Ale Malcolm w swych krótkich listach zawsze odnosił się do niej przyjaźnie, nie bez pewnej galanterii, jak gdyby uznawał i akceptował bez zastrzeżeń umowę rodziców.

Teraz jednak porzucił ją, nie pozostawiając najmniejszej nadziei.

Poczuła nieprzyjemne ssanie w dołku, palący wstyd, a równocześnie ogarnął ją dręczący niepokój. Jak mogłaby pomóc swym siostrom, które niecierpliwie pragną wyjść za mąż?

Niestety, nie miała w zanadrzu żadnego wielbiciela, w którego ramionach znalazłaby wybawienie z tej nieprzyjemnej sytuacji.

Musi pogodzić się z przykrą prawdą, że do końca dni przyjdzie jej żyć samotnie. Skończyła już dwadzieścia siedem lat, a to sporo dla niezamężnej dziewczyny. W swym środowisku nie znała wielu mężczyzn, którzy ewentualnie mogliby starać się o jej rękę. Oczywiście, poza leciwymi wdowcami, którzy zapewne radzi byliby ją poślubić dla majątku. Jej ojciec wszak był właścicielem pokaźnej fortuny. Catharina nie chciała jednak się wiązać z jakimś zniedołężniałym starcem, który miałby dzieci w jej wieku. Nawet dla swych sióstr nie była gotowa na takie poświęcenie. Ale jeśli ona nie wyjdzie za mąż, wówczas i one pozostaną starymi pannami. Takie niepisane prawo obowiązywało w środowisku, z którego się wywodziła. Gdyby rodzice przewidzieli to wcześniej, nie pozbawiałaby sióstr możliwości zamążpójścia. Rodzice jednak, przekonani, że zabezpieczyli przyszłość swojej córce, nigdy nie pomyśleli o oddaniu jej do klasztoru. W wyższych sferach uciekano się nierzadko do takiego rozwiązania chroniącego samotne kobiety przed wstydem staropanieństwa.

Catharina zastanawiała się gorączkowo, co zrobić z listem adresowanym do rodziców. Nie miała przecież prawa go zagarnąć. Postanowiła jednak przetrzymać go przez pewien czas, nim znajdzie jakieś wyjście.

Na odgłos kroków Lotty, z którą dzieliła pokój, pośpiesznie ukryła kopertę.

Tej nocy nie mogła spać. Z całych sił się powstrzymywała, by się nie rozpłakać. Dopiero gdy Lotta usnęła, rozszlochała się w poduszkę. Czuła upokarzający wstyd, a zarazem ciężar odpowiedzialności za siostry. Ogarnięta bezsilnością, szeptała:

– Boże, wskaż mi drogę wyjścia z tego koszmaru.

Może gdybym umarła, rozważała w duchu. Rozwiązałoby to wszelkie problemy, także te osobiste. Ale przecież nie mogę sprawić najbliższym takiego bólu. Wszak w gruncie rzeczy bardzo mnie kochają.

Ta myśl akurat teraz wydała jej się wielką pociechą. Tylko jak zdoła dalej żyć w takim upokorzeniu?

Z wolna jej chaotyczne myśli zaczęły się układać w pewien plan, śmiały, wręcz szalony. Uczepiła się go jednak niczym tonący brzytwy.

Wspomniana ciotka ze Sztokholmu, którą panny Berg uwielbiały, często zapraszała siostrzenice do siebie. Nigdy jakoś się nie składało, by mogła ją odwiedzić Catharina. Dla młodej damy samotna podróż do odległej stolicy była dość niebezpieczna. Teraz jednak Catharina postanowiła napisać do ciotki list, uknuć z nią spisek, by przekonać rodziców do wyjazdu. Musiała się spotkać z Aurorą osobiście. Potrzebowała kogoś, komu mogłaby się zwierzyć i zaufać, kto wsparłby ją, gdyż sama nie była w stanie przeprowadzić swych planów.

Kiedy brzask poranka rozjaśnił pokój, Catharina zdecydowała ostatecznie, co zrobi.


