Teraz jakby się uśmiechali do siebie. Objęci w zachodzącym słońcu, bliscy sobie, choć tak różni. On kryjący się w plastiku, ona w naturalnych olśnieniach, nareszcie jasnych i szczerych. Opuszcza nieśmiało oczy i jakby niechcący staje przed lustrem. Nie poznaje siebie. Jej oczy tak uśmiechnięte, skóra tak Świetlista… Nawet twarz wydaje jej się inna. Odrzuca do tyłu Włosy. Jest inna. Uśmiecha się radośnie do tej, jaką nigdy nie była. Zakochaną dziewczyną. Nie tylko. Dziewczyną zatroskaną, niepewną, co ma włożyć tego wieczoru.

Później, po tym jak rodzice znowu ją skrzyczeli i wyszli na jedną z ich towarzyskich kolacji. Babi zagląda do pokoju Danieli.

– Dani, ja wychodzę.

– Dokąd idziesz? – Daniela pojawia się w drzwiach.

– Do Vetrine. – Babi wyciąga z szuflad jakieś sweterki, po czym sięga do szafy siostry. – Gdzieś ty podziała tę czarną spódnicę… tę nową?

– Nie pożyczę ci! Jeszcze i tę mi wyrzucisz! Żadne takie.

– Daj spokój, tamto to był wyjątek, nie?

– A dziś może być drugi. Tym razem wylądujesz w błocie, ko? O nie, nie pożyczę ci. To jedyna, która leży na mnie dobrze. Nie mogę ci dać, naprawdę.

– A jednak kiedy występuję jako „rumianek" i gazety o tym piszą, chwalisz się przed koleżankami, że jesteś moją siostrą. Dlaczego nie pochwalisz się, że nie chcesz pożyczyć mi spódnicy?

– Co to ma do rzeczy?

– Ma, ma, spróbuj mnie teraz o coś poprosić…

– Dobrze, weź ją sobie.

– Nie, teraz już nie chcę…

– Nie, teraz ją sobie weźmiesz.

– Nie, dziękuję.

– Ach nie? Uważaj, jeśli w tej chwili nie włożysz mojej spódnicy, jak tylko wyjdziesz, dzwonię do mamy i wszystko jej powiem.

Babi z gniewem zwraca się do siostry.

– Co zrobisz?

– To, co powiedziałam.

– A ja, jak cię zamaluję w gębę…

Daniela robi zabawną minę i w końcu obie wybuchają śmiechem.

– Masz. – Daniela kładzie na łóżku czarną spódniczkę. – Jest twoja. Możesz w niej skakać nawet do gnoju, jeśli cię to bawi.

Babi bierze spódniczkę w obie ręce i układa sobie na brzuchu. Wyobraża sobie, co włoży na górę. Dzwoni telefon. Daniela idzie odebrać.

W swoim pokoju Babi nastawia głośniej radio. Muzyka wypełnia dom.

– Andrea, zaczekaj chwilę! – Daniela odkłada słuchawkę i zamyka drzwi na korytarz. Wraca do telefonu i teraz może spokojnie rozmawiać. Babi wyciąga wszystko. Szafa otwarta, szuflady na ziemi. Rzeczy wyrzucone na łóżko. Nie może się zdecydować. Przechodzi do pokoju matki. Otwiera wielką szafę. Zaczyna w niej grzebać. Co chwila coś sobie przypomina. Czy będzie pasowało do czarnej spódniczki? Otwiera szuflady. Ostrożnie przegląda rzeczy. Muszą powrócić na swoje miejsce. Matki zauważają wszystko albo prawie wszystko. Chociaż podmiany vespy Raffaella nie zauważyła. Matki wiedzą wszystko, ale zupełnie nie znają się na motorach i radiach.

Nigdy nie proś matki, żeby ci kupiła dżinsy, jakie widziałaś na swojej przyjaciółce. Zawsze ci kupi takie, jakie nosi najgorsza łamaga w klasie.

Uśmiecha się. Golf z niebieskiej angory? Za ciepły. Jedwabna bluzeczka? Zbyt elegancka. Czarny żakiet z body pod spodem? Za smutno. Samo body jednak mogłoby pasować. Na przykład body pod bluzką. Można spróbować. Zamyka szuflady. Gdy wraca do siebie, spostrzega czerwony golf na łóżku. Zdradziłaby się. Odkłada go na miejsce. Czy matka zorientowałaby się? Podniecenie zwycięża obawy.

