Linnea zrzuciła z siebie odzienie. Było proste w kroju i nie miało żadnych ozdób. Natomiast suknia, którą podała jej Beatrix, uszyta była z cienko tkanej wełny w kolorze leśnej – zieleni. Wycięcie przy szyi zdobiła złota wstążka, biegnąca też w dół na przodzie stanika. Tafię oplatał cienki skórzany pasek tłoczony w powtarzający się wzór celtyckich węzłów i mitycznych stworzeń. Nałożyła tę wspaniałą suknię na swą szorstką płócienną koszulę, na moment zapominając o okolicznościach, zmusiły je do tej zamiany. Mając na sobie piękny strój – a daleko mu było do najlepszych odświętnych szat Beatrix – niemal uwierzyła, iż to ona jest tą pierwszą córką. Najskromniejszy strój Beatrix był znacznie wytworniejszy od najlepszego ubrania drugiej z sióstr.

Linnea wygładziła spódnicę i zapięła pasek. Dopiero kiedy odrzuciła gruby warkoce na plecy i spojrzała na Beatrix, znów wróciła myślami do rzeczywistości.

Czyżby wyglądała tak samo w swych zgrzebnych szatach? Nie, to niemożliwe; zwątpiła, czy wymyślony przez nią podstęp może się udać, ponieważ nawet w prostym, nadzwyczaj skromnym ubraniu Beatrix nadal była piękna. Każdy musiał od razu przejrzeć ich oszustwo.

– Panie, zmiłuj się – odezwała się w tym momencie Norma, wodząc wzrokiem od jednej do drugiej ze swych podopiecznych. – Gdyby nie ten szczególny znak. po którym można was odróżnić…

Urwała, lecz to wystarczyło, by Linnea poczuła się znacznie lepiej. Może różnice pomiędzy nią a siostrą nie były aż tak oczywiste dla innych jak dla niej.

– Nie zapomnij o kluczach – napomniała Norma szeptem, jakby się bała, że ściany mogą wydać ich sekret.

Linnea zastanawiała się, czy niania bardziej się boi gniewu lady Harriet czy de la Manse'a. Zadrżała stwierdziwszy w duchu, że i ona mogłaby sobie zadać to pytanie.

– Bądź ostrożna, droga siostro – poprosiła Beatrix, przyciągając Linneę, by ja uścisnąć. – Powiedz naszemu bratu, że się za niego modlę. I wracaj jak najszybciej.

Linnea z Normą zeszły po krętych kamiennych schodach, trzymając się za ręce dla dodania sobie otuchy. W całym zamku Maidenstone panowała dziwna, inna niż zwykle atmosfera. Gdyby nawet nie czuć było dymu. a Linnea nie była świadkiem tych wszystkich strasznych wydarzeń, i tak wyczułaby zmianę, jaka zaszła w jej domu. Miała wrażenie, iż nawet od murów bije jakieś dziwne napięcie. Jakiś budzący grozę niepokój. I te odgłosy… inne niż zawsze, jakby nie pasujące do otoczenia. Zbyt wiele męskich głosów… żadnych kobiecych.

Gdzie się podziały wszystkie kobiety?

Zwolniły idąc po ostatnich stopniach. Norma trzymała się z tyłu; nie była w stanie ukryć lęku, Linnea także miała ochotę gdzieś się schować. lecz myśl o Maynardzie cierpiącym coraz mocniej kazała jej iść i ciągnąć za sobą opierającą się niańkę – w ten sposób przeszły pod niskim kamiennym łukiem prowadzącym do wielkiej sali.

Najpierw dostrzegła chłopca – tego przeklętego młodego de la Manse. Stał z trzema innymi mężczyznami, przy których wyglądał jak karzeł, bo wszyscy trzej byli słusznej postury. Linnea wydęła nozdrza z niechęcią. Kimże był, że miał odbierać im dom?

Jakby czując na sobie jej wzrok, chłopiec odwrócił głowę i ich spojrzenia się spotkały.

Niech ospa wybije ciebie i całą twoją rodzinę, przeklęła go w duchu.

