Axton zazgrzytał zębami.
– Widzę, że ta blada wiedźma potrafiła cię zniewolić tak, jak swą siostrę.
– A co, mam się biernie przyglądać, jak maltretujesz bezbronną istotę? Ona nie poradzi sobie z tobą, tak jak Linnea…
– Przesłań mówić o Linnei!
– Świetnie! W takim razie porozmawiajmy o Beatrix. Nie możesz wyładowywać się na niej za to, że tak oszalałeś na punkcie jej siostry!
To była oliwa dolana do ognia. Axton wybuchnął straszliwym gniewem, miotając najwymyślniejsze przekleństwa.
– Oszalałem na jej punkcie?! To nie ja oszalałem, tylko ty! Jeśli ta cholerna Beatrix jest taka dobra i łagodna, i tak bardzo ci jej żal… to, na miłość boską, ożeń się z nią!
Axton nie pozostał w pomieszczeniach gospodarczych, czekając na Beatrix. Udał się w jedyne miejsce, gdzie mógł spokojnie przemyśleć sytuację – do kaplicy. Nikt mu nie przeszkadzał. Żaden dźwięk nie przedostawał się do wnętrza przez grube kamienne ruiny i wąskie okna, kiedy usiadł na ławie j skulił się, pogrążony w rozpaczy. Ożeń się z nią.
Te słowa wracały doń echem, raniąc boleśnie, dręcząc wizją, która wydawała się pozbawiona sensu.
Te słowa zostały wypowiedziane w gniewie, ale kusiły go teraz perspektywa odzyskania spokoju, który zniknął, w chwili gdy otrzymał list od Henryka. Gdyby Peter ożenił się z lady Beatrix, to on… Pokręcił głową i zakrył twarz dłońmi. Jak może myśleć o małżeństwie z kobietą, która zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby przeszkodzić mu w osiągnięciu celu?
A jednak było to możliwe, ponieważ szczerze podziwiał jej odwagę, niezłomny charakter i głębokie poczucie lojalności. Mieć taką żonę u boku…
Znów pokręcił głową. I kto był teraz głupcem? Linnea nigdy się na to nie zgodzi Zbyt wiele razy potraktował ją bardzo okrutnie. A poza tym należało wziąć pod uwagę Petera i Beatrix.
Powoli zaczerpnął tchu, uniósł głowę. Znajdował się w świętym miejscu. Może powinien się pomodlić, poprosić o dar roztropności. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl i poczuł przypływ nadziei. Zapewne ten święty, do którego zawsze modliła się Linnea, święty Juda, mógłby przyjść mu z pomocą.
Modlił się krótko, lecz żarliwie. Potem wyszedł z kaplicy i udał na poszukiwanie brata. Ale przede wszystkim był zdecydowany zatrzymać przy sobie Linneę, chociaż wiedział, że musi walczyć o ten przywilej z nią i jej rodziną.
Linnea wymknęła się z zamku w towarzystwie czterech wieśniaczek i sześciorga lub siedmiorga ich dzieci. Miała na sobie swoje ubranie, stara, lecz zupełnie przyzwoitą szara, suknię i zwykłą wełniana spódnicę. Nakryła włosy chustą i włożyła tobołek pod spódnicę. Mimo. że było ciepło, narzuciła również pelerynę z kapturem. Szła, kołysząc się na boki i lekko garbiąc. Z odwróconą twarzą, mogła uchodzić za tęgą, starsza, kobietę, wracającą do domu po całym dniu pracy w zamku. Tylko że nie wracała do domu, a z niego uciekała.
Wydostawszy się poza obręb murów zamkowych, celowo zwolniła i została z tyłu za innymi kobietami. Chociaż posyłały jej zaciekawione spojrzenia, na szczęście do niej nie podeszły.
Ody zbliżyły się do wioski, Linnea poszła inną drogą w stronę lasu nad potokiem. Dopiero gdy znajdzie się daleko od tego miejsca, poczuje się bezpiecznie, chociaż wątpiła, czy kiedykolwiek będzie szczęśliwa.
