Zostają sami i goście rozsiadają się na obrotowych skórzanych fotelach przed biurkiem Paola. Step rozluźnia się całkowicie. W pewnej chwili odpycha się nogą i robi pełny obrót.

– Do licha, umiesz sobie dobierać sekretarki. – Zatrzymuje fotel przed bratem. – Powiedz prawdę, przeleciałeś ją, co? A może chciałeś tylko, a ona się nie zgodziła, co? Gdyby tak było, to byś ją zwolnił, no nie? Co ci zależy?

Paolo patrzy na niego zdegustowany.

– Step, dlaczego ja wciąż muszę powtarzać to samo? Nie mógłbyś mniej przeklinać, kiedy tu przychodzisz? Nie robić takiego zamieszania? Ja tu pracuję. Wszyscy mnie tu znają.

– A co ja takiego zrobiłem? Pollo, co ja zrobiłem? Powiedz mu i ty, że ja nic takiego nie zrobiłem.

Pollo robi niewinną minę człowieka, który w pełni potwierdza słowa przyjaciela.

– To prawda, on nic takiego nie zrobił.

Paolo wzdycha.

– Nie dogadam się z wami, próżna fatyga. Tak jak wczoraj w nocy. Prosiłem cię tysiąc razy, że kiedy wracasz późno, zachowuj się cicho. Ale ty nic, robisz swoje, hałasujesz na całego.

– No nie, Pa', przepraszam. Wczoraj, jak wróciłem, byłem głodny. Co miałem robić? Usmażyłem tylko befsztyk.

Paolo uśmiecha się ironicznie.

– Nie chodzi o to, żebyś nie jadł. Problem w tym, jak ty to robisz, jak robisz wszystko… Rozrabiasz jak pijany zając, trzaskasz drzwiami, lodówką. Nic cię nie obchodzi, że jestem w domu, że śpię, że muszę wcześnie wstać. Ty wstajesz, kiedy chcesz… Ale, ale, wiem, że dzisiaj idziesz na obiad do ojca.

Step rozsiada się wygodniej.

– Tak, a co? Mówiliście o mnie?

– Dzwonił do mnie i tyle mi tylko powiedział. Jak możemy rozmawiać o tobie, skoro ja nic o tobie nie wiem. – Paolo uważniej przygląda się bratu. – Wiem tylko, że ubierasz się fatalnie, ciemne kurtki, dżinsy, gimnastyczne pantofle. Czasem wydaje mi się, że jesteś po prostu chuliganem.

– Ależ ja jestem chuliganem.

– Skończ z tym kabotyństwem, Step. Lepiej powiedz, po coś tu przyszedł? Szczerze. Co jest? Jakiś problem?

Step patrzy na Polla, potem powraca spojrzeniem do brata.

– Żaden problem, musisz nam dać trzysta euro.

– Trzysta euro? Zwariowałeś? Że niby ja takie pieniądze znajduję od ręki?

– No dobrze, daj dwieście.

– Gadanie! Nie dam ci ani grosza!

– Na pewno? – Step wychyla się w jego stronę daleko nad biurko. Paolo cofa się przestraszony. Step uśmiecha się. – Spokojnie, braciszku, wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził. Włącza interfon do sekretarki. – Czy może tu pani na chwilę przyjść?

Sekretarka nie zwróciła uwagi na różnicę w glosie.

– Już idę.

Step rozsiada się swobodnie na fotelu, uśmiecha się do Paola.

– No więc, braciszku… Jeśli nie dasz mi natychmiast tych dwustu euro, to zerwę majtki twojej sekretarce.

– Co? – Nie dodaje nic więcej, bo drzwi się otwierają i wchodzi sekretarka.

– Słucham pana?

Paolo próbuje zlekceważyć sytuację.

– Nie, nic, nic. Niech pani wraca. – Ale podnosi się Step.

– Nie, panienko. Przepraszam, niech pani zaczeka. – Step podchodzi do niej. Dziewczyna rozgląda się po twarzach obecnych, chcąc zrozumieć, co ma w końcu zrobić. Ta sytuacja nie jest podobna do żadnej, jakie zna w ramach rutynowych obowiązków. Pytająco patrzy na Stepa.

