Drzwi otworzyły się z hukiem; dziewczęta aż podskoczyły ze strachu. Ale była to tylko ich babka ze swoją służącą Idą, a nie para złaknionych krwi żołdaków.

– Odsuń się, dziewczyno. Daj mi spojrzeć – zażądała łady Harriet Chwyciła Linneę za ramię wbijając jej wsiało kościste palce i odepchnęła ją na bok.

Dziewczyna cofnęła się, nawet nie – próbując rozcierać bolącego miejsca, choć mogła być pewna, że po uścisku babki zostanie jej siniak. Od najwcześniejszego dzieciństwa babka dostarczała jej niezliczonych siniaków. Nie znaczyło to, by kiedykolwiek poważnie ją skaleczyła; były to niegroźne, powierzchowne obrażenia i szybko się goiły, ale Beatrix nigdy nie była tak traktowana.

Lady Harriet przysunęła się do starszej wnuczki, żeby wyjrzeć przez okno, i nawet pokrzepiająco uścisnęła jej dłoń.

– Sprytnie z ich strony, że przywieźli ze sobą Maynarda. Widziałam z mojej komnaty. Patrz, teraz wjeżdża wóz.

Linnea wyciągnęła szyję i stając na czubkach palców próbowała zobaczyć rannego brata. Ale ze swego miejsca widziała jedynie burty bydlęcego wozu.

– Żeby ospa wybiła tych de la Manse! – zaklęła lady Harriet z zawziętością, która zdumiała obie siostry. – Niech ich piekło pochłonie. razem z całą rodziną. Zwłaszcza tego młodego chłopaka!

Choć raz Linnea całkowicie zgadzała się z babką. Tak, zwłaszcza tęgo Chłopca. Beatrix starała się uspokoić staruszkę, która aż się trzęsła od targających nią uczuć.

– To nie ten chłopiec jest dla nas najgroźniejszy…

– Nie bądź głupia! Ten chłopiec nazywa się de la Manse, jest synem Allana de la Manse. On nam zagraża bardziej niż wszyscy pozostali! Ach, gdybym znała jakiś sposób, żeby się go pozbyć. – Uderzyła otwartą dłonią, w kamienny parapet i odwróciła się od okna z twarzą ściągniętą wyrazem goryczy. – To on powinien leżeć tam na wozie, złamany i skrwawiony, – Gdy jej zimny wzrok spoczął na Linnei, zrobiła jeszcze bardziej ponurą minę.

Linnea cofnęła się odruchowo, jako że dobrze znała to spojrzenie. Właśnie z jego powodu zawsze unikała babki jak tylko się dało. Teraz jednak nie mogła przed nią uciec.

– Wszystko przez szatana, który jest między nami – syknęła lady Harriet. – Jeszcze raz się potwierdziło, że miałam rację. Najpierw straciliśmy twojego najstarszego brata przez gorączkę. Potem twoją matkę i prawie połowę naszych łudzi. A teraz znowu twoja przeklęta dusza, ciemną jak głąb piekła, sprowadza nieszczęście na rodzinę!

Gdyby Linnea nie uskoczyła na czas, z pewnością oberwałaby laską. Ale tę lekcję również przyswoiła sobie bardzo wcześnie: zawsze trzymać się poza zasięgiem babcinej łaski. Teraz spoglądała czujnie z ukosa, podczas gdy siostra próbowała uspokoić staruszkę. Ida przeżegnała się, co miało ją uchronić przed złymi mocami Linnei. Zarówno otwarta niechęć lady Harriet, jak i ukradkowy znak krzyża czyniony w obecności młodszej bliźniaczki przez niemal wszystkich mieszkańców zamku były wyrazem podejrzliwości i odrzucenia, które stanowiły nieodłączny element życia Linnei. I oba bolały jednakowo mocno.

Dziewczyna jednak nigdy nikomu nie pozwoliła oglądać swego bólu. Szczególnie babce.

Jak zwykle Beatrix wkroczyła pomiędzy nie; chwyciła babkę za rękę zmuszając ją do odłożenia laski.

– To nam nic nie da. Musimy się zająć ranami Maynarda. Czy pozwolą nam go zobaczyć? Czy zostanie umieszczony we własnej komnacie?

