Pykając z fajki, przelatuje po kanałach telewizyjnych. Wie już, gdzie się zatrzymać. Oto dziewczęta zstępują otwierającymi się na dwie strony schodami, podśpiewując jakąś głupią pioseneczkę i demonstrując swoje jędrne piersi.

– Claudio, jesteś gotowy? Natychmiast zmienia kanał.

– Oczywiście, skarbie.

Raffaella przygląda się mężowi. Claudio tkwi na swojej kanapie, wyraźnie tracąc kontenans.

– Zmień krawat; masz, włóż ten bordowy.

Raffaella wychodzi, nie pozostawiając miejsca na dyskusję. Claudio rozwiązuje swój ulubiony krawat. Potem na klawiaturze pilota naciska piątkę. Ale zamiast pięknych dziewcząt ma przed sobą jakąś biedną gospodynię domową, która żonglowała literami alfabetu, próbując stać się bogata. Claudio zakłada na szyję bordowy krawat i całą swoją uwagę poświęca jego wiązaniu.

W małej łazience, która rozdziela pokoje dwóch sióstr. Daniela mocuje się z kredką do powiek. Koło niej pojawia się Babi.

– Co sądzisz?

Ma na sobie lekką różową sukienkę w kwiaty. Wcięta delikatnie w talii, spływa swobodnie, niewymuszenie na krągłe biodra dziewczyny.

– Jak wyglądam?

– Dobrze.

– A nie bardzo dobrze?

– Bardzo dobrze.

– No i lepiej, ale dlaczego nie powiesz „znakomicie"? Daniela wciąż zmaga się z linią, która ma być prosta i powinna powiększyć jej oczy.

– Ja wiem? Kolor mi się nie podoba.

– No dobrze, ale pomijając kolor…

– Te poduszki na ramionach… Chyba za duże.

– No dobrze, zostawmy poduszki…

– Sama wiesz, że nie lubię kwiatów…

– Powiedzmy, że nie ma kwiatów.

– Aha, no to wyglądasz bardzo ładnie.

Babi wcale nie ucieszona taką odpowiedzią, zresztą sama nie wiedząc, co by tak naprawdę chciała usłyszeć, sięga po buteleczkę Caronne, którą kupiła w sklepie wolnocłowym, kiedy wracała z Malediwów. Wychodząc, szturchnęła Daniele.

– Ej, uważaj!

– To ty uważaj! Mnie niewiele trzeba, żeby ci podczernić oko. Jak ty się malujesz?,

– Chciałam to zrobić dla Andrei.

– Jakiego Andrei?

– Palombiego. Poznałam go przed szkołą. Rozmawiał z Marą i Franccscą, tymi z czwartej. Kiedy one sobie poszły, powiedziałam mu, że jestem w tej samej klasie co one. Ile lat byś mi dała, jak się tak umalowałam?

– Hm, owszem, wydajesz się starsza. Wyglądasz co najmniej na piętnaście.

– Przecież ja mam piętnaście!

– Zetrzyj tutaj trochę.

Babi ślini sobie palec wskazujący, a potem masuje nim powieki siostry.

– Gotowe!

– A teraz?

Babi przygląda się siostrze, unosząc brwi.

– Hm, teraz to już wyglądasz na szesnastkę.

– Za mato.

– Dziewczęta, jesteście gotowe?

W drzwiach domu Raffaella włącza urządzenie alarmowe. Claudio i Daniela pospiesznie wychodzą, ostatnia wybiega Babi. Wszyscy wsiadają do windy. Tak zaczyna się wieczór. Claudio poprawia sobie krawat. Raffaella układa jeszcze włosy, szybkim ruchem prawej ręki odrzucając je do tyłu. Babi obgąga na sobie ciemny żakiet o podniesionych ramionach. Daniela jak zwykle przegląda się w lustrze i wie już, że za chwilę napotka wzrok matki.

– Czy nie jesteś za mocno umalowana? Daniela próbuje coś powiedzieć.

– Daj spokój, znowu jesteśmy spóźnieni.

Tym razem Raffaella widzi spoglądające na nią z lustra oczy Claudia.

– Czekałam na was, byłam gotowa już od ósmej.