– O co chodzi?

Step uśmiecha się do niej.

– Chciałbym wiedzieć, ile kosztują majteczki, które ma pani na sobie?

Dziewczyna zmienia się na twarzy.

– No wie pan…

Paolo podrywa się zza biurka.

– Dość tego. Step! Proszę, niech pani idzie…

Step przytrzymuje ją za rękę.

– Jeszcze chwileczkę, przepraszam. Paolo, daj koledze to, co mu jesteś winien, a potem panienka sobie pójdzie!

Paolo sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyciąga portfel, odlicza kilka banknotów po pięćdziesiąt euro i z gniewem wciska je do ręki Polla. Pollo je przelicza, kiwa głową na znak, że wszystko się zgadza. Step uwalnia sekretarkę, uśmiechając się do niej.

– Dziękuję, pani nas uratowała. Bez pani nie poradzilibyśmy sobie.

Sekretarka wychodzi speszona. Nie jest w końcu taka głupia, ale wcale nie bawi jej sytuacja, w której miałaby opowiadać wszystkim wokół, ile kosztuje jej bielizna osobista.

Paolo wychodzi zza biurka.

– Dobrze, dostaliście swoje pieniądze, a teraz wynocha stąd, bo nie mogę na was patrzeć. – Chce ich wypchnąć, ale rozmyśla się. Lepiej uderzyć słowem. – Rób tak dalej, Step, znowu wylądujesz w kłopotach po uszy. Step patrzy na brata.

– W kłopotach? Ty pewnie żartujesz. Ja nigdy nie mam kłopotów. Ja i kłopoty to coś, co nigdy się nie spotyka. Muszę pożyczyć trochę pieniędzy mojemu przyjacielowi, który ma drobny problem. To wszystko. – Pollo, czując się włączony do gry, uśmiecha się do Stepa z wdzięcznością. – A poza tym, Paolo, jak ty wyglądasz wobec Polla? Przecież to tylko dwieście euro. A ty mi robisz awanturę, jakbym cię prosił o Bóg wie co.

Paolo przysiada na brzegu biurka.

– Nie wiem, jak to się dzieje, ale w kontaktach z tobą zawsze jestem przegrany.

– Nie mów tak. To pewnie dlatego, że tkwicie w tych biurach i mówicie tylko o pieniądzach, popadacie w jakąś chorobę: nic już nikomu nie dać, nic pożyczyć.

– Więc tu chodzi o pożyczkę?

– Oczywiście, przecież zawsze ci wszystko zwracałem, no nie? – Paolo ma minę mało przekonanego. Sprawy nie tak się miały. Step udaje, że nie zauważył, jak bardzo się zagalopował. – No więc czym się przejmujesz. Oddam ci i tym razem. A tymczasem powinieneś rozerwać się trochę. Rozweselić. Jesteś taki blady. Dlaczego nie miałbyś się przejechać ze mną na motorze? Paolo ze wzruszenia zdejmuje okulary.

– Co takiego? Żartujesz sobie. Nigdy, raczej śmierć… A propos, wczoraj przeszła tuż koło nas… Wczoraj wieczorem poszedłem do Tartarughina i wiesz, kogo spotkałem?

Step słucha z roztargnieniem. Do Tartarughina nic chodzi nikt, kto mógłby go interesować. Ale postanawia uszczęśliwić brata. W końcu jednak dał mu te dwieście euro.

– Nie, a kto tam był?

– Giovanni Ambrosini.

Step czuje wewnętrzny wstrząs. I nagłe pulsowanie serca. Narasta w nim cicha wściekłość, ukrywa ją starannie.

– Ach tak…

Paolo ciągnie swoje opowiadanie.

– Był z piękną kobietą, o wiele starszą od niego. Kiedy mnie zobaczył, niespokojnie rozejrzał się wokół. Wydawało mi się, że się wręcz przeraził. Pewnie spodziewał się, że ty jesteś ze mną. Uspokoił się, kiedy sprawdził, że cię nie ma. Wtedy nawet jakby się uśmiechnął do mnie, choć nie bardzo mu to wyszło, szczękę ma nadal krzywą. Wiesz lepiej niż ja, dlaczego. Załatwiłeś go wówczas okropnie, ale nigdy nic powiedziałeś mi, o co wam poszło.

