– Dani, chcesz to? Bo wyrzucę. – Daniela spogląda na siostrę. Babi stoi w drzwiach swojego pokoju z granatowym żakietem w ręku.

– Zostaw, ja to włożę.

– Pruje się już…

– Da się naprawić.

– Jak chcesz. – Babi rzuca żakiet na łóżko. Daniela odprowadza ją wzrokiem, gdy wychodzi. Ileż to razy kłóciły się o ten żakiet. Nigdy by nie przypuszczała, że zechce go kiedyś wyrzucić. Jej siostra bardzo się zmieniła. Zostawia tę myśl i zabiera się do pakowania prezentów.

Babi kończy uwalniać szafę, kiedy wchodzi matka.

– Świetnie, pozbyłaś się mnóstwa rzeczy.

– Tak, masz, to wszystko trzeba wyrzucić. Tego nie chce nawet Dani.

Raffaella bierze niektóre rzeczy rozłożone na stole.

– Zrobię z tego paczkę dla biednych. Mają dziś przyjść i odebrać. Wyjdziemy później razem?

– Nie wiem, mamo. – Babi trochę się rumieni.

– Jak chcesz, nie przejmuj się tym.

Raffaella uśmiecha się i wychodzi z pokoju. Babi otwiera niektóre szuflady. Jest szczęśliwa. To czas, kiedy łączą ją dobre stosunki z matką. Dziwne. Ledwie sześć miesięcy temu kłóciły się o wszystko. Przypomina sobie koniec tego procesu sądowego, kiedy wyszła z sądu, a matka pobiegła za nią.

– Czyś ty zwariowała, dlaczego nie powiedziałaś, co się tak naprawdę stało? Dlaczego nie powiedziałaś, że ten łobuz uderzył pana Accado bez powodu?

– Dla mnie wszystko wyglądało tak, jak opowiedziałam. Step jest niewinny. Nie miał z tym nic wspólnego. Co wy możecie wiedzieć, o czym on myślał? Co odczuwał w tamtej chwili? Nie potraficie niczego usprawiedliwić, niczego przebaczyć. Jedyna rzecz, jaką jesteście w stanie przeprowadzić, to osądzić. Decydujecie o życiu waszych dzieci wedle swoich życzeń i wyobrażeń. Nie mając zielonego pojęcia, co my o tym myślimy. Dla was życie jest jak gra w karty, to, czego nie wiecie, jest niewygodną kartą, której trzeba się pozbyć; parzy was, przeszkadza. Ale nie zastanowicie się, dlaczego ktoś wyznaje tylko prawo pięści, a inny narkotyzuje się, co to was obchodzi, jeśli to nie wasze dziecko. Teraz cię to obeszło, mamo, bo twoja córka związała się z kimś, kto ma problemy, kto nie myśli tylko o tym, żeby mieć gti 16 z elektrycznym zapłonem, daytonę albo by pojechać na Sardynię. Jest chuliganem, to prawda, ale może dlatego, że nikt mu nie wyjaśnił pewnych spraw i dlatego wokół tyle kłamstwa, bo to jedyny sposób, żeby się nie poddać.

– Ależ co ty mówisz? To są czyste idiotyzmy… A pomyśl o sobie, co ty z siebie robisz. Jesteś obłudnicą, publicznie kłamiesz!

– Nic mnie nie obchodzą twoi przyjaciele, nie obchodzi mnie również, co o mnie myślą, jak mnie oceniają. Zawsze mówicie, że są to ludzie, którzy dorobili się sami. Czego się dorobili? Tylko pieniędzy. Nie rozmawiają ze swoimi dziećmi. Nic tak naprawdę nie obchodzi ich, co one robią, co je boli. Gówno was to wszystko obchodzi!

Raffaella wymierzyła jej wtedy mocny policzek. Babi podniosła rękę do twarzy i uśmiechnęła się.

