Trzy metry nad niebem

„Tre metri sopra il cielo”

Tłumaczenie: Krystyna i Eugeniusz Kabatcowie

1

Cathie ma najładniejszy tytek w Europie". Czerwone graffiti jaśnieje w całej swej zuchwałości na jednej z kolumn mostu przy Corso Francia.

Królewski orzeł w pobliżu, wyrzeźbiony tu dawno temu, z pewnością widział sprawce, ale nigdy go nie zdradzi. Trochę niżej, strzeżony przez drapieżne, marmurowe szpony, siedzi on.

Krótkie włosy, prawie na jeża, wysoko cieniowane od szyi ku górze, jak u amerykańskich marines. Kurtka marki Levi's, donna.

Kołnierz postawiony, marlboro w ustach, oczy ukryte za okularami Ray-Ban. Wygląda na twardziela, chociaż nie musi. Ma piękny uśmiech, lecz mało kto bywa nim obdarowany.

Dalej, na wiadukcie, kilka samochodów zatrzymuje się przed światłami, powarkując niecierpliwie. W równym rzędzie wyglądałyby jak przed startem do zawodów, gdyby nie były tak rozmaite. Jakaś pięćsetka, obok new beetle, potem micra, stare punto i bliżej niezidentyfikowany wóz amerykański.

Jest i mercedes 200, w którym delikatny palec o obgryzionym paznokciu naciska guziczek odtwarzacza CD. Boczne głośniki pioneera ożywają muzyką jakiejś grupy rockowej.

Wóz rusza razem ze wszystkimi. Ona też chciałaby wiedzieć „Where is the love…". Czy naprawdę istnieje? Jednego jest natomiast pewna, wolałaby nie słyszeć swojej siostry, która – siedząc z tyłu – nalega: „Daj teraz Erosa, chcę posłuchać Erosa".

Mercedes przejeżdża obok właśnie wtedy, gdy on kończy palić, a odrzucony zręcznym pstryknięciem i ruchem powietrza niedopałek ląduje na ziemi. Chłopak schodzi po marmurowych schodach, poprawia swoje lewisy 501 i wsiada na granatową hondę 750 custom. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki od razu jest wśród samochodów. Prawym adidasem zmienia biegi, to przyciska hamulec, to go zwalnia i pozwala nieść się tej potężnej maszynie jak wznoszącej się fali.

Słońce podnosi się coraz wyżej, jest piękny poranek. Ona jedzie do szkoły, on jeszcze nie spał tej nocy. Dzień jak inne. Ale przed światłami on staje obok niej. I dlatego ten dzień nie będzie jak inne.

Czerwone.

On patrzy na nią. Okienko jest opuszczone. Pukiel popielatych blond włosów odsłania na chwilę jej giętką szyję. Profil łagodny, choć wyrazisty, oczy błękitne i pogodne, słucha piosenki, marzycielsko przymrużone. Tyle spokoju, że czuje się poruszony.

– Hej!

Odwraca się w jego stronę, trochę zdziwiona. On uśmiecha się, jest blisko niej na tym swoim motorze, barczysty, ręce nazbyt opalone jak na połowę kwietnia.

– Nie przejechałabyś się ze mną?

– Nie, jadę do szkoły.

– To nie jedź, udaj, że wszystko jest jak zawsze, a ja cię zabiorę sprzed szkoły.

– Przepraszam – mówi, uśmiechając się sztucznie, na siłę. – Źle się wyraziłam. Nie mam ochoty jechać z tobą.

– Miałabyś niezłą zabawę…

– Wątpię.

– Rozwiązałbym wszystkie twoje problemy.

– Nie mam problemów.

– Teraz to ja wątpię.

Zielone.

Mercedes startuje ostro, gaśnie pewny siebie uśmiech chłopaka. Ojciec odwraca się do niej:

– Kto to był? Któryś z twoich przyjaciół?

– Nie, tato, jakiś kretyn.

Po paru sekundach honda znowu jest już obok. On chwyta ręką za okienko, dodając trochę gazu dla zrównania się z samochodem, chociaż przy tej czterdziestce jego ramię nie miałoby większych problemów, żeby się utrzymać.

Jedynym, który ma jakiś problem, jest ojciec.

– Co wyprawia ten głupiec? Dlaczego jedzie tak blisko?

