– Marini, sześć. Ricci, sześć z plusem. – Niektóre dziewczęta czekają spokojnie, przywykłe do miejsc w czołówce klasyfikacji. Ale dla Palliny to będzie istny cud. Nie wierzy własnym uszom. Ricci sześć z plusem? To znaczy i ona nie może mieć mniej. Wyobraża sobie, jak spotyka się z matką podczas obiadu i mówi: „Mamo, dostałam siedem z greki". Mama by zemdlała. Ostatni raz, kiedy zarobiła siódemkę, to było z historii, z Kolumba. Ten Krzysztof, z czerwoną chustą na szyi, szalenie się jej spodobał, jak tylko zobaczyła go w książce na obrazku. Prawdziwy dowódca. Podróżnik, człowiek zdecydowany, stanowczy. W końcu to on pierwszy, dobrze to czy źle, popłynął do Ameryki. To on wywołał modę na Stany. Jak dobrze się przyjrzeć. Pollo go trochę przypomina.

– Gervasi, siedem. – Pallina uśmiecha się radośnie do przyjaciółki.

– Idź, Babi. – Babi obraca się do niej i jej winszuje. Raz na jakiś czas bez przykrości może dostać mniej niż Pallina.

– Lombardi. – Pallina wyskakuje zza ławki i zmierza szybko do katedry. Jest szczęśliwa. Będzie co najmniej siedem.

– Lombardi, cztery. – Pallina zastyga bez słowa.

– Twoja praca zaplątała się tu przypadkowo – usprawiedliwia się nauczycielka z uśmiechem. Pallina odbiera swoją pracę i pognębiona wraca do ławki. A na chwilę uwierzyła. Jak byłoby pięknie dostać siódemkę! Siada. Pani Giacci jeszcze czas jakiś przygląda się jej z uśmiechem i dopiero potem powraca do ostatnich zadań. Ten babsztyl zrobił to naumyślnie. Pallina jest tego pewna. Ze złości jej oczy napełniają się łzami. Kurde, że też dała się tak nabrać! Siódemka za tłumaczenie z greki to było niemożliwe. Powinna była zorientować się od razu, że coś tu nie gra. Słyszy czyjś szept z prawej. Obraca się. To Babi. Pallina próbuje uśmiechnąć się, ale bez skutku. Pociąga nosem. Babi pokazuje jej chusteczkę. Babi zawiązuje ją i podrzuca przyjaciółce. Pallina chwyta ją w locie. Babi wychyla się ku niej.

– Beksa! Powinnaś zostać „rumiankiem". Po czymś takim wszystko inne jest głupstwem.

Pallina śmieje się z zadowoleniem. Pani Giacci patrzy na nią z niesmakiem. Pallina podnosi rękę na znak przeprosin. Wyciera nos i korzystając z tego, że ma chusteczkę przy twarzy, wystawia środkowy palec. Kilka dziewcząt z najbliższego otoczenia wybucha chichotliwym śmiechem.

Pani Giacci uderza pięścią w blat katedry.

– Cisza! Przechodzimy do przepytywania. Otwiera dziennik.

– Salvetti i Ricci.

Dziewczyny podchodzą do katedry, wręczają zeszyty i ustawiają się pod ścianą w oczekiwaniu na rozstrzelanie serią pytań. Pani Giacci jeszcze raz zagląda do dziennika.

– Servanti!

Francesca Servanti podnosi się z ławki całkowicie zaskoczona. Dziś nie była na nią kolej. Miały być przepytywane Salvetti, Ricci i Festa. Wszyscy o tym wiedzą. Idzie do katedry i wręcza nauczycielce zeszyt, starając się ukryć swój żal. Ale widać to po niej. Jest zupełnie nieprzygotowana. Pani Giacci zbiera zeszyty, układa je jeden na drugim, wyrównując krawędzie obiema rękami.

– Dobrze, że na was kończę przepytywanie, chciałabym już odłożyć grekę i zająć się poważniej łaciną. To wam chciałam powiedzieć. Bo to jest przedmiot, który najpewniej będzie wybrany…

Też nowina, myśli większość uczennic w klasie. Tylko jedna z dziewcząt ma inne zmartwienie. Silvia Festa. Dlaczego nie została wezwana do odpowiedzi? Dlaczego, co nie jest w porządku, zamiast niej będzie pytana Servanti? Co ta baba kombinuje? Sytuacja nie jest najweselsza. Ma już dwa razy po pięć i można łatwo się potknąć. A przecież nauczycielka nie powinna się była pomylić. Pani Giacci nigdy się nie myli. Jest to jedna ze złotych prawd Liceum imienia Falconieri.