„A kto by się tym przejmował!". Poczucie winy znika, rozpraszając się w lustrze. Babi przygląda się sobie uważnie. Bodv pod bluzkę, nie. Spódniczka Dani nie wchodzi w rachubę. To i lepiej. Biedactwo, zresztą to naprawdę jedyna rzecz, która na niej dobrze leży. Postanawia, że wykorzysta ją do jazdy po mieście. To jutro. A dziś? Dziś co ma włożyć? Wraca do swojego pokoju. I dopada ją olśnienie. Pospiesznie otwiera ostatnią szufladę. Dżinsowe ogrodniczki! Wyjmuje je. Wypłowiałe, krótkawe, pogniecione, takie, jakich nie cierpi matka. Takie, jakie spodobają się jemu. Szybko się przebiera. Wciąga na siebie jasną dżinsową bluzkę, wsuwa ją w spodnie, podciąga do góry* szelki. Lokuje się na łóżku, wkłada skarpetki, a na nie buciki all stars z cholewkami do kostek, granatowe, jak ta elastyczna opaska znaleziona w łazience. Czesze się, zbierając włosy do tyłu. Kolorowe kolczyki niczym rybki z południowych mórz. Muzyka dudni na cały regulator. Czarna kreska wydłuża oczy. Szary ołówek kładzie cienie, dodając im urody. Białe zęby pachną miętą. Delikatny połysk pokrywa miękkie usta, czyniąc je przedmiotem pokusy. Policzki, pociągnięte naturalną czerwienią, rumienią się należycie same.

Daniela jest wciąż przy telefonie. Muzyka nagle cichnie. Drzwi z korytarza otwierają się powoli. Daniela przerywa rozmowę.

– Jasny gwint, aleś ty piękna!

Babi zakłada na siebie ciemną kurtkę Levi'sa.

– Naprawdę wyglądam dobrze?

– Jesteś szalowa!

– Dziękuję, Dani… Wiesz… twoja spódnica była nazbyt poważna…

Całuje ją. Potem szybko znika. Wyprowadza z garażu vespę Palliny. Uruchamia ją, wrzucając jedynkę. Zjeżdża w dół, przemyka przez cienie młodej nocy. Jej francuskie Caronne mieszają się z zapachem włoskich jaśminów, tworząc delikatne braterstwo. Pozdrawia pana Fiore. Potem włącza się do ruchu. Uśmiecha się. Co pomyśli o tym Step? Spodoba mu się? Co powie o ogrodniczkach? O makijażu? O bluzce? Czy zauważy, że jest dobrana do koloru oczu? Jej małe serce zaczyna bić coraz prędzej. Niepotrzebnie niespokojne. Nie wie, że wkrótce otrzyma wszystkie odpowiedzi.

32

Vetrine. Przed drzwiami duży osiłek z kolczykiem w lewym uchu i ze spłaszczonym nosem każe czekać całej grupie osób. Babi ustawia się w kolejce. Obok niej dwie dziewczyny przesadnie uszminkowane w płaszczykach z lekkiej tkaniny i dwaj ich towarzysze w marynarkach ze sztucznej, niby wielbłądziej wełny. Jeden z nich ma w klapie pozłacaną broszkę w kształcie saksofonu, zupełnie niewiarygodną jako symbol jego umiejętności. Drugiego zdradzają lekkie mokasyny z frędzelkami ze skóry. Marlboro w ustach nie uratuje ich. Nie wejdą.

Goryl spod drzwi dostrzega Babi. – Ty! – Babi mija utapirowane dziewczyny, jakąś parę przesadnie elegancką i dwóch pechowców z dalekiej obyczajowo prowincji. Ktoś protestuje, ale niezbyt głośno. Babi uśmiecha się do goryla i wchodzi. Tamten przepatruje mrocznie swoje stadko, z twarzą surową, ściągniętymi brwiami – gotów zgnieść każdy bunt w zarodku. Ale nie ma potrzeby. Wszyscy czekają w milczeniu, popatrując na siebie z tym półuśmiechem znaczącym tyle co: „My się gówno liczymy".