W milczeniu mijają najniższe piętra. Do windy wciska się zapach duszonego mięsa, które przygotowuje żona portiera. To przypomnienie Sycylii miesza się przez chwilę z dziwną miksturą francuskich zapachów Caronne, Drakkaru i Opium.

– To pani Terranova, robi wspaniały gulasz w sosie pomidorowym.

– Daje za dużo cebuli – zdecydowanie ocenia Raffaella, która jakiś czas temu postawiła na kuchnię francuską, wywołując popłoch wśród wszystkich domowników i rozpacz sardyńskiej służącej.

Mercedes zatrzymuje się przed wejściem.

Raffaella pobrzękuje biżuterią, rym znakiem rocznic i świąt Bożego Narodzenia bardziej lub mniej radosnych, za to prawie zawsze kosztownych, zajmując miejsce obok kierowcy. Córki siadają z tyłu.

– Można wiedzieć, dlaczego nie stawiacie vespy bliżej przy ścianie?

– Jeszcze bardziej? Tato, znowu się czepiasz…

– Danielo, nie zwracaj się w ten sposób do ojca!

– Mamo, czy możemy jutro do szkoły pojechać vespą?

– Nie, Babi, na skuter jest jeszcze za chłodno.

– Przecież ma przednią szybę.

– Danielo…

– Oj, mamo, wszystkie nasze przyjaciółki…

– Chciałabym widzieć te wszystkie wasze przyjaciółki na vespach.

– Jeśli o to chodzi, to państwo Danieli kupili swojej córce peugeota, który, żebyś wiedziała, skoro tak się niepokoisz, wyciąga jeszcze więcej.

Portier, który nazywa się Fiore, podnosi szlaban. Mercedes cierpliwie, jak każdego wieczoru, czeka, aż ten długi metalowy drąg w czerwone paski się uniesie. Claudio kiwa portierowi ręką, Raffaelli zależy tylko na tym, żeby szybciej zamknąć dyskusję.

– Jeśli w przyszłym tygodniu zrobi się cieplej, to zobaczymy. – Mercedes z zadrapaniem ną prawym bocznym lusterku rusza, wioząc odrobinę więcej nadziei na tylnych siedzeniach.

Portier powraca do swojego małego telewizorka.

– W końcu nie powiedziałaś mi, jak teraz wyglądam, w tym stroju?

Daniela przygląda się siostrze. Poduszeczki są jednak za szerokie, a w ogóle to wygląda w tym nazbyt poważnie.

– Doskonale.

Wiedziała przecież, czego jej trzeba…

– Nieprawda, poduszki są za szerokie i jestem za poważna, jak ty to mówisz. Jesteś kłamczucha i wiesz, co ci powiem? Będziesz za to ukarana, bo Andrea nawet nie zajrzy ci w oczy. To znaczy zrobi to, ale jesteś tak wysmarowana, że nie pozna cię i pójdzie sobie z Giulią!

Daniela chciałaby coś powiedzieć, przynajmniej na temat Giulu, swojej najgorszej przyjaciółki. Ale Raffaella ucina dyskusję.

– Dziewczęta, dość tego! Jeśli nie skończycie, odwiozę was do domu!

– Mam zawrócić? – pyta Claudio i uśmiecha się do żony wykonując kierownicą taki ruch, jakby chciał to zrobić Ale wystarcza mu jedno jej spojrzenie, by zrozumieć, że nie pora na żarty.

3

Zwinny i szybki, szybki jak noc. Światła i ich odbicie pojawiają się i znikają w małych lusterkach jego motoru. Wpada na plac, zwalnia na tyle, żeby sprawdzić, czy z prawej nikt nie nadjeżdża, po czym na pełnym gazie skręca w Vigna Stelluti. I – Muszę go zobaczyć, a on już od dwóch dni się nie odzywa.

Ładna, ciemna dziewczyna o zielonych oczach i zgrabnym tyłeczku, wciśniętym w spodnie Miss Sixty, uśmiecha się do przyjaciółki, blondynki tego samego wzrostu, ale bardziej krągłej.

– Wiesz jak jest, Madda: nawet jeśli coś się wam przydarzyło, nie znaczy, że on już jest twój.

