w najlepszym razie na coś ją naciągnie, ten drugi zaś zgwałci. Ale nic mi do tego. I siadam sobie spokojnie na ławie. Przykładam chustkę do wargi. Widzę Alice, patrzy na mnie. Ona też chciałaby coś powiedzieć. Ale jakoś nie bardzo wie co. Nie czekam, aż to zrobi. Nie chce mi się. A w każdym razie nie teraz. – Sorry, ale idę pod prysznic. – I tak oto znikam z pola widzenia. Zostawiam ich samym sobie. Przez moment wyobrażam sobie Alessio i Alice na wspólnej kolacji, ich wysiłki, by pogadać o tym i o owym. Fede pewnie byłaby niepocieszona. Ale to też nie moja sprawa. Po czym, nie zawracając już sobie dalej głowy, wchodzę pod prysznic.
16
Kto sam nie widział Vanniego, ten nie zrozumie. A być może nawet ten, kto go widział, też nie. Zatrzymuję motocykl przed wejściem i zsiadam. W tym lokalu aż roi się od barwnych postaci. Jakaś kobieta, z ustami prawie tak samo wydatnymi jak jej biust, gada z facetem z gigantycznymi zakolami, które ukrył, czesząc się na pożyczkę. Ma na sobie krótką spódnicę, kobieta naturalnie, spod niej widać parę świetnych nóg sięgających jej aż pod same balony, również zrobione. Oczywiście zanosi się śmiechem, słuchając opowieści „zapożyczonego" gościa, po chwili odbiera telefon i z pewnością kłamie rozmówcy jak z nut. Zapożyczony udaje, że nie słucha, wkłada ręce do kieszeni spłowiałej marynarki w prążki. Znajduje papierosa i go zapala. Zaciąga się, zgrywając zadowolonego, ale ani na moment nie odrywa wzroku od biustu kobiety. Ona uśmiecha się do niego. Kto wie, a nuż zdoła przedmuchać ją także. W głębi, trochę dalej, panuje chaos. Wszyscy gadają, ktoś zamawia mrożony jogurt, towarzystwo rozsiadło się na motorach i zastanawia się, co począć z tak pięknie rozpoczętym wieczorem. Kilka maserati, jeden za drugim, krąży nieopodal w poszukiwaniu wolnego miejsca. Za to mercedes obstawia drugi szereg. Wszyscy się ze sobą witają, wszyscy się znają. Jest Gepy, który siedzi na hondzie SH50, ma króciutkie włosy, wytatuowaną obręcz w maoryskim stylu na ramieniu i spłowiały ślad po jakimś starym tatuażu, który zrobił sobie lata temu na kostkach prawej dłoni. Wciąż jeszcze można dojrzeć, co takiego ma na nich wypisane. „Boli”. Może ma nadzieję, że tym samym ciosy pięściami, które zadaje, są skuteczniejsze. Ten sam co zawsze nieobecny uśmiech. Rozgląda się wokół, nie szukając niczego konkretnego. Ma na sobie poszarpaną bluzę, specjalnie wyciętą tak, by wyeksponować te 48, maksymalnie 50 w obwodzie, jakie liczy jego ramię, kiepsko skądinąd wytrenowane, wyraźnie niedostatecznie wyrzeźbione. Patrzy na mnie rozkojarzony i mnie nie poznaje. To i lepiej. Ja mam się spotkać z tym, który ma coś do powiedzenia, a on się do nich nie zalicza. Cokolwiek by to miało zresztą znaczyć. Tak przynajmniej sobie wyobrażam, z opisu, jaki przedstawił mi ojciec. Mówił o inteligentnym mężczyźnie, wysokim, elegancjom, szczupłym, zawsze nienagannie ubranym, z długimi włosami, ciemnymi oczami, w krawacie w poprzeczne kolorowe prążki, z kołnierzykiem rozpiętym przynajmniej z jednej strony. Ojciec specjalnie mnie na to wyczulił. – Odpięty róg kołnierzyka odgrywa niebagatelną rolę, Step, tyle że nikomu nigdy nie udało się odkryć jaką.
Wyobrażam sobie, że nikt nigdy nawet go o to nie zapytał. Rozglądam się wokół. Nie ma nikogo, kto by wyglądał na uosobienie władzy. Kiedy przyglądam się jeszcze uważniej, to dochodzę do wniosku, że nie ma tu właściwie nikogo szczupłego. Gepy. Cóż, Gepy może i nawet jest na swój sposób szczupły. Tyle że brakuje mu całej reszty. Wciąż tam jest, siedzi na swojej hondzie SH50. Obok przechodzi gruba Cyganka około pięćdziesiątki. Gepy nie zwraca na nią uwagi, a tymczasem ona chwyta go za rękę i przyciąga do siebie.
– Jeden euro za twoją przyszłość. Szczęście ci przyniesie.
– Ejże, ale o co ci chodzi? Prosił cię ktoś o coś. No co, zgłupiałaś?
– Zobaczysz, Cyganka prawdę ci powie, pan dobry.
Cyganka zaczyna palcem wodzić po dłoni Gepy’ego, jakby mu z niej miała wyczytać przyszłość. – A więc, proszę, widzę, że los będzie ci sprzyjał… Gepy wpada w panikę i próbuje wyrwać jej swoją rękę.
– Weź ty się odpierdol! Wcale nie chcę znać swojej przyszłości.