Jednakże on w odpowiedzi nieoczekiwanie się uśmiechnął, a potem szarpnął za ramię najwyższego z trzech rycerzy. Kiedy rycerz lekko się pochylił, by usłyszeć, co chłopiec ma mu do powiedzenia, Linneę ogarnęła nowa fala strachu. Dopiero teraz spostrzegła, że obcy rozmawiają z jej ojcem i stojącą obok babką. Tyle że w tym momencie uwaga wszystkich skupiona była właśnie na niej. Choć ale mogła słyszeć wymiany słów pomiędzy chłopcem i wysokim rycerzem, wiedziała, że mówią o niej… czy raczej o tej, z którą uchodziła. Odwagi dodawała jej myśl, że chroni swą siostrę przed niepożądanym zainteresowaniem najeźdźców.

– Lepiej się pospieszmy – mruknęła do Normy. Skręciły w lewo, prześlizgując się wzdłuż szorstkiej kamiennej ściany w stronę drzwi wiodących do kuchni i spiżarni za ogródkiem ziołowym. Nim jednak dotarły do okutych stalą drzwi prowadzących do wolności, drogę zastąpił im ów młody chłopiec – trzymał za obrożę wielkiego psa.

– Beatrix de Valcourt? – spytał z iście królewską wyniosłością. – Jesteś córką Edgara de Valcourt?

Linnea wyprostowała się dumnie. Serce łomotało jej tyleż ze strachu, co z nienawiści. Nie była w stanie od razu odpowiedzieć: gorączkowo poszukiwała w głowie odpowiednich słów.

Musiała kłamać, rzecz jasna. Taki przecież był cel całej maskarady – chronić Beatrix przed tymi okropnymi ludźmi, którzy najechali ich dom.

Ale targana z jednej strony obezwładniającym strachem, a z drugiej wściekłością, nie mogła wymyślić nic rozsądnego.

Miała ochotę powiedzieć temu zarozumiałemu smarkaczowi, żeby się wypchał, a potem powiesił na wieży. Ale czy Beatrix przeszłoby coś takiego przez gardło? Beatrix za nic w świecie nie nazwałaby go laskonogim bękartem ani nie zagroziła, że obetnie mu jaja, kiedy będzie spał. Nie, Beatrix byłaby chłodna i wyniosła; zawszę zachowywała się jak dama, zbyt dumna, żeby się zniżać do jemu podobnych.

– No? – ponaglił wyzywającym tonem. – Połknęłaś język czy co?

To ja ci utnę języki nakarmię nim twojego psa, pomyślała. I uniósłszy lekko podbródek, rzekła lodowato:

– Jestem lady Beatrix. – Spojrzała przy tym na niego, jakby był nędznym robakiem, którego nawet nie warto rozdeptać.

– Lady Beatrix – powtórzył drwiącym tonem, rozciągając sylaby. – Zatem, lady Beatrix. może będziesz łaskawa do nas dołączyć. – Przesadnie uniżonym gestem wskazał swoich towarzyszy.

Linnea odwróciła się do nich bez słowa, W sali zapanowała cisza; wszyscy zastygli wyczekująco. Choć uciekinierów ze wsi już wyprowadzono, w sali pozostała większość mieszkańców zamku – stali teraz zbici w niespokojne gromadki. Obecność ciężko uzbrojonych ludzi de la Manse'a nadawała sali nierzeczywisty wygląd.

Ojciec patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Z rezygnacją? Z nadzieją? Uzmysłowiła sobie, że jest stary. Wyglądał staro, starzej niż jego matka.

Lady Harriet także na nią patrzyła, ale jej minę łatwiej było odczytać. Rozpierał ją gniew na to, co im się przydarzyło. I była dumna z wnuczki Staruszka zadarła podbródek, jakby chciała w ten sposób przesłać Linnei jakiś znak, a ona odpowiedziała jej tym samym.

Udało się! Ona też myśli, że jestem Beatrix – Wszyscy tak myślą! Ta pewność dodała Linnei skrzydeł. Jeszcze sprawi, że będą z niej dumni. Przekonają się.

Przeszła przez salę z wysoko uniesioną głową, wyprostowana jak struna, świadoma, że spoczywają na niej oczy wszystkich obecnych. Nie odrywała wzroku od babki, której widok dodawał jej siły. Może była okrutna i przesądna, ale jej dzielnością można by obdzielić dziesięciu mężczyzn – Linnea postanowiła jej dorównać.