– Nie przejmuj się tato, ja się tym zajmę. Obróciła się do tamtego zdecydowanym ruchem.

– Słuchaj no! Czy ty naprawdę nie masz nic lepszego do roboty?

– Nie.

– To sobie znajdź.

– Już znalazłem i bardzo mi się to podoba.

– Co?

– Przejażdżka z tobą. Posłuchaj, wyskoczymy na Olimpikę, ostro posuniemy, potem ci zafunduję śniadanie, a potem odwiozę do szkoły. Przysięgam.

– Twoje przysięgi nic nie znaczą, prawda?

– Prawda – uśmiecha się. – Widzisz, jak dużo już o mnie wiesz? Zaczynam ci się podobać, no nie?

Ona śmieje się i potrząsa głową.

– No dobra, już wystarczy! – Wyjmuje ze skórzanej torby z napisem „Nike" książkę i otwiera ją. – Muszę zająć się moim prawdziwym problemem.

– Co to?

– Powtórka z łaciny.

– Myślałem, że coś o seksie.

Ona odwraca się z niesmakiem. Tym razem już się nie uśmiecha, nawet nie udaje.

– Zdejmij łapę z okienka.

– A gdzie mam ją położyć? Ona włącza automat.

– Nie powiem ci, bo tu jest mój ojciec. Szyba okienka zaczyna się podnosić. On czeka do ostatniej chwili, wtedy cofa rękę.

– Zobaczymy się?

Nie zdąży! usłyszeć jej suchego „nie!". Odchyla się lekko w prawo, wchodzi w zakręt i gwałtownie przyspieszając, znika wśród samochodów. Mercedes nadal toczy się swoją drogą, teraz już spokojniej zmierza w kierunku szkoły.

– Ty wiesz, kto to był? – Głowa siostry wyrasta nagle między oparciami. – Nazywają go Dziesiątka z plusem.

– Dla mnie to tylko idiota.

Otwiera książkę do łaciny i zaczyna powtarzać sobie ab-lativus absolutus. W pewnej chwili przestaje czytać i patrzy przez okienko. Czy rzeczywiście łacina jest jej najważniejszym problemem? Bo z pewnością nie to, o czym myśli ten facet. Co tam, w końcu nigdy już go nie zobaczy. Zdecydowanie wraca do książki. Samochód skręca w lewo, w stronę Falconieri.

– Jasne, nic mam żadnych problemów i więcej go nie zobaczę.

Nie wie, jak bardzo się myli. W obydwu sprawach.

2

Blady księżyc wznosi się wysoko pomiędzy ostatnimi gałęziami drzewa. Odgłosy miasta są dziwnie dalekie. Z jakiegoś okna dochodzą dźwięki powolnej i przyjemnej muzyki. Trochę niżej białe linie na korcie tenisowym lśnią w poświacie księżyca, a pusty basen smętnie oczekuje lata. Na pierwszym piętrze osiedlowego domu jasnowłosa, niezbyt wysoka dziewczyna o niebieskich oczach i aksamitnej skórze niezdecydowanie przygląda się sobie w lustrze.

– Czy potrzebna ci jest ta czarna elastyczna bluzeczka marki Onyx?

– Nie wiem.

– A granatowe spodnie? – pokrzykuje Daniela ze swojego pokoju.

– Nie wiem.

– A włożysz fusetxux?

Daniela stoi już w drzwiach, patrzy na Babi, na otwarte szuflady łóżka, na porozrzucane rzeczy.

– To ja to wezmę…

Daniela ogląda kilka kolorowych par butów firmy Superga leżących na podłodze, wszystkie numer trzydzieści siedem.

– Nie, tej nie rusz! Zależy mi na niej.

– A jednak ją sobie wezmę.

Babi podrywa się gwałtownie, biorąc się pod boki.

– Przepraszam! Ale ja sama jeszcze jej nie wypróbowałam!

– Mogłaś to zrobić wcześniej!

– A teraz mi ją rozciągniesz, co?

– Czyżby? Chyba żartujesz. – Daniela ironicznie przygląda się siostrze. – Zwracam ci uwagę, że przedwczoraj to ty włożyłaś moją elastyczną spódniczkę i teraz trzeba być jasnowidzem, żeby odgadnąć pod nią moje śliczne krągłości.