Ale Cyganka nalega i nie chce jej wypuścić.
– Daj mi się przyjrzeć, tylko jedno euro, już mówiłam.
– Ejże, skończyłaś, czy nie? Zaczynasz mnie wkurwiać, odpuść sobie!
Ale Cyganka nalega. Zależy jej, by mu przepowiedzieć przyszłość. Nie za frajer przecież, tylko za kasę! Dochodzi między nimi do absurdalnej walki. W pewnym momencie Gepy ni stąd, ni zowąd spluwa jej w twarz i zaczyna się śmiać. Cyganka unosi rąbek spódnicy, odsłaniając przy tym brązowe podkolanówki, i się wyciera. Jaśniejsza smuga wykwita jej na policzku, a tymczasem ciemne wargi zaczynają miotać przekleństwa.
– Łajdaku! Jeszcze popamiętasz, ty…
– No co? O co ci chodzi, co? No co? Posłuchajmy, co takiego, bo jak cię zaraz pogonię kopniakiem… – Gepy zsiada błyskawicznie ze swojej hondy, żeby jej sprzedać kopniaka, ale Cyganka sama się ulatnia. Są tacy, którzy się temu przyglądają. Ale już po chwili wszyscy zachowują się jakby nigdy nic i wracają do przerwanych rozmów. To był raptem materiał na anegdotę, którą by można potem opowiedzieć podczas kolacji albo sięgnąć po nią w jakichś innych okolicznościach. Jedno jest pewne. Gepy z całą pewnością nie jest mężczyzną, którego szukam. I wtedy go dostrzegam. To ten tam. Wygląda jak ktoś, kto na dobrą sprawę nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się wokół niego. Siedzi samotnie przy stoliku i popija coś jasnego, a w jego kieliszku unosi się oliwka. Ma długie włosy, zgodnie z opisem, garnitur z ciemnoniebieskiego lnu, białą koszulę, nienagannie odprasowaną. Letni krawat w niebieskie i czarne prążki układa mu się miękko na torsie i sięga poniżej paska, tak że jego brzeg dotyka skrzyżowanych nóg. Nieco poniżej mankietu, spod nogawek spodni wystają mu top-sidery, ani specjalnie nowe, ani też stare, które wyglądają na wystarczająco często noszone, by nie odstawać od paska spodni. Jeśli w ogóle miałbym jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to brzeg kołnierzyka, rozpięty po jednej stronie, rozwiewa je za jednym zamachem. To on. – Witam.
Podnosi się z miejsca. Wygląda na szczęśliwego, że mnie widzi. – O, dzień dobry, to pan jest Stefano? – Wymieniamy uścisk dłoni.
– Pana ojciec opowiadał mi o panu w samych superlatywach.
– Cóż innego mógł zrobić.
Śmieje się. – Przepraszam. – Dzwoni mu komórka. – Cześć. Jasne, nic się nie martw. Wszystko już powiedziałem. Wszystko już zrobiłem. Już wszystko w porządku. Zobaczysz, że podpiszą.
Uosobienie władzy, kocha wyraz „wszystko".
– A teraz wybacz, ale jestem na spotkaniu. Tak, cześć. Ależ jasne. Oczywiście, że się cieszę, już ci powiedziałem… Strasznie upierdliwy koleś. – Rozłącza się i uśmiecha. – Przepraszam raz jeszcze. Właśnie mi pan mówił?
Odzywam się ponownie i opowiadam mu o kursie, który zrobiłem w Nowym Jorku.
– Czyli grafika w 3D.
– Tak.
– Świetnie. – Potakuje zadowolony. Wygląda na doskonale zorientowanego w tej dziedzinie. Znów dzwoni jego komórka. – Przepraszam pana, ale dzisiejszy dzień to prawdziwy horror.
Potakuję, udając wyrozumiałego. Wyobrażam sobie, że ma tak codziennie. Przypominam sobie, że ja też mam ze sobą komórkę. Jak głupek prawie się rumienię. Wyciągam ją z kurtki i wyłączam. Chyba zauważył. A może nie.
Kończy rozmawiać.
– Słusznie, ja też swój wyłączę, w ten sposób będziemy mogli spokojnie pogadać.
A jednak zauważył.
A więc zostaniesz asystentem naszego stałego grafika na etacie. Nazywa się Marcantonio Mazzocca. Jest świetny. Wkrótce go poznasz, właśnie tutaj idzie, to z nim niedawno rozmawiałem.
Mam nadzieję, że to nie ten od tej pierwszej rozmowy telefonicznej, bo przecież po tym, jak się rozłączył, nazwał gościa „upierdliwym”.
– Pomyśl tylko, to arystokrata, na północy ma bezkresne połacie gruntów, wzgórza całe porośnięte winnicami. W Weronie… to znaczy należą do jego ojca. On sam zaczął od malowania, malował obrazy. Przyjechał tu do Rzymu, zaczął krążyć po lokalach i wykonywać, no wiesz, różne takie okolicznościowe zaproszenia na imprezy i przyjmować inne tego typu zlecenia. W końcu, stopniowo wyspecjalizował się w grafice komputerowej i wreszcie ja go do siebie ściągnąłem.
"Tylko ciebie chcę" отзывы
Отзывы читателей о книге "Tylko ciebie chcę". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Tylko ciebie chcę" друзьям в соцсетях.