– Milordzie – zwrócił się chłopiec do wysokiego rycerza, z którym rozmawiał wcześniej. – Przedstawiam ci lady Beatrix de Valcourt. – Przeniósł bezczelny uśmieszek z potężnego, surowego rozmówcy na dziewczynę. – A to jest Axton de la Manse, syn Allana de la Manse, prawowity pan zamku Maidenstone.

Pan zamku Maidenstone? Linnea patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. Więc to on miał tu rządzić, nie ten arogancki młodzik? To tylko pogarszało ich sytuację. Axton de la Manse był człowiekiem wojny, o czym świadczy! zarówno wielki miecz wiszący u jego boku, jak i wyraz bezwzględności na surowej twarzy. Boże, zmiłuj się, bo to im wróżyło jak najgorzej. Patrzył na nieb tak, jakby miał ochotę ich unicestwić.

Prawdę mówiąc, wyglądem nie odbiegał od dwóch innych mężczyzn, którzy stali po jego bokach. Ale choć wszyscy trzej przyglądali jej się z chłodną uwagą, czuła na sobie tylko jego wzrok. Wyłącznie jego. Miał zimne szare oczy, a spojrzenie twarde niczym kamienne mury Maidenstone. Przesuwało się po niej, od stóp do głów, powoli, dokładnie. beznamiętne i stanowczo zbyt zuchwałe. Wiedziała, co oznacza takie spojrzenie; rumieniec objął jej policzki. Na szczęście zawstydzenie szybko zmieniło się w czystą furię.

Bezczelny łotr!

– Lady Beatrix. Twoja najstarsza córka? – Pytanie skierowane było do jej ojca.

– Tak, Beatrix jest moją córką…

– Niezamężną? – przerwał mu de la Manse. Choć powiedział to ściszonym głosem, wszystkie oczy w sali skierowały się na niego, a on odwrócił głowę i jeszcze raz przyjrzał się Linnei niezwykle dokładnie.

Nikt mu nie odpowiedział. Ogólne milczenie wystarczyła jednak za Odpowiedź, sądząc po domyślnym uśmieszku chłopca. Linnea doszła do wniosku, że młodzieniec musi być młodszym bratem; jakoś łatwiej jej było patrzeć na niego niż na potężnego, surowego de la Manse'a. Ale nie miała wątpliwości, że jej prawdziwym wrogiem jest Axton de la Manse. nie chłopiec.

Istniał tylko jeden powód, dla którego mógł wypytywać o jej stan. Całą siła woli starała się opanować rozdygotane nerwy.

– Na Boga. sir, chciałabym – zobaczyć mego brata – Jeśli pozwolisz – dodała chłodnym tonem, który miał ukryć ogarniającą ją panikę. Pytał, czy jest zamężna, bo jeśli nie, miał zamiar szybko wydać ją… to znaczy Beatrix, za mąż. I to najpewniej za siebie!

Nie raczył odpowiedzieć: wzruszył tylko ramionami i powrócił do rozmowy z jej ojcem.

Bezczelny to, pomyślała raz jeszcze. Nikczemny łobuz. Żeby zadawać osobiste pytania, a potem bez słowa odwracać się do niej plecami… Z drugiej strony jednak Linnea odczuła tak wielką ulgę, że nie jest już obiektem jego zainteresowania, iż trudno jej było się poruszyć. Wypuściła długo wstrzymywany oddech i odważyła się spojrzeć na babkę, ale nie znalazła na jej twarzy otuchy, której szukała. Na twarzy babki gościł ten sam wyraz trwogi, co na obliczu ojca.

Lady Harriet wiedziała tak samo dobrze jak wszyscy inni w wielkiej sali, o co chodziło pytającemu, a jej widoczny strach tylko potwierdził najgorsze obawy Linnei. Ten człowiek zamierzał pojąć Beatrix za żonę… ten człowiek, który przyczynił się do klęski wojsk Stefana i zmiażdżył armię Maynarda. Zamierzał wzmocnić swe prawa do Maidenstone żeniąc się z biedną Beatrix, najstarszą córką.