– Nie wiem, co oni knują – warknęła lady Harriet. – Są poganami, cokolwiek mówi ojciec Martin. – Jej złość nieco ustąpiła w zetknięciu z łagodną dobrocią Beatrix. Staruszka westchnęła, jakby była bardzo wyczerpana. – Mój Edgar oczekuje ich teraz w wielkiej sali. Przyjmie ich warunki. Wtedy otrzymamy odpowiedź na nasze pytania. Ale nie spodziewaj się po nich żadnej wyrozumiałości. – Oczy starej kobiety spoczywały teraz na Beatrix; głos jej zadrżał, kiedy dodała: – Musimy cię przed nimi chronić, bo jak raz wpadnie im w oczy twoja uroda, nikt nie zdoła zapobiec bezeceństwom, jakie nastąpią.

– Bezeceństwom? – Mlecznobiała twarz Beatrix jeszcze pobladła. – Co masz na myśli?

– Gwałt – rzekła staruszka schrypniętym głosem. – Wojsko zawsze dopuszcza się gwałtów. Chociaż twoja uroda i niewinność mogą nas uratować. Nawet sam Henryk, który pozuje na królewiątko, musi wiedzieć że dziedziczka z twoim posagiem jest lepsza…

Nagle zamilkła uświadomiwszy sobie z trwogą, co chce powiedzieć. Linnea także wiedziała. Henryk musiał wiedzieć, że piękna dziewica ze znacznym posagiem jest cenniejsza w stanie nienaruszonym niż zbezczeszczona. Tyle że Beatrix nie będzie już miała posagu, jeśli de la Manse weźmie wszystko, a tego należało się spodziewać. Nie będzie zatem godną pożądania dziedziczką. Linnea zbliżyła się do siostry i objętą ją pocieszająco.

– Może mogłybyśmy uciec – podsunęła szeptem, zerkając z nadzieją, na babkę.

Lady Harriet wydęła nozdrza, jakby propozycja Linnei była tak żałosna, iż nie zasługiwała nawet na wzgardę. Nim jednak zdążyła wygłosić na ten temat jakąś kąśliwą uwagę, do komnaty wpadła Norma, długoletnia niańka bliźniaczek.

– Milord… milord Edgar prosi, żebyś przyszła do niego do wielkiej sali, milady. – Purpurowa z wysiłku dyszała ciężko. Najwidoczniej pokonała biegiem schody, co dla kobiety jej tuszy i wieku nic było łatwym wyczynem.

Linnea i Beatrix wpadły w jeszcze większy przestrach.

– A co z łady Beatrix? – spytała lady Harriet – Wspomniał o niej?

– Powiedział, że mam jej towarzyszyć do spiżami i zabrać wszystko, co może być potrzebne. Potem mamy pójść do Maynarda. Mają biedaka umieścić w koszarach.

Lady Harriet poderwała się bez wahania, jakby wezwanie do obowiązków przywróciło jej siły. Odpięła pasek z pękiem kluczy i wetknęła je do ręki Beatrix, poczym ująwszy dziewczynę za ramię, pociągnęła ją w stronę drzwi.

– Dołączę do ciebie przy łożu Maynarda, gdy moja obecność me będzie im już potrzebna. Ach, koszary, dla tego, który powinien tu panować. – Splunęła. – Niech będą przeklęci! – Wbiła w Lineę lodowate spojrzenie. – A ty lepiej zejdź mi z oczu. Ściągnęłaś już na nas dość nieszczęść na jeden dzień. Że też Edgar mnie nie posłuchał.

Obróciwszy się na pięcie wyszła, pozostawiając po sobie rytmiczny stukot laski o posadzkę. Kiedy i ten odgłos umilkł. Linnea słyszała już tylko szum krwi w uszach i nie wypowiedziane do końca oskarżenie, w którego cieniu upływało całe jej dotychczasowe życie…tylko że dziś brzmiało ono gorzej, znacznie gorzej.

Wiedziała, co babka miała na myśli: Linnea powinna zostać uśmiercona w chwili narodzili, by złe instynkty przypisane jej duszy nie znalazły ujścia na ten świat, a rodzina uchroniła się przed nieszczęściami, jakie owo zło musiało na nią ściągnąć. Jedno z tych nieszczęść właśnie na nich spadło, a winna mu była, oczywiście, Linnea. Przymknąwszy oczy, aż się zachwiała przytłoczona brzemieniem swego losu.