Silvia Festa potrzebuje trzeciego przepytania, które, zresztą, jej się należy. W sposób niewidoczny z katedry odwołuje się do opinii Babi.

– Przykro mi, nie wiem, co ci powiedzieć. Ja też uważam, że dziś to ty powinnaś być pytana.

– Czy to znaczy, że Giaccicha się pomyliła?

– Może. Ale wiesz, jaka ona jest. Lepiej jej o tym nie mówić.

– Tak, ale jeśli się jej o tym nie powie, nie zostanę dopuszczona do egzaminów.

Babi rozkłada ręce..

– Nie wiem, co można zrobić… – Ona naprawdę współczuje koleżance. Zaczyna się przepytywanie. Silvia rzuca się nerwowo na swojej ławce. Nie wie, jak ma postąpić. Wreszcie się decyduje. Podnosi rękę. Pani Giacci to zauważa.

– Słucham, o co chodzi?

– Przepraszam, pani profesor. Nie chciałabym pani przeszkadzać. Ale sądzę, że mi brakuje trzeciego przepytania. – Festa uśmiecha się, próbując zatuszować to oskarżenie nauczycielki o popełnienie błędu. Pani Giacci wzdycha.

– Zaraz zobaczymy. – Bierze dwa zeszyty, żeby sobie pomóc w sprawdzeniu. Jakby grała w bitwę morską. W dzienniku.

– Festa… Festa… Jest. Przepytywana osiemnastego marca i oczywiście klapa. Zadowolona? Gorzej – sprawdza inne oceny – nie wiem, czy będziesz dopuszczona do egzaminów.

Żałosne „dziękuję" wydobywa się z ust Silvii. Bez złudzeń, została już zatopiona. Pani Giacci z miną osoby pewnej siebie bierze się za przepytywanie. Babi sprawdza w swoim dzienniczku. Osiemnasty marca. No właśnie, to data, pod którą była pytana Servanti. Nie ma żadnych wątpliwości. Giaccicha się pomyliła. Ale jak to udowodnić? Jej słowo przeciw słowu nauczycielki? To jakby zarobić na kolejny wpis do dzienniczka. Biedna Festa ma po prostu pecha. W ten sposób naprawdę straci rok. Babi zagląda na stroniczki innych przedmiotów. Osiemnasty marca. Czwartek. Sprawdza inne lekcje. Dziwne, tego dnia Festa nie była pytana z żadnego przedmiotu. Może to przypadek, a może nie. Wychyla się z ławki.

– Silvia.

– O co chodzi?

– Pokaż mi swój dzienniczek.

– Po co?

– Chciałam coś zobaczyć.

– Co?

– Potem ci powiem… Daj mi go.

Przez chwilę słaby promyk nadziei rozjaśnia oczy Silvii. Podaje koleżance dzienniczek. Babi go otwiera, przerzuca do ostatnich stroniczek. Silvia nic odrywa od niej oczu. Babi uśmiecha się. Odwraca się do niej i oddaje dzienniczek.

– Masz szczęście! – Silvia wykrzywia ostrożnie usta. Nie jest tego taka pewna.

Nieoczekiwanie Babi podnosi rękę.

– Przepraszam, pani profesor… Giacci odwraca się w jej stronę.

– O co chodzi, Gervasi? Ty też nie byłaś przepytywana? Zebrało się wam dziś na skargi, dziewczynki… No już, w czym rzecz?

Babi wstaje. Przez chwilę trwa w milczeniu. Oczy całej klasy kierują się na nią. A zwłaszcza oczy Silvii. Babi zerka na Pallinę. Również ona, podobnie jak inne, czeka z ciekawością. Uśmiecha się do niej. W końcu, dobrze, że to robi. Ta baba umyślnie włożyła pracę Palliny między te z siódemką.

– Chciałam powiedzieć, pani profesor, że pani się pomyliła.