Dokąd ma się udać i jak tam dojdzie, tego jeszcze nie wiedziała. Mimo że jedynym rozsądnym celem jej wędrówki pozostawało opactwo Romsey, bała się, że łatwo będzie ją tam znaleźć… zakładając, że Axton będzie jej szukał. Nawet jednak bez jego pościgu i tak nie miała pojęcia, gdzie znajduje się opactwo. A nie odważyła się zapytać o to jakiegokolwiek mieszkańca wsi Maidenstone.
Przystanęła pod starym cisem o pokręconym szarym pniu. Wydawał się płakać w cichej agonii. Ona też przepełniona była bólem. Gdzieś w pobliżu zaskrzeczała sroka. Stado kosów poderwało się do lotu, oburzone brutalnym wtargnięciem na ich teren.
Tchórz, tchórz, zdawały się z niej szydzić wszystkie leśne stworzenia. Tchórz, ucieka. Tchórz, opuściła własną siostrę. Tchórz, nawet teraz pamiętała wspaniałe chwile z Axtonem w tym właśnie lesie.
Oddaliła się od schorowanego cisu i weszła głębiej pomiędzy drzewa. Nie musiała się już martwić o to, że zostanie rozpoznana. Postanowiła iść w górę rzeki, do której wpadał potok. W końcu dotrze do jakiejś wioski. Może tam ktoś wskaże jej drogę do opactwa, a może nawet znajdzie jakieś inne miejsce. Na razie musi iść naprzód, jak najszybciej i jak najciszej.
Minęła godzina. Nic się nie wydarzyło. Nie spotkała nikogo. Minęło popołudnie i nastał lawendowy letni zmierzch. Raz usłyszała jakiś gwizd gdzieś w oddali, jakby ktoś przywoływał psa. Tam, gdzie brzegów rzeki nie porastała gęsta roślinność, szła szybkim krokiem. Znacznie wolniej pokonywała teren zarosły paprociami, nierzadko sięgającymi pasa. Zdjęła pelerynę, która przeszkadzała jej w marszu. Spódnice również nie ułatwiały jej zadania, ale mogła je tylko unieść.
Po raz pierwszy zakiełkowała w niej myśl, że ucieczka może się powieść. Serce nie waliło już tak mocno, odczuwała zmęczenie. Jednak
25
To Peter przyniósł najświeższe wiadomości.
– Ślub odbędzie się jutro rano.
Cała rodzina de Valcourtów zgromadziła się w komnacie narzeczonej Axtona. naprzeciwko lordowskiej komnaty. Edgar de Valcourt siedział przy oknie, szklanym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń. Pozostała trójka siedziała w milczeniu przy stole.
– Teraz pragnie na osobności zjeść kolację z narzeczoną – ciągnął Peter. – A po kolacji chce porozmawiać z lady Linneą.
Ojciec Linnei nie poruszył się, jakby słowa nie docierały już do jego umysłu. Lecz Beatrix i lady Harriet popatrzyły na Linneę. Na twarzy Beatrix malował się strach i rezygnacja. Twarz lady Harriet nosiła na sobie piętno porażki. Linnea czuła, ze dni babki są już policzone. Nic mogąc sycić się poczuciem władzy, nie zdoła znaleźć sensu życia.
Lecz w tej chwili Linneę najbardziej niepokoiła wiadomość od Petera.
Odchrząknęła i spojrzała na niego.
– Dlaczego Axton chce ze mną rozmawiać?
Babka zareagowała szyderczym śmiechem na słowo „rozmawiać”: dziewczyna spłonęła rumieńcem. Nawet Peter się zaczerwienił. Wszyscy dobrze wiedzieli, czego oczekuje od niej Axton. Bez wątpienia uznał to mimo to postanowiła iść także nocą, aż do chwili, gdy znajdzie jakąś wioskę.
Wyjęła kawałek czarnego chleba, który w pośpiechu zabrała ze sobą. Lecz zanim zdążyła podnieść go do ust, znieruchomiała, usłyszawszy rżenie konia. Przykucnęła w kępie ogromnych paproci. Ziemia była mokra; czuła wodę pod stopami, mimo te miała solidne huty. Świerszcz przeskoczył z liścia na famie Linnei, lecz po chwili zniknął wśród paproci; niezadowolony; że mu przeszkodzono. Linnea nie poruszyła się. Ktoś nadjeżdżał – nie potrafiła dokładnie powiedzieć, skąd. Lecz niezależnie od tego, kim był ów człowiek, wolała go nie spotykać. Nie miała tu przyjaciół, w każdym razie nikt nie popierał Jej ucieczki, wiec nieznajomy musiał być jej wrogiem.