Po kilku tygodniach nadeszła odpowiedź od ciotki, pozytywna, aczkolwiek wielce zagadkowa. Aurora gorąco zapraszała siostrzenicę, wyrażając nadzieję, że wspólnie uwarzą z pewnością jakąś smaczną strawę. Matka Cathariny ze zdumieniem czytała te słowa.

– Czy ciotka zamierza cię uczyć gotowania? Przecież wszystkiego nauczyłaś się w domu.

– Ależ, mamo, wiesz przecież doskonale, że ciocię fascynuje francuska kuchnia i zna wiele wyśmienitych potraw. Chyba pozwolisz mi jechać?

– Moje dziecko, to tak daleko! Może wzięłabyś ze sobą Lottę, we dwie byłoby wam raźniej.

– Nie tym razem! – zaprotestowała Catharina, która ciągle jeszcze nie pokazała rodzicom listu od Malcolma Järncrony i prawdę powiedziawszy nie miała odwagi tego uczynić. – Przecież ciocia zaprasza tylko mnie, bo, jak pisze, z powodu remontu nie może przyjąć więcej gości.

Matka wyraźnie zaczynała się wahać.

– A czym tam dojedziesz?

– Koleją.

– Oszalałaś! Takie nowomodne wynalazki nie są dla panien z dobrego domu! – oburzyła się, ale popatrzyła zamyślona na swą najstarszą córkę. Przydałoby się jej trochę odpoczynku od ciągłych przytyków niezadowolonych sióstr. Sama także chętnie oderwałaby się od niespokojnych myśli o przyszłości najstarszej córki.

– Może Nilsson mógłby ci towarzyszyć? – rzekła w końcu niepewnie, zerkając ponownie do listu. – Ale na cały miesiąc…

Nilsson był ich starym oddanym kamerdynerem.

– Niech będzie. Odwiezie cię do Sztokholmu, a po miesiącu cię odbierze – postanowiła matka. – Tylko co zrobić, jeśli w tym czasie nadejdzie wiadomość od dziedzica Järncrony? Niewykluczone zresztą, że przyjedzie osobiście.

– Nie sądzę – odparła krótko Catharina, w żadnym razie nie przewidując takiej możliwości. – Gdyby jednak tak się stało, powiadomcie go, gdzie przebywam.

Matka w końcu ustąpiła i w parę dni później żegnały się na stacji. Catharina ubrana skromnie i praktycznie wspięła się po wysokich stopniach do wagonu przy dyskretnej pomocy Nilssona. Pociąg ruszył. Lokomotywa kopciła okropnie, pokrywając siedzenia grubą warstwą sadzy, ale Catharina nie przejmowała się niewygodami, bo oto wyruszała na spotkanie swej wielkiej przygody.


Ciotka Aurora, przemiła, pełna młodzieńczego wigoru dama, powitała siostrzenicę na dworcu w Sztokholmie duszącym zapachem perfum i nieprzerwanym szczebiotem.

Jednak na swobodną rozmowę przyszła pora dopiero następnego dnia, kiedy odprawiły Nilssona w powrotną drogę.

Okazało się, że ciotka nie zasypiała gruszek w popiele, oczekując przyjazdu Cathariny. Siadając do śniadania przy suto zastawionym stole, zdawała jej relację z tego, czego się dowiedziała.

– W Markanäs potrzebują służącej. Stawiają jednak wysokie wymagania: dziewczyna musi mieć nienaganne maniery i doświadczenie. Najlepiej, by nie była to jej pierwsza praca u ludzi z wyższych sfer.

– Służąca? – W oczach Cathariny pojawił się błysk przerażenia. – Nie wiem, czy podołam. Liczyłam na posadę guwernantki!

– W Markanäs nie ma dzieci z wyjątkiem przyrodniej siostry Malcolma, Elsbeth, liczącej około szesnastu lat.

– To on ma przyrodnią siostrę? Nie miałam pojęcia, zresztą w ogóle niewiele wiem o człowieku, którego miałam poślubić.

– No cóż, ja także nie zebrałam zbyt wielu informacji o rodzinie Järncronów. Są bardzo skryci i nie udzielają się towarzysko – przyznała ciotka, nakładając sobie na talerzyk kawałek ciasta orzechowego.