– Powiedziałam tak specjalnie, niech ci się nie wydaje… Teraz, kiedy mnie ukarałaś, twoje sumienie jest w porządku. Możesz wrócić do swoich przyjaciółek, możesz pograć sobie w karty. Twoja córka jest trzymana krótko. Wie, co jest słuszne, a co nie. Rozumie, że nie należy używać brzydkich słów i że trzeba zachowywać się grzecznie. Ale czy ty nie widzisz, że jesteś śmieszna, że to jest śmiechu warte? Wysyłasz mnie w niedzielę do kościoła, ale kiedy nazbyt uważnie słucham Ewangelii, to nie, to już niedobrze. Jeśli zbyt kocham moich bliźnich, jeśli przyprowadzam do domu kogoś, kto nie podnosi się, kiedy wchodzisz, i nie umie zachować się przy stole, kręcisz nosem. Powinniście mieć własne kościoły, swoją własną ewangelię, wedle której nie wszyscy muszą zmartwychwstać, a tylko ci, którzy nie zasiadają do stołu w podkoszulkach, nie podpisują się, stawiając nazwisko przed imieniem, dzięki czemu zawsze wiesz, czyimi są dziećmi, i którzy są opaleni i piękni oraz ubierają się wedle waszej mody. Jesteście błaznami.

I Babi poszła dalej, a Raffaella odprowadzała ją wzrokiem, dopóki nie wdrapała się na siodełko za Stepem i nie odjechali razem.

Ileż to czasu minęło. Jak wiele się zmieniło. Z westchnieniem otwiera drugą szufladę.

Biedna mama, jakżeż wiele sprawiała jej kłopotów. W gruncie rzeczy, to ona miała rację. Lepiej rozumie to teraz. Ale są w życiu sprawy ważniejsze. Układa jak trzeba swoje rzeczy. Jednak te ważniejsze sprawy jakoś nie przychodzą jej teraz do głowy, ani jedna, może dlatego, że wygodniej jest o nich nie myśleć. A może ich nie ma naprawdę tak wiele? To wyrzut sumienia czy ten staniczek, z którego Step sobie pokpiwał?

„Jaka jesteś dzisiaj seksowna". Jedno po drugim, nieubłaganie, napływają z daleka melancholijne i smutne wspomnienia. Jej osiemnaste urodziny w Ansedonii. O dziesiątej wieczorem, nieoczekiwanie, warkot motoru. Wszyscy zaproszeni wychylają się z tarasu. Nareszcie coś, o czym się będzie mówiło. Przyjechali Step, Pollo i ich przyjaciele. Zsiadają z motorów i wchodzą do świątecznego domu wesoło, pewnie, zuchwale, rozglądając się wokół, przyjaciele w poszukiwaniu jakiejś ładnej dupki, on jej.

Babi biegnie mu naprzeciw, gubiąc się w jego ramionach, słysząc „najlepsze życzenia, skarbie" i czując jego władczy pocałunek.

– Uważaj, są rodzice…

– Wiem, dlatego właśnie to robię! Chodź, uciekaj stąd ze mną…

Po torcie ze świeczkami i po wręczeniu jej przez rodziców roleksa znikają. Daje się porwać przez jego radosne oczy, przez jego zabawne pomysły, przez silny i szybki motor. Jazda w dół ku nocnemu morzu, ku zapachom żarnowca jak najdalej od niepotrzebnych gości, od wzgardliwych oczu Raffaelli, od zasmuconych Claudia, który chciał zatańczyć walca ze swoją córką, jak w takich okolicznościach czynią zwykle ojcowie.

Ale jej nie ma, ona jest daleko. Mała dorosła zatraca się w swoim tańcu miłosnym wśród pocałunków, łagodnych motywów słonych fal i romantycznego księżyca.

– Masz, to dla ciebie. – Na jej szyi połyskuje złoty naszyjnik, wysadzany turkusami płonącymi niebieskimi ognikami, jak jej szczęśliwe oczy. Babi uśmiecha się do niego, a jemu, wśród pocałunków, udaje się ją przekonać, że go nie ukradł.

– Przysięgam.

I ta noc przed maturą. Ileż jest śmiechu w domu przy powtarzaniu, przy zgadywaniu tematów. Rozmaite przypuszczenia, jakieś nielegalne przecieki. Każdy wie lepiej, jaki to będzie temat. Ciągle ktoś telefonuje, że zdobył ten prawdziwy.

– To będzie pięćdziesięciolecie telewizji, odkrycie nowego dzieła Manzoniego, rewolucja francuska, na pewno.