Przechyliła głowę, chcąc się upewnić, czy pośród szumu rzeki i śpiewów skowronka i czajek rozlega się stukot ciężkich kopyt. Lecz koń musiał się zatrzymać. Nie słyszała jego stąpania.
Ostrożnie wychyliła się z gęstwiny paproci. Gdzie on jest? Kto to? A może tylko jej się zdawało, że coś słyszy? Może wcale nie był to koń? Może tylko gdzieś niedaleko przebiegła zbłąkana owca. A może dzik.
– Święty Judo! – wyszeptała. Dziki to groźne stworzenia, agresywne i podstępne. Kiedyś pomagała pielęgnować drwala, który został ugodzony kłem dzika w rui. Nieszczęsny drwal umarł.
Nagle ucichł śpiew ptaków. Usłyszawszy za sobą jakiś szelest, zareagowała przerażeniem. Zerwała, się na nogi i nie rozglądając się na boki. popędziła w stronę najbliższego drzewa.
Peleryna i węzełek wypadły gdzieś po drodze. Rozpaczliwie szukając oparcia dla rąk i nóg, wspięła się na jesion. Zaczepiła spódnicą o jakąś gałąź; gdy podciągała się wyżej, materiał pękł z trzaskiem. Czy znajdowała się wystarczająco wysoko? Czy dzik nie zdoła jej dosięgnąć?
Trzymając się gałęzi, wstała i walcząc o zachowanie równowagi rozejrzała się. Zauważyła swój tobołek leżący wśród krzaczków czarnych jagód, lecz nie dostrzegła peleryny. Nie było też dzika.
A potem usłyszała jakiś dźwięk dochodzący zza grubego pnia drzewa i wymamrotała przekleństwo. Jak może uciec, kiedy jakieś dzikie zwierzę zmuszają do siedzenia na drzewie?
– Święty Judo!
Kiedy trwożnie wyjrzała zza gąszczu listowia, to, co zobaczyła, zaskoczyło ją tak, że omal nie spadła z drzewa. Ujrzała bowiem Axtona. który z ponurą miną siedział na jednym ze swych wierzchowców. Axtona, który mógł zdjąć ją z drzewa równie łatwo, jakby była gruszką czy jabłkiem.
Axtona, który przyjechał tu po nią.
Nie wiedziała, czy ma krzyczeć z radości, czy płakać z niepokoju. Postanowiła wspiąć się wyżej,
Niezauważalnym ruchem skierował konia w stronę drzewa, okrążając je tak, by lepiej widzieć Linneę w jej zielonej kryjówce. A także zielonym więzieniu.
– Czy wejdziesz aż na sam wierzchołek, żeby przede mną uciec? – droczył się. – Myślisz, że to ci pomoże?
– Idź sobie! – Linnea chciała, żeby zabrzmiało to jak rozkaz, lecz wyszła z tego raczej łagodna prośba. W każdym, razie Axton jej nie posłuchał.
– Zejdź, Linneo. Zejdź, zanim spadniesz i zrobisz sobie krzywdę.
– Idź sobie. Idź stąd – powtórzyła, tym razem gwałtowniej;
– Nic z tego. W dodatku robię to dla twojego dobra. Złaź, żebyśmy mogli porozmawiać…
– Porozmawiać? Tak właśnie to nazywasz? – Mimo iż drżała od natłoku emocji, wspięła się jeszcze wyżej, tak że nie mógł jej dosięgnąć. Stanęła w rozwidleniu potężnych gałęzi i spojrzała na niego. – Jeśli naprawdę chcesz tylko porozmawiać, to bardzo proszę, ale ja zostanę tu, gdzie jestem.
Zauważyła, że zacisnął szczęki, poirytowany, ale jej nie skarcił, przyjrzał się jej tylko uważnie, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
"Siostry" отзывы
Отзывы читателей о книге "Siostry". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Siostry" друзьям в соцсетях.