Ciasto na śniadanie? Catharina patrzyła zaszokowana. Ciotka Aurora znana była jednak z tego, że zawsze robiła to, na co miała ochotę.

– Powiedz, ciociu, co miałaś na myśli, wspominając kiedyś, że nad dworem Markanäs ciąży przekleństwo?

– Ee, nic takiego, to jakaś bzdura.

– Bardzo mnie zaintrygowałaś. Skoro mam tam mieszkać, powinnam chyba wiedzieć jak najwięcej o tym dworze.

– Hmm… Musiałabym sobie przypomnieć. Słyszałam o tym już tak dawno.

Ciotka Aurora zamyśliła się. Catharina, obserwując jej wyrazistą twarz, zapragnęła rozpaczliwie, by mieć tyle pewności siebie co ukochana ciotka.

– Chodziło chyba o jakąś dziedziczkę, właścicielkę dworu z siedemnastego wieku… Była bardzo piękna, ale żądna władzy i okrutna. Nie mogła znieść rządów swych następczyń. Powiadają, że zamordowała swą rywalkę czy synową… Wszystko w tej historii jest dość niejasne. Pamiętaj, że powtarzam tylko pogłoski krążące wśród tak zwanej elity towarzyskiej. W każdym razie podobno w Markanäs straszy. Trudno stwierdzić, czy tkwi w tym ziarenko prawdy, ale plotki nie rodzą się bez powodu. Ta licząca ponad dwieście lat dama nie akceptuje żon kolejnych dziedziców… Catharino, czy jesteś pewna, że chcesz tam pojechać?

– Tak – odpowiedziała zdecydowana. – Muszę się dowiedzieć, dlaczego mnie tak potraktował. Uważam, że nie powinnam rezygnować, nie próbując zrozumieć motywów tej decyzji. Może Malcolm ma jakieś kłopoty, finansowe albo osobiste? Może jest chory, niewidomy czy Bóg wie co jeszcze! Chcę mu pomóc!

Ciotka popatrzyła na Catharinę i rzekła:

– Masz rację, kobiety nie powinno się tak traktować! Na twoim miejscu postąpiłabym dokładnie tak samo. W sumie jednak cię podziwiam. Szczerze mówiąc, nie podejrzewałam cię o taką odwagę. Zawsze wydawałaś mi się cicha, nieśmiała i chyba najbardziej zahukana spośród moich ukochanych siostrzenic. Ale wracając do rzeczy! – Aurora poczęstowała Catharinę ciastem i dalej ciągnęła swą opowieść. – Moja wiedza o rodzinie Järncronów nie kończy się na plotkach. Dowiedziałam się, że Malcolm, mimo że jest dziedzicem, wcale nie był najstarszym synem.

– A co się stało z jego bratem?

– O, to tragiczna historia. Zaledwie trzy dni po ślubie jego żona spadła ze schodów i zabiła się. Młody dziedzic tak się przejął jej śmiercią, że popełnił samobójstwo. Zastrzelił się z rewolweru.

– Uff… – wyszeptała Catharina, czując, jak dreszcz przebiega jej po plecach.

– O ile sobie dobrze przypominam, matka Malcolma umarła, gdy chłopcy dorastali. Niewiele o niej słyszałam. Ich ojciec natomiast ożenił się powtórnie z piękną wdową o imieniu Tamara, która miała maleńką córeczkę, Elsbeth.

– W takim razie Malcolm i Elsbeth wcale nie są przyrodnim rodzeństwem!

– W rzeczy samej! Po kilku zaledwie latach właściciel dworu zmarł, pozostawiając Tamarę z trojgiem dzieci. Co prawda chłopcy zdążyli już dorosnąć, ale córka była jeszcze bardzo mała.

– Tak więc po śmierci brata i jego żony Malcolm mieszka w Markanäs jedynie ze swą macochą i jej córką?

– Przeprowadziła się też do nich siostra Tamary, Inez, osoba niezwykle ofiarna.

– Innymi słowy, wdowa Tamara znalazła łaskę w oczach okrutnej, żądnej władzy siedemnastowiecznej damy?