To prawda, myśli Step, on nie wie. Nigdy mu o tym nie opowiadał. Bierze Polla pod ramię i prowadzi go do wyjścia. W drzwiach odwraca się jeszcze. Patrzy na swego brata. Jest tam, w głębi, już siedzi za biurkiem. W okrągłych okularkach, podstrzyżony, uczesany u drogiego fryzjera, ubrany nienagannie, w koszuli wyprasowanej tak, jak sam nauczył Marię. Nie, nie powinien się nigdy dowiedzieć. Step uśmiecha się do brata.

– Chcesz wiedzieć, dlaczego pobiłem Ambrosiniego? Paolo przytakuje.

– Chciałbym.

– Bo mi zawsze mówił, żebym się lepiej ubierał. Wychodzą tak, jak weszli. Rozbawieni, bimbający sobie na wszystko. Tym rozkołysanym krokiem, jak przystało na twardzieli. Przechodząc obok sekretarki, Step rzuca do niej parę słów. Dziewczyna podnosi głowę i patrzy na niego. Potem zjeżdżają windą i wysiadają na parterze. Step wita się z portierem.

– Panic Martinelli, poczęstuje nas pan dymkiem?

Z kieszeni marynarki Martinelli wyciąga tanie papierosy w miękkim opakowaniu. Potrząsa paczką. Papierosy wysuwają się. Chłopcy biorą po kilka, nie licząc. Nie czekają też, aż portier poda im ognia, odchodzą. Martinelli odprowadza Stepa wzrokiem. Zupełnie inny niż brat. Pan Paolo za wszystko dziękuje.

I w tej chwili dzwoni wewnętrzny telefon. Martinelli sprawdza skąd. Akurat od pana Paola. Martinelli włącza się.

– Tu portiernia, słucham?

– Tu Mancini. Czy może pan, z łaski swojej, zajrzeć do mnie na chwilę?

– Tak jest, już idę.

Martinelli wsiada do windy i jedzie na czwarte piętro. Paolo czeka na niego w drzwiach swego pokoju.

– Niech pan wejdzie, panie Martinelli, proszę. – Zaprasza, by usiadł, zamyka drzwi. Portier stoi naprzeciw niego lekko zakłopotany. Paolo sadowi się na swym miejscu.

– Proszę, panie Martinelli, niech pan siada. – Martinelli siada w fotelu, ale tylko na brzeżku, z szacunkiem, przejęty, że zajmuje tyle miejsca. 'Paolo krzyżuje ramiona, uśmiecha się do niego. Martinelli odwzajemnia uśmiech, ale siedzi jak na szpilkach. Niecierpliwie czeka na wyjaśnienie wezwania. Czy zrobił coś złego? Popełnił jakiś błąd? Paolo, westchnąwszy, decyduje się w końcu wyjawić, o co mu chodzi. – Panie Martinelli, chciałbym, żeby mi pan wyświadczył pewną przysługę.

Martinelli uspokaja się i wypogadza. Odważniej zajmuje więcej miejsca na fotelu.

– Słucham, proszę pana. Zrobię wszystko, co będę mógł.

Paolo odchyla się do tyłu.

– Niech pan więcej nie wpuszcza tu mojego brata.

Portier robi wielkie oczy.

– Czy dobrze zrozumiałem, proszę pana? Mam nie wpuszczać tu pańskiego brata? Naprawdę? I co mam mu powiedzieć? Jak on się wścieknie, trzeba by Tysona przy drzwiach, żeby go zatrzymać.

Paolo przygląda się uważniej siedzącemu przed nim spokojnemu człowiekowi w szarym ubraniu i o szarych włosach, mającemu również szare życie. W wyobraźni widzi Martinellego, jak zatrzymuje Stepa w drzwiach. „Przepraszam, pan nie może wejść, dostałem takie dyspozycje". I dyskusję. I Stepa, jak się dziwi. I portiera, jak podnosi głos. Brata, jak traci cierpliwość. Martinellego, jak go wypycha. Stepa, jak chwyta portiera za klapy i uderza nim o ścianę. I potem wszystko inne, jak w scenariuszu…