Niektórzy utrzymują, że dowiedzieli się z Australii, gdzie wszystko odbywa się dzień wcześniej, inni, że od zaprzyjaźnionego profesora, od kogoś z komisji, a jeszcze inni, że dowiedzieli się dzięki medium. Kiedy następnego dnia przyszłość staje się teraźniejszością, odkrywa się, że ten profesor nie jest znowu takim przyjacielem, a medium to zwyczajny oszust; o Australii lepiej nie mówić, bo za daleko. Jednak kiedy pojawiły się wyniki, była wielka niespodzianka.

Babi dostała sto. Popędziła do Stepa szczęśliwa, pełna entuzjazmu. On się roześmiał i żartował z niej.

– Jesteś dojrzała… Jesteś jak dojrzała ryba…

Rozebrał ją, śmiejąc się, pokpiwając, wydawało się, że wiedział, że oczekiwał takiego stopnia. Kochali się. A potem w rewanżu ona go żartobliwie wyśmiała.

– Mógłbyś to sobie wyobrazić? Ty, zwyczajne siedemdziesiąt, masz zaszczyt całować zasłużone sto… Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak ci się powiodło?

On uśmiechnął się do niej.

– Owszem, zdaję sobie sprawę. – I objął ją w milczeniu. Jakiś czas później Babi poszła z wizytą do pani Giacci.

W końcu, po tych wszystkich nieporozumieniach, nauczycielka jakby nabrała do niej sympatii. Traktowała ją teraz lepiej, może aż z pewnym respektem. Dopiero wtedy, gdy odwiedziła ją w domu, dowiedziała się dlaczego.

Ten pozorny respekt to był po prostu strach. Pani Giacci bała się, że zostanie zupełnie sama, że zostanie bez swego jedynego przyjaciela i towarzysza. Że nie zobaczy już swego psa. Bała się osamotnienia. Babi nie mogła wydobyć z siebie głosu, gdy słuchała wyrzutów nauczycielki, jej gniewu, jej złych słów. Gdy patrzyła na tę kobietę przed sobą, trzymającą Pepita w ramionach. Na tę starą kobietę, jeszcze bardziej zmęczoną, zgorzkniałą, rozczarowaną światem, młodzieżą. Babi uciekła stamtąd, przepraszając, nie wiedząc, co powiedzieć, nie wiedząc już, kim jest, kto jest jej przyjacielem, jaką w końcu powinna mieć ocenę, tę prawdziwą, na jaką zasłużyła.


Babi podchodzi do okna i wygląda na zewnątrz. Na niektórych tarasach świąteczne choinki to zapalają się, to gasną. Także w eleganckich salonach domu naprzeciwko. To Boże Narodzenie. Trzeba być dobrym. Może powinnam zadzwonić do niego. Ale ileż to już razy byłam dobra. Ileż razy mu wybaczałam. Panią Giacci także. Przypomniała sobie całe mnóstwo rozmów, jakie ze sobą przeprowadzili, te różne punkty widzenia, kłótnie, serdeczne powroty do zgody z nadzieją, że teraz wszystko pójdzie ku lepszemu. Lecz na nic się to zdało. Dyskusje nieustanne, każdego dnia, z rodzicami w stanie wojny, skrywane rozmowy telefoniczne, nocne dzwonienie. Matka, która podnosi słuchawkę. Step, który ją odkłada. Jego komórka, która w jego domu nie odbiera… A ona karana, coraz częściej. I tamten raz, kiedy Raffaella zorganizowała kolację we własnym domu, zmuszając ją do pozostania. Zaprosiła ludzi znaczących, wśród nich syna ich bogatego przyjaciela. Świetna partia, powiedziano jej. A potem pojawił się Step. Daniela mu otworzyła, nie zastanawiając się, nie pytając, kto tam. Oberwała za te drzwi po głowie, gdy Step wparował z rozmachem.

– Przepraszam, Dani, nie z tobą mam na pieńku, wiesz to!

Wziął Babi pod ramię i zabrał ją z domu mimo pełnych protestu krzyków Raffaelli i próby zatrzymania go ze strony domniemanej świetnej partii. Powalił go jednym ciosem, rozbijając mu wargę. Usnęła potem w jego ramionach, popłakując.