– To nie wina moich bioder. To Chicco Brandelli ją rozciągnął.

– Co? Chicco dobierał się do ciebie, a ty nic mi nie mówisz?

– Bo nie ma o czym.

– Nie wierzę, sądząc po mojej spódniczce.

– Tak się tylko wydaje… Co powiesz o tym granatowym żakiecie, a pod spodem bluzeczka różowobrzoskwiniowa?

– Nie zmieniaj tematu. Powiedz mi, jak poszło?

– Och, przecież wiesz, jak to wygląda w takich sytuacjach.

– Nie.

Babi patrzy na młodszą siostrę. To prawda, ona nie wie. Jeszcze nie może wiedzieć. Jest nazbyt okrągła, nie ma w sobie nic szczególnego, co by zachęciło kogoś, by jej ściągnąć spódniczkę.

– No nic. Pamiętasz, jak przedwczoraj po południu powiedziałam mamie, że idę się uczyć do Palliny?

– Tak. No i…?

– No i poszłam do kina z Chicco Brandellim.

– I co?

– Ten film to nic wielkiego, ale i on, jak mu się dobrze przyjrzeć, też.

– Do rzeczy, do rzeczy. Jak to się stało, że spódnica się rozciągnęła?

– No cóż, film szedł już od dziesięciu minut, a on wciąż się kręci w swoim fotelu. Pomyślałam, że owszem, w tym kinie nie jest najwygodniej, ale Chicco najwyraźniej zaczyna podryw. Po chwili przysuwa się trochę i kładzie rękę na moim oparciu… Co byś powiedziała, gdybym włożyła ten zielony komplet z guziczkami na przodzie?

– Mów dalej.

No więc z oparcia zszedł powolutku na ramię…

– A ty?

– Ja? Nic. Udawałam, że w ogóle tego nie zauważyłam. Gapiłam się na film, nic odrywając oczu od ekranu. A on wtedy przyciągnął mnie do siebie i pocałował.

– Chicco Brandelli cię pocałował? O rany!

– Co cię tak podnieca?

– Bo to wspaniały chłopak!

– Może, ale zbyt zarozumiały… I wciąż tak dba o swój wygląd, przegląda się w lusterku… Dobra, zaraz po przerwie zajął swoją pozycję wyjściową. Ale przedtem kupił mi rożek lodów Algidy. Wydało mi się, że film się zrobił się trochę lepszy, pewnie z powodu lodów, tej górnej części z orzechami, genialne! Zagapiłam się, a on tymczasem zjechał z łapskami nisko, jak na mój gust. Próbowałam go odsunąć, ale on nic, uczepił się tej twojej granatowej spódniczki… No i wtedy się właśnie rozciągnęła.

– Ale świnia!

– Jasne. Wyobraź sobie, że nie chciał jej za nic puścić. A potem wiesz, co zrobił?

– Nie, co zrobił?.

– Rozpiął spodnie, wziął moją rękę i ciągnął ją tam do siebie. No, słowem, do tego swego…

– Nie! On naprawdę jest świnia! A potem?

– Potem musiałam poświęcić swoje lody. Wzięłam i żeby go uspokoić, wepchnęłam mu je w rozpięte spodnie. Gdybyś widziała, jak on skoczył!

– Brawo, siostrzyczko, brawo! Nie jesteś bynajmniej ciepłe kluchy…

Wybuchają śmiechem. A potem Daniela, korzystając z wesołości, jaka je opanowała, odchodzi z zielonym kompletem siostry.

Piętro wyżej, w swoim gabinecie, na miękkiej, kaszmirowo wzorzystej kanapie Claudio nabija fajkę. Bawi go ta urozmaicająca czas czynność, ale tak naprawdę była ona wynikiem kompromisu. W domu nie może już palić swoich marlboro. Żona, zawzięta tenisistka, i córki z przesadą dbające o zdrowie odbierały mu każdego zapalonego papierosa, przeszedł więc na fajkę. „To doda ci klasy, wydasz się bardziej refleksyjny!", powiedziała Raffaella. Istotnie, pomyślał wtedy refleksyjnie, lepiej mieć w ustach ten kawałek drewna i paczkę marlboro w kieszeni, niż dyskutować z żoną.