Dwa ogromne głośniki grzmią gdzieś z wysoka, tak niskimi tonami, że chce się wyć. Przy bufecie dziewczyny i chłopcy próbują porozumiewać się ze sobą, przekrzykując się i śmiejąc. Babi opiera się o szkło. Na dole widzi wielki parkiet. Tłum młodzieży szaleje tam w tańcu. Nawet ci spokojniejsi, rozsypani po bokach, dają się unieść żywiołowi. Vetrine podoba się jej, jest odlotowe: wchodzisz i od razu widzisz tych za szkłem, co tańczą pod tobą, jeśli chcesz, również możesz tam zejść i rzucić się w ten sam wir, i dać się oglądać z góry – oto masz przed sobą bajecznie kolorowy spektakl. Jedne dziewczęta machają rękami, inne podskakują radośnie, żartując ze sobą. W swoich małych, elastycznych topach, białych, czarnych, w swoich przykrótkich spodniach, ściągniętych na biodrach, odsłaniających pępki, w kolorowych dżinsówkach, rozchylonych u dołu i przewiązanych chusteczką w pasie. Jakaś samotna na pudle, inna rozmarzona z zamkniętymi oczami, pewien dobrze wychowany, który próbuję prowadzić. Jakiś lamus z kółkiem na głowie i w luźnej koszuli naśladuje Johna Travoltę. Jakaś para usiłuje coś sobie powiedzieć. Może on proponuje jej bardziej zmysłowy taniec, z muzyką bardziej romantyczną, sam na sam, w domu. Ona się śmieje. Może się zgodzi. Żadnego śladu Palliny, Polla, innych przyjaciół, a zwłaszcza Stepa. Czyżby nie przyszli? Niemożliwe. Pallina by uprzedziła. W pewnej chwili łapie nowy wiatr. Dziwne uczucie. Patrzy nie w tym kierunku. I jakby wiedziona jakąś magiczną ręką, łagodnym instynktem przeznaczenia, odwraca się. I są. Są tam, w tej samej sali, w dalekim kącie lokalu, siedzą całą grupą za ostatnią szybą. Są chyba wszyscy: Pollo, Pallina, ten z przepaską na oku, inni chłopcy o krótkich włosach i wyrobionych mięśniach, a przy nich młodziutkie i ładne dziewczyny. Jest Maddalena ze swoją przyjaciółką o okrągłej buzi. I jest Step. Pije piwo i co pewien czas spogląda w dół. Jakby szukając czegoś lub kogoś. Babi czuje, jak skacze jej serce. Czyżby to jej szukał? Pallina pewnie powiedziała mu, że Babi przyjdzie. Znowu spogląda w dół. Sala taneczna jest przymglona za szybą. Nie, Pallina nic mogła mu o tym powiedzieć. Znowu ostrożnie go obserwuje. Uśmiecha się do siebie. Dziwne. Jest taki silny z tym swoim twardym wyrazem twarzy, z krótkimi włosami podcieniowanymi z tyłu, w zapiętej kurtce i w tym sposobie siedzenia po pańsku, w spokojnej pewności siebie.

A jednak jest w nim też coś pogodnego i dobrego. Może w jego spojrzeniu. Step odwraca się w jej stronę. Babi chowa twarz jakby zalękniona. Nie chce, żeby ją zobaczył, wsuwa się między ludzi i oddala od szyby. Idzie w głąb lokalu, kupuje żółty bilet i przechodzi dalej. Szybko przemierza schody. Na dole muzyka jest głośniejsza. Przy barze Babi prosi o sok Belliniego. Lubi brzoskwinię. Step podniósł się. Oparł się o szybę obiema rękami. Porusza głową w rytmie muzyki. Babi uśmiecha się. Stamtąd nic może jej widzieć. Pojawia się napój i natychmiast znika.

Babi, by nie dać się zauważyć, obchodzi parkiet od tyłu, aż do miejsca pod nimi. Czuje się dziwnie wesoła. Bellini robi swoje. Zaczyna porywać ją muzyka. Poddaje się jej. Zamyka oczy i powoli, tanecznym krokiem, przecina parkiet. Porusza głową, naśladując rytm. Jest trochę podchmielona i czuje się szczęśliwa wśród tych nieznanych ludzi. Jej włosy fruwają. Wspina się na podniesiony skraj parkietu. Składa ręce i zaczyna tańczyć, kołysząc ramionami, podając marzycielsko usta, a oczy wznosząc ku górze. Przenikając szkło, ich spojrzenia się spotykają. Step wpatruje się w nią, ale przez chwilę jej nie rozpoznaje. Spostrzega ją też Pallina. Step odwraca się do Palliny i o coś pyta. Z dołu Babi nie może tego słyszeć, ale łatwo domyśla się pytania. Pallina potwierdza. Step znowu spogląda w dół. Babi uśmiecha się do niego, po czym opuszcza oczy i daje się porwać rytmowi tańca.