Ogólny pomruk przepływa przez klasę. Dziewczyny są nadzwyczaj podniecone. Babi jest spokojna.

Pani Giacci dostaje wypieków na twarzy, ale opanowuje się.

– Spokój, proszę. Ach tak, Gevrasi, a w czym?

– Osiemnastego marca pani nie mogła przepytywać Silvii Festy.

– Jakże nie, mam to zapisane, w dzienniku. Chcesz zobaczyć? Proszę, osiemnasty marca, minus dla Silvii Festy. Zaczynam podejrzewać, że lubisz moje uwagi w dzienniczku.

– Ta ocena jest dla Franceski Servanti. Została błędnie zapisana dla Festy.

Pani Giacci jest bliska wybuchu złości.

– Ach tak? Cóż, ja wiem, że ty wszystko notujesz w swoim dzienniczku. Ale moje słowo znaczy więcej niż twoje. I jeśli ja mówię, że Festa była tego dnia pytana, to znaczy, że tak było.

– A ja mówię, że nie. Pani się myli. Osiemnastego marca pani nie mogła przepytywać Silvii Festy.

– Tak? A czemuż to?

– Ponieważ tego dnia Silvia Festa była nieobecna.

Pani Giacci blednie. Otwiera dziennik i zaczyna nerwowo, jak oszalała, przerzucać jego karty. Dwudziesty, dziewiętnasty, osiemnasty marca. Z gwałtownym pośpiechem sprawdza listę nieobecnych. Benticci, Marini, a potem, oto i ona. Panią Giacci wciska w krzesło. Nie dowierza własnym oczom. Festa. To nazwisko zapisała swoją ręką, drukowanymi literami, jak wół. Tak się pomylić. Toż to hańba. Czego trzeba więcej? Nauczycielka patrzy na uczennicę. Czuje się skończona. Babi siada powoli. Wszystkie koleżanki zwracają się w jej stronę. Szmer głosów unosi się nad klasą.

– Brawo, Babi, świetnie, brawo… – Babi udaje, że nie słyszy. Ale te okrutne słowa, ostre i zimne jak igły lodu, docierają do uszu nauczycielki. Kłują jak ból porażki. Taki wstyd przed klasą! Są ciężkie, dręczące, wywołują poczucie winy i domagają się przeprosin.

– Servanti, wróć na miejsce. Niech przyjdzie Festa. – Babi opuszcza wzrok. Sprawiedliwości stało się zadość. Gdy znowu podnosi głowę, szuka oczami Palliny. Ich spojrzenia się krzyżują, wysyłając tysiące porozumiewawczych znaków między ławkami. Więc ta straszna Giacci też może się omylić. Legendarna złota prawda rozsypała się. Jak kryształowa kula, co wypadła z rąk niezręcznej pokojówki i rozbiła się na mnóstwo drobnych kawałków. Ale Babi nie widzi żadnej pani, która by ją skrzyczała. Wokół jedynie rozradowane oczy koleżanek, zadowolonych i dumnych z jej odwagi. Gdy spogląda jednak ku katedrze, spotyka napawające lękiem spojrzenie pani Giacci. Niby pozbawione wyrazu, ma jednak twardość gładkiego kamienia, na którym wyryto groźne słowo: nienawiść. Przez chwilę Babi żałuje, że miała rację.

28

Południe. Step w miękkiej bluzie i szortach wchodzi do kuchni, żeby coś zjeść na śniadanie.

– Dzień dobry, Mario.

– Dzień dobry. – Maria od razu przestaje zmywać naczynia. Wie, że Step po przebudzeniu nie lubi takich hałasów. Step zdejmuje z ognia maszynkę do kawy i rondelek z mlekiem, po czym zasiada do stołu. I z miejsca dzwonek do drzwi. Dzwoni jak oszalały. Step klepie się w czoło.

– Co to za ku…

Maria szybko drepce do drzwi.

– Kto tam?

– To ja, Pollo! Pani mi otworzy, z łaski swojej!

Maria, pamiętająca dzień poprzedni, zwraca się do Stepa z pytającą miną. Step ruchem głowy daje znak przyzwalający. Maria otwiera drzwi. Pollo wparowuje biegiem. Ma przed sobą Stepa, który nalewa sobie kawę.