Kiedy pomocna dłoń ujęła ją za łokieć, ciemność w jej głowie nieco się rozproszyła.

– Ty nie ponosisz za to winy – usłyszała tuż przy uchu gorący szept Beatrix.

Zadrżała. Dobra, słodka Beatrix. Gdyby nie głęboka miłość i wsparcie siostry. Linnea chyba by nie przeżyła tych wszystkich lat upokorzeń. Beatrix niewiele mogła poradzić na to, jak inni ludzie traktują drugą z bliźniaczek, ale już fakt, że sama nie wierzyła w złą naturę siostry, znaczył dla Linnei bardzo wiele. Łączyła je więź, której nikt inny nie był w stanic zrozumieć. Beatrix była jedyną istotą, kochającą Linneę, a Linnea odwzajemniała jej uczucie z gorliwością, która czasami aż budziła lęk.

W tej chwili pokrzepiający uścisk i wypowiedziane szeptem słowa otuchy całkowicie wystarczyły, by Linnea odzyskała pewność siebie. Spojrzała w piękne szarozielone oczy siostry i pogładziła leciutko jej krągły policzek.

– Dziękuję ci, Bea. Dziękuję. Ale niezależnie od tego, kto ponosi winę, znajdujemy się w naprawdę ciężkim położeniu.

Beatrix potwierdziła skinieniem głowy, a potem przytknęła czoło do czoła Linnei, jak często robiły będąc dziećmi. Linneę ogarnęło poczucie bliskości, jakiego dawno nie zaznała, a potrzeba chronienia przed wszelką krzywdą tej, którą kochała najbardziej z całej rodziny, jeszcze się w niej wzmogła.

Beatrix odsunęła się pierwsza.

– Muszę iść do Maynarda…

– Nie! Nie – zaprotestowała Linnea, trzymając siostrę za ramię. – Nie powinnaś sama wychodzić z zamku, kiedy są tam ci wszyscy mężczyźni.

– Będzie przy mnie Norma. – Beatrix spojrzała na nianię, która opadłszy na ławkę wciąż ciężko dyszała.

– Nie. To ja pójdę z Normą – zadecydowała Linnea.

– Słyszałaś przecież, co powiedziała babka. Masz tu zostać. Ja mam pójść do Maynarda.

Ale Linnea była nieustępliwa. Choć przerażona tym, co spodziewała się zastać na zewnątrz – począwszy od obecności żądnych krwi najeźdźców po stan brata – jeszcze większym lękiem napawała ją myśl, że Beatrix będzie musiała stawić czoło tym okropnościom.

– Maynard z pewnością krwawi – powiedziała szybko, starając się. by jej ton zabrzmiał przekonująco. – Lepiej, żebym to ja poszła. – Poza tym mam jedyną szansę pokazać babce, że to nie moja wina, pomyślała. Jeśli zdołam uratować Maynarda…

– A jeśli on umrze? – spytała drżącym szeptem Beatrix jakby znała myśli siostry.

Linnea nawet nie chciała o tym myśleć.

– Chodź ze mną. Normo. Musimy się pospieszyć. Szybko, Bea. Zamień się ze mną ubraniem, a potem zamknij się tutaj i nie otwieraj nikomu spoza rodziny.

Beatrix wahała się przez moment Linnea wiedziała dlaczego. Nie zamieniały się rolami już od wielu lat… odkąd umarła ich matka i babka zabroniła im tych dziecięcych figli – Kiedy zrobiły to jedyny raz od tamtego czasu, zostały surowo ukarane… to znaczy Linnea została ukarana. W końcu Beatrix pokiwała głową, pełna obaw, lecz jak zawsze chętna udziału w szalonym pomyśle siostry.

Zawsze tak było. Linnea zuchwałą i szalona; Beatrix ostrożna i ufna. Linnea nie buntowała się przeciwko karze, jeśli była skutkiem przewinienia z jej strony… podobnie jak wydawało jej się sprawiedliwe, że Beatrix nie ponosi kary, jako że tonie ona by/a prowodyrem wszelkich występków. Tylko niezasłużone kary budziły jej sprzeciw – to, że rodzina uznawała ją za wyrzutka, że nie kochano jej tak samo jak siostry, że nigdy nie dostawała takich wspaniałych rzeczy jak Beatrix.