Siedzą na swoich skuterkach, palą mocne papierosy, starając się dodać tym sobie powagi i wyglądać na parę lat więcej.

– Nie w tym rzecz. Jego przyjaciele mówią, że on nigdy nie dzwoni, ma taką zasadę.

– O co chodzi? Że niby do ciebie jednak dzwonił?

– Właśnie.

– No cóż, może pomylił numery?

– Dwa razy?

Uśmiecha się zadowolona, że zamknęła usta wszechwiedzącej przyjaciółce. Tamta jednak nie traci animuszu.

– Nie powinnaś ufać jego przyjaciołom. Widziałaś ich gęby?

Niedaleko od gawędzących przyjaciółek, z motorami potężnymi jak bicepsy ich właścicieli, stoją Pollo, Lucone, Hook, Siciliano, Bunny, Schello i jeszcze inni. Nieprawdopodobne imiona, trudne losy. Nic mają stałych zajęć. Niektórzy nie mają też grosza przy duszy; ale wszyscy są przyjaciółmi i mają wspólne rozrywki. To wystarczy. Lubią jeszcze się kłócić, a okazji do tego nigdy nie brakuje. Zjeżdżają się tutaj, na plac Jacini, i przesiadują na tych swoich harleyach, na starych trzystapięćdziesiątkach z czterema oryginalnymi tłumikami albo klasycznym rozwiązaniem: cztery w jednym, co jeszcze zwiększa hałas. Wyśnionych, wytęsknionych i wreszcie zdobytych dzięki rodzicom nękanym prośbami. Albo łaskawie obfitym kieszeniom jakiegoś młodego gamonia, który zostawił portfel w szufladce swojego Scarabeo czy wreszcie wewnętrznej kieszeni w kurtce od Henri Lloyda, aż nazbyt łatwej do wyczyszczenia podczas wielkiej przerwy.

Każdy z nich, jak posąg, z uśmiechem na twarzy, lecz mocny w gębie, ramiona silne, czasem z blizną po jakiejś bójce. John Milius szalałby za nimi.

Dziewczęta bardziej wyciszone, ale też uśmiechnięte, niemal wszystkie wymykające się z domu, rzekomo nocujące u przyjaciółek, które tymczasem są tu także, córki tego samego kłamstwa.

Gloria, dziewczyna w granatowych fuseawc i bluzeczce w niebieskie serduszka, demonstruje swój wspaniały uśmiech.

– Wczoraj cudownie zabawiłam się z Dariem. Świętowaliśmy nasze pół roku bycia razem.

Sześć miesięcy, myśli Maddalena. A mnie wystarczyłby jeden… Wzdycha i marzycielsko poddaje się słowom przyjaciółki.

– Byliśmy na pizzy u Buffetta.

– Nie mów, ja też tam byłam.

– O której?

– Ja wiem? Gdzieś koło jedenastej.

Nienawidzi tej dziewczyny, gdy jej przerywa. Zawsze znajdzie się ktoś lub coś, co psuje ci marzenia.

– No nic, wtedy już wyszliśmy. Ale zdecydujcie się w końcu, chcecie tego posłuchać?

Chóralne „taak" rozlega się z tych ust o dziwnych smakach lśniących pomadek owocowych i szminek kradzionych pod nieuwagę ekspedientki lub z matczynej łazienki, bogatszej częsio niż niejedna perfumeria.

– W pewnej chwili przychodzi kelner i przynosi mi ogromny bukiet czerwonych róż. Dario uśmiecha się, a dziewczyny znad innych stolików patrzą na mnie z ciekawością i pewnie trochę zazdrosne.

Gotowa jest pożałować tych słów, gdyż wokół siebie widzi podobne spojrzenia.

– Przecież nie z powodu Daria, tylko róż! Pustawy śmiech łączy je znowu.

– Potem pocałował mnie w usta, wziął moją rękę i włożył mi na palec to.

Pokazuje przyjaciółkom pierścioneczek z małym, błękitnym kamieniem, który połyskuje wesoło, niemal jak jej zakochane oczy. Okrzyki zachwytu – „Przepiękny!" – kwitują pokaz tego skromnego pierścionka.